Obserwacje UFO i USO na Północnym Atlantyku
Boston Stump jest kościelną wieżą
zupełnie niewidoczną z miejsca, w którym stał tankowiec. Kościelna wieża nie
wznosi się w niebo na milę i ni świeci trzema kolorami plus białym… Drugie
wyjaśnienie to piorun ze sztormu nad morzem, ale błyskawice nie są
wielokolorowe i niebo było pogodne, z widzialnością do 20 mi/32 km. Kiedy
oficjalne oświadczenie MON głosiło, że zjawisko to nie przedstawiało żadnego
zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego, od wyższych dowódców RAF wyszedł
rozkaz, by NIE wysyłać myśliwców doprze chwycenia UFO… - tak jeżeli oni nie
chcieli przechwycić tych NOL-i, to skąd wiedzieli, że nie
przedstawiają one żadnego zagrożenia???
Drugie wydarzenie z tamtej jesieni:
na północ od wyspy Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych, które miało
miejsce w dniu 27.X.1996 roku. Doniesiono stamtąd o wybuchu, po którym płonące
szczątki wpadły do morza.
Rozpoczęła się potężna operacja
poszukiwawczo-ratownicza, której koszt wyniósł w przybliżeniu 200.000,- GBP, a
której efekty były zerowe. Skontaktowałem się w tym czasie z bazą RAF w
Kinloss, gdzie pierwsze raporty o tym wydarzeniu wpłynęły w niedzielę, dnia 5
października o godzinie 17:00 BST. Podniesiono alarm w jednostkach CG oraz
okrętach w tym rejonie, a było tak jak poniżej:
- Zauważono coś, co spadało spiralą
do morza, było to większe od helikoptera.
Wysłano dwie łodzie ratunkowe.
Samolot patrolowo-ratowniczy RAF Nimrod został odwołany z rejonu
poszukiwań ze względu na złe warunki atmosferyczne i kiepską widoczność, która
poprawiła się nazajutrz.
O godzinie 08:00 raport sytuacyjny z
pokładu Nimroda był negatywne, ale odpowiedź z bazy Kinloss brzmiała: Potwierdź…
sześć stóp długi i trzy stopy szeroki w średnicy. Oficjalnie – na pytania dziennikarzy – powiedziano im, że niczego nie
widziano i nic nie znaleziono.
W tydzień później były tam „rutynowe
ćwiczenie” wojskowe, w którym udział wzięło TRZYDZIEŚCI DWA okręty nawodne,
SIEDEM okrętów podwodnych i OSIEMDZIESIĄT samolotów. Rutyna? Hmmm… taaak…
Rzeczywiście, brzmi to „rutynowo”…
[Na ten temat
pisałem w opracowaniu „Projekt Tatry” (Kraków 2002), zob. także - http://hyboriana.blogspot.com/2014/06/projekt-tatry-23_18.html oraz http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-7.html - uwaga tłum.]
Wszystko uspokoiło się po siedmiu
miesiącach, potem w 1997 roku cała masa doniesień o UFO pojawiła się na
Islandii. Mieszkańcy, personel latający, rybacy, personel pływający marynarki,
wszyscy meldowali o stadach świateł na niebie. W poniedziałek, 20.I.1997 roku,
wszystkie loty do i z portu lotniczego Reykjavik-Keflavik zostały odwołane z
powodu aktywności UFO w cywilnych korytarzach powietrznych.
Grenlandia, dzień 9.XII.1997 roku.
Gigantyczny błysk rozjaśnił niebo o godzinie 05:00 GMT, o którym zameldowały
trzy załogi statków rybackich i kamery ochrony parkingu w Nuuk, na zachodnim
wybrzeżu Grenlandii. Rybak Björn
Ericksson tak opisuje ten błysk:
-
Nigdy nie widziałem tak potężnego błysku światła w środku nocy. W
najjaśniejszej części tego świetlistego obiektu widoczny był płonący krąg.
