W poprzednich artykułach na łamach EKO Świata, w
latach ubiegłych, pisałem o zagrożeniach transgranicznych wynikających z braku
polityki ochronnej naszego kraju przed zalewem Polski przez tanie, liche towary
zza wschodniej granicy, potokiem imigrantów z Azji i krajów WNP stanowiącym
zagrożenie epidemiologiczne, przemytem roślin, zwierząt, broni, narkotyków,
materiałów wybuchowych i rozszczepialnych, itd. itp. Teraz chciałbym się zająć
problemem transgranicznego transferu skażeń z krajów ościennych do Polski.
Klasycznym, wręcz akademickim przykładem na takie
zagrożenie jest katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Radioaktywnego
fall-out’u nie powstrzymała żadna granica i żaden WOP czy SG. Podobnie było w
latach 1958 – 64, kiedy to po radzieckich próbach jądrowych w europejskiej
części Związku Radzieckiego radioaktywne skażenie czterokrotnie przewyższyło
to, co zafundowano nam po Czarnobylu! – a o czym dowiedzieliśmy się dopiero
teraz, w 2000 roku i to z przecieków z naszych „atomowych archiwów X”...
Niemniej niebezpiecznym zagrożeniem są transgraniczne
emisje przemysłowe. To są przede
wszystkim pyły i gazy powstające w procesach technologicznych. Do tych najgroźniejszych należą przede wszystkim
tlenki siarki i azotu, które w połączeniu z wodą deszczową tworzą kwaśne
deszcze kwasu siarkawego i azotowego. Jak to działa na przyrodę, to zobacz
sobie Czytelniku w Karkonoszach, które są przykładem na synergiczne działanie
emisji poprzemysłowych na reglowe lasy Karkonoszy. Lasy te, a właściwie same
szkielety drzew, wyglądają szczególnie niesamowicie w świetle księżycowej pełni
stanowiąc ponure memento ludzkiej głupoty i ekologicznego analfabetyzmu. Pech
polega na tym, że właśnie w Karkonoszach skumulowały się zanieczyszczenia lecące
wiatrami południowymi i zachodnimi z
terenów dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz Czechosłowacji. Do
tego dokładał swoją działkę nasz rodzimy przemysł Dolnego Śląska – w
szczególności elektrownie termiczne Bogatyni.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w
Karkonoszach w zimie 1990/91, zdumiała mnie żółtawa mgła, w którą weszliśmy na
grani pomiędzy Śmielcem a Karkonoską Przełęczą. Była kwaskowata w smaku i
zapachu – zalatywała ni to cytryną, ni to kwasem akumulatorowym... Była to
faktycznie chmura złożona z kropelek kwasu siarkawego, co rychło poznaliśmy po
odbarwieniach na naszych kurtkach i swetrach... Tą chmurę przywiało z południa,
znad Czech, z zakładów chemicznych i metalowych w Libercu, Ústi nad Labem,
Kladnnie czy Mlada Boleslavie. Do tego należy dodać zakłady energetyki
termicznej – oparte o węgiel brunatny z Zagłębia Gór Kruszcowych – w Ústi nad
Labem, Poceradach, Melniku i Tušnicach – o mocy 500 – 1.000 MW każda. Czesi
doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich własne emisje poprzemysłowe będą
niebezpieczne dla środowiska, więc umieścili swe zakłady tak, by leciały one na
terytorium Polski i innych krajów ościennych... Piszę te słowa bez złośliwości.
Taka była mentalność komunistycznych bonzów z KPČ.
Podobnie zresztą było w NRD, której potężna energetyka
opierała się na węglu brunatnym, wydobywanym z Zagłębiu Łużyckim i tamże
spalanym. Potężne zakłady energetyczne Cottbus, Jänschwalde, Lubbenau,
Velschau, Schwarzepumpe, i Boxberg dokładają nam emisje właśnie tlenków węgla i
siarki, które z kwaśnymi deszczami spadają w Sudetach. Te elektrownie mają moc
w granicach 1.000 MW każda. Każda z nich pochłania miliony ton węgła rocznie, a
produkty z jego spalania spadają na Dolny Śląsk z wiadomymi efektami.
