IV
Po południu, kiedy wreszcie odpoczęli po trudach
dnia i nocy zostali zaproszeni przez króla wioski do jednego z okazalszych
domów tej miejscowości. Udali się do niego nim zrobiło się ciemno, zresztą przed wieloma domami paliły się lampiony,
więc na ulicach było stosunkowo widno. Weszli do parterowego bungalowu
pomalowanego na biało. I to była w zasadzie jedyna różnica pomiędzy domami,
które malowano na czarno, a których dachy były czerwone.
Król wioski powitał ich w małym, ale przytulnym
saloniku. Bez wstępów i długich powitań poprosił ich siadać na wielkich,
miękkich poduchach, które leżały na grubej macie obok jego fotela. Zasiedli
naprzeciwko siebie – Ilva jako tłumaczka usiadła obok szczupłego może
dwudziestodwuletniego chłopca o uśmiechniętych, lekko skośnych oczach i ciemnej
karnacji człowieka Wschodu. Mówił biegle po hyboryjsku, więc nie musiała się
gimnastykować swoim niezbyt dobrym vendhi. Królowi towarzyszyła jego żona i
jeszcze jeden mężczyzna, ubrany w jednolitą, pomarańczową togę. Jego głowa była
gładko wygolona, a skośne oczy patrzyły bystro i inteligentnie. Ilva domyśliła
się, że to jest jakiś kapłan tutejszej religii.
- Witajcie nam cudzoziemscy przybysze –
powiedział król – ty, książę Halidorze, ty Czerwonowłosa Sonju nie znająca
strachu i ty Ilvo, córko Lestka Kusznika Vislanijczyka – Wielkiego Mistrza
Bractwa Zielonego Smoka, Pogromców i Poskramiaczy Dawnego Zła.
Ilvę zdumiało to, że obcy wyliczył dokładnie
imiona i wszystkie tytuły jej ojca. Wyglądało na to, że wszyscy go tu znali.
- Czemu miała służyć ta prezentacja? –
dziewczyna zastanowiła się przez chwilę.
- Jestem tutaj królem, moje imię brzmi Brahytma
– rzekł. – To moja żona i powiernica Mahytma, a to jest Mahynga –
przewodniczący najwyższego kolegium kapłanów Nam-cze. Wiemy, co was tu sprowadza i w jakich
okolicznościach się tutaj znaleźliście. Jesteście ścigani przez żołnierzy i
gwardzistów królowej Stygii – Gedreny. Tu jesteście bezpieczni. Na zewnątrz
grozi wam niechybna śmierć, a tobie – spojrzał na Ilvę – porwanie i
dostarczenie do Stygii, gdzie zostaniesz zamęczona na śmierć. Tak czy inaczej –
efekt będzie ten sam.
- Czy mamy to traktować jako zaproszenie czy
ultimatum? – zapytał Halidor.
- Przyjacielskie ostrzeżenie – Brahytma
uśmiechnął się lekko – Gedrena wam nie może darować pozbawienia jej Talizmanu i
zburzenia jej zamku. Możecie pozostać tutaj i unikniecie niebezpieczeństwa.
- A gdzie jest haczyk? – książę uśmiechnął się
mierząc wzrokiem swych rozmówców.
- Haczyk jest taki, że stąd nie można już wyjść
– powiedział poważnie Brahytma – możecie oczywiście wyjść, ale wyjdziecie
wprost w ręce stygijskich siepaczy i zginiecie. Takie są reguły tej gry. Tutaj
wchodzi się i wychodzi w tym samym momencie czasu, w jakim się weszło. Nie
zapominaj, książę, że jest to Kraina O Której Zapomniał Czas. Czas tu nie
obowiązuje, więc patrząc na nas waszymi oczami jesteśmy dla was
nieśmiertelnymi. Ale tak jest tylko tutaj – w tej Dolinie i tylko w cieniu
Kharakhallu – Brahytma wskazał na ośnieżony szczyt oświetlony nocnym pałaniem
zasłoniętego nieba…
- Kharakhallu?... – powtórzyła bezwiednie Sonja.
- …zwanego także Haiłasem po vendhyjsku –
dokończył Brahytma.
Zapadła chwilka milczenia, którą przerwała Ilva.
