Igor Walentinow
W roku 2008 uczeni znaleźli szczątki dawnego kaszalota. Jego długość wynosiła ponad 17 metrów. Nazwali tego potwora Lewiatanem Melville’a na cześć biblijnego Lewiatana i Hermana Melville’a – autora powieści i ogromnym wielorybie – Moby Dicku. Media podały to tak:
Niezwykłe odkrycie - 13-metrowy drapieżny "Lewiatan"
Francuscy naukowcy odkryli w Peru szczątki prastarego, drapieżnego wieloryba. Skamieniałe kości liczą 12-13 milionów lat.
Czaszkę i szczęki wieloryba, przypominającego dzisiejsze kaszaloty, znaleziono na pustyni niedaleko wybrzeża Peru. Pomiary wskazują, że zwierzę miało około 13 metrów długości, nie było więc największym ze znanych wielorybów. Prastary kaszalot był jednak prawdopodobnie bardzo groźnym drapieżnikiem.
- Jego zęby były większe niż u innych znanych nam dzisiaj wielorybów, niektóre miały nawet 36 centymetrów długości - powiedział Polskiemu Radiu autor badań opublikowanych w prestiżowym tygodniku "Nature", Olivier Lambert z Muzeum Przyrodniczego w Paryżu. Dodał, że ów morski ssak prawdopodobnie odżywiał się innymi wodnymi zwierzętami, przede wszystkim wielorybami z grupy fiszbinowców.
Prastary gatunek otrzymał łacińską nazwę Leviathan melvillei na cześć autora traktującej o wielorybie powieści „Moby Dick”, Hermana Melville'a. (Portal WP, 1.VII.2010 r.)
W czasie długiej historii żeglugi po morzach i oceanach, napłynęło wiele świadectwo spotkaniach z ogromnymi oceanicznymi potworami. I tak np. w średniowiecznych kronikach spotyka się na oświadczenia o spotkaniach z gigantycznymi wężami morskimi, które swymi rozmiarami przewyższały statki. Dzisiaj w spotkaniach na oceanie z ogromnymi zwierzętami częściej mówi się o dinozaurach…
Rekiny pokryte… sierścią?
Tylko w XX wieku co najmniej dwudziestokrotnie morskie fale wyrzucały na brzeg szczątki nieznanych nauce zwierząt. I chociaż trudno spierać się z naocznymi świadkami, oficjalna nauka albo odrzuca, albo przemilcza takie fakty.
I tak na przykład w całej Europie zyskała rozgłos historia z roku 1932, kiedy to na popularnej miejskiej plaży w okolicach Cherbourga we Francji, fale wyrzuciły na brzeg szkielet nieznanego zwierzęcia. Jego tułów mierzył 10 m, miał on długą szyję i maleńką główkę, podobną do wielbłądziej. Pośród tych, którzy oglądali szkielet byli także paleontolodzy. Wszyscy oni przyznali, że mieli do czynienia ze szkieletem dinozaura. Zaś kapitan miejscowego statku wycieczkowego opowiadał dziennikarzom o tym, że widział to zwierzę żywe w okolicach Querqueville. Według jego słów, ogromny „wąż morski” płynął powoli i wystawiał nad powierzchnie swą głowę.
Podobne szczątki ocean wyrzucił na brzeg w okolicach Santa Cruz, CA, USA w 1925 roku. Jego ciało już się rozłożyło, ale wywierało wrażenie, że jeszcze niedawno to stworzenie pływało w oceanie. Szyja tego stworzenia miała długość 10 m i kończyła się głową z kaczym dziobem. Biologowie z University of California badając te resztki długo nie mogli wydać ostatecznego werdyktu. Wreszcie oświadczyli oni, że to niezwykle rzadki gatunek pacyficznego wieloryba, ale ta hipoteza od razu spotkała się ze zjadliwą krytyką ze strony innych specjalistów.
