Powered By Blogger

czwartek, 3 listopada 2016

TRANSGRANICZNE EKOZAGROŻENIA



 

W poprzednich artykułach na łamach EKO Świata, w latach ubiegłych, pisałem o zagrożeniach transgranicznych wynikających z braku polityki ochronnej naszego kraju przed zalewem Polski przez tanie, liche towary zza wschodniej granicy, potokiem imigrantów z Azji i krajów WNP stanowiącym zagrożenie epidemiologiczne, przemytem roślin, zwierząt, broni, narkotyków, materiałów wybuchowych i rozszczepialnych, itd. itp. Teraz chciałbym się zająć problemem transgranicznego transferu skażeń z krajów ościennych do Polski.

Klasycznym, wręcz akademickim przykładem na takie zagrożenie jest katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Radioaktywnego fall-out’u nie powstrzymała żadna granica i żaden WOP czy SG. Podobnie było w latach 1958 – 64, kiedy to po radzieckich próbach jądrowych w europejskiej części Związku Radzieckiego radioaktywne skażenie czterokrotnie przewyższyło to, co zafundowano nam po Czarnobylu! – a o czym dowiedzieliśmy się dopiero teraz, w 2000 roku i to z przecieków z naszych „atomowych archiwów X”...

Niemniej niebezpiecznym zagrożeniem są transgraniczne emisje przemysłowe.  To są przede wszystkim pyły i gazy powstające w procesach technologicznych. Do  tych najgroźniejszych należą przede wszystkim tlenki siarki i azotu, które w połączeniu z wodą deszczową tworzą kwaśne deszcze kwasu siarkawego i azotowego. Jak to działa na przyrodę, to zobacz sobie Czytelniku w Karkonoszach, które są przykładem na synergiczne działanie emisji poprzemysłowych na reglowe lasy Karkonoszy. Lasy te, a właściwie same szkielety drzew, wyglądają szczególnie niesamowicie w świetle księżycowej pełni stanowiąc ponure memento ludzkiej głupoty i ekologicznego analfabetyzmu. Pech polega na tym, że właśnie w Karkonoszach skumulowały się zanieczyszczenia lecące wiatrami południowymi i zachodnimi  z terenów dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz Czechosłowacji. Do tego dokładał swoją działkę nasz rodzimy przemysł Dolnego Śląska – w szczególności elektrownie termiczne Bogatyni.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Karkonoszach w zimie 1990/91, zdumiała mnie żółtawa mgła, w którą weszliśmy na grani pomiędzy Śmielcem a Karkonoską Przełęczą. Była kwaskowata w smaku i zapachu – zalatywała ni to cytryną, ni to kwasem akumulatorowym... Była to faktycznie chmura złożona z kropelek kwasu siarkawego, co rychło poznaliśmy po odbarwieniach na naszych kurtkach i swetrach... Tą chmurę przywiało z południa, znad Czech, z zakładów chemicznych i metalowych w Libercu, Ústi nad Labem, Kladnnie czy Mlada Boleslavie. Do tego należy dodać zakłady energetyki termicznej – oparte o węgiel brunatny z Zagłębia Gór Kruszcowych – w Ústi nad Labem, Poceradach, Melniku i Tušnicach – o mocy 500 – 1.000 MW każda. Czesi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich własne emisje poprzemysłowe będą niebezpieczne dla środowiska, więc umieścili swe zakłady tak, by leciały one na terytorium Polski i innych krajów ościennych... Piszę te słowa bez złośliwości. Taka była mentalność komunistycznych bonzów z KPČ.

Podobnie zresztą było w NRD, której potężna energetyka opierała się na węglu brunatnym, wydobywanym z Zagłębiu Łużyckim i tamże spalanym. Potężne zakłady energetyczne Cottbus, Jänschwalde, Lubbenau, Velschau, Schwarzepumpe, i Boxberg dokładają nam emisje właśnie tlenków węgla i siarki, które z kwaśnymi deszczami spadają w Sudetach. Te elektrownie mają moc w granicach 1.000 MW każda. Każda z nich pochłania miliony ton węgła rocznie, a produkty z jego spalania spadają na Dolny Śląsk z wiadomymi efektami.

Nie lepsza sytuacja panuje na naszej południowej granicy, bo naszym Beskidom zagrażają potężne zakłady energetyczne na Morawach – że wspomnę tylko dwie 1.000-megawatówki w Bohuminie i Hlučinie oraz potężne huty w Ostrawie, Třincu i Frýdku Mistku. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dwie elektrownie budowane w okolicach Opavy, przeciwko którym protestują nasi ekolodzy z Podbeskidzia.  Dwa lata temu wędrując Beskidem Żywieckim ze zgrozą zaobserwowałem to, co tak dobrze poznałem w Karkonoszach... – otóż świerki w okolicach Sokolicy, Urwanicy czy Policy  (w Paśmie Babiogórskim) zaczęły tracić swe igły i upodabniać się do drzew-widm z Sudetów!

