Dr Walentin Psałomszczykow
W 1967 roku przywódca Albanii Enver Hoxha (czyt.: Hodża) rozpoczął
realizację programu całkowitej „bunkryzacji” kraju na wypadek wojny. Program
ten trwał 20 lat i w tym czasie wybudowano ponad 700.000 bunkrów – po jednym
dla każdej rodziny.
Pod koniec lat 70-tych, autor
tych słów wraz ze swym kolegą Iwanem
Stiepanowiczem (wtedy profesorem) wysłał do jednego z czasopism naukowych
artykuł pt. „Zjawisko wschodu słońca”. W artykule była mowa o odkrytym przez
nas efekcie: praktycznie rzecz biorąc, wszystkie pola: elektryczne,
elektromagnetyczne, termiczne i nawet grawitacyjne – zmieniają się skokowo tuż
przed samym wschodem słońca. W związku z tym wysunęliśmy przypuszczenie, że ten
skok jest impulsem do startu albo korektury wewnętrznych rytmów biologicznych
wszystkich istot żywych. W tym także i człowieka.
Dziwna
oferta
Jakiś czas temu, na katedrze
eksperymentalnej fizyki atmosfery Instytutu Hydrometeorologicznego (wtedy był
to Rosyjski Uniwersytet Hydrometeorologiczny – przyp. aut.) gdzie wtedy
pracowałem pojawili się ludzie o wyglądzie wojskowych i zwrócili się do mnie z
dziwną propozycją. Prosili oni powstrzymać się z publikacją artykułu, tym
bardziej że znalazł się on na liście „zamkniętych” („zamkniętymi” wtedy były
prawie wszystkie prace dotyczące wpływu pól elektromagnetycznych o
superwysokich częstotliwościach na człowieka – przyp. aut.), a zamiast tego
wziąć udział w pewnym eksperymencie. Według ich słów, eksperyment był nader
prosty: w przyjemnym towarzystwie spędzić kilka tygodni w jednym z podziemnych
bunkrów systemu OPLot. Czemu? Żeby poobserwować osobiste wrażenia i dać
praktyczne rekomendacje, jeżeli te wrażenia okażą się być negatywnymi.
- Widzi pan – powiedział gość
(pułkownik inżynier) – ten bunkier został zbudowany niedawno i tam zaczęły się
dziać dziwne rzeczy. Dwóch ochraniających go żołnierzy uległo jakiemuś
psychicznemu wpływowi. Jednemu z nich majaczyła się jakaś kobieta, która dokądś
go wzywała, a jakie widzenia były u drugiego, tego nie wiemy – on jest teraz w
psychiatryku. Jedno tylko wiadomo, że stojąc na posterunku wywalił w ścianę
bunkra cały magazynek ze swego kałasznika. Po tym wypadku zdjęto ochronę z
bunkra, zaś główne wejście przyszło zamknąć na głucho do wyjaśnienia wszystkich
okoliczności.
Co się tyczyło „miłego
towarzystwa” to okazał się nim być drugi gość naszego instytutu w stopniu
kapitana inżyniera.
- Wy tam posiedzicie we czwórkę
– mówił dalej pułkownik – wybierajcie, męski czy żeński kontyngent?
- Oczywiście żeński! –
wykrzyknęliśmy unisono z kapitanem.
Z „żeńskim kontyngentem”
poznaliśmy się już na miejscu. Były to lekarka i chemiczka – blondynka i
szatynka, obie doktorki, zamężne. Obie trzydziestolatki. Obecność lekarza w
bunkrze była oczywista, ale po co tam był potrzebny chemik okazało się nieco
później. Nie pamiętam już imion uczestników eksperymentu – pamiętam tylko, że
chemiczkę nazywano Zoją.
W
zamknięciu na dwa tygodnie
Wejście do bunkra było
zamaskowane jako zwyczajny magazyn. Winda nie działała, tak że przyszło nam
schodzić po schodach na głębokość 50 m. na najniższym poziomie znajdowały się
opancerzone drzwi, teraz zaparte i prowadzący nas pułkownik z wysiłkiem obrócił
zardzewiałe kółko szprychowe zamka. Poczuliśmy zapach surowego betonu.
