Powered By Blogger

czwartek, 10 lipca 2014

Ufokatastrofa w Hart Canyon



Wadim Ilin


W Muzeum Fitzwilliama w Cambridge, na obrazie Arta de Geldera „Chrzest Chrystusa” (1710 r.) Jezus Chrystus i Jan Chrzciciel patrzą na wiszący na niebie dyskokształtny obiekt, którego promienie ich oświetlają.

Dnia 17.III.1949 roku, w miejscowości Hart Canyon k./Aztec, NM, wylądował dyskokształtny NOL. Następnego dnia na czołowej stronie miejscowej gazety „Farmington Hustler” pojawiła się notatka: „Katastrofa UFO w Hart Canyon”. W pół wieku później badaczka tej ufokatastrofy została Linda Moulton Howe – dziennikarka, pisarka i badaczka zjawisk anomalnych. A oto to, co ustaliła:


O czym opowiedzieli ojciec i syn?


Tego dnia doszło do przelotu kilku UFO nad miasteczkiem, a wśród licznych świadków, niezależnie jeden od drugiego 30-letni Holton Peyce – kierownik warsztatu samochodowego i jego 9-letni syn Glenn.

O tej obserwacji w dalekiej przeszłości, 82-letni Holton i 62-letni Glenn opowiadali Lindzie Howe w dniu 23.III.2002 roku w Aztec, dzisiejszym przedmieściu Farmington, w czasie konferencji poświęconej problematyce UFO.

Holton oświadczył, że po przeczytaniu wydrukowanej w gazecie historii o katastrofie UFO, on widział na niebie nad miastem kilka niezwykłych dyskokształtnych obiektów w kolorze srebra.
- One dosłownie bawiły się w walkę powietrzną albo ćwiczyły ewolucje akrobatyki lotniczej – mówił Holton. – Naliczyłem jakieś 5 czy 6 sztuk tych obiektów. One szalały po niebie przez 10 minut, a potem błyskawicznie odleciały w kierunku na północny-wschód. One były podobne do spodków czy też talerzy, tak że nazwanie ich latającymi talerzami jest bardzo na miejscu… One obracały się w powietrzu, dosłownie tak, jakby chciały się pokazać z dołu, z góry i z boku… Ale przede wszystkim zdumiały mnie ich możliwości manewrowe. One szybko leciały sobie naprzeciw, a potem, kiedy zderzenie wydawało się nieuniknione, błyskawicznie zmieniały kierunek lotu, nie zmieniając swej prędkości…

Rekonstrukcja miejsca ufokatastrofy w Aztec

A oto, co zapamiętał syn Holtona – Glenn, aktualnie pracownik studia nagrań nieopodal miasta Nashville, TN:
- Kiedy na przerwie wybiegliśmy z chłopakami na dwór, „napowietrzny spektakl” już się kończył. My obserwowaliśmy to przez jakieś 40 sekund. Pamiętam, jak kilka błyszczących srebrzystych dysków poruszało się bezładnie po niebie. Wydawało się, że one się zaraz zderzą ze sobą, ale w ostatniej chwili któryś z nich wykonywał ostry skręt pod nieprawdopodobnym kątem i ich wariacki pląs cały czas trwał. Potem one zebrały się w ścisła grupę i cała formacja nie naruszając szyku wykonała kilka zwariowanych ewolucji, a potem z ogromną prędkością odleciała w kierunku Bloomfield… (czyli na południe – przyp. tłum.) Zaś następnego dnia w naszej gazecie pojawił się artykuł o awarii UFO z nagłówkiem na cała stronę. Rankiem roznosiłem abonentom gazety, i wszystkie one były złożone tak, że cały ten nagłówek był doskonale widoczny. Wieczorem mama przeczytała nam na głos ten artykuł – ojcu i mnie. W artykule mówiło się, że wczoraj koło Aztec, w Hart Canyon spadł dyskokształtny NOL, w jednym z jego iluminatorów znaleziono małą dziurkę. Wewnątrz NOL-a znaleziono zwęglone trupy pilotów o wzroście 120 cm. W artykule jeszcze powiedziano, że na miejsce katastrofy przybyło wojsko i ludzie z rządu, którzy załadowali UFO na transporter i wywieźli.


Dowody na prawdziwość wydarzenia


Katastrofa miała miejsce w czwartek, gazeta wyszła w piątek, a w sobotę 19.III.1949 roku, Glenn i jego przyjaciel Teddy Brock wsiedli we dwóch na konia Glenna i pojechali na miejsce katastrofy. Tam znaleźli oni wiele śladów ludzi i samochodów, w tym także ślady wielkiego transportera.

