Powered By Blogger

wtorek, 22 marca 2016

„Rechotki”: pytania bez odpowiedzi





Andriej Czinajew

Na Pacyfiku istnieje Wielka Plama Śmieci. Dzięki oceanicznym prądom zgromadziła się tutaj ogromna ilość śmieci i odpadów z Azji i Ameryki – wszystkiego ponad 100 mln ton plastyków i innych odpadków…

W erze rozwoju nauki, wydawałoby się, że dla niej nie został0 już żadnych problemów. Tym niemniej, od czasu do czasu zdarzają się przypadki, wobec których staje się ona bezsilna i uczeni nie mogą sobie z nimi dać rady. Albo wnioski i wywody tychże samych uczonych utrzymuje się z dala od szerokiej publiczności. Jeden z takich właśnie problemów, to historia tzw. „rechotek”.[1]
Na temat tzw. „rechotek” pisano już na tym blogu – zob. W. Kukarienko – „Rechotki z oceanicznych głębin” -  http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/rechotki-z-oceanicznych-gebin.html


Głębokowodne „rechotki”


Ta historia zaczęła się na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to nowe radzieckie atomowe okręty podwodne - OP dostały możliwość zanurzania się na dotychczas niedosiężne głębokości. Wtedy też pojawiły się u nich czułe i dokładne sonary. I tak w czasie pływań w wodach Północnego Atlantyku zaczęły one odnotowywać jakieś dziwne sygnały dźwiękowe nieznanego pochodzenia. Wkrótce wytworzyło się przekonanie, że podwodne królestwo na wielkich głębokościach jest zamieszkałe przez jakieś nieznane istoty. Istoty te miały być dostatecznie rozumne. I wcale nie kwapiły się do pokazania się nam, za to same usiłowały zbadać metalowych gości. Przez długi czas śledziły nasze OP, wysyłały marynarzom sygnały, a przy tym bawiły się w chowanego z naszymi atomowcami. Jak tylko podwodniakom udało się namierzyć zbliżający się obiekt, ten od razu uciekał z sektora obserwacji i nadawał sygnały już z innej strony. 

Były dowódca atomowego okrętu podwodnego z rakietami balistycznymi na pokładzie – SSBN, kmdr Igor Kostiew opowiadał znanemu dziennikarzowi telewizyjnemu Igorowi Prokopienko:

- W czasie naszego wyjścia na przestrzenie Atlantyku namierzyliśmy jakieś dziwne obiekty. One jawnie wysyłały do nas sygnały. Ale nie dało się ich zidentyfikować. W ogóle nie były podobne do czegokolwiek, z czym się wcześniej spotykaliśmy. Tak na słuch, to przypominało to kwaczące rechotanie żab. Dlatego też potem, w oficjalnych dokumentach, otrzymały one nazwę „rechotki”. One zaczynają bardzo szybko od „kwa-kwa-kwa” a potem to jest coraz bardziej rozciągnięte i brzmi „kwa-a-a – kwa-a-a – kwa-a-a”, a do tego zmienia się częstotliwość i tonacja dźwięku. Podobne to było do przekazu zakodowanej informacji, jakby „rechotki” próbowały się z nami porozumieć w języku, którego my nie znamy. 

Kiedy okręt wrócił z patrolu i został wykonany meldunek o dziwnych nieznanych obiektach, to okazało się, że „rechotki” usiłują się porozumiewać także z innymi OP. One normalnie śledzą nasze atomowce. Sygnały od tych Nieznanych Obiektów Podwodnych – USO lub UAO są stałe i doskonale słyszalne. A wszystko na dużej głębokości, na otwartym oceanie, gdzie na setki mil dookoła nie powinno być nikogo. Zgodzicie się z tym, że dowódca podwodnego krążownika miał zabitego ćwika. Wszak trasa bojowego patrolu OP była ściśle tajna. Na jego pokładzie znajdowały się rakiety z głowicami jądrowymi, a obok ktoś nieznany ciebie drażni. A do tego on ciebie widzi, a ty go nie możesz wykryć i namierzyć. Co będzie, jak będą chcieli zaatakować okręt? 

Decyzja głównodowodzącego Radzieckiej Marynarki Wojennej – admirała floty Związku Radzieckiego Siergieja Gieorgiewicza Gorszkowa – przy Zarządzie Wywiadu Floty została powołana specjalna tajna grupa, która miała za zadanie wyjaśnić naturę „rechotek”. Zorganizowano zbiór i obróbkę informacji oraz przedsięwzięto kilkanaście oceanicznych ekspedycji. Na prośbę dowództwa Floty problemem tym zajęła się także Akademia Nauk ZSRR i nasze wojskowe instytuty, w pierwszej kolejności – hydroakustyczny. Zajmowały się tym i inne organizacje. Każda z nich po swojemu oceniała ten podwodny fenomen.


Radziecki okręt ZOP realizujący zadania związane z poszukiwaniem "rechotek" i członkowie ekspedycji badawczej 


Machinacje Amerykanów?


