Walerij Nikołajew
W dniu 28.XI.1987 roku, nad
Dalniegorskiem miała miejsce „parada UFO”, którą obserwowali dziesiątki tysięcy
ludzi. w jeden dzień zaobserwowano i odnotowano pojawienie się 33 obiektów!
Kiedy w niebo poderwały się myśliwce – UFO znikły.
Na ten temat znajduje się
tutaj materiał na stronie: http://wszechocean.blogspot.com/2014/12/tajemnica-wzgorza-611-rosyjskie-roswell.html i
dalsze, w którym opisano pewne aspekty tego tajemniczego wydarzenia. Bo nie tylko
na „paradzie UFO” się skończyło.
Dalniegorsk znajduje się w
odległości 535 km na północny-wschód od Władywostoku, na 44°29’ N - 135°39’ E,
i na wysokości 355 m n.p.m. (wg GoogleEarth), i jest ono najbardziej wysuniętym
na wschód i najwyżej położonym miastem grzbietu skalnego gór Sichote-Aliń,
położonym na wysokości 180-800 m n.p.m., w Przymorskim Kraju. Nazwa Dalniegorsk
stała się znaną na całym świecie w 1986 roku w związku z UFO-katastrofą.
Dalniegorsk - tak wyglądał w tamtych czasach
Upadek
„księżyca”
W dniu 29.I.1986 roku, o
godzinie 19:55 VLAT/09:55 GMT, mieszkańcy Dalniegorska zauważyli lecącą kierunku
SE czerwonawą kulę, która przeleciała nad miastem i upadła na sopkę
Izwiestkowaja, która od tego czasu bardziej znana jest ufologom pod nazwą
Wzgórze 611 m, czy po prostu Wzgórze 611.
Izwiestkowaja Sopka czyli Wzgórze 611
Mechanik z Dalniegorskiego
Zakładu Produkcyjnego – Władimir
Kondakow w tym czasie był na dworcu autobusowym. A oto co on zobaczył:
-
Kula leciała nisko, i wydawało się, że zaraz rozwali część komina z Zakładów
„Dalpolimetałł”. Była ona okrągła, bez żadnych wypustek czy wgłębień. Wydawało
się, że zrobiono ją z metalu w kolorze przypominającą z lekka rozgrzana do
czerwoności nierdzewną stal. Pomyślałem, że to pewnie jakiś wojskowy pocisk.
Nie słyszałem żadnego dźwięku. Widziałem, jak obiekt spadł na wzgórze, ale
odgłosy upadku tez nie słyszałem. W miejscu upadku zapłonęła ziemia.
Jeszcze jeden świadek
wspomina:
-
Zimą 1986 roku poszliśmy wraz z dziećmi na stadion „Stroitiel” – łyżwy, hokej
do ciemnego wieczora. Naraz nasz bramkarz krzyczy: „Księżyc spada!!!” Patrzę – faktycznie spada! Potem zobaczyliśmy,
że to nie księżyc, ale jakaś poruszająca się kula w kolorze
jaskrawo-pomarańczowym, podobna do pomarańczy. Szybko przemieszczała się od
strony przekaźnika TV, ponad „Gosbankiem”, stadionem, dworcem autobusowym na wzgórze. Nie słychać było ryku silnika
odrzutowego, wizgu turbin, niczego… Zupełnie cichutko tak. Tylko potem na sopce
błysk ultrafioletowego-luminescencyjnego światła. Jakby naraz dziesiątki
spawarek włączyło swe agregaty. I nie słychać żadnego dźwięku wybuchu czy
uderzenia. Porzuciliśmy hokejki i staliśmy patrząc na to do bólu oczu i łez,
czekają na ciąg dalszy. Nazajutrz miałem od tego silny ból oczu.
Relacje świadków są zgodne co
do tego, że NLO leciało bezdźwięcznie, równolegle do powierzchni ziemi z
prędkością 15 m/s czyli 54 km/h. To jest prędkość samochodu, a nie spadającego
meteorytu, szczątków sztucznych satelitów czy rakiet nośnych. Nie było widać
żadnego ogona czy pasma ciągnącego się za nim. Dwie grupy uczniów szkolnych
obserwujące zjawisko niezależnie od siebie widziały, jak w ciągu pół godziny
skręcił na północ, powoli wznosząc się i opadając sześciokrotnie. Dorośli
orzekli, że dzieciaki się pomyliły: naturalne i technogenne obiekty tak się nie zachowują. Ale w 1988 roku, na
tym miejscu pracownik Instytutu Geologii i Geofizyki Syberyjskiego Oddziału AN
ZSRR – W. Skawinskij przy pomocy
magnetometru protonowego oznaczył sześć punktów namagnesowania krzemiennych
łupków. W ten sposób potwierdziły się relacje uczniów: kula rzeczywiście podnosiła
się i opadała.