Za wejściem zobaczyliśmy długi
korytarz wzdłuż którego biegły grube kable i był oświetlony światłami
awaryjnymi.
Przed jednymi bocznymi drzwiami
z zamkiem z kółkiem szprychowym jak u wejściowych zatrzymaliśmy się.
- To tutaj spędzicie dwa
tygodnie. Drzwi będą zamknięte i opieczętowane – rzekł pułkownik. – Proszę
oddać zegarki naręczne. Według warunków eksperymentu powinniście się obchodzić
bez nich. W przypadku jakichś nieprzewidzianych okoliczności możecie nadać
sygnał i was stąd wypuszczą.
Weszliśmy do niewielkiej
„poczekalni”. Drzwi wejściowe się zamknęły i powoli obracające się koło zamka
odcięło nas od świata zewnętrznego.
Za wewnętrznymi – już nie
metalowymi, ale zwyczajnie drewnianymi drzwiami – ukazało się coś w rodzaju
gabinetu o ścianach wyłożonych drewnem. Tylko sufity były nieco niżej, niż w
standardowych „chruszczowowkach”. Pomieszczenie oświetlone było świetlówkami i
było nawet znośne. Z niego wychodziło jeszcze troje drzwi – do kompleksu
kuchenno-sanitarnego, drugie – do sypialni. Trzecie drzwi były zamknięte i ich
przeznaczenie było nam nieznane.
Najpierw udaliśmy się do
kuchni, by pozbyć się przyniesionych produktów żywnościowych – szczególnie
warzyw i owoców, wszystkie inne w konserwach znajdowały się w spiżarni. Wnętrze
kuchni zajmowała 50-litrowa butla gazowa i stercząca ze ściany dźwigienka
wentylacji. Jednak płyta grzewcza była elektryczna.
Najpierw trzeba było się
poznać, a nie ma lepszego sposobu na to, niż przy robieniu na kuchni wspólnego
obiadu.
Na
co nam chemik?
Od pierwszych minut nasze
sympatie się podzieliły. Kapitan zawiesił oko na lekarce, a ja uznałem za
bardziej sympatyczną chemiczkę Zoję. Wszystko prawidłowo: przeszliśmy testy na kompatybilność
i wśród pokazanych nam dziesiątków zdjęć kobiecych twarzy były także twarze
naszych przyjaciółek z dobrowolnego zamknięcia.
- Zoju – zadałem jej męczące
mnie pytanie – nie obraź się, ale na kiego diabła jest tutaj potrzebny chemik? Czyżby
zamierzali nas tutaj truć jakimiś bojowymi środkami trującymi?
- Już nas trują! – wesoło odpowiedziała
Zoja – pod ziemią jest wysoka wilgotność, drewno szybko zaczyna gnić, więc nasycają
je różnymi związkami chemicznymi albo zamieniają na plastyki. Jakiś specjalista
założył, że ochrona się nimi po prostu otruje, tak więc mam dwa razy dziennie
przy pomocy analizatora gazów badać stężenia tych środków.
Po obiedzie postanowiliśmy
obejrzeć sobie dokładnie powierzone nam gospodarstwo. W pomieszczeniu ogólnym
znajdował się telewizor Elektronika –
niestety nieczynny. Szybko ustaliłem, że usunięto z niego bezpieczniki. Nieczynnym
był także radioodbiornik Wołna z
którego wyjęto lampy. Natomiast był kaseciak i kasety z nagraniami z
radzieckiej estrady.
Sypialnia z piętrowymi łóżkami
pozostawiliśmy kobietom, a sami się urządziliśmy w pomieszczeniu saloniku. Byłem
starszy wiekiem, więc kapitan zostawił mi kanapę, a sam spał na rozkładanym
fotelu.