Nie lepsza sytuacja panuje na naszej południowej granicy,
bo naszym Beskidom zagrażają potężne zakłady energetyczne na Morawach – że
wspomnę tylko dwie 1.000-megawatówki w Bohuminie i Hlučinie oraz potężne huty w
Ostrawie, Třincu i Frýdku Mistku. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dwie
elektrownie budowane w okolicach Opavy, przeciwko którym protestują nasi
ekolodzy z Podbeskidzia. Dwa lata temu
wędrując Beskidem Żywieckim ze zgrozą zaobserwowałem to, co tak dobrze poznałem
w Karkonoszach... – otóż świerki w okolicach Sokolicy, Urwanicy czy Policy (w Paśmie Babiogórskim) zaczęły tracić swe
igły i upodabniać się do drzew-widm z Sudetów!
Słowacja po rozwodzie z Czechami zyskała jedynie 20% potencjału przemysłowego
dawnej CSRS. Może to i lepiej dla nas, bo Słowacy nie będą nas podtruwać od
południa, chociaż...
Pamiętam, jak pod koniec lat 70. i na początku lat 80. , a
potem w latach 1987-88 na Orawie, Podhalu i Podtatrzu krążyły uporczywe
pogłoski o tajemniczych zatruciach dzieci na tych terenach – szczególnie na
Orawie – solami metali ciężkich: ołowiu, kadmu, rtęci... Szczególnie skażone
było runo leśne. Trudno o nie posądzać Słowaków, bowiem w tym rejonie znajdują się jedynie zakłady
włókienniczego w Žilinie, drobne zakłady przemysłu elektromechanicznego w
Martinie i Popradzie oraz zakłady chemiczne w Svicie k/Popradu. Wynikałoby z
tego, że winnymi są zakłady na Morawach i czeskim Slesku.
Jeszcze pracując na przejściu granicznym w Łysej Polanie,
miałem okazję podziwiać w lecie 1988 r. szaleńcze kwitnienie drzew iglastych –
świerków i sosen – na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kwitnienie to
było tak intensywne, że wszystko pokrywała warstwa żółtego pyłku, a na Morskim
Oku pływały pyłkowe kożuchy grube na 2-3 cm! Ani przedtem, ani potem nie
spotkałem się z takim zjawiskiem. Podejrzewaliśmy wraz z pracownikami TPN, że
był to efekt uboczny katastrofy w Czarnobylu, po którym drzewa zostały
stymulowane promieniowaniem jądrowym i
kwitły na potęgę. Był to – wedle leśników – rok „supernasienny”. Krążyły
słuchy, że to wszystko stało się za sprawą transgranicznego zanieczyszczenia
atmosfery, które przywędrowało do nas znad Słowacji – z Popradu czy Prešova...
Cóż – prawdy nie dowiemy się nigdy, bo żaden rząd żadnego
kraju nie przyzna się do takich zaniedbań i niedopatrzeń, co widzimy choćby
nawet po tym, jak zażarcie bronią się nasi atomiści przed uznaniem katastrofy
czarnobylskiej za szkodliwą dla ludzi i środowiska. Za komuny nie wypadało
mówić złych rzeczy na „bratnie narody” a szczególnie na „starszego brata” ze
wschodu. Dziś na straży tajemnicy stoją nasze dążenia do Unii Europejskiej – i
to jest ten minus zjednoczenia naszego kontynentu. Nie pierwszy i nie ostatni
zresztą.
Jak daleki zasięg potrafią osiągnąć skażenia
transgraniczne, to najlepiej ilustruje następujący przykład: otóż w ubiegłym
roku huta w Algeciras w Hiszpanii wypuściły pyły zanieczyszczone radionuklidami
w niewielkiej ilości, ale już mierzalnej licznikami GM. Po kilku dniach
Szwajcarzy podnieśli alarm, ponieważ w górskich partiach Alp stwierdzono skok
promieniowania tła o 17 μR/h. Podobne skażenie w wysokości 12 μR/h stwierdzili
Włosi na Sycylii i we włoskich Alpach. Początkowo sądzono, że to rezultat
powybuchowego fall-out’u znad
któregoś poligonu jądrowego Rosji, Chin czy USA, ale dokładne badania wykazały,
że chodzi o huty w Algeciras.