Najpierw, w charakterze hipotezy podstawowej było postawione założenie, że „rechotki” to robota Amerykanów. Prawdą jest to, że hipotezę o najnowszych OP odrzucono od razu. Duży, masywny obiekt podwodny, wyposażony w silnik nie może tak się poruszać i nie przejawiać swej obecności. Pozostałe poglądy się rozchodziły. Ktoś tam uważał „rechotki” za urządzenia zakłócające przeciwko radzieckim OP. Temu sprzeciwiali się sami podwodniacy: nie stwierdzono jakichkolwiek zakłóceń. Ktoś tam był przekonany, że są to urządzenia pomagające w nawigacji amerykańskim OP. Jeszcze ktoś inny widział w „rechotkach” elementy globalnego systemu obserwacyjnego. 

„Rechotek” tymczasem było coraz to więcej. Początkowo spotykało się je w Północnym Atlantyku i Morzy Norweskim, ale potem pojawiły się w Morzu Barentsa. Wydawało się, że to jest logiczne: Amerykanie za pomocą „rechotek” rozszerzają swój system wykrywania.[2] Ale coś nie pasowało w tej hipotezie. Jeżeli „rechotki” to są nawigacyjne znaki albo elementy systemu wykrywania, to takie urządzenia winny być stacjonarne. Powinny mieć swoją dokładną pozycję geograficzną. Jednakże obserwacje podwodniaków nierzadko temu przeczyły. Poza tym organizacja takiego globalnego systemu – to rzecz nadzwyczajnie droga, nawet jak dla USA. Żeby pokryć nim cały Wszechocean, należy umieścić w nim setki tysięcy takich urządzeń. 

Admirał floty Władimir Nikołajewicz Cziernawin opowiada:

…u nas też była taka teoria, kiedy jeszcze mieliśmy Siły Zwalczania Okrętów Podwodnych - ZOP – którymi dowodził adm. N. N. Amiełko, a szefem sztabu był u niego adm. E. I. Wołobujew. Opracowali oni system pokrycia wszystkich wód Wszechoceanu bojami. Specjalnymi bojami hydroakustycznymi, które zrzucano by i które odnotowywały by podwodne ruchy. W końcowym rezultacie wszystko było opracowane od strony technicznej, która mogła być zastosowana. Ale każda boja była skomplikowanym kompleksem technicznym i kosztowała tak dużo, że zarzucenie nimi Atlantyku czy Pacyfiku, czy chociaż postawienie 100 sztuk było zbyt kosztowne jak na nasze warunki i zasoby. 

Tym niemniej, wkrótce po „rechotaniu” w rejonie przemieszczania się naszych OP pojawiły się amerykańskie jednostki ZOP. Także i u nas, w jednym z leningradzkich instytutów naukowo-badawczych znalazł się mędrzec, który skonstruował coś podobnego do „rechotki” – prościutki czujnik z elementarnym schematem odbioru i nadawania sygnału. Obraz ich działania jest taki, jaki nakreślił Władimir Ażaża: urządzenia te są rozrzucane w dużych ilościach na interesującym akwenie. W czasie zbliżania się i przechodzenia koło nich OP, „rechotka” wykrywa je po szumie śrub czy wpływie pola magnetycznego. Potem po zlokalizowaniu OP „rechotka” zaczyna piszczeć. Te sygnały dźwiękowe uaktywniają już bardziej skomplikowane urządzenia, które przechwytują sygnały, sumują je i analizując ustalają parametry ruchu OP: kurs, prędkość i lokalizację jednostki. Potem w rejon wysyła się okręty i helikoptery ZOP, które od razu zaczynają swe polowanie mając wszelkie dane o ruchach przeciwnika.




Potwory i superpotwory z fantastycznych rojeń...


USO, UAO czy super kalmary?


Ale prawdziwe „rechotki” miały jeszcze jedną osobliwość. Niektórzy dowódcy OP meldowali o ich niezwykłych właściwościach. Niekiedy wydawało się, że one natarczywie próbowały nawiązać łączność z naszymi atomowcami, okrążając OP, zmieniając częstotliwość i tonację sygnałów, jakby chcąc wciągnąć podwodniaków w jakiś dialog. Szczególnie silnie reagują one na namierzanie ich sonarem aktywnym. Śledząc nasze OP one płynęły razem z nimi do wyjścia z jakiegoś rejonu, a potem „porechotały” po raz ostatni i znikały bez śladu. Z ich strony nie obserwowano żadnej agresji. Do tego odnosiło się wrażenie, że one specjalnie demonstrowały swoja obecność i pokojowe zamiary. 

Według słów vice adm. Jurija Pietrowicza Kwiatkowskiego na temat „rechotek”:

…to pytanie bez odpowiedzi. Odpowiedzi z AN ZSRR były także niejednoznaczne – być może są to morskie organizmy; plankton przejawiający się w taki sposób w określonym czasie, albo delfiny szare, albo coś tam jeszcze. Mówiło się także, że „rechotki” to nieznane żywe stworzenia, jakieś morskie kryptydy, a do tego z wysokim stopniem inteligencji, jakieś zjawisko przyrody, o którym jeszcze mało wiemy, jak i o oceanicznych głębinach. W dniu dzisiejszym na kilometrowych głębinach było mniej ludzi, niż w Kosmosie!...    
    