Koszmary
Pierwsza noc przeszła bez
ekscesów – mieliśmy napięty dzień, więc dlatego. Ale już w następną dwukrotnie
się budziłem z uczuciem irracjonalnego strachu, którego źródła nie mogłem
zrozumieć. I naraz strach przybrał konkretny obraz – za mną przez jakieś
podziemia pędził … parowóz!
Kapitan nie miał snów, za to
lekarka wskakiwała do nas z krzykami strachu: ona widziała swoich zmarłych
rodziców.
Zoja także miała mało radości
ze snów. Ona spotykała się w nich z przyjaciółką, która zginęła w wypadku
samochodowym, która prosiła o przyprowadzenie do niej swej córeczki…
Przez te sny budziliśmy się w
środku nocy i długo nie mogliśmy zasnąć, a nad ranem zapadaliśmy w głęboki sen,
tym razem już bez majaków.
Był piąty dzień naszego
zamknięcia. Sytuacja była dla mnie jasna. Na wszelki wypadek zapytałem
kapitana:
- Tutaj jest tylko żelbet czy
także solidny metal?
- Nie wiem dokładnie –
odpowiedział on – aktualnie wszyscy przestraszyli się bomby N - neutronowej, a
przed neutronami jest jedyna ochrona: kadm albo stal borowa. Tak więc jest
tutaj metalowa obudowa, albo tzw. „dach”.
- No to sprawa jasna. Jesteśmy zaekranowani
od tych wszystkich zewnętrznych pól, w tym elektromagnetyczne o niskiej
częstotliwości, które są zsynchronizowane z biorytmami i innymi procesami
biologicznymi w organizmie. Znam utajnione prace na temat okrętów podwodnych –
tam marynarzom w czasie długiego przebywania pod wodą, tak jak i kosmonautom na
orbicie, ubywa wapnia w kościach i pojawiają się dziwne schorzenia. A sytuacja
taka sama – desynchronizacja biorytmów już to dzięki słonej wodzie na dużych
głębokościach, już to dzięki grubemu, stalowemu kadłubowi, skrajnie niskoczęstotliwościowe
fale nie przenikają, a w szczególności szumanowski rezonans, 7-14 Hz (zakres
ULF), odpowiedzialne za podstawowe rytmy mózgu. No i jeszcze jeden czynnik. Postaraj
się uwierzyć mi na słowo. Jesteśmy tutaj ekranowani od wszelkich znanych pól zewnętrznych
poza tymi, które są odpowiedzialne za pozazmysłowe postrzeganie. Mówiąc obrazowo,
u nas sporo obniżył się poziom odbierania sygnałów zewnętrznych i przyjmujemy
te, które w normalnych warunkach człowiek odbiera na poziomie podświadomości… Być
może są one z Tamtego czy równoległego Świata. Zmarła przyjaciółka Zoi
przekazuje jej takie informacje, której Zoja nijak znać nie może. Krótko mówiąc
kosmonautom w miejscach odosobnienia i speleologom samotnikom pod ziemią też
diabli wiedzą, co się majaczy.
Trzeba
coś zrobić!
Na szczęście do dźwiękowych i
tym bardziej wzrokowych halucynacji u nas nie doszło. Być może dlatego, że nas
było czworo. Chociaż w czasie jednej z ostatnich nocy, nasza lekarka
przebudziła się i ujrzała plamę na suficie, która się potem odeń oddzieliła,
powoli opuściła się na podłogę i znikła.
Potem zdecydowałem, że trzeba
działać. I zwróciłem się do kapitana:
- Spróbujmy czegoś. Możemy tutaj
sprowadzić zewnętrzne tło elektromagnetyczne, przecież mamy podłączenia do
anteny radiowej i TV. Trzeba tylko znaleźć jakiś kawałek kabla.
Kabel na szczęście znaleźliśmy.