Obiekt werżnął się w sopkę pod
kątem 60-70°, co nie spowodowało wybuchu, tym niemniej on zniszczył część
wystającej skały, roznosząc ją na niewielkie odłamki.
[Podobnie było na
Babiej Skale w Jerzmanowicach k./Krakowa, gdzie głośny wybuch niewiadomego
pochodzenia wieczorem dnia 14.I.1993 roku, literalnie rozniósł na drobne kamyki
część wapiennego ostańca. Cała sprawa została opisana w książce „Projekt Tatry”
(Kraków 2002), więc nie będę jej tu opisywał – przyp. tłum.]
Pożar na sopce przedłużył się
do późnego wieczoru, chociaż teren był tam płaski, i poza niewielkim pniem nic
tam nie było do spalenia, i nie mógł on dać tak jaskrawego płomienia. Tak
długiego „życia” błyskawicy kulistej być nie mogło.
Ekspedycja
do miejsca katastrofy
Po trzech dobach od momentu
upadku na wzgórze wspięła się grupa pod kierownictwem dalniegorskiego ufologa Walerego Dwużylnego. W okolicy leżał
głęboki śnieg, ale na szczycie stanowiącym skalny występ go nie było. Wszędzie
walały się silnie okopcone kawałki kamieni, które popękały od wysokiej
temperatury. Na niektórych z nich i na najbliższej skalnej ścianie znajdowały
się bryzgi i krople srebrzystego metalu (wykonane analizy pokazały, że był to
ołów). Na całej powierzchni były rozrzucone ołowiane i żelazne kuleczki o
średnicy 1–4 mm. Na skraju polany znajdował się opalony pień. Nie znaleziono
żadnych technicznych szczątków. Czuło się silny zapach jakiegoś związku
chemicznego. Radioaktywność była w normie. Badacze fotografowali miejsce
impaktu przy pomocy dwóch aparatów, ale po wywołaniu filmów okazało się, że
brak na nich obrazów…
Ołowiane i żelazne kuleczki pozostałe po katastrofie NOL-a w Dalniegorsku
Niezwykłe
materiały
Materiały, znalezione na
miejscu katastrofy, miały nieoczekiwanie dziwne właściwości. Np. niemal
wszystkie ołowiane kuleczki miały otworki wiodące do środka. Podobne „dziurki”
znajdowały się w metalowych fragmentach wylatujących ze stanowiska palnika
plazmowego przy napylaniu powierzchniowym. Te kuleczki miały także domieszki i
innych pierwiastków, w tej liczbie REE – pierwiastków ziem rzadkich. A oto, co
najbardziej interesujące: analiza izotopowa ołowiu wykazała, że wydobyto go w
Złożu Chołodninskim, które znajduje się na Północnym Zabajkalu.
Kuleczki z żelaza były tak
twarde, że nie brały jej ostrza ze stali instrumentalnej, dopiero dały im radę
diamentowe piły. Każda z nich miała swój indywidualny skład chemiczny: np.
żelazo ze znaczną domieszką glinu, manganu, niklu i chromu; albo żelazo z wolframem
i kobaltem. Temperatura topnienia tego żelaza niemal 100°C niższa niż zwykłego.
Najbardziej niezwykłym był
materiał, którego nazwano „siateczka”. Struktura tego materiału do dziś dnia
pozostaje zagadką. Wygląda to jak płytka z mnóstwem otworów – jak sitko. Sam
materiał wygląda jak czarne szkliwo, które nie reaguje z mocnymi kwasami i zasadami nawet przez dłuższy czas i w wysokich
temperaturach. Jeden z kawałków „siateczki” zbadano w laboratorium w
Taszkiencie i okazało się, że w skład tego dziwnego materiału wchodzą: skand -
Sc, złoto - Au, lantan - La, sód - Na i samar – Sm.
