Pokojowy atom wcale nie jest taki bezpieczny jak nam to wmawiają niektórzy uczeni oraz energetyczne i atomowe lobbies...
Walerij Nikołajew
W niektórych urządzeniach
przemysłowych znajdują się detale zawierające radioaktywne elementy. Przez
niefrasobliwość ich użytkowników te „błyszczące drobiazgi” gubią się i znajdują
się na wysypiskach śmieci, w rękach dzieci i złomiarzy, a nawet na ścianach
naszych domów. Następstwa, jak zwykle, utajniają się, bez względu na ich
tragiczny charakter.
Przeklęte
mieszkanie
Do tego domu w Kramatorsku
(Obwód Doniecki) szczęśliwi nowi mieszkańcy przybyli w 1980 roku. Ale radość
ich była niedługa. W ciągu roku, u jednej z gospodyń jednego z nowych mieszkań
zdarzyło się nieszczęście: naraz zmarła córka. Do zmiany mieszkania ona była
kwitnącą, odznaczającą się doskonałym zdrowiem dziewczynką, a po zmianie
mieszkania zaczęła chorować i gasnąć. Po roku zmarł także i syn, a w ślad za
dziećmi poszła także i matka.
Mieszkanie krótko było puste.
Władze miejskie oddały je innej rodzinie, w której także było dziecko. Wkrótce
zachorowało i zmarło.
W domu tym, a potem i w całym
mieście poszły plotki o zaczarowanym mieszkaniu, na które rzucono śmiercionośna
klątwę. Ale ojciec dziecka wyjaśnił, że wszyscy zmarli w tym mieszkaniu mieli
jedną diagnozę – rak krwi. To nie mogło być przypadkiem i mężczyzna zaczął
pukać do drzwi wysokich urzędników domagając się zbadania wszystkich dziwnych
przypadków śmierci.
Po całym szeregu pism i
odwołań, w 1989 roku w mieszkaniu pojawili się dozymetryści. Ku swemu
przerażeniu odkryli oni, że poziom radiacji przewyższa tam wielokrotnie
wszelkie normy. Zaczęli szukać źródła – i w jednej ze ścian znaleźli zamurowaną
miniaturową kapsułę. Badanie laboratoryjne wyjaśniło, że zawiera ona radionuklid
137Cs* i
była ona częścią budowlanego przyrządu pomiarowego – poziomicy. Według danych
zamieszczonych na kapsule ustalono przedsiębiorstwo, które użytkowało ten
przyrząd i wyjaśniono w jaki sposób radioaktywny element znalazł się w
mieszkaniu.
Te niewinnie wyglądające kapsułki z radionuklidem cezu stanowią całkiem realne i śmiertelne niebezpieczeństwo
Niedaleko od Kramatorska
znajduje się Karanskaja Kopalnia Odkrywkowa, skąd wożono piasek i żwir na place
budowy. Tam jeszcze w latach 70-tych jeden z robotników zagubił radioaktywną
kapsułę. Szukano jest przez cały czas, ale to tak, jakby szukać igłę w stogu
siana. Obszar kopalni jest ogromny, a kapsuła miała długość centymetra… -
dlatego wreszcie machnęli na to ręką i wkrótce zapomniano o tym incydencie. A w
1980 roku, łyżka koparki wraz z piaskiem wydobył tą zagubioną kapsułkę, którą
potem wrzucono do betoniarki i w końcu wmurowano w ścianę jednego z nowych
domów.
Śledztwo wykazało, że wskutek
potwornej niefrasobliwości, której dopuścili się pracownicy kopalni, poza
czterema mieszkańcami „przeklętego mieszkania” zmarły na choroby onkologiczne
jeszcze dwie osoby, mieszkające w sąsiednich mieszkaniach, a reszta rodzin
otrzymała różne dawki promieniowania i wielu z nich zostało inwalidami.