Słowacja po rozwodzie z Czechami  zyskała jedynie 20% potencjału przemysłowego dawnej CSRS. Może to i lepiej dla nas, bo Słowacy nie będą nas podtruwać od południa, chociaż...

Pamiętam, jak pod koniec lat 70. i na początku lat 80. , a potem w latach 1987-88 na Orawie, Podhalu i Podtatrzu krążyły uporczywe pogłoski o tajemniczych zatruciach dzieci na tych terenach – szczególnie na Orawie – solami metali ciężkich: ołowiu, kadmu, rtęci... Szczególnie skażone było runo leśne. Trudno o nie posądzać Słowaków, bowiem  w tym rejonie znajdują się jedynie zakłady włókienniczego w Žilinie, drobne zakłady przemysłu elektromechanicznego w Martinie i Popradzie oraz zakłady chemiczne w Svicie k/Popradu. Wynikałoby z tego, że winnymi są zakłady na Morawach i czeskim Slesku.

Jeszcze pracując na przejściu granicznym w Łysej Polanie, miałem okazję podziwiać w lecie 1988 r. szaleńcze kwitnienie drzew iglastych – świerków i sosen – na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kwitnienie to było tak intensywne, że wszystko pokrywała warstwa żółtego pyłku, a na Morskim Oku pływały pyłkowe kożuchy grube na 2-3 cm! Ani przedtem, ani potem nie spotkałem się z takim zjawiskiem. Podejrzewaliśmy wraz z pracownikami TPN, że był to efekt uboczny katastrofy w Czarnobylu, po którym drzewa zostały stymulowane promieniowaniem  jądrowym i kwitły na potęgę. Był to – wedle leśników – rok „supernasienny”. Krążyły słuchy, że to wszystko stało się za sprawą transgranicznego zanieczyszczenia atmosfery, które przywędrowało do nas znad Słowacji – z Popradu czy Prešova...

Cóż – prawdy nie dowiemy się nigdy, bo żaden rząd żadnego kraju nie przyzna się do takich zaniedbań i niedopatrzeń, co widzimy choćby nawet po tym, jak zażarcie bronią się nasi atomiści przed uznaniem katastrofy czarnobylskiej za szkodliwą dla ludzi i środowiska. Za komuny nie wypadało mówić złych rzeczy na „bratnie narody” a szczególnie na „starszego brata” ze wschodu. Dziś na straży tajemnicy stoją nasze dążenia do Unii Europejskiej – i to jest ten minus zjednoczenia naszego kontynentu. Nie pierwszy i nie ostatni zresztą.

Jak daleki zasięg potrafią osiągnąć skażenia transgraniczne, to najlepiej ilustruje następujący przykład: otóż w ubiegłym roku huta w Algeciras w Hiszpanii wypuściły pyły zanieczyszczone radionuklidami w niewielkiej ilości, ale już mierzalnej licznikami GM. Po kilku dniach Szwajcarzy podnieśli alarm, ponieważ w górskich partiach Alp stwierdzono skok promieniowania tła o 17 μR/h. Podobne skażenie w wysokości 12 μR/h stwierdzili Włosi na Sycylii i we włoskich Alpach. Początkowo sądzono, że to rezultat powybuchowego fall-out’u znad któregoś poligonu jądrowego Rosji, Chin czy USA, ale dokładne badania wykazały, że chodzi o huty w Algeciras.

Coś podobnego odnotowywali funkcjonariusze Straży Granicznej RP na granicy południowej. Po każdym deszczu stwierdzaliśmy skok napromieniowania gruntu z 12 do 22μR/h, a czasami wartości te podchodziły nawet do 28 – 30 μR/h! Niby niedużo, ale zawsze na dnie duszy czaił się niepokój – a nuż kolejna katastrofa na miarę Czarnobyla czy choćby Three Mile Island?... (a teraz Fukushimy)?

Nasze bezpieczeństwo narodowe wymaga tego, by odpowiednie służby prowadziły stały monitoring skażeń chemicznych, biologicznych i promienistych. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie np. epidemii jakiegoś afrykańskiego czy azjatyckiego wirusa i powtórki z epidemii np. ospy czarnej (Variola vera), co zdarzyło się w latach 60. we Wrocławiu. Nasze służby medyczne zwalczyły zagrożenie, ale kosztem zamknięcia całego miasta w kwarantannie. Czy możliwe to byłoby teraz??? Przy zreformowanej nieudolnie i totalni rozpieprzonej przez dyletantów służbie zdrowia??? A przecież zagrożenie to jest realne i jak miecz Damoklesa wisi za naszymi wschodnimi granicami, czego nie dostrzegają i nie chcą dostrzegać nasi politycy walczący o żłób i koryto...

