Nikołaj Michajłow
W 1999 roku, na Antarktydzie
odkryto nieznanego, śmiercionośnego wirusa. Zapewne dostał się on tutaj z
Kosmosu w rezultacie spadku meteorytu. Jednakże wirus ten mógł być także
częścią nazistowskiej broni B.
Antarktydę często nazywa się
skarbnicą Ludzkości. To tutaj właśnie pod wielometrową warstwą lodu znajduje
się ogromna ilość pożytecznych kopalin, w tym ropa naftowa i gaz ziemny. Rządy
wiodących krajów świata nie żałują środków, by się utrzymać na Lodowym
Kontynencie. Ale eksploratorzy Antarktydy wciąż napotykają na jakieś niepojęte
zjawiska. Wielu uczonych jest przekonanych: tajemnice tej ziemi są w stanie
wywrócić do góry nogami nasze wyobrażenia o otaczającym nas świecie i historii.
U-booty
z „Konwoju Führera”
Wśród antarktycznych badań i
ekspedycji szczególne miejsce zajmuje amerykańska ekspedycja pod dowództwem
kontradm. Richarda Byrda, nosząca
kryptonim High Jump, przeprowadzona w
latach 1946-47. Jej rezultaty nie są zupełnie jednoznaczne i dlatego jest
uważana za najbardziej tajemniczą.
Wyprawa ta obliczona
początkowo na rok, została nieoczekiwanie zakończona na 5 miesięcy wcześniej.
Wszystkie zebrane przez nią materiały do dziś dnia są utajnione. I tylko dzięki
skąpym relacjom można było spróbować dojść do prawdy – ale nie w pełnym
wymiarze.
U-530
Dowódca U-977 - H. Schaeffer
U-977
Aby to zrozumieć, należy zacząć od
najwcześniejszych czasów. W 1945 roku – 10 lipca i 17 sierpnia – argentyńskim
władzom poddały się dwa niemieckie U-booty. Pierwszy z nich, okręt podwodny U-530
z załogą 16 osób i dowodzony przez W.
Bernharda. Jeńcy opowiedzieli, że przedtem dopłynęli do brzegów Antarktydy
i zabudowali tam lodową jaskinię, w której złożyli jakieś skrzynki –
najprawdopodobniej jakieś superważne dokumenty III Rzeszy i liczne rzeczy
należące do Adolfa Hitlera. Ta
operacja nosiła kryptonim Walkiria 2.
Drugi U-boot U-977,
którym dowodził H. Schäffer
powtórzył podróż tego pierwszego i – wedle słów jego załogi – przewieźli oni na
Antarktydę prochy Hitlera i Ewy Hitler née
Braun.
W 1983 roku służby specjalne
przejęły poufny list od H. Schäffera do W. Bernharda mówiący o tym, że zamierza
on opublikować swe pamiętniki. W liście zawarta była prośba by tego nie robić i
przypomnienie zarazem, że wszyscy załoganci składali przysięgę milczenia i
chronienia tajemnicy.
Wiadomym jest, że jeszcze w
1938 roku, hitlerowcy zainteresowali się Antarktydą i w latach 1938-39
zorganizowali dwie ekspedycje do tych ziem. Zbadane terytorium otrzymało nową
nazwę – Nowa Szwabia – Neuschwabenland – i stała się częścią III Rzeszy. W 1943
roku, Grossadmiral Karl Dönitz
oświadczył:
Niemiecka flota podwodna jest dumna z tego, że na drugim końcu
świata zbudowała dla Führera niedostępną twierdzę.
To może oznaczać, że do 1943
roku na Antarktydzie została wybudowana niemiecka tajna baza. Do transportu
towarów używano specjalnej eskadry U-bootów ze zgrupowania „Konwój Führera”. Według
niektórych relacji, przy końcu wojny z tych okrętów w porcie Kilonii
zdemontowano wyrzutnie torpedowe i załadowano je kontenerami z różnymi
towarami. Poza tym okręty przyjęły na pokład pasażerów, których twarze były
skryte poza chirurgicznymi maseczkami.
