Powered By Blogger

wtorek, 5 marca 2019

Widma w bunkrze OPLot.




Dr Walentin Psałomszczykow


W 1967 roku przywódca Albanii Enver Hoxha (czyt.: Hodża) rozpoczął realizację programu całkowitej „bunkryzacji” kraju na wypadek wojny. Program ten trwał 20 lat i w tym czasie wybudowano ponad 700.000 bunkrów – po jednym dla każdej rodziny.

Pod koniec lat 70-tych, autor tych słów wraz ze swym kolegą Iwanem Stiepanowiczem (wtedy profesorem) wysłał do jednego z czasopism naukowych artykuł pt. „Zjawisko wschodu słońca”. W artykule była mowa o odkrytym przez nas efekcie: praktycznie rzecz biorąc, wszystkie pola: elektryczne, elektromagnetyczne, termiczne i nawet grawitacyjne – zmieniają się skokowo tuż przed samym wschodem słońca. W związku z tym wysunęliśmy przypuszczenie, że ten skok jest impulsem do startu albo korektury wewnętrznych rytmów biologicznych wszystkich istot żywych. W tym także i człowieka.


Dziwna oferta


Jakiś czas temu, na katedrze eksperymentalnej fizyki atmosfery Instytutu Hydrometeorologicznego (wtedy był to Rosyjski Uniwersytet Hydrometeorologiczny – przyp. aut.) gdzie wtedy pracowałem pojawili się ludzie o wyglądzie wojskowych i zwrócili się do mnie z dziwną propozycją. Prosili oni powstrzymać się z publikacją artykułu, tym bardziej że znalazł się on na liście „zamkniętych” („zamkniętymi” wtedy były prawie wszystkie prace dotyczące wpływu pól elektromagnetycznych o superwysokich częstotliwościach na człowieka – przyp. aut.), a zamiast tego wziąć udział w pewnym eksperymencie. Według ich słów, eksperyment był nader prosty: w przyjemnym towarzystwie spędzić kilka tygodni w jednym z podziemnych bunkrów systemu OPLot. Czemu? Żeby poobserwować osobiste wrażenia i dać praktyczne rekomendacje, jeżeli te wrażenia okażą się być negatywnymi.

- Widzi pan – powiedział gość (pułkownik inżynier) – ten bunkier został zbudowany niedawno i tam zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Dwóch ochraniających go żołnierzy uległo jakiemuś psychicznemu wpływowi. Jednemu z nich majaczyła się jakaś kobieta, która dokądś go wzywała, a jakie widzenia były u drugiego, tego nie wiemy – on jest teraz w psychiatryku. Jedno tylko wiadomo, że stojąc na posterunku wywalił w ścianę bunkra cały magazynek ze swego kałasznika. Po tym wypadku zdjęto ochronę z bunkra, zaś główne wejście przyszło zamknąć na głucho do wyjaśnienia wszystkich okoliczności.

Co się tyczyło „miłego towarzystwa” to okazał się nim być drugi gość naszego instytutu w stopniu kapitana inżyniera.
- Wy tam posiedzicie we czwórkę – mówił dalej pułkownik – wybierajcie, męski czy żeński kontyngent?
- Oczywiście żeński! – wykrzyknęliśmy unisono z kapitanem.

Z „żeńskim kontyngentem” poznaliśmy się już na miejscu. Były to lekarka i chemiczka – blondynka i szatynka, obie doktorki, zamężne. Obie trzydziestolatki. Obecność lekarza w bunkrze była oczywista, ale po co tam był potrzebny chemik okazało się nieco później. Nie pamiętam już imion uczestników eksperymentu – pamiętam tylko, że chemiczkę nazywano Zoją.


W zamknięciu na dwa tygodnie


Wejście do bunkra było zamaskowane jako zwyczajny magazyn. Winda nie działała, tak że przyszło nam schodzić po schodach na głębokość 50 m. na najniższym poziomie znajdowały się opancerzone drzwi, teraz zaparte i prowadzący nas pułkownik z wysiłkiem obrócił zardzewiałe kółko szprychowe zamka. Poczuliśmy zapach surowego betonu.