Coś podobnego odnotowywali funkcjonariusze Straży Granicznej
RP na granicy południowej. Po każdym deszczu stwierdzaliśmy skok
napromieniowania gruntu z 12 do 22μR/h, a czasami wartości te podchodziły nawet
do 28 – 30 μR/h! Niby niedużo, ale zawsze na dnie duszy czaił się niepokój – a
nuż kolejna katastrofa na miarę Czarnobyla czy choćby Three Mile Island?... (a
teraz Fukushimy)?
Nasze bezpieczeństwo narodowe wymaga tego, by odpowiednie
służby prowadziły stały monitoring skażeń chemicznych, biologicznych i
promienistych. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie np. epidemii jakiegoś
afrykańskiego czy azjatyckiego wirusa i powtórki z epidemii np. ospy czarnej (Variola vera), co zdarzyło się w latach
60. we Wrocławiu. Nasze służby medyczne zwalczyły zagrożenie, ale kosztem
zamknięcia całego miasta w kwarantannie. Czy możliwe to byłoby teraz??? Przy
zreformowanej nieudolnie i totalni rozpieprzonej przez dyletantów służbie
zdrowia??? A przecież zagrożenie to jest realne i jak miecz Damoklesa wisi za
naszymi wschodnimi granicami, czego nie dostrzegają i nie chcą dostrzegać nasi
politycy walczący o żłób i koryto...
Zjednoczona Europa musi znaleźć rozwiązanie tego problemu i
to szybko. Czasu jest coraz mniej i odwlekanie przyjęcia nas do niej niczego
nie zmieni, a nawet pogorszy sprawę, bo Polakom, Czechom, Słowakom czy Węgrom
coraz mniej podobają się targi związane z przyjęciem ich krajów do UE.
Osobiście dla mnie, przyjęcie do UE powinno zbiec się z uporządkowaniem
problemów związanych właśnie z ekologią. Ale to musimy zrobić my sami, i żaden
zagraniczna fundacja czy instytucja za nas tego nie zrobi! To nie jest żadna
ekofobia i ksenofobia, jak nazywają to niektórzy mędrkowie z Warszawy, którzy
nie potrafią zrozumieć, że obawa o własne czyste środowisko nie jest fobią, ale
zdrowym odruchem ludzi potrafiących jeszcze normalnie myśleć w kategoriach
przyszłościowych, a nie żyć wspomnieniami, uprzedzeniami i nienawiścią, co
prowadzi zawsze do destrukcji.
***
Te słowa napisałem w 2000 roku, przed wstąpieniem w
struktury UE. Przez te 16 lat nie straciły niczego na swej aktualności. Przez
nasze południowe i wschodnie granice wlewa się do Unii Europejskiej potok
„uchodźców” i „migrantów”, których do Europy zwabiło łatwe życie i uzyskanie
statusu uchodźcy politycznego, a co z kolei pozwala im na osiadanie w krajach
UE, które dają im najwyższy socjal.
Słowem zero roboty, kasa leci za frajer, a głupi Europejczycy tyrają na tych „biedaków”.