Podobne zdarzenie miało miejsce
w dniu 17.VII.2001 roku w Moskwie. 10-letni Dima Gromow zobaczył u swego kolegi mieszkaniowy dozymetr do
mierzenia promieniowania. Zachciało mu się przeprowadzić eksperyment – zmierzyć
poziom promieniowania w swoim mieszkaniu. Kolega pożyczył mu przyrząd, chłopiec
przyniósł go do domu, włączył i spróbował dokonać pomiarów i nieoczekiwanie odkrył,
że strzałka przyrządu znalazła się poza skalą. Przerażeni rodzice natychmiast
wezwali specjalistów. Dozymetryści pod listwami podłogowymi znaleźli kapsułkę
ze źródłem promieniowania. Wywieźli ją w specjalnym kontenerze. Gromowych i
sąsiadów z dołu zabrano do szpitala. Badania i analizy wskazały na niewielkie
podwyższenie poziomu radioaktywności w ich organizmach i na szczęście – nie
stwierdzono symptomów choroby popromiennej. Jak radioaktywna kapsułka trafiła
do zwykłego, moskiewskiego mieszkania, do dziś dnia pozostaje zagadką.
Cez
w buciku
2.III.1982 roku, we wsi
Nowo-Ukrainskoje (Krasnodarski Kraj) budowano gazociąg. Szczelność rur i
poszukiwań w nich szczelin i pęknięć sprawdzano defektoskopami – czyli
aparatami rentgenowskimi. Idąc na obiad, budowlańcy pozostawili aparat na
budowie. W tym czasie ze szkoły wracali starszoklasiści. Zobaczywszy jakieś
dziwne urządzenie, o nieznanym przeznaczeniu, postanowili się nim pobawić i go
rozbili niechcący. Przestraszyli się i uciekli z miejsca zdarzenia.
A w ślad za nimi ze szkoły szał
8-letnia Ira Korduganowa z
koleżanką. Przechodząc koło budowy zobaczyła jakiś mały, błyszczący przedmiot.
Pomyślała, że to jakaś część samochodowa i podniosła ją – a nuż się przyda
tacie…
A że rodzice byli w pracy, to
Ira nie śpieszyła się do domu. Przez 1,5 godziny spacerowała sobie z radioaktywnym cezem w rękach. Zobaczywszy
chłopców przestraszyła się, że odbiorą jej nową zabawkę i włożyła kapsułkę do
bucika. W domu oddała ją ojcu, a ten machinalnie wrzucił ją do części
zamiennych.
Tymczasem ujrzawszy zepsuty
defektoskop i brak niebezpiecznej części, gazowcy podnieśli alarm. Ale
poszukiwania niczego nie dały i trwały tylko dobę.
-
Przyszedł do nas dzielnicowy – opowiada Ira Korduganowa. – On obchodził wszystkie domy i rozpytywał
tatę, czy nie przyniósł takiego małego żelaznego przedmiotu. Tata wyjął radioaktywne
detal i zapytał „Czy to?” Ten wzruszył ramionami i odpowiedział, że nie wie,
jak ona powinna wyglądać, wziął to w ręce i wywiózł. Po tym przyszło do nas
wielu ludzi, jakichś śledczych z obwodu i od tego się wszystko zaczęło…
Irę szybko dostarczono do
Moskwy, a w ciągu 10 dni na jej ręce i nodze pojawiły się oparzenia
promieniste. Dziewczynkę udało się uratować, ale do 14-tego roku życia
przebywała w szpitalu przez 2-3 miesiące każdego roku.
Zewnętrzne symptomy choroby popromiennej
Irina szczęśliwie wyszła za mąż
i urodziła czworo zdrowych dzieci. Ona wciąż wspomina o tym, ze była chora na
chorobę popromienną. Ale swoim wnukom surowo zakazała podnosić na ulicy jakieś
nieznane, metalowe przedmioty.
Śmiertelne
polowanie na metale kolorowe
W 1999 roku, w Obwodzie
Leningradzkim, złomiarze zbierający metale kolorowe rozebrali RITEG[1]
zabezpieczający energię elektryczną dla radiolatarni. Źródło promieniowania stront-90 – 90Sr* - zostało
znalezione 50 km od miejsca kradzieży na przystanku autobusowym w mieście
Kingiseppe. W rezultacie trzech złodziei z gangu złomiarzy zginęło.