Eksperci zaklasyfikowali zjawisko
jako meteoryt, jednakże Duńskie Siły Powietrzne nie mogły zlokalizować
astroblemu. Szybko spadły śnieg i lód najprawdopodobniej były powodem, dla
którego krater unie znaleziono. Jednakże dostałem doniesienie sprzeczne z tą
linią rozumowania – skontaktował się ze mną zagraniczny polityk twierdzący, że
był to statek kosmiczny Obcych, który wylądował pomyślnie, jak się tego
spodziewali Amerykanie. Dalsze lądowanie miało najwidoczniej miejsce sześć dni
później, na wyspie Jan Mayen, zaś następne UFO lądowało następnego dnia, 17
grudnia, na Eglinton Island, u północnych wybrzeży Kanady. Przez ten cały czas
Amerykanie zaktywizowali się w swej bazie w Keflaviku na Islandii.
[Na ten temat pisał
u nas Kazimierz Bzowski w swym
artykule w „Nieznanym Świecie” a także zamieszczonym na tym blogu, zob. http://wszechocean.blogspot.com/2014/12/tajemnica-wzgorza-611-problem-12.html - uwaga tłum.]
Kwiecień 1998 roku: „The Daily
Telegraph” i „Daily Mail” doniosły o gigantycznym UFO ściganym nad Morzem
Północnym przez RAF i holenderskie myśliwce. Stacja radiolokacyjna RAF
Fylingdales opisała to UFO jako obiekt o długości 900 ft/300 m albo „tak wielki
jak pancernik”. Raport ten został potem odwołany, zdyskredytowany i skasowany
jako niebyły. Nie ma żadnych danych, co do tego spotkania, jednakże kilkoro
świadków w Irlandii wiedziało wielkiego NOL-a w nocy 28 lutego. Badacze w
Holandii odkryli udział Holenderskich Sił Powietrznych w tym incydencie.
W 1997 roku, mój znajomy mieszkający
w Hampstead otrzymał list polecony. W nim proszono go o udanie się do pewnej
ambasady, w celu spotkania się z pewnym dyplomatą. Za moją radą, udał się on
tam. Dyplomata ów chciał się dowiedzieć, co on i ja wiemy na temat aktywności
UFO na Północnym Atlantyku. Naprowadzając pytaniami wyjaśnił, że my posiadamy
pewne dowody, ale także intuicyjne domysły na ten temat.
Po krótkiej rozmowie dyplomata
przyznał, że nasze domysły były prawdziwe. Powiedział on, że osobiście
uczestniczył w spotkaniach z Obcymi, wraz z kilkoma innymi politykami z innych
krajów, a także dowódcami wojskowymi. Był on obecny, jak powiedział, kiedy para
Obcych powiedziała, że chciałaby się spotkać ze mną i moimi kolegami. To było
jedyną przyczyną, jak powiedział, że powiedział to mojemu przyjacielowi. To
spotkanie, mogłoby się odbyć w Ameryce. Poza tym ostrzegł nas, że powinniśmy
być gotowi do podróży w ciągu 24 godzin.
Moją początkową reakcją było to, że
to wszystko brzmiało absurdalnie, jednakże informacje, które posiadałem spowodowały
mnie do utrzymania otwartego umysłu.
W czasie kolejnego spotkania z
dyplomatą, powiedziano mojemu przyjacielowi, że Amerykanie, których opisał on
jako „dużych chłopców”, zawetowali udział cywilów, jeżeli nie będą mieli
odpowiednich certyfikatów bezpieczeństwa do takich spotkań. Dyplomata sądząc,
że będzie odstawiony, zgodził się na współpracę w uzyskaniu dowodów na to, że
takie spotkania faktycznie miały miejsce.
Na następne spotkanie z moim
przyjacielem w Londynie, dyplomata przyniósł plik zdjęć. Ukazywały jednego z
Szaraków, szarego Obcego z migdałowymi oczami (jednego z odpowiedzialnych za
porwania ludzi) na pokładzie okrętu na Północnym Atlantyku wraz z amerykańskimi
oficerami US Navy. Przyjaciel dowiedział się, że nie była to replika „klasycznego”
Obcego, jego ciało było takie samo, ale twarz tej istoty była zupełnie inna.