Internowani niemieccy
marynarze opowiadali, że w czasie roku wojny przewieźli oni setki specjalistów
ds. budowy w warunkach antarktycznych i kilka tysięcy więźniów z obozów
koncentracyjnych. Do tego dostarczono tam ogromną ilość paliwa i żywności.
Hitler na Antarktydzie?
Dziwna
ekspedycja naukowa
Bezsprzecznie taka informacja
nie mogła pozostać bez echa ze strony dowództwa wojsk amerykańskich. Do brzegów
Lodowego Kontynentu została wysłana eskadra okrętów US Navy pod dowództwem
znanego badacza polarnego i polarnika, kontradmirała Richarda Byrda, który od
1926 roku był uważany za pierwszego lotnika, który przeleciał nad Biegunem
Północnym.
Według oficjalnej wersji,
ekspedycja ta z grubsza była naukową, tym niemniej była ona finansowana przez
US Navy. W jej skład wchodziło 13 okrętów i kilkanaście samolotów. Celem
ekspedycji było zbudowanie stałej naukowej stacji antarktycznej. Jednakże
ekspedycja ta składała się z 4600 ludzi, w których jedynie 25 było naukowcami!
Operacja zaczęła się
26.VIII.1946 roku, a skończyła się pod koniec lutego 1947 roku. Wszystkie
dokumenty dotyczące tej lodowej wyprawy od razu zostały utajnione – i do dziś
dnia są ukrywane w amerykańskich archiwach, bez prawa ich opublikowania.
Latające
dyski
Tym niemniej wiele relacji i
świadectw na temat nieudanej ekspedycji przedostało się do prasy. Najważniejsze,
czego nie udało się ukryć: eskadra wróciła do USA w mocno niepełnym składzie.
Straty wyniosły 1 okręt, 13 samolotów oraz zginęło (czyt.: zostało zabitych) 68
ludzi ze stanu osobowego.
A zatem co się stało na
Antarktydzie w lutym 1947 roku? Amerykańskie gazety napisały: eskadra pod
dowództwem adm. Richarda Byrda otrzymała rozkaz odszukania
i zniszczenia domniemanej antarktycznej bazy hitlerowców. Ale wojenna
wyprawa o mało co nie zakończyła się zgubą Amerykanów. Na podejściu do wybrzeży
Ziemi Królowej Maud, okręty zostały zaatakowane przez dziwne aparaty latające w
kształcie dysków. Walka z nimi trwała 20 minut, a w jego wyniku jeden okręt
został zatopiony i zestrzelono kilka samolotów.
Wylot tajemniczej jaskini na Antarktydzie - czy jest to niemiecka baza z czasów II Wojny Światowej?
Po kilku latach, jeden z
pilotów D. Sunderson udzielił
wywiadu magazynowi „Kreis”. Lotnik ów twierdził, że dyskoidalne aparaty
latające przelatywały z taką prędkością pomiędzy masztami okrętów, że
strumienie powietrza zrywały anteny radiowe! A do tego dyski nie wydawały
żadnych dźwięków. Kilka amerykańskich myśliwców zostało zestrzelonych
promieniami, które emitowały te „latające talerze”. Takimi promieniami został podpalony jeden z
niszczycieli, wskutek czego okręt ten zatonął.
Latające dyski znikły tak szybko,
jak się pojawiły. Amerykanie zrozumieli: im pokazano, że są tutaj niepożądanymi
gośćmi i że następny atak będzie śmiertelny dla wszystkich, którzy przeżyli. O
tym incydencie natychmiast zameldowano drogą radiową do Waszyngtonu, skąd
otrzymano rozkaz: wracać do Stanów bez jakichkolwiek prób zniszczenia wojennomorskich
baz.
Fabryki
w masie lodowca?