Podobne wydarzenie miało
miejsce w dniu 12.III.2003 roku, w tymże Obwodzie Leningradzkim, na przylądku
Pichlisaar, w okolicy wsi Kurgołowo. Złomiarze tam także rozebrali RITEG,
kradnąc pół tony nierdzewnej stali, aluminium i ołowiu, zaś źródło
radioaktywności rzucili na lód, w odległości 200 m od radiolatarni. Gorąca
kapsuła z radioaktywnym strontem przetopiła warstwę lodu i opadła na dno morza.
Intensywność promieniowania gamma, które wydzielała wynosiła 30 R/h (0,3 Sv/h).
Należy przypuszczać, że złodzieje otrzymali śmiertelne dawki promieniowania.
Ta historia ma swój ciąg
dalszy. Jak podały niektóre media:
W dniu 28 marca, radioaktywny element został wydobyty przy
pomocy zwyczajnej łopaty i wideł na długich styliskach i dostarczony do drogi w
odległości kilku kilometrów na zwykłych sankach, gdzie załadowano go do
ołowianego kontenera. Osłona biologiczna, w której znajdował się stront nie
była uszkodzona. Po czasowym przechowaniu go w zakładzie „Radon”, potem
cylinder przetransportowano do WNIITFA.[2]
Dnia 27.XII.2001 roku, trzech
mężczyzn znalazło w porzuconej radzieckiej bazie wojskowej, znajdującej się w
lesie 27 km od wioski Lija w zachodniej Gruzji, dwa RITEG-i. Oni usunęli z nich
osłony biologiczne, by dostać się do środka i zabrać znalezione w nich
materiały w charakterze złomu. Wszyscy trzej poczuli niedomaganie od
promieniowania w parę godzin i musieli porzucić swoje znalezisko na poboczu
górskiej drogi. Jednakże poszukiwania i zabranie źródeł niebezpiecznego
promieniowania trwało do wiosny, bowiem w międzyczasie przysypał je śnieg.
Niebieska
poświata
W dniu 13.IX.1987 roku, w
brazylijskim mieście Goiania dwóch złomiarzy
znalazło w opuszczonej klinice medycznej, skąd przywlekli stalowy kontener
z radioaktywnym proszkiem – cezem-137. Przynieśli go do
domu. I tego samego dnia u obu pogorszyło się samopoczucie, zaczęły się
nudności i wymioty. Po pięciu dniach kontener sprzedano złomiarzowi, który w
nocy zauważył niebieską poświatę wychodzącą z niego. Przez trzy dni zapraszał
do siebie swoich kumpli pokazując im niezwykłe zjawisko. Mało tego, gospodarz
otworzył kontener i zaczął rozdawać wysoce radioaktywny biały proszek ludziom
jako prezenty! Ludzie nanosili go sobie na skórę, starając się zaskoczyć swych
znajomych na wieczornych posiadach, stawiali na stole obok jedzenia…
Do dnia 28
września, kiedy u wszystkich kontaktujących się z radioaktywnym proszkiem
pojawiły się poważne problemy ze zdrowiem, żona złomiarza zawiozła resztki
proszku rejsowym autobusem do najbliższego szpitala.
29 września w mieście zaczęły
się zmasowane działania w związku ze skażeniem radioaktywnym. Na stadionie w
Goianii zgromadzono 112.000 mieszkańców miasta. Znaleziono 249 osób z
porażeniami promienistymi, a 5 z nich zmarło. W 85 domach w Goianii było
wykryte skażenie promieniste, a 7 z nich trzeba było wyburzyć.
...i dekontamitacja skażenia promienistego tamże...
W ciągu półtora miesiąca
zabrano i umieszczono w mogilnikach 350 m³ skażonego radioaktywnie gruntu.[3]
Poważnie ucierpiała na tym
gospodarka miasta i stanu Goias. Produkcja z Goianii nie znajdowała zbytu –
kupcy bali się radiacji. Padł przemysł turystyczny. Doprowadziło to do spadku
produktu globalnego w stanie Goias o 15%. Potrzeba było pięciu lat, by wszystko
wróciło tam do stanu sprzed katastrofy.
Źródło – „Siekrietnyje
archiwy”, nr 11/2018, ss. 28-29
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz
[1]
RadioIzotopowy TermoElektryczny Generator.
[2] Wszechrosyjski
Naukowo-Badawczy Instytut Technicznej Fizyki i Automatyzacji .