Za wejściem zobaczyliśmy długi korytarz wzdłuż którego biegły grube kable i był oświetlony światłami awaryjnymi.

Przed jednymi bocznymi drzwiami z zamkiem z kółkiem szprychowym jak u wejściowych zatrzymaliśmy się.

- To tutaj spędzicie dwa tygodnie. Drzwi będą zamknięte i opieczętowane – rzekł pułkownik. – Proszę oddać zegarki naręczne. Według warunków eksperymentu powinniście się obchodzić bez nich. W przypadku jakichś nieprzewidzianych okoliczności możecie nadać sygnał i was stąd wypuszczą.
Weszliśmy do niewielkiej „poczekalni”. Drzwi wejściowe się zamknęły i powoli obracające się koło zamka odcięło nas od świata zewnętrznego.

Za wewnętrznymi – już nie metalowymi, ale zwyczajnie drewnianymi drzwiami – ukazało się coś w rodzaju gabinetu o ścianach wyłożonych drewnem. Tylko sufity były nieco niżej, niż w standardowych „chruszczowowkach”. Pomieszczenie oświetlone było świetlówkami i było nawet znośne. Z niego wychodziło jeszcze troje drzwi – do kompleksu kuchenno-sanitarnego, drugie – do sypialni. Trzecie drzwi były zamknięte i ich przeznaczenie było nam nieznane.

Najpierw udaliśmy się do kuchni, by pozbyć się przyniesionych produktów żywnościowych – szczególnie warzyw i owoców, wszystkie inne w konserwach znajdowały się w spiżarni. Wnętrze kuchni zajmowała 50-litrowa butla gazowa i stercząca ze ściany dźwigienka wentylacji. Jednak płyta grzewcza była elektryczna.

Najpierw trzeba było się poznać, a nie ma lepszego sposobu na to, niż przy robieniu na kuchni wspólnego obiadu.


Na co nam chemik?


Od pierwszych minut nasze sympatie się podzieliły. Kapitan zawiesił oko na lekarce, a ja uznałem za bardziej sympatyczną chemiczkę Zoję. Wszystko prawidłowo: przeszliśmy testy na kompatybilność i wśród pokazanych nam dziesiątków zdjęć kobiecych twarzy były także twarze naszych przyjaciółek z dobrowolnego zamknięcia.

- Zoju – zadałem jej męczące mnie pytanie – nie obraź się, ale na kiego diabła jest tutaj potrzebny chemik? Czyżby zamierzali nas tutaj truć jakimiś bojowymi środkami trującymi?
- Już nas trują! – wesoło odpowiedziała Zoja – pod ziemią jest wysoka wilgotność, drewno szybko zaczyna gnić, więc nasycają je różnymi związkami chemicznymi albo zamieniają na plastyki. Jakiś specjalista założył, że ochrona się nimi po prostu otruje, tak więc mam dwa razy dziennie przy pomocy analizatora gazów badać stężenia tych środków.

Po obiedzie postanowiliśmy obejrzeć sobie dokładnie powierzone nam gospodarstwo. W pomieszczeniu ogólnym znajdował się telewizor Elektronika – niestety nieczynny. Szybko ustaliłem, że usunięto z niego bezpieczniki. Nieczynnym był także radioodbiornik Wołna z którego wyjęto lampy. Natomiast był kaseciak i kasety z nagraniami z radzieckiej estrady.

Sypialnia z piętrowymi łóżkami pozostawiliśmy kobietom, a sami się urządziliśmy w pomieszczeniu saloniku. Byłem starszy wiekiem, więc kapitan zostawił mi kanapę, a sam spał na rozkładanym fotelu.