W zimie 1941 roku, na brzegu jednej z szetlandzkich wysp znaleziono dwa ośmiometrowe stworzenia. I podobne byłyby one do rekinów, gdyby nie długie szyje. Ale nie to było najdziwniejsze – najdziwniejsze było to, że ich tułowia pokrywała sierść! Rekinów porośniętych włosem jak wiadomo – nie ma!
Po pięciu latach od tego wypadku, nieopodal miasta Dunrey w Szkocji, miejscowi natknęli się na szczątki podobnego monstrum, ale jego długość wynosiła 10 m i żaden specjalista nie był w stanie stwierdzić, co to było za stworzenie…
W identycznej sytuacji znajdowali się biologowie, oglądający jeszcze dziwniejsze martwe stworzenie wyrzucone przez trzydniowy sztorm na brzegi Zatoki Sueskiej w 1969 roku.
Szkielet dinozaura albo Wyspa Zatopionego Okrętu?
Niemało tego rodzaju znalezisk odkryto także na drugiej półkuli Ziemi – w Australii i Oceanii. W roku 1948, w przybrzeżnym rejonie australijskiego portu Dunk Island został znaleziony trup ogromnego stworzenia morskiego, którego skóra była bardzo wytrzymała i zaczęła się rozłazić dopiero w miesiąc po znalezieniu tego stwora. Wedle doniesień mediów, stworzenie to ważyło kilka ton, miało cztery wielkie płetwy i coś w kształcie grzebienia na grzbiecie.
W sierpniu 1960 roku, podobny szkielet morze wyrzuciło na brzegi Tasmanii. Stworzenie to za życia musiało ważyć jakieś 200 ton. Badający je specjaliści nie doszli do żadnego konkretnego wniosku…
W roku 1977, japońscy rybacy ze statku MT Tsuyo Maru wyłowili zwłoki morskiego potwora koło Nowej Zelandii, w rejonie Sount Island. Długość jego tułowia sięgała 10 m, wysokość środkowej części – 4 m. Na zdjęciach wyraźnie widać cztery płetwy, długą szyję i długi, cienki ogon. Dyrektor Japońskiego Muzeum Przyrodniczego prof. Yoishinore Imayzumi kategorycznie stwierdził, że znaleziony ogromny gad miliard[1] lat temu żył w oceanie, który znajdował się na obszarach dzisiejszej Australii.
W roku 1954, japońscy oceanografowie dokonali zadziwiającego odkrycia. W czasie badania dna morskiego na wschód od Wysp Karolińskich, uczeni zobaczyli w iluminatorach batyskafu spuszczonego na dno podwodnego kanionu szkielet ogromnego morskiego stworzenia. Szereg masywnych żeber osiągających długość 15 m początkowo uznali oni za jakąś podmorską konstrukcję czy wrak statku. Silne światła nie były wstanie oświetlić całości szkieletu, długość tego zwierzęcia nie mogła być mniejszą, niż 100 m.[2] Szkielet ten musiał należeć do zwierzęcia, które padło niedawno, bowiem nie zdążył on obróść polipami.[3] Niezbyt dobre zdjęcia wykonane z pokładu batyskafu były badane przez ekspertów, którzy jednak nie byli w stanie powiedzieć czegoś konkretnego o tej istocie.
Otchłanie pełne tajemnic
Dno oceaniczne, zajmujące około 70% powierzchni Ziemi, jest do dziś dnia niemal ziemią nieznaną, nadzwyczaj trudną do zbadania. I jak na razie, wszystkie stworzenia tam występujące stanowią dla nas zagadkę. Zdecydowana większość badaczy operuje na najpłytszej części Wszechoceanu – na szelfie kontynentalnym otaczającym tarcze kontynentalne do 200 m głębokości. No ale szelf to jedynie jakieś 7% całej powierzchni Wszechoceanu i w wielu parametrach silnie odbiega od oceanicznych głębi, pogrążonych w wiecznych mrokach. W te głębiny nie zapuszczają się okręty i łodzie podwodne. Tylko nieliczne, kosztowne i pracochłonne ekspedycje przenikają w te otchłanie i obszary skryte pod wielometrową warstwą wody. A między innymi oceaniczne płaskowyże, które znajdują się na głębokości 3500 – 4000 m – i zajmujące powierzchnię około 40% powierzchni globu ziemskiego!
