Powered By Blogger

niedziela, 23 listopada 2014

Dziwne dni (5)

V


Niebo zaczynało bieleć, kiedy Ilva pożegnała się z Kiri i zanurzyła się w czeluść tunelu. Wiedziała, że wróci w ten sam punkt czasowy, w jakim weszła dzień wcześniej do tunelu i wychodząc po drugiej stronie była gotowa do walki. Nie bała się – już nie.


Wyjechała z tunelu i skała zamknęła się za nią. Ilva spojrzała na księżyc wiszący nad doliną i na jadących w jej stronę stygijskich żołnierzy. Na ich czele jechał wysoki wojownik – ich dowódca. Na jej widok podniósł się w siodle.
- Brać tą sukę! – wrzasnął – tylko żywcem!
Kilku Stygijczyków runęło na Ilvę, która stała nieporuszona z mieczem w dłoniach. Wiedziała, że mając skałę za plecami tak łatwo z nią im nie pójdzie. Tak też się stało. Szybka wymiana ciosów, jedna, druga i dwaj Stygijczycy spadli z koni brocząc krwią czarną w świetle księżyca.
- Psy! Wszarze! – dowódca zakipiał wściekłością – boicie się jednej dziewki?


Znowu runęli na nią i cofnęli się, a dalsze trzy kolejne skrwawione ciała rozścieliły się na ziemi. Kilku żołnierzy chwyciło za łuki.
- Stać kretyni!!! – zapienił się dowódca – ma być żywa!
- Ale… - ktoś zaoponował, ale nie dokończył.
- Naprzód durnie! – krzyknął wódz – siecią na nią!
Czterech gwardzistów chwyciło sieć i ruszyło galopem w stronę Ilvy, która ruszyła w stronę pierwszego przebijając go sztychem. Niestety, sieć opadła na nią i skrępowała. Poczuła jak spada z konia na ziemię i poczuła potężne uderzenie w głowę, które pozbawiło ją przytomności.


* * *
       
Ocknęła się nagle. Ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody.
- Żyje wodzu – usłyszała czyjś głos nad sobą.

Leżała skrępowana jak baleron. Ilość liny, jaką użyto do jej związania wystarczyłaby do unieruchomienia nosorożca. Kiedy to sobie uświadomiła zachciało się jej śmiać. Musieli się jej nieźle bać – przemknęło jej przez obolałą głowę. Bo następnym wrażeniem był ból głowy. Ktoś musiał zdzielić ją w głowę pałką czy maczugą. Znowu pogrążyła się w czarnym niebycie.

Otworzyła oczy.

Był już jasny dzień. Nad nią pochylał się młody, może dwudziestoletni chłopiec. Miał na sobie mundur królewskiego gwardzisty. Delikatnie owijał jej głowę bandażem. Potrząsnęła głową. Eksplozja bólu spowodowała, że pociemniało jej przed oczami.
- Nie ruszaj się – gwardzista ostrzegł ją spokojnym głosem – masz ranę na głowie, będzie bolało. Opatrzyłem ją, więc nie powinno wdać się zakażenie.
Wydobył jakąś flaszeczkę, odkorkował ją i przytknął jej do warg.
- Pij – rozkazał – to jest ohydne, ale poczujesz się lepiej.

Wypiła kilka łyków. Wstrętna, piekąca gorycz rozlała się w jej ustach, ale po kilku minutach ból zelżał i mogła myśleć jaśniej.  
- Dziękuję – powiedziała po stygijsku z trudem przypominając sobie słowa. – Gdzie ja jestem? I w czyich rękach?
- Jedziemy do Stygii, a jesteś w ręku dziesięciotysięcznika Dachy.

Z radością skonstatowała, że ma związane tylko ręce i nogi, co pozwalało jej na poruszanie się w ograniczonym zakresie, ale wystarczającym, by móc uwolnić się i uciec. Jechali na północ w kierunku Ghori i zjechali ze szlaku na Trakt Ghulistański. Usiadła na wozie, którym ją wieziono i rozejrzała się po okolicy. Ucieczka w zasadzie była możliwa, ale nie miała szans – otaczała ją co najmniej setka ludzi. Dobrze uzbrojonych, na rączych koniach i mających wygląd dobrych wojowników.