Inne zdjęcia ukazywało NOL-a na ziemi w bazie USAF, z samolotami w tle i grupą
trzech czy czterech Szaraków na pierwszym planie przed swym pojazdem,
rozmawiających z amerykańskimi oficerami z USAF.
Inne zaś pokazywało inny rodzaj
Obcych, w głową gada i potężnie umięśnionym ciałem, dwoma nogami i dwoma
rękami. Ich wzrost wynosił jakieś 6-7 ft/180-210 cm. Ambasador powiedział, że
to jest agresywny typ Obcych, ale także bardzo inteligentnych i
niebezpiecznych. Użył on słowa „przerażający” do opisania Ich.
[O spotkaniu
z Reptilianami w naszym kraju pisał Kazimierz Bzowski, który badał jedno z
miejsc CE z nimi na terenie wojskowym pod Warszawą w latach 90. Jego raport
zob. http://wszechocean.blogspot.com/2013/01/trojgos-o-rozumnych-gadach-2.html - uwaga tłum.]
W czasie późniejszego kontaktu,
dyplomata powiedział o znanych podziemnych bazach na odległych, pustynnych
obszarach USA, w których żyją ci Reptilianie, dokładnie obserwowani. Jedna z
takich obserwacyjnych drużyn została zaatakowana wiosną 1998 roku i 20 żołnierzy
zostało rannych lub zabitych, i teraz obserwuje się Ich z bezpiecznego dystansu.
Kolejny typ Kosmity ma ciemną skórę i
orientalny wygląd, i są Oni najbardziej przyjaźni dla nas, wzbudzają uczucie
spokoju. To Oni ostrzegali nas przez drapieżną naturą Reptilian, którzy
odpowiadają za okaleczenia ludzi i zwierząt. Szaraki porywają ludzi i zwierzęta
w celach badań medycznych.
[Cel tych badań
wyjaśniłem w swoim referacie pt. „UFO a przyszłe losy Homo sapiens” wygłoszonym
na XII UFO Forum w maju 2008 roku we Wrocławiu – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/referat-wrocawski.html zob. także R. Leśniakiewicz – „UFO i Czas” (Tolkmicko 2011) -
uwaga tłum.]
Obiecano mu kolejne fotografie, a w
kilka dni po spotkaniu do drzwi mojego przyjaciela zapukała para, która
zapytała go, czy chciałby czegoś od tego dyplomaty. Powiedział on że nie -
odpowiedziano mu, że jest monitorowany i żeby był bardzo ostrożny.
Zastanawiając się nad tym, co robić
dalej, zostałem uprzedzony o nagłym wycofaniu się dyplomaty, co pociągało za
sobą przekazanie tych fotografii tego dnia, 27.X.1997 roku. Spotkaliśmy się w
Hampstead, i zaczęliśmy pogoń opisaną w tej książce…
Moje 3 grosze
O ile
pierwsza część tego raportu brzmi rzeczowo i interesująco ze względu na opisane
w niej wydarzenia, to jego końcówka jest – mówiąc delikatnie – zbyt dobra, by
była prawdziwa i na milę zalatuje prowokacją tajnych służb brytyjskich i
amerykańskich. Przypominają mi się czasy Zimnej Wojny, w okopach której
spędziłem 20 najlepszych lat mojego życia.
Zacznę
od tego, że wszystkie opisane wydarzenia z okolic Islandii toczą się w
ciemnościach polarnej nocy. Nie zapominajmy, że w styczniu i lutym jest tam
mrocznie – wszak za pasem znajduje się tam Północny Krąg Polarny czyli
równoleżnik N 66°33’39”. Przypominam, że trwa tam długa noc polarna. Dlatego
właśnie lepiej się obserwuje wszelkie świetliste obiekty na niebie i UFO są
łatwiej wykrywalne.
Pogoda:
Północ jest zazwyczaj w zimie sztormowa i groźna, więc trudno sobie wyobrazić,
by w tym czasie trwały jakieś zwyczajne ćwiczenia wojskowe. Oczywiście mogły
one mieć miejsce, ale czy na pewno były to tylko ćwiczenia? Poważnie w to
wątpię. To mogła być jakaś bardzo poważna operacja wojskowa specjalnego
znaczenia – jakiego? – tego możemy się tylko domyślać.