Koszmary


Pierwsza noc przeszła bez ekscesów – mieliśmy napięty dzień, więc dlatego. Ale już w następną dwukrotnie się budziłem z uczuciem irracjonalnego strachu, którego źródła nie mogłem zrozumieć. I naraz strach przybrał konkretny obraz – za mną przez jakieś podziemia pędził … parowóz!

Kapitan nie miał snów, za to lekarka wskakiwała do nas z krzykami strachu: ona widziała swoich zmarłych rodziców.

Zoja także miała mało radości ze snów. Ona spotykała się w nich z przyjaciółką, która zginęła w wypadku samochodowym, która prosiła o przyprowadzenie do niej swej córeczki…

Przez te sny budziliśmy się w środku nocy i długo nie mogliśmy zasnąć, a nad ranem zapadaliśmy w głęboki sen, tym razem już bez majaków.
Był piąty dzień naszego zamknięcia. Sytuacja była dla mnie jasna. Na wszelki wypadek zapytałem kapitana:
- Tutaj jest tylko żelbet czy także solidny metal?
- Nie wiem dokładnie – odpowiedział on – aktualnie wszyscy przestraszyli się bomby N - neutronowej, a przed neutronami jest jedyna ochrona: kadm albo stal borowa. Tak więc jest tutaj metalowa obudowa, albo tzw. „dach”.
- No to sprawa jasna. Jesteśmy zaekranowani od tych wszystkich zewnętrznych pól, w tym elektromagnetyczne o niskiej częstotliwości, które są zsynchronizowane z biorytmami i innymi procesami biologicznymi w organizmie. Znam utajnione prace na temat okrętów podwodnych – tam marynarzom w czasie długiego przebywania pod wodą, tak jak i kosmonautom na orbicie, ubywa wapnia w kościach i pojawiają się dziwne schorzenia. A sytuacja taka sama – desynchronizacja biorytmów już to dzięki słonej wodzie na dużych głębokościach, już to dzięki grubemu, stalowemu kadłubowi, skrajnie niskoczęstotliwościowe fale nie przenikają, a w szczególności szumanowski rezonans, 7-14 Hz (zakres ULF), odpowiedzialne za podstawowe rytmy mózgu. No i jeszcze jeden czynnik. Postaraj się uwierzyć mi na słowo. Jesteśmy tutaj ekranowani od wszelkich znanych pól zewnętrznych poza tymi, które są odpowiedzialne za pozazmysłowe postrzeganie. Mówiąc obrazowo, u nas sporo obniżył się poziom odbierania sygnałów zewnętrznych i przyjmujemy te, które w normalnych warunkach człowiek odbiera na poziomie podświadomości… Być może są one z Tamtego czy równoległego Świata. Zmarła przyjaciółka Zoi przekazuje jej takie informacje, której Zoja nijak znać nie może. Krótko mówiąc kosmonautom w miejscach odosobnienia i speleologom samotnikom pod ziemią też diabli wiedzą, co się majaczy.


Trzeba coś zrobić!


Na szczęście do dźwiękowych i tym bardziej wzrokowych halucynacji u nas nie doszło. Być może dlatego, że nas było czworo. Chociaż w czasie jednej z ostatnich nocy, nasza lekarka przebudziła się i ujrzała plamę na suficie, która się potem odeń oddzieliła, powoli opuściła się na podłogę i znikła.

Potem zdecydowałem, że trzeba działać. I zwróciłem się do kapitana:
- Spróbujmy czegoś. Możemy tutaj sprowadzić zewnętrzne tło elektromagnetyczne, przecież mamy podłączenia do anteny radiowej i TV. Trzeba tylko znaleźć jakiś kawałek kabla.

