II
Sonja spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Czyli zamierzano zamordować ciebie? – zapytała
ze zdumieniem w głosie.
- Tak wynika z praw logiki – odparła Ilva. –
Zresztą wiesz, pani, sama jak to jest. Pamiętasz, jak zamordowano twą siostrę?
Przez spokojną i miłą twarz Czerwonowłosej
przemknął cień gniewu i nienawiści.
- No właśnie. I ją i mnie usiłowała zabić ta
sama osoba.
- Gedrena? – zapytał Halidor. – Ale dlaczego?
Jesteś taka młoda…
- Gedrena – potwierdziła Ilva. – A dlaczego? A
dlatego, że jestem córką Wielkiego Mistrza Bractwa Zielonego Smoka. A Gedrena
pragnie władzy nad światem, zaś Bractwo jest jedyną siłą, która jest w stanie
przeciwstawić się jej chorym planom. Obłąkańczym planom. Planom, które dyktuje
jej chyba samo Piekło.
Zamilkli wszyscy troje.
* * *
Do wioski zajechali już w nocy. Dropkowie
przyzwyczajeni do takich gości wskazali im gospodę, ku której skierowali swe
kroki. Ilva weszła za majestatyczną parą i starała się, by nikt nie zwracał na
nią uwagi. Jednak usiadła z Sonją i bacznie zlustrowała otoczenie. Na sali siedziało
kilku Dropków i przyjezdnych kupców jadących z krain hyboryjskich do Vendhyi.
Zachowywali się hałaśliwie, jedli, pili i słuchali wędrownego barda, który
śpiewał pieśni z „Drogi Królów” przy akompaniamencie kitary.
Po chwili podszedł to nich sam właściciel
karczmy, stary Yorestes, którego twarz i odzienie zdradzały shemickie
pochodzenie. Wytarł stół brudną ścierką i przyjął zamówienie. Przez chwilę stał
przy stole, a następnie pochylił się nad Ilvą.
- A panienka może zamiast pieczeni z kozła
górskiego zechce jego jąderka zasmażane w oliwie i ananasach z grzybami pouri i w miodzie? – zrobił do niej oko
i dodał szeptem – trzy i piętnaście…
- Nie, dziękuję, wolę porządne jedzenie od tego
prrrr!... – prychnęła z odrazą i zaraz dodała też szeptem – siedemnaście do
jednego.
Poczuła, jak oblewa ją zimny pot.
To było hasło alarmowe używane tylko wtedy, gdy
zagrożone było życie Kuriera. Składało się z dwóch liczb, które dodane do
siebie stanowiły numer dnia, podobnie jak odzew. Zasadą było to, że prawidłowo hasło
musiało mieć najpierw liczbę mniejszą a potem większą, zaś odzew na odwrót. A
zatem wszystko się zgadzało.
- Jedz panienko i spotkamy się za jakiś kwadrans
w komórce za kuchnią – Yorestes odwrócił się i poszedł w stronę szynkwasu.
Nie zauważyli, że w czasie ich rozmowy z kąta
wypełzł szaro odziany człowieczek nikczemnej postury i przez nikogo nie
zauważony wyśliznął się z karczmy. Po chwili słudzy przynieśli ogromną misę
mięsiwa w ostrym sosie curry i
wielkie podpłomyki czaparati, których
kawałki maczało się w sosie i jadło popijając słabym palmowym piwem sprowadzanym
z Drujistanu. Ilva wydobyła mały nożyk, którym pokroiła swoją porcję pieczeni i
jadła pośpiesznie czekając na koniec rzeczonego kwadransa. Po jego upływie
podniosła się z ławy, na której siedziała i wyszła w kierunku kuchni, nie
zatrzymując się tam, skręciła jeno w wąski korytarz, gdzie znajdowały się drzwi
komórki. Ze szczeliny przy podłodze sączył się strumyk światła, a zatem był tam
ktoś. Ilva powoli pchnęła drzwi i omiotła spojrzeniem komórkę, w której znajdował
się tylko stolik, na którym płonęła świeca. Yorestes stał przy oknie i spozierał
na zewnątrz.
- Umówiłam się z tobą Yorestesie i jestem –
powiedziała to szeptem.
Odwrócił się.
- Nie możesz tu zostać – powiedział również szeptem.
– Moja karczma jest pod obserwacją Stygijczyków, którzy polują na ciebie, córko
Vislanijczyka. Ich podjazd stoi jakieś trzy staje w dół doliny i chyba już ktoś
zaalarmował ich o twoim przybyciu. Kim są twoi towarzysze?
Ilva wzruszyła ramionami. Spodziewała się czegoś
takiego, więc nie okazała żadnych uczuć.