Opowieści
o Obcych, którzy kontaktują się z rządem USA wkładam pomiędzy bajki. To, co
autor pisze o obcych dyplomatach i stosunku służb USA do takich badaczy jak
Tony Dodd, dokładnie pasuje do tego, co mieliśmy w czasach Zimnej Wojny. Takie
właśnie „mamy, ale nie pokażemy”, „wiemy – ale nie powiemy”. No bo nie było
czego pokazywać, ani nie wiedzieli niczego więcej. Amerykanie w tym przypadku
zachowali się tak, jak w sprawie zniesienia wiz dla Polaków. Długi kij i krótka
marchewka. USA kochały Polskę i Polaków, kiedy ci w swej głupocie obalali
komunizm, a kiedy już obalili – Amerykanie szybko o nas zapomnieli. I nie chcą
nas w swoim kraju pod byle pretekstem. Tak samo postąpili z ufologami –
pokazali im, że coś mają, ale kiedy przyszło co do czego, zażądali „specjalnych
uprawnień” czy „certyfikatów”, których by nie dali ani Doddowi ani jego
kolegom. To oczywiste, bo wtedy wydałaby się cała mistyfikacja.
Bo
pewien jestem, że Anthony Dodd – którego znam jako szczególnie solidnego i
drobiazgowego badacza (emerytowany policjant!) – w tym przypadku uległ jakiemuś
ufomatactwu, którego cel jest oczywisty: pokazanie światu, że USA ma kontakty w
Obcymi i Ich wysokimi technologiami, ergo
– reszta świata ma siedzieć cicho i nie podskakiwać. Postawa znana właśnie z
czasów Zimnej Wojny, a stanowiąca oczyszczanie przedpola do II Zimnej Wojny,
która właśnie trwa. Anthony Dodd był w tym przypadku idealnym agentem wpływu –
dobrze znany, solidny badacz… Doskonale nadawał się do przeniesienia tego
przekazu do zjadaczy chleba i hamburgerów. W tym przypadku, biorąc powyższe pod
uwagę, nie wierzę w jego rewelacje. Oczywiście wiem, że znów narobiłem sobie
wrogów wśród fanów Obcych, ale obawiam się, że tak właśnie wygląda prawda.
Przypomnijmy sobie ufomatactwa związane z aferą w Roswell, bajeczki o
ufokatastrofie w Laredo czy jeszcze bardziej upiornej bajeczce o ufokatastrofie
nad Maury Island, gdzie zamiast UFO rozbił się transportowiec wiozący kilka ton
zużytego, cholernie radioaktywnego, paliwa jądrowego.
W tym
przypadku jestem pewien, że jest to zasłona dymna mająca na celu przesłonięcie
czegoś równie paskudnego – np. faktu topienia przez Amerykanów czy Brytyjczyków
odpadów promieniotwórczych w wodach Północnego Atlantyku albo/i próby z jakąś
nową bronią – być może nawet masowego rażenia.
Przykre
to jest, ale lepsza taka prawda, niż najpiękniejsze hollywoodzkie bajeczki o
Kosmitach.
Opinie
z KKK
Abstrahując nieco od wyczynów USO, a nakierowując się na obserwacje
obiektów typu mega-ufo, które zostały zbeletryzowane w pewnym
popularno-naukowym dokumencie na Discovery Science, sądzę, że w dziedzinie
badań nad UFO i naukach pokrewnych, potrzeba synestezji i synkretyzmu.
Synestezji - by czuć stare nowymi zmysłami poznawczymi, synkretyzmu - by
móc wszystko połączyć w jedność, o ile wartości wpisane w tryby naszej
ziemskiej logiki spełniają warunki jej definicji, ergo są logiczne.
(Tutaj jednak bym dywagował, skoro np. słowo 'pięść' dla pewnego narodu
Amerindian jest logiczne tylko jako czasownik, co zarówno świadczy o wysokim
stopniu ujednolicenia logiki i kultury naszego świata w tych czasach, jak i o
możliwości nas samych, Homo sapiens sapiensis podobno, by wykroczyć poza
ten schematyzm i dotknąć innych światów na zasadzie choćby konwergencji
kognitywno-semantycznej).