Wysunięto także przypuszczenie, że „rechotki” to hydrosferyczny odpowiednik atmosferycznych UFO – czyli USO lub/i UAO – Nieznany Obiekt Podwodny albo Nieznany Obiekt Wodny[3] - na które polują bezowocnie marynarze ze wszystkich flot świata. Oni zaczynają namierzać je, kiedy ukazuje się on obok ich podwodnych baz. Oznajmić o tym na forum publicznym oznaczało podstawić głowę pod topór. Przecież w ZSRR nieraz oficjalnie oświadczali, że żadne UFO czy USO nie istniały i nie istnieją! 

Sądząc ze wszystkiego, grupa operacyjna do rozpracowania „rechotek” nie doszła do żadnego wniosku. Jednakże na początku lat 80., program badań został zamknięty, a oddział rozformowano, zaś oficerowie w nim pracujący otrzymali inne przydziały. Cała masa zgromadzonych danych w grubych teczkach z gryfem tajności ŚCIŚLE TAJNE znikła nie wiadomo gdzie. 

Część byłych członków tej grupy operacyjnej do dziś dnia uważa, że „rechotki” są niczym innym, tylko żywymi stworzeniami i to z całkiem wysokim intelektem. Do tej wersji skłaniają się pracownicy Petersburskiego Oddziału Instytutu Morskiego AN Federacji Rosyjskiej, którzy swego czasu pracowali nad tematyką „rechotek”. Nie ma w tym niczego dziwnego, bowiem świadectw o zaobserwowaniu tajemniczych mieszkańców głębin morskich jest na kopy. Być może „rechotki” zaliczają się do jakiegoś podgatunku gigantycznych kalmarów-głowonogów, których zwłoki były wyrzucane falami na brzegi mórz. Być może był to podgatunek gigantycznej kałamarnicy albo nawet plezjozaura. Ilość organów czuciowych, pracujących w diapazonie fal dźwiękowych stwarza najbardziej wiarygodną hipotezę o tym, że „rechotki” mogą mieć pochodzenie czy wręcz mogą to być waleniowate – a dokładniej wielorybowate. Nieznane kałamarnice czy głowonogi mogą uważać OP za ich naturalnych wrogów – kaszaloty. Ale znów, dlaczego w takim razie nie ratują się ucieczką, a same dają znać o sobie? Może dlatego, że są to jakieś specyficzne głowonogi, dla których to kaszaloty są zdobyczą. Ale OP czymś zmylają podwodnych myśliwych i oni długo kręcą się wokół nich, próbując zrozumieć co to takiego przybyło do nich w gości…[4]

Jakby to nie było – swoisty pik pojawień się „rechotek” przypada na lata 70. XX wieku. poczynając od połowy lat 80., rejony występowania tajemniczych „rechotek” zaczęły się szybko zmniejszać i dzisiaj znów stały się bardzo rzadkim zjawiskiem. 


...i żyjące realnie supergłowonogi

Moje 3 grosze


A może nie stały się rzadkie, tylko zjawisko przybrało jakąś nową – jeszcze nie odkrytą formę? Względnie odkrytą, ale – jak to zazwyczaj bywa z takimi odkryciami – utajnioną pod gryfem tajności „000” – jak informacje o UFO czy UAO.  

Wszechocean naszej planety jest wciąż mniej znany, niż powierzchnia Księżyca czy Marsa. Jego tajemnice są dopiero odkrywane, bowiem stopień trudności w jego zdobywaniu jest wyższy, niż w przypadku przestrzeni kosmicznej. 

Osobiście uważam, że być może tajemnicze „rechotki” mają coś wspólnego z inteligentnymi istotami zamieszkującymi Wszechocean, które ludzie znają pod postacią Syren czy/i Trytonów. Istoty te towarzyszom ludziom od zawsze i chyba albo są po prostu gatunkiem Homo sapiens aquaticus, albo – co jest równie możliwe – są to Homo sapiens sapiens, które stanowią rezultat manipulacji genetycznych dokonanych w Przeszłości – choćby na Atlantydzie czy Atlantyce…  


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 33/2015, ss. 18-19 oraz Internet
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©


[1] W oryginale „kwakiery” – co można od biedy przetłumaczyć jako „kwakacze”, wydające odgłosy podobne do kwakania kaczek.
[2] Chodzi tutaj o system wykrywania okrętów podwodnych SOSUS oraz jego brytyjski odpowiednik Elint.
[3] Unknown Submarine Object i Unknown Aquatic Object.
[4] To akurat może być zrozumiałe, bowiem rzecz leży w rozmiarach: przeciętnie kaszalot – samiec mierzy ok. 20 m, samica – 13 m. Okręt podwodny mierzy ponad 100 m długości, a zatem jest co najmniej pięciokrotnie większy od przeciętnego kaszalota…