- To książę Halidor i Czerwonowłosa Sonja –
odrzekła – przyłączyłam się do nich na szlaku.
- Ufasz im? – zapytał.
- Owszem – skinęła głową. – Mamy wspólne
porachunki, więc mogę na nich liczyć.
- Zatem ostrzeż ich także – rzekł stary Shemita
– i lepiej stąd uciekajcie, bo jest ich co najmniej pięćdziesięciu…
- Po szesnastu na głowę – pomyślała – i dwóch
dodatkowo. Będzie ciężko.
- Ciekawy jestem, czemu Gedrenie tak zależy na
tobie, że zdecydowała się na taką masywną operację wywiadowczą tak daleko od
stygijskich granic? – rzekł Yorestes. – Nie uważasz, że wysyłając przeciwko
tobie dywizję kawalerzystów i siepaczy z jej Gwardii Królewskiej obawia się
czegoś więcej, niż jednej dziewczyny, nawet tak doskonale władającej bronią,
jak ty?
Ilva podeszła do staruszka i pogłaskała go po
policzku.
- Yorestesie – rzekła niemal z czułością – to
jest tajemnica, która zabija i ojciec powierzył ją tylko mnie. Im mniej
będziesz wiedział, tym lepiej dla ciebie. Znasz zasady tej gry? Więc proszę,
nie pytaj mnie o nic.
Pocałowała go w policzek, odwróciła się i
wyszła.
Wchodząc do sali jadalnej omiotła ją bacznym
spojrzeniem. Wydawało się jej, że w rogu, w ciemniejszym kącie brakuje jej
jednego człowieka. Niby nic ważnego, ale w jej mózgu zapaliły się wszystkie
ostrzegawcze lampki. Podeszła do stołu, przy którym biesiadowała para słynnych
zabijaków. Usiadła i pochyliła się ku Halidorowi.
- Panie! – powiedziała cicho, ale z naciskiem –
nie jesteśmy tu bezpieczni. O trzy staje stąd jest pół setki Stygijczyków. Wiem
to na pewno.
- Znowu te psy? – warknął Halidor. – To już
nawet zjeść i wypocząć spokojnie nie można w tym kraju?
- To jest pogranicze i poza prawem pięści żadne
prawo tu nie obowiązuje – powiedziała Sonja.
Halidor dojadł szybko resztę posiłku i rzucił
dwie sztuki złota usługującemu im pachołkowi.
- Jedziemy – rzucił – nie zwykłem bić się z
chamami po kolacji, ale kogoś chyba bardzo swędzi jego zawszona stygijska dupa…
- Ależ Halidorze! – Sonja zrobiła urażoną minkę.
- Lepiej, moja pani, przygotuj się do zabawy –
rzekł wychodząc na dwór – bo zapowiada się całkiem ciekawie.
Naraz odwrócił się do Ilvy.
- A ty skąd jesteś tak doskonale poinformowana?
– zapytał ostrym tonem – może chcesz nas wciągnąć w pułapkę? Jakoś dziwnie to
wszystko mi wygląda: napadają nas Stygijczycy w przebraniu ĵete, a ty zjawiasz się znikąd, teraz jesteśmy za przełęczą, a ty
opowiadasz o kolejnej zasadzce. Dziwne to wszystko.
Ilva uniosła brwi.
- Nie ufacie mi, panie? – zapytała chłodnym
głosem.
- Nie – warknął Halidor.
- Nie dziwię się – wzruszyła ramionami – jestem
tą, za którą się podaję. A oni – wskazała skinieniem głowy w ciemność – ścigają
mnie z powodu tego.
Szybkim ruchem zdjęła z szyi rzemyk, na którym
uwiązana była prostokątna blaszka o rozmiarach pięć cali na trzy.
Halidor sięgnął po nią i obejrzał dokładnie.
Zważył w dłoni i skrzywił się.
- Pozłacana miedź – mruknął rozczarowany – i
ścigają cię z powodu tego… gówienka? Przecież to nie ma żadnej wartości?
- Sama blaszka nie, ale to, co jest na niej
napisane – sprostowała Ilva wskazując na powierzchnię pozłacanej płytki
pokrytej atlantydzkimi znakami pisma rongo.
To jest tabela kodów aktywujących,
albo jak wolisz klucz.
- Do skarbu? – zapytał książę z nagłym
zainteresowaniem.
- Nie – odparła Ilva – do narzędzia zniszczenia
o mocy wielokrotnie większej, niż jestem ci w stanie opisać, przy którym
Talizman, który zniszczyliście wraz z twoją czcigodną małżonką to śmieszna
petarda.
CDN.