Wadim Ilin
W
Muzeum Fitzwilliama w Cambridge, na obrazie Arta de Geldera „Chrzest Chrystusa” (1710 r.) Jezus Chrystus i Jan
Chrzciciel patrzą na wiszący na niebie dyskokształtny obiekt, którego
promienie ich oświetlają.
Dnia
17.III.1949 roku, w miejscowości Hart Canyon k./Aztec, NM, wylądował
dyskokształtny NOL. Następnego dnia na czołowej stronie miejscowej gazety
„Farmington Hustler” pojawiła się notatka: „Katastrofa UFO w Hart Canyon”. W
pół wieku później badaczka tej ufokatastrofy została Linda Moulton Howe – dziennikarka, pisarka i badaczka zjawisk
anomalnych. A oto to, co ustaliła:
O czym opowiedzieli ojciec i syn?
Tego
dnia doszło do przelotu kilku UFO nad miasteczkiem, a wśród licznych świadków,
niezależnie jeden od drugiego 30-letni Holton
Peyce – kierownik warsztatu samochodowego i jego 9-letni syn Glenn.
O
tej obserwacji w dalekiej przeszłości, 82-letni Holton i 62-letni Glenn
opowiadali Lindzie Howe w dniu 23.III.2002 roku w Aztec, dzisiejszym
przedmieściu Farmington, w czasie konferencji poświęconej problematyce UFO.
Holton
oświadczył, że po przeczytaniu wydrukowanej w gazecie historii o katastrofie
UFO, on widział na niebie nad miastem kilka niezwykłych dyskokształtnych
obiektów w kolorze srebra.
-
One dosłownie bawiły się w walkę powietrzną albo ćwiczyły ewolucje akrobatyki
lotniczej – mówił Holton. – Naliczyłem jakieś 5 czy 6 sztuk tych obiektów. One
szalały po niebie przez 10 minut, a potem błyskawicznie odleciały w kierunku na
północny-wschód. One były podobne do spodków czy też talerzy, tak że nazwanie
ich latającymi talerzami jest bardzo na miejscu… One obracały się w powietrzu,
dosłownie tak, jakby chciały się pokazać z dołu, z góry i z boku… Ale przede
wszystkim zdumiały mnie ich możliwości manewrowe. One szybko leciały sobie
naprzeciw, a potem, kiedy zderzenie wydawało się nieuniknione, błyskawicznie
zmieniały kierunek lotu, nie zmieniając swej prędkości…
Rekonstrukcja miejsca ufokatastrofy w Aztec
A
oto, co zapamiętał syn Holtona – Glenn, aktualnie pracownik studia nagrań
nieopodal miasta Nashville, TN:
-
Kiedy na przerwie wybiegliśmy z chłopakami na dwór, „napowietrzny spektakl” już
się kończył. My obserwowaliśmy to przez jakieś 40 sekund. Pamiętam, jak kilka
błyszczących srebrzystych dysków poruszało się bezładnie po niebie. Wydawało
się, że one się zaraz zderzą ze sobą, ale w ostatniej chwili któryś z nich
wykonywał ostry skręt pod nieprawdopodobnym kątem i ich wariacki pląs cały czas
trwał. Potem one zebrały się w ścisła grupę i cała formacja nie naruszając
szyku wykonała kilka zwariowanych ewolucji, a potem z ogromną prędkością
odleciała w kierunku Bloomfield… (czyli na południe – przyp. tłum.) Zaś
następnego dnia w naszej gazecie pojawił się artykuł o awarii UFO z nagłówkiem
na cała stronę. Rankiem roznosiłem abonentom gazety, i wszystkie one były
złożone tak, że cały ten nagłówek był doskonale widoczny. Wieczorem mama
przeczytała nam na głos ten artykuł – ojcu i mnie. W artykule mówiło się, że
wczoraj koło Aztec, w Hart Canyon spadł dyskokształtny NOL, w jednym z jego
iluminatorów znaleziono małą dziurkę. Wewnątrz NOL-a znaleziono zwęglone trupy
pilotów o wzroście 120 cm. W artykule jeszcze powiedziano, że na miejsce
katastrofy przybyło wojsko i ludzie z rządu, którzy załadowali UFO na
transporter i wywieźli.
Dowody na prawdziwość wydarzenia
Katastrofa
miała miejsce w czwartek, gazeta wyszła w piątek, a w sobotę 19.III.1949 roku,
Glenn i jego przyjaciel Teddy Brock
wsiedli we dwóch na konia Glenna i pojechali na miejsce katastrofy. Tam
znaleźli oni wiele śladów ludzi i samochodów, w tym także ślady wielkiego
transportera.