W czasie konferencji Holton, Glenn i Linda Howe postanowili odnaleźć w bibliotece „tą samą” gazetę. To nie było skomplikowane – im dano od razu mikrofilm z wydaniem „The Farmington Hustler” z dnia 18.III.1949 roku, ale… na pierwszej stronie zamiast informacji o ufokatastrofie znajdował się artykuł o czymś innym. Linda Howe była zdumiona, zaś Holton i Glenn nie wierzyli własnym oczom! Na wszystkie ich pytania pracownicy biblioteki nie potrafili udzielić im wyczerpującej odpowiedzi.

Jednakże Lindzie Howe udało się zdobyć świadectwa potwierdzające fakt katastrofy. Z kręgów USAF i służb specjalnych USA w swym czasie przeciekła informacja o wymuszonym lądowaniu niezwykłego aparatu latającego w okolicach Aztec w marcu 1949 roku. Aparat ten wyglądał dokładnie tak, jak według Glenna Peyce’a opisano go na stronach „The Farmington Hustlera”.

Rysunek Obcych wykonany przez naocznego świadka

Pierwszą pisemna wzmiankę o ufokatastrofie w Aztec, Linda Howe znalazła 9.IV.1983 roku w Kirtland AFB w Albuqerque, NM, w katalogu miejsc ufokatastrof, zestawionym przez AFOSI (Biuro ds. Badań Specjalnych USAF – przyp. tłum.) wśród tylko co odtajnionych dokumentów. Zapoznano ja także (bez prawa kopiowania) z głównymi tezami dokumentów przedstawionych prezydentowi USA o operacjach poszukiwawczo-ratowniczych „nieznanych aparatów latających pozaziemskiego pochodzenia”. W obydwóch dokumentach wspomina się o miejscach katastrof NOL-i takich, jak: Aztec, Roswell i Magdalena w stanie Nowy Meksyk, Kingman w stanie Arizona, a także na terytorium północnego Meksyku, na południe od Laredo.

[Właściwie Nuevo Laredo. Miasto Laredo znajduje się w Teksasie i jest podzielone przez rzekę Rio Bravo na dwie części – północną, amerykańską i południową – Nuevo Laredo - meksykańską. Ufokatastrofa, o której mowa wydarzyła się na terytorium Meksyku, na południe od Nuevo Laredo – uwaga tłum.]


Oświadczenie oficera


Ale najwięcej informacji zawierał dokument pt. „Oświadczenie dot. katastrofy w Farmington”, z załączonym doń zdjęciem UFO wykonanym bezpośrednio na miejscu zdarzenia. Dokument ten przekazał Lindzie Howe oficer USAF, który także pomógł wykonać komputerową obróbkę zdjęcia. Na zdjęciu widać dokładnie srebrzysty aparat, przypominający kształtem dwa ogromne talerze spojone ze sobą górnymi krawędziami, z niewielką kopułką na górnej części. W oświadczeniu znajdowała się także średnica aparatu – 30 m.

Meldunek został wykonany przez oficera, który zgodził się na publikację tegoż oświadczenia przy zachowaniu pełnej anonimowości jego osoby i miejsca służby

Poniżej podaję skróconą wersję tekstu tego dokumentu:

W czasie pełnienia mojej służby w wojskowej bazie X, zapoznając się z archiwalnymi dokumentami, natknąłem się na teczkę z materiałami o znalezieniu pozaziemskiego aparatu latającego, który uległ katastrofie i o jego ewakuacji z miejsca katastrofy, wraz z martwą załogą. Poza dokumentami w teczce znajdowała się czarno-biała fotografia obiektu zrobiona bezpośrednio na miejscu katastrofy.

Jak wyglądał statek Obcych?

Na zdjęciu widzimy nieuszkodzony aparat latający w kształcie dysku, leżący pod niedużym kątem na ziemi, w pustynnej okolicy. Pod UFO nie widać jakichkolwiek wgłębień czy uszkodzeń gleby, wskazujące na awaryjne czy wręcz „twarde” lądowanie. Poszycie tego obiektu było wykonane z metalu, wyglądające jak wypolerowane aluminium. To właśnie stwierdzono w opisie.

Kopuła na wierzchniej części aparatu to kokpit z iluminatorami, ale ich przezroczyste wstawki zostały wykonane z nieznanego u nas materiału. W jednym z nich znaleziono otwór o średnicy grubości ołówka i to był jedyny defekt, który stwierdzono przy oględzinach tego aparatu. Próby otwarcia iluminatora czy wykonania w nim otworu nie dały żadnych rezultatów, choć były użyte wszelkie możliwe narzędzia – od diamentowych wierteł i palnika gazowego do młota i łomu.