Uczeni uważają, że znamy około połowę gatunków zamieszkujących Wszechocean, ale tylko tych na płytkich wodach. A jakie istoty mieszkają w głębinach na dwa kilometry i głębiej? Te otchłanie są pełne tajemnic. Zgodnie z dzisiejszymi poglądami, pod wodami Wszechoceanu może ukrywać się jeszcze nie mniej, niż 750.000 jeszcze nieznanych nauce gatunków istot żywych. Pogląd głoszący, że dna oceanów są gołą pustynią już odszedł do lamusa. W wodach oceanu, bez względu na ciemności w nich panujące, kolosalne ciśnienia i chłód, kipi życiem!
Badacze już od dawna zwrócili uwagę na ciekawe zjawisko: gatunki zwierząt żyjących w głębinach są o wiele większe od swych płytkowodnych krewniaków. I tak np. u wybrzeży Wielkiej Brytanii niektóre kraby mieszczą się w dłoni, zaś w Atlantyku stworzenia te mogą dorastać do 23 cm i więcej.
Tunelami do jeziora Loch Ness
We Wszechoceanie praktycznie bez zmian zachowały się pewne gatunki zwierząt, które zamieszkiwały Ziemię wiele milionów lat temu. I tak, w wodach Oceanu Indyjskiego u wybrzeży Madagaskaru spotyka się ryby z gatunku Latimeria, której skamieniałości uczeni znajdują w skałach pochodzących z okresu Kredy.[4] Tak zatem dlaczego nie można założyć, że w wodach Wszechoceanu znalazły schronienie nie tylko ryby, ale także gigantyczne wodne jaszczury? Przez te wszystkie miliony lat zdołały one wyewoluować i przystosować się do skrajnych warunków ciemności i wysokich ciśnień głębin Wszechoceanu i prosperować tam, gdzie znajduje się ogromna ilość żywności dla nich.
Giganty mogły się przystosować do życia na dnie oceanu, gdzie znajdują się głębokie kaniony, szczeliny i pieczary, a także tunele, którymi te zwierzęta mogłyby przenikać nawet do kontynentalnych zbiorników wodnych, jak na przykład ma to miejsce w jeziorze Loch Ness w Szkocji.
Czasami te stworzenia pojawiają się na powierzchni wody i wtedy widzą ich marynarze, żeglarze, rybacy… Jeszcze rzadziej te resztki monstrów są wyrzucane na brzegi, gdzie specjaliści mogą je dotknąć swymi rękami.
Mówi się, że największym zwierzęciem na naszej planecie jest wieloryb – płetwal błękitny. Jego długość sięga do 33 m, zaś masa do 160 ton, co stanowi równoważnik masy 25 słoni afrykańskich. Ale to są całkiem skromne parametry w porównaniu z gabarytami potworów, które mieszkają w głębinach oceanów.
Źródło – „tajny XX wieka” nr 28/2011, ss. 26-27.
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©
[1] Miliard lat temu nie było jeszcze w ogóle mowy o gadach, które nie istniały nawet jako jednostka taksonomiczna. Chodziło chyba o miliony lat temu…
[2] Nie ma się zatem co dziwić, że potem poszedł hyr o Godzili, o którym pierwszy film powstał właśnie w 1954 roku…
[3] Teza dość dyskusyjna, jako że na takich głębokościach polipy koralowe nie występują, autorowi chodziło chyba o głębokowodne ukwiały.
[4] Okres 145,5 – 65,5 MA temu.