Na postoju podszedł do niej Dacha. Nie owijał niczego w bawełnę.
- Gdzie to masz? – zapytał wprost i bez żadnych wstępów.
- Co mam? – zapytała naiwnie.
Dostała w twarz. Dacha uderzył ją nie ze złością czy nienawiścią. Zrobił to tak, jakby w sumie mało go to obchodziło i ze znużeniem wypisanym na twarzy. Usiadł obok niej.
- Klucz – Dacha powiedział to znudzonym tonem i wyciągnął rękę. – Chcesz jeszcze raz? – zapytał niemal uprzejmie.
- Nie, nie bij mnie – powiedziała.
- Gdzie to masz? – zapytał?
- Na szyi – odpowiedziała. Ujął za rzemyk i z niespodziewaną u niego delikatnością zdjął jej klucz z jej szyi. Spojrzał nań uważnie.
- To przez takie coś straciłem dwudziestu sześciu ludzi? – powiedział ze zdumieniem w głosie. – Nieźle, jak na taką osóbkę, jak ty. Dobrze cię wyszkolono – dodał z uznaniem.
- Dziękuję – Ilva warknęła to przez zaciśnięte zęby. – Ale nie porwaliście mnie, by tu prawić sobie dusery? Zabijesz mnie teraz, czy trochę później?
- Nie ja o tym decyduję – Dacha rzekł to z flegmą – o tym zadecyduje nasza pani, królowa Gedrena, oby żyła wiecznie. Mam rozkaz dowieźć cię w stanie nieuszkodzonym, a co dalej z tobą, to nie moja rzecz. Musisz być kimś cennym, bo mam obiecane za ciebie tyle złota, ile sama ważysz.
Podniósł się  i zeskoczył z wozu.
- Annuar! – krzyknął – do mnie!
Jeden z jeźdźców zawrócił, podjechał do Dachy i zeskoczył z konia.
- Co rozkażesz dowódco? – zapytał.
- Weźmiesz drugiego oficera i pojedziecie do Oazy Nawiedzonych Piramid, i oddacie to królowej, oby żyła wiecznie – Dacha rzekł to zdecydowanym tonem – masz zagonić konie, ale ta blaszka jest czymś dla niej bardzo ważnym, odpowiadacie za nią głową. I powiedz także, że mamy dziewczynę. Ruszaj!
- Rozkaz wodzu! – odkrzyknął Annuar i dosiadł konia. Po kwadransie dwaj jeźdźcy odłączyli się od konwoju i pognali traktem w kierunku północy, ku widniejącym w dali, białym wieżom Fortu Ghori.


Po dwóch dniach dojechali do rozwidlenia dróg, z których północna biegła w kierunku Morza Vileyet i portu Yuetshi, zaś zachodnia wzdłuż pasma górskiego w kierunku Zambouli, gdzie biegły odgałęzienia do miast zachodniego wybrzeża Morza Vileyet. Skręcili na zachód i pojechali półpustynną równiną mając na północy spalone słońcem brązowe góry, a od południa gigantyczne szczyty śnieżnych gór Himeliańskich. Ilva wracała do siebie i jej rana goiła się szybko. Opiekował się nią ten sam młody gwardzista, który udzielił jej pomocy po pojmaniu. Nazywał się Kheram i starał się jak najlepiej, by dziewczyna miała jak najmniej uciążliwe warunki podróży. Na postojach rozmawiali często, a kiedy Dacha nie widział, przynosił jej jakieś lepsze kąski z kuchni. Dwoje młodych ludzi zaprzyjaźniło się ze sobą, mimo tego, że stali po dwóch krańcowych stronach barykady. Kheram pochodził z Luxur – miasta na zachodzie Stygii i wstąpił do Gwardii by poprawić los swych rodziców i rodzeństwa, którym wiodło się nie najlepiej. Na tle okrutnych wojaków wydawał się być jakimś nieporozumieniem, człowiekiem, który znalazł się wśród nich przez przypadek. Ilva doskonale zdała sobie sprawę z tego, że jest to dla niej szansa ucieczki i dlatego starała się rozmawiać z nim jak najwięcej i na jak największą ilość tematów. Działała zgodnie z zasadą każącą jej piłować najsłabsze ogniwo łańcucha oddzielającego ją od wolności.