Skąd na Antarktydzie mogły się
znaleźć takie latające aparaty? Sam kontradmirał Byrd niejednokrotnie
powtarzał, że one były zbudowane w tajnych niemieckich fabrykach lotniczych,
które znajdowały się w lodowym pancerzu Szóstego Kontynentu. (Zbudowanie takowych byłoby zupełnie niemożliwe ze
względu na ruch lodowców antarktycznych, który wynosi średnio 200 m/rok. Jeżeli
już, to rzeczone fabryki mogłyby znajdować się tylko we wnętrzu jakichś dużych
jaskiń przystosowanych do produkcji. W tym akurat Niemcy byli najlepsi… –
przyp. tłum.)
Wkrótce po śmierci Byrda, w
1957 roku, opublikowano niektóre fragmenty dzienników admirała. Wynika z nich,
że tamtego dnia poza straszliwym atakiem poleciał on na powietrzny zwiad i
„latające talerze” zmusiły go do lądowania. Po wylądowaniu podszedł do niego
niebieskooki blondyn i łamaną angielszczyzną polecił mu przerwać ekspedycję.
Według notatek Byrda, ten człowiek był Niemcem z tajnej hitlerowskiej kolonii
na Antarktydzie.
Czy coś takiego mogło mieć
miejsce w rzeczywistości? Sądząc wedle znanych faktów – tak. Rosyjscy badacze –
S. Kriwosziejew i G. Sanin piszą o tym, że aktywność
Niemców na Antarktydzie była wiadoma radzieckiemu wywiadowi. I rzeczywiście,
istnieje notatka służbowa z dnia 10.I.1939 roku, w której I Zastępcy narkoma NKWD – gen. NKWD W. Mierkułowowi zameldowano właśnie o
tym. Nieznany z nazwiska zwiadowca melduje o tym, że według jego rozeznania
partia niemieckich naukowców pracuje na Antarktydzie. Z innych dokumentów
będących w dyspozycji historyków wynika, że w 1940 roku, na Antarktydzie, na
osobisty rozkaz Führera zaczęto budowę dwóch tajnych baz. Były to miejsca
ewakuacji i jednocześnie poligony do wypróbowywania nowoczesnych technologii.
Historycy podliczyli, że pod
koniec wojny na terytoriach kontrolowanych przez III Rzeszę istniało ponad 600
podziemnych fabryk i laboratoriów. To oznaczało, że Niemcy mieli ogromne
doświadczenie w tym zakresie.
Samo zrozumiałe, że proces
zbudowania podobnej bazy na Antarktydzie wymagał zgromadzenia ogromnych sił i
środków, ale rzecz jest całkowicie wykonalna i nie ma w tym niczego
nadzwyczajnego.
W opublikowanej w 1969 roku
książce ministra uzbrojenia i przemysłu III Rzeszy – Alberta Speera – wskazuje się na to, że pierwsza demonstracja
latającego aparatu w kształcie dysku Sack AS-6 miała miejsce jeszcze w
1939 roku, a do 1944 roku aparat już był gotowy do seryjnej produkcji i
eksploatacji. Tym sposobem, techniczna możliwość sterowania „latającymi
talerzami” przez Niemców – bezsprzecznie - była.
Tajne
spotkanie
Amerykańscy dziennikarze
piszą, że w dniu 10.III.1947 roku, admirała Richarda Byrda przyjął prezydent
USA – Harry Truman. Spotkanie to
było absolutnie tajne i tym niemniej, po upływie wielu lat jej treść stała się
wiadoma dla prasy.
Byrd przekazał Trumanowi
dokument zaadresowany do rządu USA i zatytułowany „List intencyjny o
współpracy”. Pod nim widniał podpis M.
Hartmanna – przedstawiającego się jako człowieka odpowiadającego na Nowej
Szwabii za prace naukowe i ich wdrożenia.