W
czasie konferencji Holton, Glenn i Linda Howe postanowili odnaleźć w bibliotece
„tą samą” gazetę. To nie było skomplikowane – im dano od razu mikrofilm z
wydaniem „The Farmington Hustler” z dnia 18.III.1949 roku, ale… na pierwszej
stronie zamiast informacji o ufokatastrofie znajdował się artykuł o czymś
innym. Linda Howe była zdumiona, zaś Holton i Glenn nie wierzyli własnym oczom!
Na wszystkie ich pytania pracownicy biblioteki nie potrafili udzielić im
wyczerpującej odpowiedzi.
Jednakże
Lindzie Howe udało się zdobyć świadectwa potwierdzające fakt katastrofy. Z
kręgów USAF i służb specjalnych USA w swym czasie przeciekła informacja o
wymuszonym lądowaniu niezwykłego aparatu latającego w okolicach Aztec w marcu
1949 roku. Aparat ten wyglądał dokładnie tak, jak według Glenna Peyce’a opisano
go na stronach „The Farmington Hustlera”.
Rysunek Obcych wykonany przez naocznego świadka
Pierwszą
pisemna wzmiankę o ufokatastrofie w Aztec, Linda Howe znalazła 9.IV.1983 roku w
Kirtland AFB w Albuqerque, NM, w katalogu miejsc ufokatastrof, zestawionym
przez AFOSI (Biuro ds. Badań Specjalnych USAF – przyp. tłum.) wśród tylko co
odtajnionych dokumentów. Zapoznano ja także (bez prawa kopiowania) z głównymi
tezami dokumentów przedstawionych prezydentowi USA o operacjach
poszukiwawczo-ratowniczych „nieznanych aparatów latających pozaziemskiego
pochodzenia”. W obydwóch dokumentach wspomina się o miejscach katastrof NOL-i
takich, jak: Aztec, Roswell i Magdalena w stanie Nowy Meksyk, Kingman w stanie
Arizona, a także na terytorium północnego Meksyku, na południe od Laredo.
[Właściwie
Nuevo Laredo. Miasto Laredo znajduje się w Teksasie i jest podzielone przez
rzekę Rio Bravo na dwie części – północną, amerykańską i południową – Nuevo
Laredo - meksykańską. Ufokatastrofa, o której mowa wydarzyła się na terytorium
Meksyku, na południe od Nuevo Laredo – uwaga tłum.]
Oświadczenie oficera
Ale
najwięcej informacji zawierał dokument pt. „Oświadczenie dot. katastrofy w
Farmington”, z załączonym doń zdjęciem UFO wykonanym bezpośrednio na miejscu
zdarzenia. Dokument ten przekazał Lindzie Howe oficer USAF, który także pomógł
wykonać komputerową obróbkę zdjęcia. Na zdjęciu widać dokładnie srebrzysty
aparat, przypominający kształtem dwa ogromne talerze spojone ze sobą górnymi krawędziami,
z niewielką kopułką na górnej części. W oświadczeniu znajdowała się także
średnica aparatu – 30 m.
Meldunek
został wykonany przez oficera, który zgodził się na publikację tegoż oświadczenia
przy zachowaniu pełnej anonimowości jego osoby i miejsca służby
Poniżej
podaję skróconą wersję tekstu tego dokumentu:
W czasie pełnienia mojej służby w
wojskowej bazie X, zapoznając się z archiwalnymi dokumentami, natknąłem się na
teczkę z materiałami o znalezieniu pozaziemskiego aparatu latającego, który
uległ katastrofie i o jego ewakuacji z miejsca katastrofy, wraz z martwą
załogą. Poza dokumentami w teczce znajdowała się czarno-biała fotografia obiektu
zrobiona bezpośrednio na miejscu katastrofy.
Jak wyglądał statek Obcych?
Na
zdjęciu widzimy nieuszkodzony aparat latający w kształcie dysku, leżący pod
niedużym kątem na ziemi, w pustynnej okolicy. Pod UFO nie widać jakichkolwiek
wgłębień czy uszkodzeń gleby, wskazujące na awaryjne czy wręcz „twarde”
lądowanie. Poszycie tego obiektu było wykonane z metalu, wyglądające jak
wypolerowane aluminium. To właśnie stwierdzono w opisie.
Kopuła
na wierzchniej części aparatu to kokpit z iluminatorami, ale ich przezroczyste
wstawki zostały wykonane z nieznanego u nas materiału. W jednym z nich
znaleziono otwór o średnicy grubości ołówka i to był jedyny defekt, który stwierdzono
przy oględzinach tego aparatu. Próby otwarcia iluminatora czy wykonania w nim
otworu nie dały żadnych rezultatów, choć były użyte wszelkie możliwe narzędzia
– od diamentowych wierteł i palnika gazowego do młota i łomu.