Niemniej ciekawe właściwości
wykazała „siateczka” w czasie analizy rentgenowskiej. W czasie przed
nagrzewaniem próżniowym w „siateczce” wyróżniały się piki złota, srebra, niklu
i krzemu. Po podgrzaniu one znikły, ale pojawiły się piki tytanu-alfa – Ti,
molibdenu – Mo i renu – Re. Skąd się wzięły nowe pierwiastki, gdzie znikły
stare? W drugiej próbce podczas grzania w próżni pojawiły się piki siarczku
berylu – BeS. W wielu próbkach pod mikroskopem odkryto kwarcowe nici o grubości
17 μm (1 μm = 10-6 m) – dla porównania średnia grubość ludzkiego
włosa wynosi 56 μm. Nici te występowały pojedynczo lub w pękach po kilkanaście
skręconych w przewód. Ale najciekawsze było to, że w jednej z tych kwarcowych
nici znaleziono znajdującą się w niej złotą nitkę!
Specjaliści dają jednoznaczną
odpowiedź: w naszym świecie taka technologia nie istnieje – całkiem cienka nić,
w którą wciągnięto jakimś sposobem dwa różne materiały, mające różną
temperaturę topnienia. Nitki te mogły być czymś w rodzaju mikrokabli, tak jak
złoto które jest idealnym przewodnikiem, a kwarc jest idealnym izolatorem.
Czy była to sonda zwiadowcza Kosmitów? A może Przybysz Spoza Czasu...?
Sonda
zwiadowcza Kosmitów?
Analizując mnogość dokumentów
związanych z wydarzeniem w Dalniegorsku, większość specjalistów przychyla się
do wniosku, że we Wzgórze 611 werżnęła się sonda zwiadowcza Kosmitów. Była ona
już najwidoczniej niesprawna, tak że podziałała na nią energetyka południkowego
uskoku przebiegającego przez Dalniegorsk z południa na północ. Systemy
nawigacji i orientacji przestrzennej sondy padły i zdecydowały się na awaryjne
lądowanie na sopce i przy tym sonda rozwaliła część szczytu. Sonda próbowała
uniknąć katastrofy i została włączona procedura autodestrukcji. Przedtem jednak
UFO wysłał w Kosmos czy na orbitę sygnał o awarii w paśmie fal
elektro-magnetycznych, na co poszła cała jego energia. Jednocześnie NLO
„zapisał” sygnał na krzemowych skałach, żeby potem to miejsce mogli znaleźć
inni i „odczytać” informację o katastrofie. Samozniszczenie sondy – jak widać –
zabezpieczyło ją przed wpadnięciem w ręce Ziemian. Samozniszczenie przebiegło
nad powierzchnią ziemi, na wysokości około metra, tak jak stopienie i
odparowanie – bez względu na wysoką temperaturę – nie zaszło i wszystkie
metalowe szczątki pozostały w kulistej formie.
W tym czasie mała ilość
metalu, ich waga wynosi 70 g, daje do rozpatrzenia drugi wariant. Jeden z
naocznych świadków przekonywał, że kula znów się pojawiła i odleciała w
kierunku NE. Być może jej szczątki leżą gdzieś w głuchej tajdze…
W tej hipotezie nie pasuje
jedno: ołów z którego składały się kuleczki pochodzi z Północnego Przybajkału.
A z drugiej strony, dlaczego Przybysze nie mogliby wykorzystać w konstrukcji
swoich aparatów latających ziemskich materiałów? Można założyć, że Oni brali w
charakterze paliwa nasz ziemski ołów dla swych plazmowych urządzeń. To ma sens:
przecież nie wieziemy ze sobą w daleką podróż cysternę benzyny, a uzupełniamy
zapasy paliwa na mijanych stacjach benzynowych.
W dniu 8.II.1986 roku, o
godzinie 20:30 VLAT, to jest po 10 dniach od obserwacji latającej kuli, nad
Wzgórzem 611 widziano jeszcze dwa UFO. Podleciały one nad miejsce katastrofy,
wykonały cztery kręgi nad nim i znikły. Potem UFO jeszcze niejednokrotnie
pojawiały się nad Dalniegorskiem.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 48/2014, ss. 30-31
Przekład z j. rosyjskiego – Robert
K. Leśniakiewicz ©