- A co ze mną? Mam tutaj zostać? – zapytała
lekko drżącym głosem.
Brahytma skinął głową.
- Oczywiście możesz tu zostać, ale twój ojciec
zlecił ci pewną ważną misję do wykonania – rzekł. – Od tej misji zależą losy
waszego świata.
- Ale zaraz, czegoś tu nie rozumiem – mimo
zmieszania jej umysł pracował trzeźwo i szybko – skoro czas na zewnątrz
zatrzymuje się i płynie tylko dla nas…
- Nie w twoim przypadku – sprostował spokojnie
Brahytma – w twoim przypadku czas pracuje na korzyść Gedreny i jej szalonych
kapłanów. Dlatego powinnaś wyjść z Doliny…
- … i dać się zabić? – Ilva pozwoliła sobie na
sarkazm. – Dziękuję, znam parę ciekawszych sposobów popełnienia samobójstwa.
- Nie – odpowiedział Brahytma – zostaniesz
porwana i odstawiona do obozu stygijskich wojsk, w Oazie Nawiedzonych Piramid.
Tam znajduje się to, do czego jest przeznaczony klucz, który wisi ci na szyi.
Proszę zrozum, ten klucz musi się tam znaleźć. Aha – twoje wyjście uruchamia
czas, więc Halidor i Sonia będą mogli wyjść bezpiecznie.
Troje podróżnych spojrzało po sobie ze
zdumieniem. Brahytma uśmiechnął się.
- Taki jest plan twojego ojca – powiedział – i
wierz mi na słowo, on wiedział, co robi powierzając ci tą misję. Mógł zaufać
tylko tobie i ci zaufał. Dlatego powinnaś stąd odejść i oddać się w ręce
Stygijczyków. Im prędzej tym lepiej. A dalej musisz zaufać swojemu wrogowi, bo
musisz uciec, kiedy nastanie dzień wśród ciemnej nocy. Śmierć najpierw
widzialna, a potem niewidzialna będzie
przy tobie i bezpieczna będziesz dopiero kiedy drugi raz przyjdzie ci przekroczyć
wielką rzekę. Tyle tylko ci mogę powiedzieć. Proszę, zastanów się nad tym. I
podejmij decyzję jak najszybciej.
Ilva zastanowiła się na moment. Żal jej było
młodego życia, ale z drugiej strony poza nim nie miała niczego do stracenia.
- Podjęłam decyzję – rzekła – jutro wyjeżdżam.
Brahytma spojrzał jej w oczy i Ilva poczuła
naraz głęboki spokój. Strach gdzieś znikł i pozostało tylko lekkie podniecenie,
jak przed walką.
- Jesteś tego pewna? – zapytał Brahytma.
- Jestem – odpowiedziała tonem niewzruszonej
pewności.
- A zatem do jutra Ilvo – rzekł Brahytma. – Kiri
zaprowadzi cię do twej kwatery, a jutro zaprowadzi ciebie do Wyjścia z Doliny.
Na gest Brahytmy młody mężczyzna podniósł się z
poduchy i podał jej rękę.
- Pani – rzekł – jestem zaszczycony, że mogę cię
odprowadzić do Wrót.
Ilva pożegnała się z Sonją i Halidorem, skinęła
głową Brahytmie i jego żonie oraz kapłanowi i prowadzona przez Kiri wyszła z
domu króla. Kiri zaprowadził ją do domku nad dużym stawem i zostawił ją samą
życząc dobrej nocy. Niewiele myśląc rozebrała się i skoczyła do wody. Była
chłodna i orzeźwiająca, ale jednocześnie pieściła jej nagie ciało. Położyła się
na wodzie na wznak i podniosła wzrok ku niebu – na granatowym nieboskłonie nie
widać było ani jednej gwiazdy, tylko lśnił ostrą bielą szczyt Kharakhallu.
Przepłynęła kilka razy staw i wyszła z wody. Ciepły wiatr wysuszył szybko jej
skórę. Wyżęła swe mokre włosy i osuszyła je ręcznikiem. Weszła do domku i
rzuciła się na wielkie, wygodne i miękkie łoże. Wtuliła twarz w poduszkę i po
chwili jej oddech uspokoił się, oczy zakleiły same i zasnęła spokojnym snem
człowieka nie mającego złych snów.
CDN.