Kadłub
aparatu o średnicy około 30 m był wykonany jakby „z jednej bryły”. Na jego
powierzchni nie było śladu jakichś spojeń, nitowania czy spawania. Nie
znaleziono żadnych drzwi czy luku do włazu do środka. Tedy badacze ześrodkowali
swoją uwagę na zagadkowym otworze w iluminatorze i zaczęli dokonywać z nim i
wokół niego różne manipulacje. I po jednej z nich, na powierzchni kadłuba naraz
ukazał się otwór. Było to zupełnie bezdźwięczne. Prostokątny odcinek poszycia
naraz po prostu przestał istnieć. Także metodą prób i błędów znaleziono sposób
na zamkniecie tego włazu. Odbywało się to także niezwykle: właz znikał
błyskawicznie i bezdźwięcznie, nie zostawiając żadnego śladu na pancerzu
pojazdu.
W
kokpicie znaleziono dwa spalone trupy istot człekopodobnych o wzroście 120 cm,
a w pomieszczeniu widać było ślady intensywnego pożaru. Ciała pilotów były
odziane w przylegające kombinezony, które nie były uszkodzone przez ogień.
Materiał kombinezonów odznaczał się niewiarygodnie wysoka trwałością i
odpornością.
Urządzenie
i zasady działania jednostki napędowej stały się (przynajmniej w czasie
napisania tego dokumentu) przedmiotem intensywnych badań. Eksperci tylko
ustalili, że poziom techniczny cywilizacji, od której przybył aparat, pozwala
na wykorzystywanie energii pól magnetycznych i grawitacyjnych planet.
[Podobnie
jak w przypadku magnolotu prof. dr inż. Jana
Pająka, który sformułował zasadę napędu latających spodków bazującego na
polach elektrycznym i magnetycznym, które miały oddziaływać także na pole
grawitacyjne planety – uwaga tłum.]
Tylko
w ten sposób można było objaśnić właściwości tego pojazdu, jego niesamowite
możliwości manewrowania, rozwijania wielkich prędkości i zatrzymywania się w
miejscu, wykonywania zwrotów o 90° bez zmiany płaszczyzny lotu w przestrzeni,
tzn. lecieć „bokiem” czy „tyłem” i jeszcze inne.
[Zob.
także - http://wszechocean.blogspot.com/2013/05/lato-1952-spitzbergen-europejskie.html - gdzie opisano latający talerz znaleziony
na Spitzbergenie. Istnieje wiele zbieżności obu tych legend co do detali budowy
UFO i jego pasażerów, a co za tym idzie mają one wspólne źródło w Pentagonie
czy Langley - uwaga tłum.]
Dlaczego wylądowało to UFO?
Przyczyna
awarii tego aparatu latającego nie została wyjaśniona. Wersja o ataku samolotów
przechwytujących się nie potwierdziła. W dzień katastrofy, ani jeden samolot
obrony przeciwlotniczej nie wyleciał na przechwyt UFO w przestrzeni powietrznej
nad Nowym Meksykiem. Jednakże według danych z pomiarów tego miejsca, w którym
doszło do awarii, istnieje zaburzenie (anomalia) pola magnetycznego Ziemi.
Takie obszary odznaczają się szczególnymi właściwościami i – jak widać –
pilotowanie w mnich latających aparatów podobnych do tego, który uległ tam
katastrofie, jest niemożliwe.
[Skoro
tak, to dlaczego latały tam bez przeszkód inne NOL-e, o których opowiedzieli
świadkowie tych wydarzeń? Przecież skoro anomalia magnetyczna zaszkodziła
jednemu pojazdowi, to musiałaby zaszkodzić także i innym…? Podobne
niekonsekwencje mamy także w przypadku katastrofy w Roswell i na Spitzbergenie
- uwaga tłum.]
Poza
tym uwagę ufologów i specjalistów wojskowych przyciągnął ten fakt, że równo w
rok później po katastrofie nad Farmington, Aztec i Hart Canyon przeleciała
armada kilkuset UFO. Być może Przybysze oddawali cześć swym zmarłym tam
braciom, albo chcieli demonstracyjni e przypomnieć nam, że teraz ich pojazdom
nie są straszne anomalie magnetyczne i grawitacyjne.
Jednakże
w tym czasie, kiedy trwały badania i oględziny oraz późniejsza ewakuacja
latającego aparatu w Hart Canyon, nad tym miejscem niejednokrotnie pojawiało
się UFO. Być może Ufonauci chcieli wiedzieć, czy nie został ktoś żywy we
wnętrzu latającego spodka…
Tekst
i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 6/2014, ss. 36-37
Przekład
z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©