Kabel na szczęście znaleźliśmy. Zrobiliśmy z niego podwójną pętlę, której końce podłączyliśmy do wyjść antenowych. Potem podłączyliśmy jeszcze jeden kawałek kabla do przewodu telefonicznego – w saloniku było tego z pół tuzina. Zdjęliśmy siatkę ochronną z otworu wentylacji, a w jej miejsce powiesiliśmy szeleszczącą, pociętą w paski gazetę. Telewizor przełączyliśmy na wolny kanał, na którym nie było żadnej emisji, i teraz emitował on biały szum. I owszem, pozbyliśmy się sensorowego głodu, nie mówiąc już o tym, że paliliśmy światło także w nocy.

Te proste urządzenia zadziałały już następnej nocy – nawiedzające nas koszmary znikły. Co się dotyczy zegarków, to eksperyment położył kapitan – wedle dawnego szkolenia unitarnego kładł się spać i wstawał o jednej i tej samej porze, i nic tego nie zmieniło!


Żadnych konfliktów!


Wszystko o czym opowiadam ujęliśmy w raporcie. Nie wiem, jak w innych miejscach, ale tutaj łącznościowcy i elektrycy postarali się zrobić całe okablowanie przy pomocy kabli zaekranowanych metalem. Dlatego właśnie bunkier nie był wprowadzony do eksploatacji i nie był podłączony do zewnętrznych linii.

A my staliśmy się przyjaciółmi w czasie tych dwóch tygodni zamknięcia. Przez ten czas nie mieliśmy żadnych kłótni czy konfliktów. Nic dziwnego, że kobiety coraz częściej biorą w Kosmos Amerykanie, a także i my nie jesteśmy w tyle. A w znanym amerykańskim eksperymencie Biodom obliczonym na dwuletnią autonomię, kobiety i mężczyźni biorą udział po równo.


Moje 3 grosze


No i okazuje się, że jest fizykalne wyjaśnienie dla wszystkich widm i duchów nawiedzających opuszczone cmentarze i domy. Chociaż…

To, co podaje autor nie jest wyjaśnieniem tych zjawisk do końca – bowiem to, co tłumaczy zaobserwowane zjawiska w zamknięciu w ekranowanych pomieszczeniach, absolutnie nie tłumaczy tego, że duchy, widma itp. obserwuje się na otwartej przestrzeni, gdzie na człowieka oddziałują wszelkie pola i energie: od grawitacji i magnetyzmu po potoki promieniowania kosmicznego. Poza tym, czy wyjaśniono dlaczego żołnierz stojący na warcie użył broni, a drugi zwariował? Ano właśnie. Nie wyjaśniono. Gdyby było inaczej, to dr Psałomszczikow na pewno by o tym napisał, bo jest sumiennym naukowcem. Wydaje mi się więc, że wyjaśniona została tylko jedna strona tego fenomenu. Druga wciąż czeka na swego odkrywcę.

A może już została odkryta, tylko my o tym nie wiemy? Nie zapominajmy, że prace nad bronią PSI – czyli psychotroniczną, z rodzaju NLW – broni nie pozbawiającej życia, są prowadzone przez wszystkie kraje, które liczą się w militarnym rankingu. W ZSRR prace te trwają co najmniej od lat 20-tych XX wieku, a oddziaływanie tych broni przetrenowaliśmy na sobie, choćby w przypadku znanym jako CE2 na Zatoce Gdańskiej, w dniu 23.VIII.1979 roku. Dla mnie jest to klasyczny przypadek użycia broni PSI.

Poza tym przypominam apel, który wystosowali uczestnicy konferencji Bioinformenergo’89 w Leningradzie/Sankt Petersburgu o zaprzestanie doświadczeń i produkcji wszelkiego rodzaju broni PSI – a zatem jest coś na rzeczy i wydaje mi się, że współczesna wojna światowa będzie zupełnie inna od tej, którą pokazują nam w TV. Zamiast bomb i rakiet będzie stosowana właśnie broń PSI, która będzie obezwładniała wrogich żołnierzy – mniej więcej tak, jak opisał to ongi Stanisław Lem w swych książkach.     


Źródło: „Tajny XX wieka” nr 42/2018, ss. 14-15
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz