Powered By Blogger

czwartek, 31 lipca 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (12)

 

Rozdział X - PRZYBYSZE Z KOSMOSU - ŻYWI CZY MARTWI?

 

Druga wizyta w Polsce - Darwin ewolucji maszynowej - Ludzie, roboty i... coś pomiędzy nimi - Rozmaitość kształtów: konieczność czy specjalizacja? - Panopticum, dla którego trudno znaleźć jakieś wyjaśnienie.

 

Kiedy to przez kilka miesięcy na moim biurku bez przerwy pojawiała się literatura folklorystyczna, w której poszukiwałem dokumentów na Bliskie Spotkania Trzeciego i Czwartego Rodzaju w epoce Średniowiecza, po drugiej stronie Tatr inż. Leśniakiewicz też nie próżnował. Rezultatem jego wysiłków było studium, które ujrzało światło dzienne w jednym z numerów „Wizji Peryferyjnych” nr 5,1996 na stronach 6-7 i 15.

Pewnego dnia dostałem od moich polskich kolegów grubą kopertę z czasopismami i wertując ją znalazłem artykuł, który mnie dosłownie zelektryzował:

 

Robert K. Leśniakiewicz -

 

OBCY Z KOSMOSU - ŻYWI CZY MARTWI?

 

Jak się okazało, hipoteza o atomowych wojnach bogów wzbogaciła się w międzyczasie o nowe, interesujące aspekty.

No, a potem wszystko poszło prosto: podróż pociągiem Intercity z Koszyc do Kral’ovan, z Kral’ovan do Trstenej przedpotopowym pociągiem spalinowym alias „Orawska Strzała”, a potem pieszo cztery kilometry do przejścia granicznego w Chyżnym. Potem tylko półgodzinna jazda z głową między kolanami na tylnym siedzeniu Robertowego Rollmoppsa, jak jego właściciel nazywa swego fiata 126p BIS, NB inaczej go nazywał, kiedy strzeliła mu dętka, ale to już nie nadaje się do druku - sic!

I wreszcie po długiej podróży rozwaliłem się w fotelu z filiżanką parującej kawy w dłoni i zadałem pierwsze pytanie:

- Skąd ten pomysł o martwej ewolucji?

- Kiedy się dobrze zaznajomimy z twórczością Stanisława Lema - Robert na to - to z całą pewnością dojdziemy do wniosku, że fascynuje go cybernetyka i możliwość tzw. nekroewolucji - tj. samorzutnego rozwoju martwych, ale myślących maszyn.

- Czy w Układzie Słonecznym mogło dojść do nekroewolucji?

- Już w tej chwili mamy dostateczna ilość dowodów na to, że coś takiego jest w zasadzie możliwe, bowiem istnieją ślady ekspansji Kogoś na planetach Układu... Na Marsie i Księżycu na ten przykład pozostały monumentalne budowle i ślady wysoko rozwiniętej cywilizacji. Wyjasnia się to na różne sposoby - najczęściej tym, że wybudowali je Przybysze z Kosmosu. Mnie jednak najbardziej odpowiada hipoteza Aleksandra Mory o atomowych wojnach bogów-astronautów, które obróciły Ziemie w gruzy i inne planety Układu Słonecznego w perzynę, zaś jedna z planet - Faetona - w rój asteroidów.

- Jak to się ma do współczesnej ufologii? - zapytałem.

- Współczesna polska i zachodnia ufologia, jej niektóre szkoły, podchodzą do zagadnienia zgodnie z formułą, która przypomina mi anegdotę o red. Ryszardzie Sikorze z Jedynki Polskiego Radia, który w 1990 roku pytał górali, czy będzie śnieg. Od starych górali usłyszał, że >>Śnieg ponie bee albo i nie bee<<, zaś ci młodzi dodali, że >>Ponie śnieg bee, no chyba żeby loło<<. Dowcip polega na tym, że do dziś dnia nikt nie złapał ani UFO, ani załogi UFO. Amerykańskie opowiastki o ufokatastrofach w Roswell, Sztrec czy Laredo albo na Szpicbergenie wkładam tam, gdzie ich miejsce - to jest pomiędzy bajki... oraz pobożne życzenia niektórych „ufologów” od siedmiu boleści z Bożej łaski.[1] Ich źródła informacji są co najmniej niewiarygodne, uwierzą w nie, kiedy na własne oczy zobaczę i pokroję zwłoki Kosmity czy rozkręcę na czynniki pierwsze latający spodek. Z tego punktu widzenia jestem niewiernym Tomaszem, mimo tego, że spotkałem się ze zjawiskami, których nie potrafiłem i nadal nie potrafię nijak wyjaśnić do dnia dzisiejszego przy pomocy współczesnej wiedzy..

Skorzystałem z przerwy w opowiadaniu Roberta, zamieszałem kawę i pociągnąłem potężny łyk.

- Po obserwacji NOL-i z dnia 24 czerwca 1947 roku nad Górami Kaskadowymi, w rejonie Mt. Rainier, nasza ufologia przyjęła niewzruszony paradygmat - kontynuował mój rozmówca - a mianowicie ten, że NOL-e są pilotowane przez żywe załogi. Na ten temat nikt nie dyskutował, bowiem wszyscy ulegli czarowi najpierw samolotów, a potem rakiet i wreszcie statków kosmicznych, i uważali za coś normalnego, że NOL-e są pilotowane przez żywe istoty! Idzie o taniutki antropocentryzm, któremu dał odpór prof. Ronald N. Bracewell ze Stanford University, a który w 1960 roku przedstawił swoja teorię o automatycznych sondach międzygwiezdnych. Te mają najpierw przebywać przestrzenie międzygwiezdne i po odkryciu zasiedlonych planet nawiązać z nimi Kontakt. W świetle tego, co tu powiedziano, sonda taka mogłaby się przejawiać jako obiekt, który emituje ku nam „spóźnione radioecha” Störmera i van der Poola.[2] Tak, że to - o czym mówiliśmy - elegancko wpasowuje się w szereg tajemnic, które otaczają obecność pozaziemskiej cywilizacji w Układzie Słonecznym.

- Istnieje jeszcze jedna możliwość - Robert podjął swój ulubiony temat - bowiem moja hipoteza zakłada, że po straszliwej wojnie, która przed 15-12 tysiącami lat spustoszyła Ziemię i skończyła się zatopieniem lądów Atlantydy, Mu czy Lanki - resztki ludzkości zostały cofnięte w rozwoju do barbarzyństwa, jak to już mówiłem przedtem. Teraz tylko dodam to, że ci ludzie zostali wybici do nogi, albo spadli w rozwoju tak nisko, że technika, która stworzyli - całkowicie przerosła ich możliwości. Czy każdy z nas, ludzi XX i XXI wieku zna konstrukcję i obsługę wszystkich stworzonych przez naszą cywilizację maszyn? - oczywiście, że nie! No i tak martwy Rozum pozostawiony sam sobie rozpoczął ewolucję. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale nie jest to takie niemożliwe, jak się to wydane!

Westchnąłem i pociągnąłem kolejny łyk kawy...

- Maszyny, które były tak skomplikowane jak statki kosmiczne na ten przykład, musiały mieć rozwinięte centra kierowania obdarzone znaczną - jeżeli nie całkowitą - autonomią, a po zlikwidowaniu ludzi jako czynnika kontroli i nadzoru po Wielkiej Wojnie zostały one po prostu puszczone w samopas... I tak się zaczęła nekroewolucja. Nie było żadnych Dinozauroidów czy Przybyszów z Kosmosu - byli tylko biedni, prymitywni ludzie i bezduszne choć inteligentne maszyny. Ludzie mogli jedynie jako-tako pozbierać się i tworzyć jakieś pierwociny cywilizacji, natomiast maszyny - już od nich niezależne - zaczęły pracować nad tym, co uważały za potrzebę numer jeden ze swego punktu widzenia: zabezpieczenie dostaw energii i części zamiennych. I tak jak w powieściach Lema rozpoczęły się z ich strony nowe aspekty „życia” na Ziemi i we Wszechświecie...

Przyznaję, że zafascynował mnie obraz starożytnych Terminatorów.

- Po kilku tysiącleciach przebiegu nekroewolucji z maszyn powstały doskonałe pojazdy latające - UFO. To właśnie dlatego NOL-e tak często interesują się naszą energetyką i „wsysają” energię elektryczną wprost z przewodów naszej sieci przesyłowej i dlatego tez latają wokół naszych pokładów rud uranu i toru.[3] Także obecność UFO stwierdza się w rejonach baz wojskowych z bronią rakietowo-jądrową, bowiem Ufici niejako à priori doskonale wiedzą, do czego może dojść po masowym użyciu wszystkich rodzajów BMR...[4]

- A co z obserwacjami humanoidalnych istot, które znamy jako EBE czy też ALF?[5] - zapytałem, by przypomnieć Robertowi o swej obecności.

- To proste - padła natychmiastowa odpowiedź - EBE czy ALF naprawdę są cyborgami stworzonymi przez te myślące maszyny. A po co? Odpowiedzi może być kilka:

o   Nawiązanie kontaktu z żywymi istotami - nie tylko z ludźmi - w celu utrzymania nad nimi kontroli.

o   EBE są prototypami istot rozumnych ostatniej generacji, w których mechaniczne części zastąpiono biologicznymi ekwiwalentami.

o   EBE stworzono w celu zapoczątkowania przechodzenia inteligentnych maszyn z kablowego, laserowego czy radiowego kontaktu międzyjednostkowego na kontakt biologiczny - telepatyczny.

o    Jest całkiem możliwe, że wszystkie tutaj wymienione możliwości są dokładnie tak samo prawdziwe, a zatem pozwala to na wyciagnięcie paskudnego wniosku, a mianowicie, że EBE stworzono jako idealny instrument nadzoru i kontroli całego psychozoiku - całej noosfery Ziemi!

 

- Co pozwala nam na takie stwierdzenie?!

Przede wszystkim Ich działanie na nasze zmysły i Ich o wiele lepiej rozwinięta Świadomość i Nadświadomość. EBE maja od 0,9 do 1,5 m wzrostu i delikatna budowę ciała, ale za to ich głowy są ogromne. Właśnie te ich ogromne głowy - a właściwie mózgi - są ich najbardziej skuteczna bronią - skuteczniejszą, niż wszystkie nasze strzelające i wybuchające zabawki razem wzięte... Jako byłego żołnierza interesuje mnie - i zarazem przeraża - owa psychotroniczna broń i całkowita niemoc człowieka wobec niej.[6] Ba! - co więcej - ta broń jest o wiele bardziej humanitarna od wszystkiego, czym Ludzkość dysponuje w dniu dzisiejszym, aczkolwiek my też pracujemy nad NLW, bronią obezwładniającą istoty żywe na jakiś czas, ale nie odbierającej im życia.

Przez czas jakiś Robert opowiadał o nowych rodzajach broni, a ja obróciłem kasetę w magnetofonie. Robert tymczasem dolał mi kawy i kontynuował swą opowieść:

- Innym argumentem za tą hipotezą jest rozmaitość kształtów ciał Przybyszów. Znany rosyjski badacz paranormalnych fenomenów dr nauk geologicznych Władimir Iwanowicz Tjurin-Awińskij z Samary[7] naliczył podobnież aż 60 typów kształtów Obcych. Czyżby znaczyło to, że Ziemia jest miejscem randez-vous aż 60 ras gwiezdnych? Trudno w to uwierzyć, chociaż życie   m u s i   istnieć we Wszechświecie, ale - na wszystkie Żółte Koty Kosmosu! - dlaczego akurat Ziemia miałaby służyć im za salę konferencyjną jakiegoś OPZ - czyli Organizacji Planet Zjednoczonych? Muszą to być - sapristi! - doprawdy dziwne Zjednoczone Planety, które organizują sobie spotkania na szczycie na naszej umierającej, zatrutej i podminowanej 10 gigatonami trotylu staruszce Ziemi?... No, chyba że te istoty podobnie jak my kochają się w ryzyku i absurdzie!

- To jak wyjaśnimy tą rozmaitość kształtów?

- Hipoteza o biorobotach wyjaśnia to panopticum całkiem jasno i prosto - roboty są przystosowane do wykonywania różnych misji. Do wytwarzania np. sieci komunikacyjnej używa się robotów w kształcie latających walców, do pobierania próbek - prostopadłościenne pałubiaste konstrukcje, do latania - dyski, do kontaktów z ludźmi - wielkogłowe humanoidalne cyborgi, do kontaktów z delfinami i waleniami - rybokształtne pływające roboty emitujące ultrapiski, a wszystkie one porozumiewają się ze sobą telepatycznie... Innymi słowy mówiąc - nie wierzę w prawdziwość filmu ukazującego sekcje zwłok Kosmity - czy raczej Kosmitki - z Roswell, bo to nie był robot, a może raczej robotka, robocica czy robotowa???, a była to de facto samica rhezusa czy innej zmutowanej przez promieniowanie małpy, albo kobieta z syndromem Turnera.

- Czy robot musi mówić prawdę? Nie, nie musi. I dlatego właśnie nam - czyli istotom stojącym ewolucyjnie   n i ż e j   on, jako istota ewolucyjnie   w y ż s z a   nie musi mówić prawdy. Mogą im mówić to, co chcą - wychodząc z apriorycznego założenia, że ludzkie prymitywy i tak ich nie zrozumieją. Stąd biorą się te wszystkie androny, które ludzie zapamiętują w czasie CE. Po drugie - roboty mogą częściowo mówić prawdę twierdząc, że pochodzą z Księżyca, Marsa, Wenus, itp. - bowiem TAM ZOSTAŁY WYPRODUKOWANE przez ludzi przed Wielką Wojną, albo EYCHODOWANE SZTUCZNIE w warunkach laboratoryjnych - jak mówi o tym choćby relacja Betty Andreasson.[8] Hodowla biorobotów jest hitem mechanicznej ewolucji - ciągnie mój rozmówca - hoduje się je sztucznie, ale do tego potrzebne jest dokładne i detaliczne rozpracowanie sposobów rozmnażania się istot   ż y w y c h !  I to właśnie dlatego Ich tak interesuje rozmnażanie się - i to nie tylko nasze - a to dlatego, że Oni szukają najoptymalniejszej metody. Stąd właśnie bierze się ten cały cyrk z porywaniem ludzi i zwierząt, opowieści o badaniach, wiwisekcjach i tym podobnych nieprzyjemnościach. Stąd wreszcie masowe badania ludzi przebywających w kręgach i piktogramach zbożowych! Oni już tutaj idą na masówkę, nie na detal. Załatwiają to hurtowo!

Następnym argumentem „za” jest sposób manewrowania w powietrzu NOL-i. Nie wiem, czy NOL-e wymodliły sobie u Pana Boga wyjątek spod prawa o bezwładności ciał i grawitacji, a one obowiązują wszędzie - od miejsca, gdzie diabeł powiedział dobranoc do najodleglejszego kwazara. Ta zagadka musi spoczywać gdzie indziej. To „gdzieś indziej”, to właśnie robotyzacja załóg UFO...

- Jak to?

- A tak, bo NOL-e są w stanie lecieć z prędkościami tysięcy kilometrów na godzinę i startować czy hamować z przyspieszeniami rzędu tysięcy g. człowiek, a raczej jego biologiczna konstrukcja, jest w stanie wytrzymać do 20 g, ale krótko. W przypadku działania przyspieszenia wyższego niż 20 g po pewnym czasie pozostaje z człowieka krwawy placek w dosłownym tego słowa znaczeniu. Gwałtowna akceleracja czy deceleracja może zabić żywe organizmy, ale robotom to nie szkodzi, z tego prostego powodu, że ich endo- i egzoszkielety są zrobione nie z węglanu i fosforanu wapnia, ale ze znacznie odporniejszych materiałów, co umożliwia im znoszenie gwałtownych przyśpieszeń i opóźnień. Natomiast NOL-e z częściowo zbiologizowanymi załogami latają znacznie ostrożniej, bez gwałtownych zmian prędkości i kierunku - co zgadza się z relacjami uczestników CE. Wiem, że to, co teraz mówię to naukowa herezja, ale wynikałoby z tego, że Oni nie opanowali jednak grawitacji i antygrawitacji jak Niszczyciele i Zływrogi z powieści „Dalekie szlaki”(Warszawa 1973) Siergieja Sniegowa. Być może Oni posługują się antymaterią, ale nie jestem tego stuprocentowo pewnym.[9] Szkoda mi tej hipotezy, ale fakty pokazują na to, że tak właśnie jest. Nie mówią o tym świadectwa ludzi porwanych do UFO. to, o czym mówią post factum, wbrew hipnozie nie może być miarodajne, a to dlatego, ze Obcy im po prostu wkodowuja w mózgi to, co chcą im wbić do głowy, a nie to, co my byśmy chcieli wiedzieć. To oczywiste! To dotyczy także Ich czynności na pokładzie NOL-a.

i to dowodzi jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie - Oni maja jakąś słabość, jakąś piętę Achillesa, której ujawnienie przed nami może mieć dla Nich zasadnicze konsekwencje. Czy może chodzi o tajemnicę napędu UFO?

- Może?...

- Hmmm... - A może chodzi o to, że po zbiologizowaniu maszyny staną się śmiertelne, jak ludzie? Musi to być dla Nich kwestią życia i śmierci, bo po co robiliby z nami ten cały psychotroniczny cyrk z maskowaniem wspomnień? Wybuch jądrowy nie zniszczy łatwo cybernetycznego mechanizmu, bo trudno jest zabić to, co ex definitio jest martwe, ale zbiologizowany automat, a to już jest inna rzecz. Promieniowanie zniszczy organiczne struktury jego pseudo-organizmu, co w konsekwencji doprowadzi do porażenia funkcji życiowych i poważnego uszkodzenia takiej EBE! I to właśnie dlatego stale kontaktowcy są tak upierdliwie pouczani, by nie dopuścić na Ziemi do kolejnego nuklearnego Armageddonu...

Nasze spotkanie powoli zbliżało się do końca. Dopiłem kawkę, a filiżankę postawiłem na stoliku tak niezdarnie, że ta wypadła i poplamiła obrus. Postawiłem na plamie spodeczek, by mnie nie rozpraszała w dalszym ciągu debaty.

- Na koniec musze powiedzieć jeszcze kilka słów o zachowaniu Obcych, które sprawia wrażenie standardowego modelu. Wszyscy świadkowie CE przypisują Im takie właściwości, jak: bezduszność, bezlitosność, wyższość i co najważniejsze - brak jakichkolwiek emocji. Zazwyczaj przypisuje się to temu, że Ich psychika jest diametralnie różna od naszej, z definicji obcej i nie-ludzkiej. Ale czy tak właśnie jest? Sądzę, że tak, bowiem roboty mają nieporównywalnie uboższe formy wyrazu w porównaniu ze spontanicznymi reakcjami istot żywych. Wspominając przypadki Andreassonów, Suttonów, Villas-Boasa czy Browne’a i inne stwierdzamy, że osoby te były zdumione automatyzmem zachowania się Obcych. Nawet w tak drastycznym przypadku, jak w incydencie w Kelly-Hopkinsville, Suttonowie zaobserwowali, że atak Obcych na ich dom przebiega wedle jakiegoś odgórnego schematu, a istoty trafiane pociskami z ich broni wydawały dźwięki, jakby „strzelało się do wiadra” - co jest znane wszystkim tym, którzy byli na wojnie czy strzelali ostrą amunicją. Takie dźwięki wydaje lekki pancerz uderzony pociskiem z broni palnej. Także kobiety, które doprowadziły Villas-Boasa i Browne’a do stosunku płciowego mogły być takimi boicybernetycznymi istotami, których jedynym zadaniem było urodzić humanoida - hybrydę człowieka i - nie, nie Kosmity - w tym przypadku robota... Albo - po prostu istotę, która szła na części zamienne dla innych biocyborgów! Nie sądzę, by nosiciele informacji genetycznej DNA i RNA byli tak rozsiani po Wszechświecie, że znalezieni dla nich partnera seksualnego było fraszką i człowiek mógł mieć potomstwo z byle Pozaziemianką. Coś mi tu nie gra...

- Jak to można podsumować?

- Jak to zbierzemy wszystko do kupy, to można powiedzieć, że hipoteza o sztucznym pochodzeniu Obcych, którzy nas nawiedzają, broni się całkiem nieźle, choć ma swe słabe strony, bo nie tłumaczy do końca przypadku Semjase z Plejad i innych bardzo ludzkich Pozaziemian odwiedzających Ludzkość i niektórych jej przedstawicieli, że wspomnę Adamskiego czy Maiera... - podsumował Robert siadając za kierownicą Rollmoppsa - Myślę, że podczas zbierania faktów, ta hipoteza będzie potwierdzona lub zanegowana, co w niczym nie zmienia jej atrakcyjności. Eksploracja Wszechświata przy pomocy robotów jest o wiele bardziej efektywna, niż wysyłanie ludzi czy innych istot żywych z krwi i kości. Postulat prof. Bracewella jest dalej w mocy i badania w tym kierunku muszą trwać dalej.

Na tym wizyta u inż. Leśniakiewicza się zakończyła.

 

---oooOooo---

 


[1] Robert Leśniakiewicz ostatnio nieco zmienił zdanie twierdząc, że niektóre ufokatastrofy de facto mogły być katastrofami latających dysków V-7 wypróbowywanych przez Amerykanów na poligonach południowych stanów USA. Być może katastrofa szpicbergeńska także była rozbiciem się latającego spodka należącego do USAF lub... Armii Radzieckiej! - uwaga tłum.

[2] Zob. R. K. Leśniakiewicz - „Referat na IV Środkowoeuropejski Kongres Ufologiczny” w Koszycach, z dnia 24 listopada 1995 roku; P. Morrison - - artykuł dla Bull. Phil. Society Waszyngton DC 16,58,1962 oraz studium D. Lunana w „Spaceflight” 1973, ss. 122-131.

[3] Powyższe potwierdzają badania i obserwacje prof. Jacquesa Vallée’a oraz ufologów polskich i słowackich, którzy odkryli związek pomiędzy obserwacjami NOL-i a pokładami rud uranowych - uwaga tłum.

[4] Zob. także: M. Jesenský i R. K. Leśniakiewicz - „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie w Trzeciej  Rzeszy”, Warszawa 2001; R. K. Leśniakiewicz - NOL-e nad elektrownią jądrową” w „Wizje Peryferyjne” nr 2,1996, s. 21 oraz R. K. Leśniakiewicz - „Projekt Tatry”, Kraków 2002 - przyp. tłum.

[5] ALF = Alien Life Form - Forma Obcego Życia; EBE = Extra-Terestial Biological Entity - Pozaziemska Jednostka Biologiczna - przyp. tłum.

[6] Niektórzy polscy ufolodzy, jak np. Michał Zawadzki z Warszawy twierdzą, że można zneutralizować skutecznie działanie NLW Obcych prostymi środkami - przyp. tłum.

[7] Dawny Kujbyszew - przyp. tłum.

[8] Zob. R. E. Fowler - „Sprawa Andreassonów” i „Sprawa Andreassonów - faza II”, Białystok 1993.

[9] W książce „Projekt Tatry” R. K. Leśniakiewicz jednak optuje za wykorzystaniem przez Nich antymaterii w celach kosmicznej żeglugi - uwaga tłum.

środa, 30 lipca 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (11)

 

Rozdział IX - KOSMICZNY ATAK W CZASIE WYPRAW KRZYŻOWYCH

 

Kosmiczny Robinson z 1790 roku - Luftwaffe w służbie Karola Wielkiego - Kto obronił Gymešski zamek? - Kara śmierci dla Władców Przestworzy - CE4 w Średniowieczu - Kosmiczny desant w średniowiecznym Ansby - Te Deum po tamtej stronie Wszechświata.

 

Dość fikcji literackiej - przechodzimy do faktów.

12 czerwca 1790 roku, a zatem w 478 lat po zniszczeniu Zakonu Świątyni stało się coś, co przy pewnej dozie fantazji można uważać za analogię do gwiezdnego rozbitka Pierre’a Barbeta, który to rozbitek wylądował swym uszkodzonym statkiem kosmicznym na powierzchni naszej planety.

Pod wieczór tego parnego i gorącego dnia, na niebie, wśród przeraźliwego hałasu pojawiło się dziwne ciało w kształcie kuli, które zataczając się w powietrzu runęło na ziemię w pobliżu miasteczka Alençon w departamencie Orne, pomiędzy Paryżem a Reims.

Obiekt ten połamał kilka drzew, zniszczył wiele krzewów i zapalił w tym miejscu trawę, kiedy uderzył w wierzchołek nieodległego pagórka. Wystraszeni tym wydarzeniem wieśniacy pognali na wyprzódki do miasteczka i tam opowiedzieli wszystkim jego mieszkańcom, z których kilku najodważniejszych podeszło ku kuli, gdy tylko umożliwiło im to buchające z niej gorąco. Świadkiem dalszych wydarzeń był jeden z lokalnych notabli z miejskiego magistratu, miejski fizyk i całe stado ciekawskich, które w międzyczasie przybiegło na miejsce zdarzenia.

Śledczy nazwiskiem Liabeuf, który przyjechał z Paryża kilka dni po incydencie, tak zrekonstruował to wydarzenie, które opisał w specjalnym protokole:

   Kiedy wokół tajemniczego przedmiotu zgromadziło się wielu gapiów, otworzyły się (w nim) coś, jakby drzwi i ze środka wyszła jakaś osoba podobna do nas, ale dziwnie ubrana. Miała ona odzienie ściśle przylegające do ciała i dokładnie je zasłaniające, a kiedy nagle ujrzała ludzi - znieruchomiała, a potem naraz czmychnęła w las...[1]

Rozżarzona kula potem bezgłośnie eksplodowała i pozostał po niej jedynie proszek. O tajemniczej istocie, która dała dyla w las, nikt już potem nie słyszał. Czeski badacz inż. Věnceslav Patrovský wygłosił pogląd, że chodziło tutaj o zwyczajny balon, który zapalił się od ogniska, które spowodowało nagrzewanie się powietrza unoszącego tego mondgolfiera. Pisze on o ognistej kuli, która spadła na pobliskie wzgórze, przy czym zdała się ona być otoczona płomieniami, i o kilku rolnikach, którzy wyszli na pole i myśleli, ze idzie o któryś z balonów, które wtedy zaczęto wypróbowywać.[2] Z jego opisu jednak znikły już skutki katastrofy: połamane drzewa i krzewy, co raczej jest trudno przyporządkować awaryjnemu lądowaniu mondgolfiera...[3]

Za wręcz klasyczny opis interwencji Obcych w naszą historię może posłużyć pojawienie się dyskoidalnych aparatów latających podczas wojennej wyprawy cesarza Świętego Państwa Rzymskiego i Narodu Niemieckiego Karola Wielkiego przeciwko Sasom w roku 776.

Karol, który zatrzymał się we Francji, na wieść o saskiej inwazji przyjechał do dobrze umocnionego Eresburga i do oblężenia pozostał w Siriburgu - dziś Hochensburg. Do likwidacji saskiej blokady doszło po przełamującym szturmie Franków, który - jak to udowodnił badacz Hans Wehrner Sachmann z Dortmundu - był skutkiem tajemniczego wydarzenia, które rozegrało się na niebie.[4]

Wydarzenia te opisuje kronika „Annales regnorum Francorum” następująco:

Karol Wielki zdobył na Sasach zamek Hochensyburg. W dalszych latach Sasi chcieli odbić ten zamek z powrotem. Wedle zapisów frankońskich coś ich tak przestraszyło, że uciekli z powrotem do siebie na łeb na szyję...[5]

Podobna informację znajduje dr Johannes Fiebag w książce dortmundzkiego archiwariusza prof. Karla Rübela:

Lorcherskie annały mówią o tym, że w czasie oblężenia Sigiburgu przez Sasów, naraz nad kościołem pojawił się zagadkowy ogień idący od dwóch tarcz. Pogan chwycił niewysłowiony strach i uciekli na złamanie karku. A że niektórzy z nich się oglądali, to ginęli wpadając na kopie tych, którzy biegli za nimi...[6]

Po długich i żmudnych poszukiwaniach, dr Fiebag i Hans Sachmann odnaleźli pierwotne źródło westfalskich kronikarzy - kronikę wydarzeń z VIII i IX wieku pt. „Patrologia” z apendyksem wielce uczonego o. Laurentia „Annales Laurissenesses”, którą przełożył z łaciny niekonwencjonalny historyk fantastycznej przeszłości Walter Raymond Drake. Tekst łacińskiej kroniki przypomina dokładny reportaż o rebelii Sasów:

Poseł odczytał wieść o powstaniu Sasów.

Wzburzyli się oni wielce i zabili wszystkich swych nadzorców. Udało im się zdobyć podstępnie Aeresburg i wygnać Franków. Po opuszczeniu zamku, zrównali go z ziemią...

Potem buty pełni, maszerowali dalej głosząc, że tak samo zrobią i z Sigisburgiem. Jednak obrońcy grodu z Bożą pomocą dali im hardy i zdecydowany odpór. Mimo tego sytuacja była beznadziejna i musieliby oni długo czekać na posiłki. Tymczasem Sasi nie mogli zamku zdobyć i zburzyć, przeto ustawili oni katapulty...

Jednak wola Boża chciała, że wystrzelone kamienie bardziej im zaszkodziły, niż obrońcom grodu! Zaczęli więc stawiać drabiny i wieże, z których zamierzali gród zaatakować. Bóg jest dobry i wynagrodził obrońcom ich odwagę. Tego dnia, kiedy miał się odbyć atak na chrześcijan, ukazała się Opatrzność Boża nad kościołem znajdującym się w twierdzy. Ci, którzy ów wielki znak widzieli, a wielu z nich żyje do dziś dnia, zgodni są co do tego, że nad kościołem widzieli dwie latające tarcze, ognistoczerwonego koloru.

(Dosłownie: „et dicunt vidisse instar duorum scutorum colore rubeo flammantes et agitantes super ipsam ecclesiam.)

Kiedy poganie ujrzeli te znaki, w panice pierzchli w straszliwym przerażeniu. Jedni zabijali drugich, nabijali na kopie tych, którzy biegli przed nimi. Boska zemsta naganiała innych wprost na kopie swoich wojowników. Obrońcy odważyli się na wycieczkę i gnali Sasów aż do Lippe, a tam ich w potyczce, zupełnie wyczerpanych po forsownym biegu, pokonali.[7]

Informacje na temat podobnego wydarzenia mam także ze Słowacji, z obleganego zamku Gýmeš - dzisiaj Jelenec. Ruiny tego zamku znajdują się na południowym stoku Tribečského Pohoria, na północny-wschód od Nitry, w starszym grodzisku z XI wieku. Zamek postawiono w XIII wieku, dzięki staraniom Ondreja ze starosłowackiego rodu Forgačów. Jądrem zamku, który przedtem był tylko rezydencja mieszkalną, są dwie wieże, a od XV wieku cała budowla ma charakter stricte obronny. Prace wykończeniowe trwały aż do XVI wieku w czasie tureckiej ekspansji na te ziemie, której dotyczy także ta część mojej pracy.

W czasie półrocznego już oblężenia przez Turków zamku Gýmeš, ich dowódca - niejaki Batu - człowiek o zwierzęcej wprost drapieżności - zdecydował o generalnym ataku. Wyczerpana załoga twierdzy patrzyła w przyszłość z obawami, boż nieprzyjaciel srodze ich szeregi przerzedził, a sam dostawał coraz to nowe posiłki. Atakując, Turcy zaczęli rozwalać bramę taranami. Opór załogi słabł z każdą chwilą. Małżonka pana Forgača modliła się w kaplicy, i na jej uporczywe prośby doszło do cudu: niebo się zachmurzyło i nad zamkiem ukazała się czarna chmura, z której na Turków runęły błyskawice! Naraz obłoki zabarwiły się na krwawo i zaczął na nich padać deszcz ognisty! Turcy najpierw skamienieli ze zgrozy, a potem rzucili się do panicznej ucieczki. Nad zamkiem tymczasem ukazała się ogromna ręka z zaciśniętą pięścią. Turcy tu już nigdy nie powrócili...

Kiedy w 1989 roku rozbiłem obóz na podwórcu dziś opuszczonego zamku i przez czas jakiś penetrowałem jego ruiny, eksplorowałem na pół zasypane gruzem korytarze i lochy, czym naruszyłem spokój nietoperzy i węży zamieszkujących ten teren, cały czas męczyło i dręczyło mnie pytanie: co to za siła stanęła w obronie jego obrońców?

Obserwacje NOL-i nad Sigiburgiem w roku 776 nie były jedynymi w czasie Średniowiecza i mamy o nich kilkanaście dobrze udokumentowanych świadectw. O niektórych z nich pisałem już w swej wcześniejszej monografii traktującej o okresie pomiędzy 956 a 1344 rokiem.[8] Na końcu tego rozdziału Czytelnik znajdzie krótki przegląd chronologii wydarzeń od roku 1344 do 1790, a teraz przejdźmy do dalszej części rozdziału.

Pozostańmy jeszcze w epoce Karola Wielkiego, w VIII wieku, gdzie na bazie pisemnych przekazów udowodnię, że problem „wzięć” do NOL-i nie jest akurat wymysłem ludzi XX i XXI wieku. NB, wygląda na to, że będziemy musieli zrewidować także historię z ufologicznego punktu widzenia, bowiem w świetle tego, o czym poniżej, trzeba ja będzie zacząć nie w latach 40. XX stulecia, ale co najmniej dziesięć wieków wcześniej!!!

Za panowania króla Pepina Małego (714-768), na niebie Francji ukazywały się napowietrzne okręty pilotowane przez jakieś istoty, które zwano SYLFAMI. Pospolity lud był przeświadczony, że są to magowie, którzy posiedli umiejętność latania w powietrzu, od czego powstają burze i gradobicia. Obawy przed najazdem tych Władców Powietrza poszły już tak daleko, że Karol Wielki i jego następca wydali już we wstępie do swych „Capitullarii” WYROK ŚMIERCI na załogi napowietrznych okrętów!!!

Dr Fiebag w związku z tą sprawą cytuje notatkę francuskiego księcia Montfaucona de Villarsa, który w 1670 roku posłużył się dziś już zapomnianymi, średniowiecznymi tekstami:

Sylfów widział takoż prosty lud, jak i koronowane głowy. Aby pozbyć się tej niesławy, która ich otoczono, porywali oni ludzi i ukazywali im piękne kobiety, ich bogactwo, władzę, a potem przenosili ich z powrotem na ziemię, w różne miejsca. Naród, który widział ich lecących nad ziemią brał ich za czarnoksiężników, którzy przynosili ludziom i zwierzętom śmierć. Nie do wiary, ilu z nich zginęło od ognia lub wody![9]

Idzie tu o coś niewiarygodnego - otóż ludzie w VIII wieku sa porywani do Powietrznego Cesarstwa, poddani programowi edukacyjnemu i z powrotem dostarczani na Ziemię, aby się stali heroldami kultury „tych z góry”. Niestety, ten socjologiczny eksperyment zakończył się fiaskiem i to totalnym, zaś szlachetne idee nie docierały do tępych łbów Ziemian:

W Lyonie widziano, jak ze statku wyszli trzej mężczyźni i jedna kobieta. Wokół nich zgromadziło się wojsko i krzyczało >>Czarownicy!!! To ludzie hrabiego Benewentu, nieprzyjaciela Karola, poślijcie ich Frankom, by im zniszczyli urodzaje!<<

Czwórka, która wyszła ze statku usiłowała się bronić przed zarzutami tłumu. Twierdzili, że byli Francuzami, których porwały jakieś powietrzne istoty, które pokazywały im niewiarygodne rzeczy i kazali im po powrocie na Ziemię mówić o tym swym krajanom. W tłumie ludzi jednak wrzało i co chwilę opowiadanie ich było przerywane wykrzyknikami i pogróżkami. Coraz bardziej krzyczano, by ich spalić na stosie. Lyoński biskup Agobard zachował na tyle rozwagę, że polecił rzecz zakończyć wyrokiem godnym Salomona - powiedział, że rzeczywiście mogli oni ujrzeć rzeczy w niebie, o których nie wspomina Pismo, co uspokoiło tłum, który darował wolność całej czwórce[10].[11] Prawdziwość tej historii potwierdza w swej książce A. Calmet - „Von Erdcheinungen der Geisten und dennen Vampiren in Ungarn, Mahren...” (Augsburg 1751), który nazywa to państwo Sylfów po imieniu - Magonia.

O fenomenie porwań i wzięć w Średniowieczu świadczą także i następne źródła:

Pewnego dnia jedna kobieta leżała w pościeli. Nagle zgasło światło i usłyszała, jak otwierają się drzwi. Szybko wyskoczyła z łóżka i zapaliła lampę, po czym ujrzała karzełka z wielką głową (sic!!!), który uciekał z jej nowonarodzonym dzieckiem, a do kołyski podrzucił jej dziwacznego karzełka. Kobieta zaczęła krzyczeć i udało się jej wyrwać dziecko z rąk karła. Nocny gość dziwnym sposobem znikł, pozostawiając dziwne dziecko w kołysce. Kobieta chciała je nakarmić piersią, ale nie chciało ono pić mleka i wkrótce zmarło.

- Czy chodzi tutaj o przypadek wzięcia, tak dobrze znany z literatury ufologicznej? - pyta Marco Strohmeier, którego domeną stała się analiza porównawcza dzisiejszego fenomenu wzięć i dawnej tradycji „podrzuconych dzieci”, opublikowanej w studium z roku 1995.[12]

- Wcale nie - odpowiada na tak postawione pytanie - Opowiadanie to pochodzi z księgi sag z południowej Dolnej Saksonii i wczesnego Średniowiecza.[13]

Wedle Strohmeiera istnieją następujące przesłanki zbieżne z fenomenem bedroom visitors, takie jak:

v  w większości przypadków do porwań dochodzi w nocy;

v  z nieznanej przyczyny w pomieszczeniu gaśnie światło - nie-elektryczne przecież (!!!)[14];

v  człowiek czuje czyjąś obecność w czasie snu lub półsnu;

v  w miejscu kontaktu pojawia się i znika jakaś człekokształtna postać, która może przenikać przez zamknięte drzwi, okna czy po prostu przez ściany;

v  przybysze usiłują porwać dziecko lub płód.

 

Dziwni goście odznaczają się przy tym charakterystycznymi cechami morfologicznymi:

 

·         niskim wzrostem - od 100 do maksymalnie 150 cm;

·         głowa jest nieproporcjonalnie wielka w stosunku do reszty ciała;

·         wielkie, ciemne i podługowate oczy bez źrenic;

·         skóra szarej barwy;

·         brak owłosienia.

 

Paralele do tego opisu „nieznanych” istnieją - wedle badań Stroheimera - w całym szeregu średniowiecznych opowiadań i podań, a ich wspólnym mianownikiem jest motyw „małych szarych ludzików”, którzy byli obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami.

Autor dalej dowodzi łączności tradycji „szarych karzełków” z mitem „podrzuconego dziecka”, który jest znany w całej środkowej i zachodniej Europie, i mówi o tym opinia Georga Schambacha z roku 1854:

Wedle ludowych podań, jakie zawierają sagi, idzie o dzieci karzełków z wielkimi głowami (!!!), które to karły owe podrzucają na miejsce zdrowego dziecka.[15] Największe niebezpieczeństwo groziło dzieciom nie ochrzczonym, bowiem karły z upodobaniem porywały właśnie takie dzieci człowiecze. Dlatego właśnie jeszcze przed stu laty dzieci chrzciło się w trzy dni po urodzeniu, zaś noworodek do tego czasu był pilnowany i trzymany tylko w oświetlonym miejscu.[16]

Na bazie współczesnych prac Budda Hopkinsa, dr T. Bullarda, dr D. Jacobsa, dr J. Fiebaga i innych, będziemy zmuszeni do typowego wzorca porwania dołączyć także i fenomen „podrzuconych dzieci”. Według Hopkinsa, kobiety poddane regresywnej hipnozie były - wedle ich własnych słów - porwane, sztucznie zapłodnione i przywiezione z powrotem, potem odbierano im płód, który był wychowywany pozamacicznie. Takie dzieci były hybrydami ludzi i Kosmitów, i odznaczają się dziwnymi właściwościami anatomicznymi.

- Ludowe gadki, w których mówi się o „karzełkach z wielkimi głowami i szarą skórą”, o „ukradzionych dzieciach”, o „stalowych ptakach” mają swe racjonalne jądro - twierdzi Marco Strohmeier.

- Wtedy i teraz ludzie zyskiwali jednakie doświadczenia z tymi istotami - i widzieli, i widzą nadal je w swym specyficznym, socjalno-kulturowym kontekście. To nam daje możliwość zrozumieć to i zaradzić temu. Kto wykona tą pracę i przeniknie do jądra zachowanych legend, może dojść - jak to udowodniłem - do ciekawych wyników.

Tedy wziąłem sobie do serca powyższą myśl i zacząłem dokonywać analiz w słowackim folklorze, pod kątem ujawnienia fenomenu „porzuconego dziecka”. Z tego, co wyczytałem, najbardziej interesowały mnie boginki - szczególny rodzaj charakterystycznie złych i złośliwych „wił”, o których najczęściej wspomina się na obszarze Słowackich Tatr. Opisuje się je jako staruchy o wyglądzie dzieci (!!!), które mieszkają w potokach i moczarach, gdzie ludzie najczęściej je widzą. Ze swych ukryć wychodziły już po zachodzie słońca. Były one istotami, których bardzo się obawiano, a to dlatego, że porywały nie ochrzczone dzieci, na ich miejsce podrzucając szkaradne i chore podrzutki. Tradycja chciała, by kobieta przez sześć tygodni nie stanęła na ziemi bosą stopą, ani też nie wychodziła wieczorem z domu. Niekiedy jednak boginki wywabiały ją z domu i wodziły do rana po polnych i leśnych dróżkach, a tymczasem jej dziecko podmieniano na odmieńca.[17]

Niedawno wpadł mi w ręce skrót rozprawy pióra pewnego etnografa, który wielce dziwnym sposobem modyfikuje mit o „podrzuconym dziecku”, a może to stanowić dowód na przypadki wzięć - czyli CE4/CE-III-G - w niedalekiej przeszłości. Przy podejrzeniu wymiany własnego dziecka na odmieńca tradycja nakazywała, by matka wzięła 9 skorup jajecznych i do każdej z nich nalała wody. Następnie należało rozpalić małe ognisko i obok niego wykonać w glinie jamki, do których należało włożyć owe skorupki. Potem wszyscy mieli opuścić to miejsce, gdzie w kolisku leżało dziecko, które jednak należało pilnować. Zwykle odmieńca się odmieniało zaklęciem, które brzmiało: Chociaż jestem bardzo stary, w takich garnkach nie gotowałem.[18]

A teraz analiza:

o   Wedle tradycji, ofiarą porwania czy też wzięcia jest kobieta, która właśnie urodziła dziecko, a które jej podmieniono. Żadne podanie nie mówi o tym, że porwano matce starsze dziecko, ani o tym, że podmieniono dziecko w czasie czuwania ojca pod nieobecność matki. To uwięzienie matki w czasie 6 tygodni po porodzie jest wielce interesującym szczegółem. Ze współczesnych badań CE4 wynika, że powyżej 60% ofiar wzięcia, to młode kobiety o średniej wieku poniżej 27 lat.

o   Opisywany przez legendy „test” na podmienienie obcego dziecka zasadza się do tego, że wedle tradycji cudza obecność objawi się możliwościami, które są nieadekwatne do biologicznego wieku i możliwości dziecka. Respondentki Hopkinsa, które twierdziły, że podmieniono im dzieci na dzieci-hybrydy, które były bardzo inteligentnymi potomkami.

o   Informacja o długim wieku „przemieniania” jest refleksem faktu, że Obcy mają dłuższe życie od ludzi.

o   Sam mit o „podmienionych dzieciach” dowodzi wzajemnej łączności biologicznej Ludzi z Obcymi. Coś podobnego zakłada także Budd Hopkins, który domniemywa to, że Obcy przeprowadzają program eksperymentów genetycznych.

o    Wysoka częstotliwość obserwowanego zjawiska. Dr Thomas Bullard skompletował 800 dobrze zbadanych incydentów. Ja sam, według badań etnografów w latach 1971-1975 naliczyłem 250 incydentów w 50 różnych miejscach, gdzie się mówiło właśnie o dzieciach porwanych przez Obcych.[19]

Wróćmy jeszcze na chwilę do podstawowego schematu uprowadzeń. Więcej, niż w 60% przypadków, Obcych opisano jako humanoidów z wielkimi, bezwłosymi głowami i czarnymi, migdałowymi oczami. Ich wzrost nie przekraczał 1,5 m i miały one chude ciało z długimi kończynami. Komunikacja z ludźmi przebiegała przy pomocy telepatii, co świadkowie opisywali, jako „głosy w głowie”. Wielu ludzi Obcy zastawali w łóżkach, stąd angielski termin bedroom visitors co literalnie znaczy sypialniani goście - i wyciągali ludzi z sypialni na otwartą przestrzeń, zaś ich współmałżonek(a) spał(a) spokojnie o niczym nie wiedząc. Potem w promieniu transportowym przenoszono ich na pokład NOL-a, albo delikwenta/delikwentkę doprowadzała tam załoga NOL-a. Tam zostawali oni poddawani zabiegom i badaniom medycznym, pobraniu próbek tkanek, włosów, skóry, itd. itp. - a przede wszystkim gamet męskich i żeńskich!

Według badań Hopkinsa, dana osoba przeżywała już jedno CE4 w wieku poniżej 3 lat, kiedy to Obcy zostawiali na jej ciele ślady cięć po pobranych tkankach. Następnie delikwent(ka) przezywa całą serię CE4 lub CE5 - szczególnie w wieku dojrzewania, podczas których dochodzi do pobrania gamet. Kobiety w wieku 16-21 lat są sztucznie zapładniane, a po upływie 2-3 miesięcy ciąży są porywane ponownie i pozbawia się je płodu. Pewien procent kobiet jest porywany stale dla pobrania jaj, które się zapładnia i inkubuje w celach, o których możemy sobie tylko podyskutować, bo nikt niczego pewnego nie wie. Podobnie Obcy porywają także niektórych mężczyzn, od których pobrano próbki spermy lub zmuszono ich do odbycia stosunku płciowego. Nie istnieje żadne logiczne wyjaśnienie, dlaczego stosuje się dwie różne techniki reprodukcyjne. Zainteresowanie Obcych badaniami genetycznymi dotyczy co najmniej połowy wszystkich porwanych.

Jak to już skojarzyliśmy wcześniej, porwania Ziemian nie są jedynie kwestią współczesności, a sięgają w głąb Średniowiecza. W Irlandii na ten przykład, była rozpowszechniona wiara w istnienie tzw. Fenów, którzy mogli porywać ludzi. Angielski folklorzysta Walter Wents tak o tym pisał w 1909 roku:

 Ludzie, którzy powracają z krainy Fenów po prostu niczego nie pamiętają - ani tego gdzie byli, ani tego, co robili...

- co dokładnie odpowiada schematowi CE4 ze względu na fenomen missing time - brakującego czasu.

Czeski autor Jiři Svoboda zaś przekazuje informację ze szwedzkiego miasta Malmö, gdzie tameczny duchowny - wielebny Peter Rahn w roku Pańskim 1621 pisał tak:

  Mały mężczyzna w szarym ubraniu porwał mi żonę, by pomogła przy porodzie. Kiedy ją porywano wiatrem, ujrzała metalowy chodnik wykuty w błyszczącym metalu i metalowe drzwi, które wiodły do pomieszczenia wypełnionego jasnym światłem.[20]

Czeski humanista i polihistor Mikulaš Dačický zaś w swych memuarach wspomina takie wydarzenie:

Roku Pańskiego 1608, Septembris. Pewna kobieta z przedmieścia Kutnej Hory opowiadała i udowadniała, że jej mąż o siódmej rano wyszedł z domu do pracy na dole (w kopalni), coś podobnego do jej męża podeszło do łóżka i położyło się obok, a potem wzięło ją z łóżka i przeniosło powietrzem aż do Pách, gdzie ją to coś puściło wolno, tak że powróciła do domu tylko w nocnej koszuli.[21]

To jest całkiem oczywiste, że długa i smutna przygoda Ludzkości z czarownicami i czarownikami ma swe realne jądro w przypadku porwań kobiet, zapładnianych w wielce dziwny sposób, który był opisany także współcześnie. Przy przesłuchaniach Inkwizycji, kobiety te przyznawały się do tego, że często latały i słyszały wysokie i jasne głosy, a przy opisywaniu akty płciowego zwracały uwagę na diabłów i ich chłodne, metalowe prącia.[22]

I tutaj dochodzimy do korzeni dziwnego, średniowiecznego podania o inkubach i sukkubach. Inkubami - z łaciny ten, który leży na górze - nazywano demoniczne istoty, które spółkowały ze śpiącymi kobietami, zaś sukkubami - z łac. ta, która leży na dole - to istota, która miała stosunki płciowe z mężczyznami. Nie chodziło tutaj bynajmniej o jakieś erotyczne fantazje - w Średniowieczu wierzyło się w to, że ten styk był fizyczny i realny! Podobnie było także z ciążami, którą uważano za możliwą jedynie przy użyciu nasienia, którą przedtem sukkuba odebrała śpiącemu mężczyźnie. Średniowieczni demonologowie wierzyli potem w istnienie sukkub, które stymulowały mężczyznę do ejakulacji, a spermy używali jako inkubowie do zapładniania śpiących kobiet.

Wiele czarownic na torturach wyznawało, że diabelska sperma jest lodowata. Gorący otwór ich vaginy jest nienasycony i dlatego też wdają się w amory z demonami, które ukoiłyby ich pożądliwość - piszą w przesławnym „Młocie na czarownice” dwaj inkwizytorzy Spengler i Institoris - autorzy, którzy dzisiaj natychmiast i nieodwołalnie zostaliby umieszczeni w zakładzie psychiatrycznym, w separatkach bez klamek...[23]

Kanonik kapitularny w Strasburgu, wielebny Johannes Geiler von Kaisenberg (1455-1510) w roku Pańskim 1508 tak głosił z kazalnicy:

 Demon może przemienić się w męża i spółkować z niewiastą, a mąż może także użyć siły płodzenia od innego męża. Jak to bywało, niektórzy mieli dziwne sny zakończone wytryskiem nasienia, potem diabeł może owo nasienie zabrać i trzymać tak, by nie zginęło. Potem podejdzie do niewiasty tak blisko, żeby z tego powstało dziecko. W rzeczywistości diabeł nie jest ojcem dziecka, ale mąż... Podobnie diabeł może przybrać cielesną powłokę niewiasty i położyć się przy mężu... - a potem wszystkie rzeczy rozgrywają się tak, jak to ma miejsce pomiędzy mężczyzną a kobietą...[24]

Teologowie tej epoki z upodobaniem bredzili o vaginie jako niewysłowionej bramie piekieł. Kobiety oskarżone o spółkowanie z diabłem - co dzisiaj można nazwać sztucznym zapłodnieniem - pod wpływem tortur inkwizytorów w czasie procesów opowiadały wierutne bzdury, które wmawiali im przesłuchujący je, okrutni, ciemni, fanatyczni i seksualnie zboczeni lub niewyżyci, okaleczeni umysłowo przez celibat i ideologiczne pranie mózgów mnisi i księża. I tak w czasie jednego z przesłuchań w Tuluzie, oskarżona o czary niejaka Angele de Labarthe zeznała, że miała stosunek z diabłem, po którym urodziła dziecko z głową wilka.