Mniejsza o terminy. Jeśli, czy to w naszych umysłach, czy w świecie
zewnętrznym, obce umysły bądź siły, najpewniej reprezentowane przez pojawienia
się UFO/Mega-UFO, mogą zmienić zarówno stan, jak i pamięć o świecie naszej
egzystencji (mówię tutaj o pojawieniu się nigdy wcześniej nie istniejącego
żywopłotu z wielkich i nieprzeniknionych krzewów i drzew, które samym swym
istnieniem kłóciły się z zarówno krótkotrwałą, jak i średnio-trwałą, pamięcią o
danym fragmencie terenu obserwacji M-UFO, które także uniemożliwiły dostęp do
ów M-UFO co bardziej odważnym świadkom) powinniśmy zwrócić się do wewnątrz
naszej własnej nauki, o ile tylko oferuje coś na tyle zaskakującego, by
odzwierciedliło chociażby nadzieję na wyjaśnienie takich zmian w naszej
rzeczywistości. Myślę tutaj o teorii informacji, czyli o tym, że tak naprawdę
żyjemy w świecie, który możemy zmieniać wedle naszej woli w przypadku dokopania
się do dostępu do sposobu na to, a to wszystko z racji samej natury naszej
egzystencji - życia w para-matrixie. W świecie, gdzie królują informacja i
energia, które zresztą są tożsame, choć odmienne tylko w wyniku innego punktu
spojrzenia nań. Podobnego zdania jest Hawking, inni również - pomniejsi, także
dostrzegają królestwo we władaniu tychże dwóch, a więc zapytać mogę jedynie,
ile lat jeszcze nas dzieli od tego, byśmy sami zaczęli władać nie tyle samą
stroną energii, co informacji, która może być łatwiejsza dla nas - wszak jako
byty samoświadome, to chyba informacją zawiadujemy w celu samoistnienia,
nieprawdaż? Tylko pytam i dociekam, acz... obecnie także tak uważam.
Jeśli nie mamy do stworzenia czegoś energii, a odblokujemy swój zawiadowczy
potencjał, być może to zawiadywanie informacją potrafiłoby stworzyć odpowiednie
stany (i przepływy) energii, by prawie dowolnie manipulować stanami i
przepływami materii, a w konsekwencji - być niczym bogowie, tworzącymi coś z
niczego. (Smok Ogniotrwały)
*
Uważam, że CUFO
istnieją i latają, ale... Przypomina mi się pewien projekt jeszcze z czasów
reaganowskich "wojen gwiezdnych", w którym odgrywały rolę... sterowce
o wielkich rozmiarach stanowiące platformy startowe dla orbitalnych i
podorbitalnych pojazdów bojowych. Co najciekawsze, to że pułap ich lotów
wahałby się pomiędzy 40.000 a 100.000 m! Jestem pewien, że to właśnie ma swoje
korzenie w amerykańskim Program Farside
z lat 60., którego podstawowym założeniem było holowanie pojazdów kosmicznych i
ICBM oraz później pocisków ASAT na wysokość 40 km, tam ich odpalanie i dolot na
orbitę lub do celu. Plusem tego rozwiązania było to, że wbrew pozorom taką
startującą rakietę trudno było namierzyć no i wystarczył jeden moduł silnikowy
zamiast trzech, by dostać się na orbitę - tzw. Program SSTO. Minusem było zniszczenie balonu nośnego po starcie.
Użycie sterowca pozwala na obejście tej kwestii.
To oczywiście jest
jedynie jedna z możliwości. Pisze o tym Daniel
Laskowski na swym blogu w opowiadaniu pt. „Na fali 4306 kHz” - http://xxx-przygoda.bloog.pl/id,351231579,title,NA-FALI-4306-KHZ-1,index.html – i dalsze. Polecam! (Platon)
Opracował i przełożył z angielskiego - ©Robert K. F. Leśniakiewicz