Kadłub aparatu o średnicy około 30 m był wykonany jakby „z jednej bryły”. Na jego powierzchni nie było śladu jakichś spojeń, nitowania czy spawania. Nie znaleziono żadnych drzwi czy luku do włazu do środka. Tedy badacze ześrodkowali swoją uwagę na zagadkowym otworze w iluminatorze i zaczęli dokonywać z nim i wokół niego różne manipulacje. I po jednej z nich, na powierzchni kadłuba naraz ukazał się otwór. Było to zupełnie bezdźwięczne. Prostokątny odcinek poszycia naraz po prostu przestał istnieć. Także metodą prób i błędów znaleziono sposób na zamkniecie tego włazu. Odbywało się to także niezwykle: właz znikał błyskawicznie i bezdźwięcznie, nie zostawiając żadnego śladu na pancerzu pojazdu.

W kokpicie znaleziono dwa spalone trupy istot człekopodobnych o wzroście 120 cm, a w pomieszczeniu widać było ślady intensywnego pożaru. Ciała pilotów były odziane w przylegające kombinezony, które nie były uszkodzone przez ogień. Materiał kombinezonów odznaczał się niewiarygodnie wysoka trwałością i odpornością.

Urządzenie i zasady działania jednostki napędowej stały się (przynajmniej w czasie napisania tego dokumentu) przedmiotem intensywnych badań. Eksperci tylko ustalili, że poziom techniczny cywilizacji, od której przybył aparat, pozwala na wykorzystywanie energii pól magnetycznych i grawitacyjnych planet.

[Podobnie jak w przypadku magnolotu prof. dr inż. Jana Pająka, który sformułował zasadę napędu latających spodków bazującego na polach elektrycznym i magnetycznym, które miały oddziaływać także na pole grawitacyjne planety – uwaga tłum.]

Tylko w ten sposób można było objaśnić właściwości tego pojazdu, jego niesamowite możliwości manewrowania, rozwijania wielkich prędkości i zatrzymywania się w miejscu, wykonywania zwrotów o 90° bez zmiany płaszczyzny lotu w przestrzeni, tzn. lecieć „bokiem” czy „tyłem” i jeszcze inne.    
[Zob. także - http://wszechocean.blogspot.com/2013/05/lato-1952-spitzbergen-europejskie.html - gdzie opisano latający talerz znaleziony na Spitzbergenie. Istnieje wiele zbieżności obu tych legend co do detali budowy UFO i jego pasażerów, a co za tym idzie mają one wspólne źródło w Pentagonie czy Langley - uwaga tłum.]

Dlaczego wylądowało to UFO?

Przyczyna awarii tego aparatu latającego nie została wyjaśniona. Wersja o ataku samolotów przechwytujących się nie potwierdziła. W dzień katastrofy, ani jeden samolot obrony przeciwlotniczej nie wyleciał na przechwyt UFO w przestrzeni powietrznej nad Nowym Meksykiem. Jednakże według danych z pomiarów tego miejsca, w którym doszło do awarii, istnieje zaburzenie (anomalia) pola magnetycznego Ziemi. Takie obszary odznaczają się szczególnymi właściwościami i – jak widać – pilotowanie w mnich latających aparatów podobnych do tego, który uległ tam katastrofie, jest niemożliwe.

[Skoro tak, to dlaczego latały tam bez przeszkód inne NOL-e, o których opowiedzieli świadkowie tych wydarzeń? Przecież skoro anomalia magnetyczna zaszkodziła jednemu pojazdowi, to musiałaby zaszkodzić także i innym…? Podobne niekonsekwencje mamy także w przypadku katastrofy w Roswell i na Spitzbergenie - uwaga tłum.]

Poza tym uwagę ufologów i specjalistów wojskowych przyciągnął ten fakt, że równo w rok później po katastrofie nad Farmington, Aztec i Hart Canyon przeleciała armada kilkuset UFO. Być może Przybysze oddawali cześć swym zmarłym tam braciom, albo chcieli demonstracyjni e przypomnieć nam, że teraz ich pojazdom nie są straszne anomalie magnetyczne i grawitacyjne.

Jednakże w tym czasie, kiedy trwały badania i oględziny oraz późniejsza ewakuacja latającego aparatu w Hart Canyon, nad tym miejscem niejednokrotnie pojawiało się UFO. Być może Ufonauci chcieli wiedzieć, czy nie został ktoś żywy we wnętrzu latającego spodka… 


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 6/2014, ss. 36-37

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©