Aby zademonstrować Amerykanom
gotowość do współpracy, Hartmann przekazał im dokumentację techniczną
najnowszego aparatu latającego. Dziennikarze twierdzili, że wręczono ją Byrdowi
w czasie spotkania z tajemniczym niebieskookim blondynem.
Czy była to prawda, czy była
to tylko kolejna kaczka dziennikarska? Dowodem na prawdziwość tej hipotezy jest
ten fakt, że właśnie w tym czasie w USA zaczął się prawdziwy boom na latające
aparaty w kształcie dysku. Prace nad nimi trwały od lat 30., i są one związane
z nazwiskiem znanego konstruktora Heinricha
Zimmermanna. Aparat nazwany Latający Blin wykonał swój pierwszy
lot w 1942 roku, ale był to nieudany model i miał bardzo złe charakterystyki
lotu. Po 1947 roku, nieoczekiwanie nabrał on doskonałych właściwości lotnych i
miał możliwość wykonywania pionowy wzlot, a zamiast silników tłokowych zastosowano
odrzutowe, dzięki czemu ów dyskoidalny samolot osiągał nieprawdopodobną w tym
czasie prędkość 3000 km/h. Na bazie tej maszyny zostały później skonstruowane
dyskowate UAV.
Oczywiście jest to tylko jedna
z możliwych wersji – będąca nawet dostatecznie logiczną. Antarktyczna
ekspedycja High Jump do dziś dnia
budzi całą masę pytań. I nikt nie postawił kropki na zakończenie jej historii…
Moje 3 grosze: Misja „Momi”
Tyle Nikołaj Michajłow. W tej całej historii jest jeszcze jeden ciekawy
punkt, a mianowicie – misja okrętu podwodnego Momi (co po japońsku oznacza „zimozielony” albo „jodła”). Na
obrazie Johna Meeksa widzimy dwa
okręty podwodne: japoński I-52 oraz znany już nam U-530.
A oto, co pisze o tym w artykule na stronie SubArt – WWW.SubArt.net:
Spotkanie U-530 z I-52 na Atlantyku (obraz J. Meeksa)
Mrucząc swymi silnikami diesla okręt
podwodny typu IXC-40 U-530 stoi równolegle do japońskiego
okrętu podwodnego klasy C3 i o numerze taktycznym I-52, zaś dwaj japońscy
marynarze w gumowej łódce wracają na swój okręt. Jest dzień 23.VI.1944 roku,
gdzieś na środku Atlantyku. Niewątpliwie szykuje się coś niezwykłego!
I, jak wszyscy wiemy.. tak właśnie
było!
I-52 był tym, który teraz (dla
niektórych) był znany jako „Japoński Złoty Okręt Podwodny”. Jego misja nosiła
kryptonim Momi, a jego portem
docelowym było francuskie Lorient pod niemiecką okupacją.
Całkiem nowy okręt klasy C-3 jest
właśnie w swym dziewiczym rejsie. Ma na swym pokładzie superważny, strategiczny
ładunek sztucznego kauczuku i innych surowców, kilku inżynierów i techników
wypożyczonych do Niemiec i załogę złożoną ze 100 osób…
…oraz dwie tony złota.
Późnym wieczorem dnia 23.VI.1944
roku, doszło do rendez-vous z niemieckim U-bootem U-530, który przekazał
Japończykom instalację radarową „Naxos”, dwóch techników do jej instalacji i
pilota, który miał ich doprowadzić do Lorient. Oba okręty rozłączyły się i
każdy popłynął w swoją stronę w atlantycką noc…
U-530 dowodzony przez Kapitänleutnanta Kurta Langego zanurzył się by kontynuować swój patrol bojowy na
Karaibach. W fałszywym poczuciu bezpieczeństwa, być może dzięki bezksiężycowej
nocy, komandor Uno Kameo z I-52
tego nie zrobił.
W rzeczy samej, oba okręty podwodne
były namierzone przez Aliantów, i w czasie godziny jednostka japońska została
odnaleziona przez samolot z (znanego ze skuteczności) lotniskowca USS Bogue.
Obrzucono ją bombami głębinowymi, zmuszono do wynurzenia i storpedowano. I-52
poszedł na dno wraz ze stu dziewięcio-osobową załogą i trzema Niemcami na
pokładzie. (USS Bogue należał do specjalnego zgrupowania okrętów ZOP zwanego
Tenth Fleet – Dziesiątą Flotą, która szczególnie zasłużyła się w Bitwie o
Atlantyk – przyp. tłum.)
W 1995 roku, Amerykanin Paul Tidwell w końcu znalazł i
sfilmował jego wrak – zaczynając nową historię – znaną dla wielu z nas, a która
trwa do dziś dnia. W konsekwencji wrak ten jest Japońskim Cmentarzem Wojennym znajdującym
się na pozycji N 15°16’ - W 039°55’ –
pomiędzy Zielonym Przylądkiem a Barbados, i na głębokości ponad 5200 m.
…A co z dwoma tonami złota?
Są tam nadal… „do podjęcia”… jak
tylko tego chcecie! Ale lepiej pogadać z Tidwellem, rządem Japonii i kilkoma
innymi – najpierw…!
No
a co z U-530?
Nie poniósł on nawet najmniejszego
zadrapania. Pływał i pracował przez cały następny rok… i nie poddał się nigdy
do końca wojny!
W 1945 roku wszedł on do Mar del
Plata k./Buenos Aires i oddał się w ręce władz neutralnego kraju….
I-52 oraz I-53 w japońskiej bazie wojennomorskiej
Tyle podaje autor tego
artykułu, zaś Wikipedia podaje jeszcze ciekawszą informację, a mianowicie:
Obydwa te okręty przewoziły nie tylko
ludzi i trefne towary, ale także mieszaninę radioaktywnego tlenku uranu do tzw.
„brudnych” bomb – a było tego 2 tony, narkotyki w postaci surowego opium i inne
cenne używki i przedmioty.
Tak więc wynika z tego, że
tego rodzaju okręty podwodne śmiało mogły transportować przede wszystkim sprzęt
do Antarktyki (i Arktyki). Ze swej strony pragnę tylko dodać, że rzecz w
zasadzie jest całkiem możliwa, tzn. Niemcy na pewno w Antarktyce byli i być
może chcieli mieć tam miejsce schronienia dla samego… Adolfa Hitlera. No
właśnie – do dziś dnia nie wiadomo, co NAPRAWDĘ stało się z Führerem III
Rzeszy, który na pewno nie zginął w ruinach Berlina.
Po drugie – Niemcy na pewno
mieli swój program kosmiczny i nad nim – w miarę swych możliwości – pracowali.
Wyprowadzenie działań wojennych w Kosmos dałoby im przewagę nad całą resztą
świata już w latach 40. ubiegłego stulecia i nie wiadomo, do jakich rezultatów
by doszli, gdyby im nie przeszkodzono…
Po trzecie – czy Truman
poszedłby na współpracę z Niemcami po wojnie? Oczywiście! Przykładem jest
SS-Sturmbannführer dr Wernher von Braun
i jego rakiety, dlatego też mógłby pójść na współpracę z nazistami z
Antarktydy, byle tylko mieć kolejny punkt przewagi nad Sowietami.
A co to wszystko oznacza?
Skoro cywilizacja na tak niskim poziomie rozwoju wyprowadza wojnę w Kosmos, to
co dopiero cywilizacja o wysokim poziomie rozwoju technicznego? Nie ma się co
łudzić, że postęp technologiczny idzie w parze z rozwojem duchowym i moralnym –
bo tak nie jest. A mówię to na przykładzie naszej cywilizacji. Tak zatem nie ma
co wołać o Kontakt z Obcym Rozumem, bo może to być wysokorozwinięta cywilizacja
technologiczna z jakimś Hitlerem na czele…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 42/2015, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego –
©Robert K. Leśniakiewicz