Zjednoczona Europa musi znaleźć rozwiązanie tego problemu i to szybko. Czasu jest coraz mniej i odwlekanie przyjęcia nas do niej niczego nie zmieni, a nawet pogorszy sprawę, bo Polakom, Czechom, Słowakom czy Węgrom coraz mniej podobają się targi związane z przyjęciem ich krajów do UE. Osobiście dla mnie, przyjęcie do UE powinno zbiec się z uporządkowaniem problemów związanych właśnie z ekologią. Ale to musimy zrobić my sami, i żaden zagraniczna fundacja czy instytucja za nas tego nie zrobi! To nie jest żadna ekofobia i ksenofobia, jak nazywają to niektórzy mędrkowie z Warszawy, którzy nie potrafią zrozumieć, że obawa o własne czyste środowisko nie jest fobią, ale zdrowym odruchem ludzi potrafiących jeszcze normalnie myśleć w kategoriach przyszłościowych, a nie żyć wspomnieniami, uprzedzeniami i nienawiścią, co prowadzi zawsze do destrukcji.

***

Te słowa napisałem w 2000 roku, przed wstąpieniem w struktury UE. Przez te 16 lat nie straciły niczego na swej aktualności. Przez nasze południowe i wschodnie granice wlewa się do Unii Europejskiej potok „uchodźców” i „migrantów”, których do Europy zwabiło łatwe życie i uzyskanie statusu uchodźcy politycznego, a co z kolei pozwala im na osiadanie w krajach UE, które dają im najwyższy socjal. Słowem zero roboty, kasa leci za frajer, a głupi Europejczycy tyrają na tych „biedaków”. Zapłacimy za to słono, bo dojdzie do tego, że ci „migranci” – stanowiący już solidną armię – będą usiłowali wymuszać na nas specjalne prawa i przywileje dla siebiesiłowo i na chama. To właśnie ma miejsce w Calais i Ceucie, a teraz w Paryżu. I będzie miało i w innych miejscach, bowiem „migranci” będą robili wszystko, by dostać się do „lepszego” świata i pasożytować na jego mieszkańcach. Trzeba to wreszcie powiedzieć wprost i bez chorej poprawności politycznej, dzięki której nie wolno pasożyta nazwać pasożytem, a złodzieja złodziejem…



Nazwijmy to wreszcie po imieniu – oni będą pasożytować na nas, bo żaden z nich nie chwyci się uczciwej roboty. Znam wiele wypadków, w których Polki w swej głupocie szły za przybyszów z Bliskiego Wschodu i Europy Wschodniej tylko po to, by taki „migrant” uzyskał polski paszport – potem był rozwód i „migrant” już jako obywatel RP leciał dalej na Zachód. Polka zostawała na lodzie – nierzadko z przychówkiem. Nie mam nic przeciwko przychówkowi, ale czy o to tylko chodzi? Zazwyczaj taki „tatuś” nie daje ani grosza na dzieci, więc co? Mamy wszyscy na nie łożyć? A do licha z jakiej racji?… Poza tym „migranci” będą zasilali podziemie przestępcze – jak to ma miejsce w krajach skandynawskich, Francji i Niemczech oraz radykalne, muzułmańskie organizacje terrorystyczne – jak to ma miejsce w Belgii czy Francji. Oczywiście nie może być mowy o jakiejkolwiek integracji czy multi-kulti. Wielokulturowość, to mit, który wylągł się w głowie jakiegoś pięknoducha, a który jest tak niemożliwy do zrealizowania jak kwadratura koła.



Wszystko to zostało już dawno przewidziane, ale kto w XXI-wiecznej Europie, tak ponoć oświeconej, słucha mądrości sprzed stuleci? No właśnie – kto?     


Opinie Czytelników


Świetny tekst. Aktualny. Widzę to na ulicach Sheffield i Rotherhamu.
Banda nierobów, darmozjadów i pasożytów żyjących na koszt. Także
Cyganie: 15 dzieci, nic nie robią i wożą się najnowszymi mercolami. Za
co k...a?! A mnie, osobie która odmówiła pobierania zasiłków, nie
chcieli założyć konta w banku, niezbędnego w UK. Wie Pan, co? Obecnie
jestem od tygodnia na statusie "standby", czyli czekam na pracę. Daję
sobie czas do środy, aż któreś biuro się odezwie. Sam też jutro się
przejdę. Ale liczę, że nikt się nie odezwie, bo mam dość tego kraju,
chorego kraju. Obawiam się, że jeszcze zahaczę o równie chore Niemcy.
Swoje przetrwam jeszcze i kończę z zagranicą.
Pozdrawiam (M.K.)




 To o czym pisałem widziałem w Szwecji, Danii i Austrii jeszcze w latach 80., poza tym moi znajomi i krewni wciąż piszą mi o takich wydarzeniach. Także służąc na granicy naszego kraju dość się naoglądałem najrozmaitszych typów i typków, które pchały się do naszego kraju już w latach 90., tak że żaden pięknoduch nie wciśnie mi kitu o "biednych" migrantach... (Arystokles)