W IV wieku, jeden z doktorów Kościoła katolickiego św. Augustyn opisał inkuby jako piekielne istoty uwodzące kobiety w „De civitate Dei”, XV,23:

Powszechnie wiadomo, że wiele wiarygodnych osób wiedziało o tym, że fauny i sylwanowie powszechnie znanych jako inkubowie często uwodzili i porywali kobiety, i mieli z nimi cielesne stosunki.

Taki pogląd potem w swych pismach rozwinął św. Tomasz z Akwinu w „Summa theologiae” tom I/51,3-6.

Teolog Sinistrari zaś nauczał, że to kobiety są takimi piekielnymi istotami bardziej otoczone, niż mężczyźni, co szczególnie dotyczy szczególnie wdów, panien czy zakonnic, a znacznie mniej mężatek. Dlatego też w niektórych opactwach i klasztorach żeńskich obserwowano epidemie obłędu i... inkubatu! Godnym uwagi jest to, jak twierdzi on, że inkuby to nie są zwyczajne diabły. Inkubowie bowiem ignorują wszelkie egzorcyzmy i są odporne na działanie świętych relikwii - a co ciekawsze, w Biblii diabła nazywa się Księciem Powietrza.

Do XVI wieku Kościół katolicki zebrał bogatą dokumentację z inkwizycyjnych protokołów i innych materiałów procesowych i na jej podstawie można było utworzyć całą gałąź wiedzy o kontaktach z demonami. Opisywała ona m.in. istoty, które czerpią pożytki z kontaktu seksualnego ze śmiertelnikami. Na koneksje pomiędzy inkubami, sukkubami a CE4 w czasach Średniowiecza wskazuje dr J. Fiebag na bazie dokumentu cytowanego przez francuskiego pisarza Roberta Charrouxa - „Verratene Geheimnisvolle Wesen und Ungrheurer” (Glarus 1978), w którym pisze, że w 1606 roku oskarżono o odbycie stosunku płciowego z inkubem młodą kobietę Francoise Bose, a która w dniu 30 stycznia 1606 roku zeznała do protokołu Inkwizycji, co następuje:

Oskarżona przyznała się do tego, że w roku Pańskim 1605, na kilka dni przed Wszystkimi Świętymi spała u boku swego męża, kiedy naraz obok jej posłania się coś pojawiło. Wystraszona przebudziła się i kiedy była jeszcze w półśnie, poczuła jakby jakaś kula spadła jej na pościel. Jej mąż wciąż spał. Duch miał męski głos, a na pytanie >>kto tam?<< odpowiadał po cichu, by się nie bała, gdyż jest rycerzem Świętego Ducha. Jest on tym, którego wysłano, by ją miłował jako mąż i żeby pozwoliła mu położyć się przy niej. Kiedy się wzdrygała, duch wskoczył najpierw na dzban, potem na podłogę i tak rzekł do niej:  >>Jesteś okrutna wielce, skoro mi wzbraniasz dokonać tego, co zamierzałem ci zrobić!<< Potem odkrył ją z pościeli, podniósł do góry i tak powiedział: >>Teraz rozumiesz, że miłuję cię i ślubuję ci, że będziesz ze mną szczęśliwa, kiedy będziesz kochać się ze mną. Jam jest chram Boży, którego postawiono po to, by pocieszyć tak biedne niewiasty, jako ty<<. Francoise odrzekła, że jej to nie dotyczy, bowiem jest szczęśliwa ze swym mężem, jednakże duch kontynuował: >>Zawiedzionaś nim, ja zaś jestem rycerzem św. Ducha i dlatego do ciebie przyszedłem, bym cię pocieszył i kochał. Zyskałem miłość wszystkich kobiet i tylko żony faraonów nie kochałem<<. Potem położył się przy niej na łóżku i rzekł: >>Ja ci pokażę, jak to robią młodzieńcy z dziewczętami<< po czym zaczął ją obmacywać i posiadł ją.

Biedna kobieta wierzyła w to, że chodzi o dobrego świętego ducha, który jest kobietom przyjazny.

Dodała też, że drugiego dnia nowego roku, około północy drzemała obok swego męża, który spał już głębokim snem. Nagle pojawił się ten sam duch w jej łóżku i prosił ją, by mógł położyć się obok niej i kochać się z nią, ale ona odmówiła. On się jej potem zapytał, czy chce mieć wszystkie grzechy odpuszczone. Francoise odpowiedziała oczywiście, że tak. odrzekł jej: >>Już się stało<<. Jednakże powiedział jej, by nie przyznawała się do tego przy spowiedzi. Kiedy ja wypytywano, czy spowiadała się z tego, odpowiedziała, że nie wiedziała iż stosunek cielesny z duchem to grzech. Ducha uznała za dobrego świętego i przychodził on do niej w każdy dzień, a ona pozwoliła mu tylko raz na to, by się z nią kochał. Kiedy mu odmawiała, duch skakał na podłogę i gdzieś przepadał - gdzie? - ona nie wie...[25]

Spróbujmy teraz to dziwne opowiadanie zanalizować: nieznana istota w nocy całkiem niepostrzeżenie wchodzi do ludzkiej siedziby, małżonek nie może się nawet przebudzić - to wszystko typowe rzeczy znane nam z przypadków bedroom visitors i CE4 przypadków Kathy Davis i  Betty Andreasson... Lewitacja - duch unosi ją nad pościelą - jest kolejnym charakterystycznym detalem.

Opis stosunku płciowego nie jest jasny, a dla kobiety zupełnie niezrozumiały. Sytuacja staje się jasna, kiedy to odniesiemy do przypadków CE4. tam stosunek płciowy przebiega na chłodno bez zbytecznych emocji, jak mechaniczny akt prokreacji lub sztucznego zapłodnienia - inseminacji!...:

Przykłady zapłodnienia ziemskich kobiet przez niebiańskie, boskie czy diabelskie istoty można znaleźć w całej historii Ludzkości. Przykład rycerza św. Ducha przychodzącego potajemnie w nocy i płodzącego dzieci ze śpiącymi kobietami jest niczym szczególnym dla ludzi XVII wieku. Dla biednej Francoise ten przypadek skończył się tragicznie. Była oskarżona o to, że uprawiała miłość nie z boską istotą, ale z diabłem i 14 lipca 1606 roku spalono ją publicznie na stosie, jako czarownicę.[26]

Informacje o kontaktach z tajemniczymi istotami przetrwały do dnia dzisiejszego, i dzisiaj te wszystkie inkuby i sukkuby są identyfikowani, jako ufopasażerowie. I tu powoli dochodzimy do końcowego komentarza tych wydarzeń.

Wbrew romantycznemu przedstawieniu Kontaktu dwóch różnych cywilizacji, bilans działalności Obcych przedstawia się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy. Tamci zostali uznani za demony dlatego, że mieszali się w nasze ziemskie sprawy, porywali ludzi, straszyli ich swą hi-tech magią, wkradali się do sypialni, porywali mężczyzn, kobiety i dzieci i utrzymywali z nimi stosunki cielesne. Jak długo będziemy się jeszcze dziwić temu, że panujący w VIII wieku wydali na tyranów powietrza wyroki kary śmierci, i że cała cywilizacja Średniowiecza istotnie odrzuciła jakąś implantację pozaziemskiego czynnika z organizmu swej kultury, i nazwała go po prostu civitas diaboli?[27]

Wbrew powszechnie panującemu daenikenowskiemu poglądowi o sielskiej koegzystencji Ziemian i Pozaziemian twierdzę, że ci pierwsi musieli bronić się kopiami, mieczami i katapultami przeciwko BMR, swej wolności i niezawisłości, co jest o wiele bardziej prawdziwe, niż wizje von Dänikena.[28]

Hipotetyczna rekonstrukcję powyższej tezy znajdziemy we wstępie do książki Poula Andersona pt. „The High Crusade”. Autor jest człowiekiem renesansowym: pisarzem, podróżnikiem, badaczem Skandynawii, ekspertem od Pozaziemian I technologii jądrowych, doskonały znawca win, ogrodnictwa i domowej kuchni. W swym dziele, Poul Anderson przenosi nas oczami swego bohatera - franciszkańskiego mnicha o. Parvusa do roku Pańskiego 1345, do miasteczka Ansby na północnym-wschodzie Lincolnshire. W tym czasie sir Roger of Tourneville gromadził wojsko, które zamierzał połączyć z siłami króla Edwarda I w wojennej potrzebie.

Owego pamiętnego dnia 1 maja 1345 roku, już wtedy 40-letni Parvus brodził po kostki w błocie głównej ulicy Ansby. Naraz jego wzrok dojrzał na niebie miraculum: z nieba zstępował cichutko jakiś statek w kształcie walca z gładkimi i błyszczącymi bokami, długi na jakieś 2.000 stóp. Po wylądowaniu tego statku otworzył się w jego boku właz i wyszła istota:

Miał on wzrost pięciu stóp, postać silną, ale przysadzistą i był ubrany w srebrzystą tunikę. Skóra byłą gładka i bezwłosa w kolorze głębokiego błękitu. Istota miała krótki ogon, po obu stronach widać było długie, spiczaste uszy, na twarzy widać było bursztynowe oczy, a czoło jego było wysokie.

Ktoś zaczął wrzeszczeć: >>Zabić ich!!!<<

Załoga statku liczyła około setkę diabłów, ale tylko niektórzy z nich byli uzbrojeni. Później na pokładzie statku znaleźliśmy wiele dziwnych maszyn, najeźdźcy liczyli się z tym, że sam ich wygląd wystarczy, by wywołać panikę. Nie znali Anglików i sądzili, że pójdzie im lekko. Artyleria okrętowa była gotowa do akcji, ale nie nadawała się ona do użytku na Ziemi.[29]

- Wybiliśmy ich w ciągu godziny.

Wszystkim stronnikom idei o bezkonfliktowym pikniku z Obcymi dedykuję dialog pomiędzy o. Parvusem a jednym z Obcych przeprowadzony po łacinie:

- Za to, co się wam stało jesteście sami sobie winni - powiedziałem - Mieliście pecha, bo zaatakowaliście chrześcijan, którzy was nie sprowokowali.

- Chrześcijan? A co to takiego? - zapytał.

Sądziłem, że ten diabeł tylko markuje nieznajomość i wyrecytowałem >>Pater Noster<<. Nie znikł w obłoku dymu, co mnie nieco skonfundowało.

- Sądzę, że już zrozumiałem - odparł - recytujesz jakąś prymitywną modlitwę plemienną.

- Z pogańskimi wymysłami to się nijak nie zgadza! - zawołałem z rozgoryczeniem. Spróbowałem mu objaśnić Trójcę Przenajświętszą, ale kiedy doszedłem do Przeistoczenia, zaczął niecierpliwie machać niebieską ręką. Była ona podobna do ludzkiej, ale jej paznokcie były grube i spiczaste.

- Czy wszyscy chrześcijanie są tak dzicy, jak wasz naród? - zapytał.

- Mielibyście lepiej u Francuzów - przyznałem - mieliście pecha, że wylądowaliście u Anglików.[30]

Kto chce, może sobie w książce Andersona przeczytać o tym, jak to stateczni Krzyżowcy roznieśli całe Imperium Galaktyczne i ujrzy, jak to w jednej z bitew przez dymiące ruiny i zgliszcza przedzierają się kopijnicy, łucznicy i piechota z rozwiniętymi proporcami, śpiewając Te Deum pod gwiaździstym niebem, gdzieś po drugiej stronie Wszechświata.

A teraz przedstawię Czytelnikowi chronologię obserwacji Nieznanych Obiektów Latających w latach 1461-1779:

v  1 listopada 1461 roku - nad Arras zaobserwowano „powietrzny statek”.

v  1520 rok - w Erfurcie zaobserwowano dwie ogniste kule, z których jedna wylądowała, a potem odleciała. Z innych źródeł wynika, że był to ognisty promień, który spalił kilka miejscowości.

v  7 sierpnia 1566 roku - w biały dzień nad Bazyleą pojawiły się jakieś ciemne kule.

v  13 października 1684 roku - nad Jáchymovem latało jakieś ciemne ciało.

v  8 stycznia 1704 - nad Anglią przeleciał klucz Nocnych Świateł w kształcie litery „V”.

v  6 marca 1716 - sir Edmund Halley zaobserwował tak silne Nocne Światło, że można przy nim było czytać druk. Zjawisko trwało 2 godziny!

v  1718 - lekarz dr Hans Sloane obserwował w zachodniej Anglii jasne światło po zachodniej stronie nieba. Było ono jaśniejsze od Księżyca.

v  17 marca 1735 roku - w czasie obserwacji Marsa, astronom John Bevis ujrzał nad Londynem obiekt, który rozdzielił się na dwie części.

v  6 lipca 1744 roku - w godzinach wieczornych dwie świetliste kule przeraziły mieszkańców Hrádku nad Nisou.

v  1779 - francuski astronom Charles Messier zaobserwował przelot formacji ciemnych obiektów na tle tarczy Słońca.

 

Czy to nie wystarczy?

 

---oooOooo---



[1] J. Keel - „Operation Troyan Horse”, Londyn 1973.

[2] Zob. V. Patrovský - „UFO - neuveřitelni připady” w “Archeoastronautické sešity 1991”, vol. I, nr 1,1991, s. 31.

[3] Zob. także L. Znicz-Sawicki - „Goście z Kosmosu - NOL”, t. 1, s. 107.

[4] H. W. Sachmann - „Himmelskräfte - Karl der Grosse, das Lichtphänomenon an der Sigiburg im Jahre 776 n. Chr. und der Heilige Reinhold, Schutzpatron der Stadt Dortmund, aus prä-astronautischer Sicht“, Essen 1993.

[5] Zob. J. Fiebag - „Die Anderen”, Monachium 1993.

[6] K. Rübel - „Gesichte der Hochensiburg”, Essen 1901.

[7] Zob. J. Fiebag - ibidem., ss. 88-89.

[8] M. Jesenský - „Čtiřy hodiny do středovĕku”, Ústi nad Labem 1997, ss. 168-169.

[9] M. de Villars - „Le comte de Grabais”, Paryż 1670.

[10] Zob. J. Fiebag - ibidem, s. 103.

[11] Zob. także L. Znicz-Sawicki - „Goście z Kosmosu - NOL”, t.1, ss. 110-120 - przyp. tłum.

[12] Zob. M. Strohmeier w E. von Däniken - „Fremde aus dem All“, Monachium 1995, ss. 41 i dalsze.

[13] G. Schambach - „Volkssagen - Alt-Einbeck und Südniedersachsen, 1854-1855“.

[14] Podobne fenomeny mają miejsce także w miejscach kontaktów z „duchami” w Tatrach i Karkonoszach, o czym pisze m.in. Robert K. Leśniakiewicz w „Projekt Tatry”, Kraków 2002.

[15] Echa tych legend są zawarte także w bajkach naszego Śląska, gdzie z kolei egzystują utopce, nocznice i strzygi oraz zmory nocne, mające wygląd identyczny z szarymi karzełkami z niemieckich legend.

[16] G. Schambach - ibidem. M. Strohmeier - ibidem, s. 42.

[17] Tu i dalej: A. Gieysztor - „Mitologia Słowian”, Warszawa 1986.

[18] Zob. K. Ondrejka - „Rozpravánie spod Salatina”, Bratysława 1972, s. 129.

[19] Zob. „Etnografický atlas Slovenska”, Bratysława 1990, s. 84.

[20] J. Svoboda - „Únosy UFO ve Středověku” w „Magazin 2000” nr 10,1996, s. 30.

[21] M. Dačický - „Paměti Mikuláše Dačického z Heslova”, Praga 1880, nr 5, zeszyt III.

[22] J. Svoboda - op. cit. S. 30.

[23] Zob. J. Spengler i H. Institoris - “Der Hexenhammer”, wyd. III, Berlin 1922/23.

[24] R. H. Forster i H. Thiele - „Das Leben in der Gotik“, Monachium-Wiedeń-Bazylea 1969, s. 308.

[25] J. Fiebag - op. cit. ss. 69-70.

[26] J. Fiebag - ibidem.

[27] Oblicza się, że w czasie swej haniebnej działalności św. Inkwizycja winna jest śmierci ponad 10 mln Europejczyków! - przyp. tłum.

[28] Także i w Polsce coraz więcej ufologów zaczyna podzielać ten pogląd i tak np. Bronisław Rzepecki twierdzi wprost, że Obcy są nam otwarcie wrodzy, zaś Robert K. Leśniakiewicz głosi pogląd o Ich skrajnej obojętności wobec Hominis sapientis - przyp. tłum.

[29] P. Anderson - „The High Crusade”, Nowy Jork 1960, ss. 10-12.

[30] P. Anderson - ibidem, s. 19.