Zapłacimy za to słono, bo dojdzie do tego, że ci „migranci” – stanowiący już
solidną armię – będą usiłowali wymuszać na nas specjalne prawa i przywileje dla
siebie – siłowo i na chama. To
właśnie ma miejsce w Calais i Ceucie, a teraz w Paryżu. I będzie miało i w
innych miejscach, bowiem „migranci” będą robili wszystko, by dostać się do
„lepszego” świata i pasożytować na jego mieszkańcach. Trzeba to wreszcie
powiedzieć wprost i bez chorej poprawności politycznej, dzięki której nie wolno
pasożyta nazwać pasożytem, a złodzieja złodziejem…
Nazwijmy to wreszcie po imieniu – oni będą pasożytować na
nas, bo żaden z nich nie chwyci się uczciwej roboty. Znam wiele wypadków, w
których Polki w swej głupocie szły za przybyszów z Bliskiego Wschodu i Europy
Wschodniej tylko po to, by taki „migrant” uzyskał polski paszport – potem był
rozwód i „migrant” już jako obywatel RP leciał dalej na Zachód. Polka zostawała
na lodzie – nierzadko z przychówkiem. Nie mam nic przeciwko przychówkowi, ale
czy o to tylko chodzi? Zazwyczaj taki „tatuś” nie daje ani grosza na dzieci,
więc co? Mamy wszyscy na nie łożyć? A do licha z jakiej racji?… Poza tym
„migranci” będą zasilali podziemie przestępcze – jak to ma miejsce w krajach
skandynawskich, Francji i Niemczech oraz radykalne, muzułmańskie organizacje
terrorystyczne – jak to ma miejsce w Belgii czy Francji. Oczywiście nie może
być mowy o jakiejkolwiek integracji czy multi-kulti.
Wielokulturowość, to mit, który wylągł się w głowie jakiegoś pięknoducha, a
który jest tak niemożliwy do zrealizowania jak kwadratura koła.
Wszystko to zostało już dawno przewidziane, ale kto w
XXI-wiecznej Europie, tak ponoć oświeconej, słucha mądrości sprzed stuleci? No właśnie
– kto?
Opinie Czytelników
Świetny tekst. Aktualny. Widzę to na ulicach Sheffield i Rotherhamu.
Banda nierobów, darmozjadów i pasożytów żyjących na koszt. Także
Cyganie: 15 dzieci, nic nie robią i wożą się najnowszymi mercolami. Za
co k...a?! A mnie, osobie która odmówiła pobierania zasiłków, nie
chcieli założyć konta w banku, niezbędnego w UK. Wie Pan, co? Obecnie
jestem od tygodnia na statusie "standby", czyli czekam na pracę. Daję
sobie czas do środy, aż któreś biuro się odezwie. Sam też jutro się
przejdę. Ale liczę, że nikt się nie odezwie, bo mam dość tego kraju,
chorego kraju. Obawiam się, że jeszcze zahaczę o równie chore Niemcy.
Swoje przetrwam jeszcze i kończę z zagranicą.
Pozdrawiam (M.K.)
To o czym pisałem widziałem w Szwecji, Danii i Austrii jeszcze w latach 80., poza tym moi znajomi i krewni wciąż piszą mi o takich wydarzeniach. Także służąc na granicy naszego kraju dość się naoglądałem najrozmaitszych typów i typków, które pchały się do naszego kraju już w latach 90., tak że żaden pięknoduch nie wciśnie mi kitu o "biednych" migrantach... (Arystokles)
Opinie Czytelników
Świetny tekst. Aktualny. Widzę to na ulicach Sheffield i Rotherhamu.
Banda nierobów, darmozjadów i pasożytów żyjących na koszt. Także
Cyganie: 15 dzieci, nic nie robią i wożą się najnowszymi mercolami. Za
co k...a?! A mnie, osobie która odmówiła pobierania zasiłków, nie
chcieli założyć konta w banku, niezbędnego w UK. Wie Pan, co? Obecnie
jestem od tygodnia na statusie "standby", czyli czekam na pracę. Daję
sobie czas do środy, aż któreś biuro się odezwie. Sam też jutro się
przejdę. Ale liczę, że nikt się nie odezwie, bo mam dość tego kraju,
chorego kraju. Obawiam się, że jeszcze zahaczę o równie chore Niemcy.
Swoje przetrwam jeszcze i kończę z zagranicą.
Pozdrawiam (M.K.)
*
To o czym pisałem widziałem w Szwecji, Danii i Austrii jeszcze w latach 80., poza tym moi znajomi i krewni wciąż piszą mi o takich wydarzeniach. Także służąc na granicy naszego kraju dość się naoglądałem najrozmaitszych typów i typków, które pchały się do naszego kraju już w latach 90., tak że żaden pięknoduch nie wciśnie mi kitu o "biednych" migrantach... (Arystokles)