Powered By Blogger

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Atomowy program Hitlera (2)

 


Drugą zagadką jest legenda o złocie Wrocławia. Otóż Gauleiter Dolnego Śląska – SS-Gruppenführer a późniejszy SS-Reichsführer Karl Hanke wydał polecenie zebrania wszelkich depozytów bankowych (7 ton!) i innych cennych rzeczy od mieszkańców Festung Breslau w budynku Prezydium Policji – dziś KWP – po czym skarb ten w postaci kilkudziesięciu skrzyń i skrzynek został wywieziony w niewiadomym kierunku i przepadł. Do dziś dnia. Skarb miał zostać zgromadzony w budynku prezydium policji przy Podwalu. Następnie przewieziony z Wrocławia w kierunku Jeleniej Góry. Po przejechaniu przez Złotoryję, po kilku kilometrach – w okolicy Nowego Kościoła, ślad miał się urwać… Według innych, konkretnie samego Herberta Klosego (oficera policji wrocławskiej i świadka koronnego), w ostatnich dniach grudnia wywieziono z miasta kilkanaście ciężkich metalowych i drewnianych skrzyń do dwóch metrów długości. Wwożono złoto Wrocławia na Śnieżkę, ale w czasie transportu Klose spadł z konia, uderzył się w głowę i nie pamięta dalszego ciągu wydarzeń. To dość mało prawdopodobna wersja. Trzej pozostali oficerowie zostali podobno rozstrzelani.

Klose wymienia siedem miejsc, gdzie może ukrywać się złoto Wrocławia – każde zostało przeczesane przez miłośników skarbów. Są to:

1.      Cieplice (dzielnica Jeleniej Góry),

2.     Ostrzyca Proboszowicka (najwyższy wulkan w Polsce na Pogórzu Kaczawskim między Złotoryją i Jelenią Górą),

3.     zamek Grodziec,

4.    góra Ślęża zwana śląskim Olimpem,

5.     podziemia Twierdzy Kłodzko,

6.    Śnieżka (która miała być zajęta przez Niemców i której dotyczy mało prawdopodobna historia o upadku z konia), a także…

7.     …góra Wielisławka.[1]    

Skarby Wrocławia miały być tam ukryte i czekać na powrót nazistów na Dolny Śląsk. Pięknie – tylko coś mi tu się nie zgadza. Skarby ukryto tak dobrze, że do dziś dnia ich nie znaleziono, a jeżeli nawet zlokalizowano, to nie da się ich wydobyć, bo są zasypane tysiącami ton ziemi i skał czy zalane tysiącami ton wody, a na dodatek zabezpieczone systemami min pułapek i/albo fugasami chemicznymi. Ich po prostu nie da się wydobyć. I kwita!

Jaki jest sens tak ukrywać skarby?

Prawda musi być inna.

Osobiście jestem zdania, że to, co zawierały skrzynie we wrocławskim Prezydium Policji nie miało nic wspólnego ze złotem i kosztownościami. To musiało być równie cenne i ważne jak złoto. To były maszyny i urządzenia z hitlerowskiego programu badawczego – wcale nie musiał to być program atomowy – prowadzonego w tych dwóch wieżach. Znając nazistowskie wariactwa można śmiało przypuszczać, że mogło to być coś innego – np. zderzacz cząstek, cyklotron, albo maszyna czasu…

Nie, nie żartuję. Maszyna czasu, czasolot, chronoskaf, chronopenetrator, chronobus… Takim chronomotem mógł być legendarny i przez niektórych obśmiany Die Glocke – Dzwon. Latało to-to słabo, ale za to przemieszczało się w Czasie. Ponoć jeden z nich wylądował w amerykańskim Kecksburgu, PA, w dniu 9.XII.1965 roku, a zatem w 20 lat po wojnie...

Badanie incydentu w Kecksburgu od początku stanowiło duży problem. Policja i wojsko zaprzeczały, by cokolwiek znaleziono a gazeta „Tribune-Review” z Greensburga, która opisała zdarzenie ze wszystkimi dziwnymi szczegółami, w kolejnym wydaniu opublikowała (prawdopodobnie wymuszone) dementi, stwierdzając, że w lesie upadł meteoryt.

Dziennikarz John Murphy intensywnie badał sprawę z zamiarem przedstawienia wyniku swoich ustaleń w radiowym reportażu „Obiekt w lesie”. Na krótko przed tym Murphy’ego odwiedzili funkcjonariusze służb specjalnych, którzy wymusili na nim zwrot najcenniejszych materiałów. Po wyemitowaniu ocenzurowanej i okrojonej wersji reportażu Murphy stracił zapał do dalszego badania sprawy i niechętnie o niej mówił. Zmarł w 1969 podczas wakacji w okolicach miasta Ventura w Kalifornii, potrącony przez niezidentyfikowanego kierowcę.

Ufolog Stan Gordon dotarł do oficjalnych dokumentów na temat incydentu w Kecksburgu, które były przechowywane przez Siły Powietrzne USA. Wynikało z nich, że zdarzeniem interesowały się różne ośrodki zaczynając od Dowództwa Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (NORAD) na Centrum Kosmicznym Johna F. Kennedy’ego (KSC) kończąc, musiało więc mieć ono duże znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego. Z tych dokumentów wynika że o 2:00 w nocy odwołano poszukiwania, niczego nie znajdując i że forsowane przez wojsko i władze wytłumaczenie mówiło o obserwacji meteoroidu.

W 1966, a więc rok po incydencie, badacz zjawisk niezwykłych Ivan T. Sanderson, sporządził dokładną analizę obserwacji bolidu, które poprzedzały zdarzenie w Kecksburgu. Doszedł on do wniosku, że jasny obiekt, pozostawiający wyraźną smugę dymu, był widoczny aż przez sześć minut. Poruszał się wolniej niż spadająca gwiazda, ale zbyt szybko jak na samolot i bez wątpienia to on spadł do lasu koło farmy Frances Kalp. Na przestrzeni lat pojawiali się wojskowi oferujący różnego rodzaju przecieki. Jeden z nich twierdził, że widział „metalowy żołądź” w bazie lotniczej we wsi Lockbourne w stanie Ohio a drugi, że w bazie Wright-Patterson niedaleko Dayton również w Ohio.

Ekspert od technologii kosmicznej James Oberg zasugerował, że za incydent w Kecksburgu odpowiedzialne były szczątki radzieckiej sondy kosmicznej Kosmos 96, która wystartowała z zamiarem dotarcia do Wenus, ale nie zdołała opuścić orbity okołoziemskiej w wyniku usterki. Sonda miała kształt stożka, ale była znacznie mniejsza od tego z Pensylwanii. Zgodnie z raportem United States Space Command (USSPACECOM), szczątki radzieckiej sondy spadły w Kanadzie kilkanaście godzin przed incydentem w Kecksburgu. Specjalista NASA Nicholas L. Johnson zajmujący się między innymi kosmicznymi śmieciami wykluczył, by te dwie sprawy cokolwiek łączyło.

Dziennikarka Leslie Kean wygrała z NASA proces o udostępnienie informacji na temat incydentu w Kecksburgu. Poszukiwania dokumentów, nadzorowane przez sąd, zakończono w 2009, a wnioski Kean opisała w specjalnym raporcie w którym nie znalazły się żadne nowe ustalenia. NASA miała obowiązek badać przypadki katastrof zagranicznych statków kosmicznych na terytorium Stanów Zjednoczonych, ale w sprawie incydentu w Kecksburgu agencja miała niewiele do powiedzenia. Według Leslie Kean i innych ufologów w Kecksburgu nie rozbił się radziecki statek kosmiczny ale jakiś tajny pojazd amerykański generujący promieniowanie radioaktywne.[2]

Takie postawienie sprawy: nazi-UFO vel V-7 = czasolot wyjaśnia, czego tak naprawdę szukali niemieccy naukowcy w Tybecie, Skandynawii, Ameryce Pd. i Egipcie. Oczywiście szukali śladów dawnych Ariów i Atlantydów – co twierdzili wprost i jawnie. Tajną częścią ich misji było poszukiwanie śladów… hitlerowskich chrononautów w dalekiej Przeszłości. Dlatego tak uporczywie badali symbolikę i wierzenia dawnych ludów. Dlatego tak badali parametry fizyczne ciał ludzi zamieszkałych na tamtych terenach. Szukali po prostu śladów swych rodaków! A  że to wariactwo? – no cóż – w tym szaleństwie była metoda…

Ale wracajmy na ziemię. Obawiam się, że prawda wyglądała inaczej – skrzynie ze skarbem Wrocławia – czyli aparaturą z obu wież – zostały przewiezione na czekającą na nie barkę i spławione Odrą do Berlina czy Świnoujścia – i albo zostały przekazane Amerykanom w zamian za nietykalność, albo wywiezione do Ameryki Pd. NB., podobnie było z ucieczką Führera – co opisałem wcześniej.[3] Hitler po prostu uciekł z Berlina pod koniec kwietnia 1945 roku i też korzystał w drogi wodnej. Anglicy i Amerykanie okładali bombami drogi i koleje, zapominając o rzekach. Wystarczyła szybka łódź motorowa i Hitler bezpiecznie ląduje w Hamburgu, a stamtąd U-bootem udaje się do Ameryki Pd. Istnieją bardzo wyraźne poszlaki, że Hitler znalazł schronienie w Chile.[4]  

Ale to już temat z innej ballady.