Zrobiliśmy z niego podwójną pętlę, której końce podłączyliśmy do wyjść
antenowych. Potem podłączyliśmy jeszcze jeden kawałek kabla do przewodu
telefonicznego – w saloniku było tego z pół tuzina. Zdjęliśmy siatkę ochronną z
otworu wentylacji, a w jej miejsce powiesiliśmy szeleszczącą, pociętą w paski
gazetę. Telewizor przełączyliśmy na wolny kanał, na którym nie było żadnej
emisji, i teraz emitował on biały szum. I owszem, pozbyliśmy się sensorowego
głodu, nie mówiąc już o tym, że paliliśmy światło także w nocy.
Te proste urządzenia zadziałały
już następnej nocy – nawiedzające nas koszmary znikły. Co się dotyczy zegarków,
to eksperyment położył kapitan – wedle dawnego szkolenia unitarnego kładł się
spać i wstawał o jednej i tej samej porze, i nic tego nie zmieniło!
Żadnych
konfliktów!
Wszystko o czym opowiadam
ujęliśmy w raporcie. Nie wiem, jak w innych miejscach, ale tutaj łącznościowcy
i elektrycy postarali się zrobić całe okablowanie przy pomocy kabli
zaekranowanych metalem. Dlatego właśnie bunkier nie był wprowadzony do
eksploatacji i nie był podłączony do zewnętrznych linii.
A my staliśmy się przyjaciółmi
w czasie tych dwóch tygodni zamknięcia. Przez ten czas nie mieliśmy żadnych
kłótni czy konfliktów. Nic dziwnego, że kobiety coraz częściej biorą w Kosmos
Amerykanie, a także i my nie jesteśmy w tyle. A w znanym amerykańskim
eksperymencie Biodom obliczonym na
dwuletnią autonomię, kobiety i mężczyźni biorą udział po równo.
Moje 3
grosze
No i okazuje się, że jest fizykalne wyjaśnienie dla
wszystkich widm i duchów nawiedzających opuszczone cmentarze i domy. Chociaż…
To, co podaje autor nie jest wyjaśnieniem tych zjawisk
do końca – bowiem to, co tłumaczy zaobserwowane zjawiska w zamknięciu w
ekranowanych pomieszczeniach, absolutnie nie tłumaczy tego, że duchy, widma itp.
obserwuje się na otwartej przestrzeni, gdzie na człowieka oddziałują wszelkie
pola i energie: od grawitacji i magnetyzmu po potoki promieniowania
kosmicznego. Poza tym, czy wyjaśniono dlaczego żołnierz stojący na warcie użył
broni, a drugi zwariował? Ano właśnie. Nie wyjaśniono. Gdyby było inaczej, to
dr Psałomszczikow na pewno by o tym napisał, bo jest sumiennym naukowcem. Wydaje
mi się więc, że wyjaśniona została tylko jedna strona tego fenomenu. Druga wciąż
czeka na swego odkrywcę.
A może już została odkryta, tylko my o tym nie wiemy?
Nie zapominajmy, że prace nad bronią PSI – czyli psychotroniczną, z rodzaju NLW
– broni nie pozbawiającej życia, są prowadzone przez wszystkie kraje, które
liczą się w militarnym rankingu. W ZSRR prace te trwają co najmniej od lat
20-tych XX wieku, a oddziaływanie tych broni przetrenowaliśmy na sobie, choćby
w przypadku znanym jako CE2 na Zatoce Gdańskiej, w dniu 23.VIII.1979 roku. Dla mnie
jest to klasyczny przypadek użycia broni PSI.
Poza tym przypominam apel, który wystosowali
uczestnicy konferencji Bioinformenergo’89
w Leningradzie/Sankt Petersburgu o zaprzestanie doświadczeń i produkcji
wszelkiego rodzaju broni PSI – a zatem jest coś na rzeczy i wydaje mi się, że
współczesna wojna światowa będzie zupełnie inna od tej, którą pokazują nam w
TV. Zamiast bomb i rakiet będzie stosowana właśnie broń PSI, która będzie
obezwładniała wrogich żołnierzy – mniej więcej tak, jak opisał to ongi Stanisław Lem w swych książkach.
Źródło: „Tajny XX wieka” nr
42/2018, ss. 14-15
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz