Powered By Blogger

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Mgła nad jeziorem Wostok



Wiktor Miednikow


Na jednej z wysepek Antarktyki znajduje się spłachetek trawy w kształcie dwumetrowej litery „M”. Tą literę kilka lat temu zrobił pewien polski uczony z ekskrementów pingwinów na cześć swej ukochanej Magdy.

Wydawałoby się, że epoka wielkich odkryć geograficznych została już za nami, stała się już historią. Na Ziemi nie ma już białych plam. Za pomocą satelitów został narysowany „portret” planety z dokładnością do 1 metra. Czasami uda się odkryć w zabitej dechami leśnej głuszy Amazonii jakąś rzeczułkę ukrytą pod nieprzeniknionym dla kosmicznych „oczu” dywanem konarów drzew. I naraz w II połowie XX wieku na Ziemi znaleziono ogromne jezioro, swymi rozmiarami przypominające Ładogę. Nie odkryto je wcześniej dlatego, że jest nakryte 4-kilometrowym pancerzem lodowym! To jest jezioro Wostok/Vostok na Antarktydzie – największe odkrycie geograficzne XX wieku, i jedna z największych zagadek wieku bieżącego.






Pod przykryciem służb specjalnych


Istnienie tego jeziora, jak i innych podlodowych jezior, było przepowiedziane przez znanego uczonego A. P. Kapicę jeszcze w latach 1955-1957, ale uważa się, że samo odkrycie miało miejsce stosunkowo niedawno, bo w 1996 roku. Jezioro odkryli rosyjscy polarnicy. Swoja nazwę ma ono od rosyjskiej stacji polarnej Wostok, która znajduje się 4 km wyżej na lodowej caliźnie nad powierzchnią zbiornika wodnego. Badania i sondaż sejsmiczny wykazały, że jezioro to ma ogromne rozmiary: długość – ok. 250 km, szerokość – ok. 50 km, głębokość – ponad 1200 m, powierzchnia – ok. 16.000 km². Jest ono całkowicie odcięte od kontaktu ze słońcem i powietrzem, wiatrami i życiem na powierzchni czterokilometrowej grubości lodu, znajduje się ono w izolacji od 14 MA. Jednak temperatura wody z jest w nim wysoka i wynosi +10°C, co świadczy o jakimś podziemnym źródle ciepła.

[Na temat takich właśnie podziemnych jezior i ich wykorzystania pisał swego czasu Kim Stanley Robinson w powieści pt. „Antarktyka” (Warszawa 1999), którą Czytelnikom polecam – uwaga tłum.]

Równolegle do rosyjskich uczonych, badania jeziora Wostok prowadzili Amerykanie. Otrzymane dane z satelitów amerykańskich wskazywały na to, że nad powierzchnią wód jeziora istnieje kopuła wolnej od ludu przestrzeni o wysokości mniej więcej 800 m. Poza tym w jego zachodniej części została odnotowana silna anomalia magnetyczna. I tu zaczyna być ciekawie. W lutym 2000 roku dalszą kontynuację amerykańskiego programu badawczego naraz zamknięto, i wszyscy cywilni specjaliści zostali z niego wycofani. Kierownictwo projektu zostało zlecone rządowej agencji – Narodowej Agencji Bezpieczeństwa – NSA.

Do rosyjskiej stacji Wostok przybył nowy kontyngent specjalistów, z którymi przybył także ultra-drogi sprzęt najnowszej generacji. A wszystko to działo się w najgłębszej tajemnicy…

Po pewnym czasie, po tych wydarzeniach, z australijskiej stacji Casey wystartowały dwie turystki ekstremalne z zamiarem przejścia kontynentu w poprzek na nartach. Kiedy szły one po powierzchni lodowej pokrywy jeziora, nieopodal nich wylądował samolot USAF i jakieś „osoby w mundurach” kazały im wejść na pokład twierdząc, że przybyły je ratować. Najciekawsze było to, że dziewczyny miały środki łączności i nie wzywały pomocy. Wiadomo natomiast, że w czasie marszu te dziewczyny powiedziały przez telefon satelitarny, rodzinie i przyjaciołom, że po powrocie opowiedzą im o czymś najzupełniej niewiarygodnym. Jednakże powróciwszy do domu, one niczego nikomu nie opowiedziały, nie dawały wywiadów, zaś konferencje prasowe nigdy nie dochodziły do skutku. Od tego czasu wszelkie prace w rejonie jeziora Wostok są prowadzone pod gryfem najwyższej tajności.


Supergłęboki odwiert


Jedyną jawną informacją są prace nad supergłębokim odwiertem 5G-1 prowadzonymi przez rosyjskich polarników. Celem podstawowym tego głębokiego wiercenia w lodach było uzyskania rodowego rdzenia – cylindrycznego kawałka lodu – będącego przekrojem przez lądolód, którego zbadanie dałoby możliwość ustalenia klimatu naszej planety przez ostatnie 420.000 lat. Ale kiedy w 1996 roku odwiert sięgnął poziomu 3539 m, zaczął się lód – jak wynikało z jego składu chemicznego i izotopowego oraz krystalograficznej struktury – będący zamarzniętą woda jeziora. Wiercenie z 1999 roku doszło do głębiny 3623 m, a potem nieoczekiwanie zatrzymano je w odległości 120 m od przypuszczalnej powierzchni jeziora – na żądanie zagranicznych organizacji ekologicznych (za którymi oczywiście stały państwowe struktury, którym nie pasowały priorytety Rosji w tym zakresie). Ekolodzy wskazywali na wykorzystywanie nafty, freonu i etylenoglikolu do wierceń i jakoby możliwość ich dostania się w wody jeziora, co mogło naruszyć jego unikalny ekosystem. Stwierdzenia rosyjskich specjalistów, że metoda ta jest bezpieczna i była już stosowana na Grenlandii przedstawione na 26. konsultacyjnym posiedzeniu SCAR w Madrycie w 2003 roku pozostały bez echa. Tak więc przyszło specjalistom z Sankt-Petersburskiego Instytutu Górnictwa opracować nową ekologiczną technologię i w 2006 roku wiercenia wznowiono.



„Kostka cukru” dla dziennikarzy 


W dniu 5.II.2012 roku, na głębokości 3769,3 m uczeni ukończyli wiercenie i dotarli do powierzchni podlodowego jeziora. W dniu 10.IV.2013 roku otrzymano pierwszy rdzeń lodowy z lodu z jeziora o długości 2 m. znaleziono w nim nieznane wcześniej nauce gatunki bakterii, które uzyskiwały energię z reakcji oksydacyjnych, a nie z organicznych związków chemicznych i zdolnych do egzystencji w ekstremalnych warunkach środowiskowych – w tym w podlodowych oceanach księżyców Jowisza (Europa, Ganimedes i Callisto) czy Saturna (Enceladus)

W lipcu 2013 roku, dzięki nowoczesnym metodom metagenomiki uczonym udało się wyróżnić ponad 3500 gatunków różnych żywych organizmów zamieszkujących jezioro. Ale odpowiedzi na mnogie pytania mogą być udzielone w sezonie 2014-2015 roku, kiedy polarnicy zaczną badać głębiny jeziora spuszczając w nie sondy.

Ważności tych prac nie można nie ocenić i wydaje się, że cały ten hałas wokół 5G-1 jest robiony sztucznie. To jest właśnie taka „kostka cukru” rzucana światowym mediom po to, by odciągnąć ich uwagę od tego, co robią na jeziorze Wostok Amerykanie. A prace te są przykryte grubą warstwą tajemnicy.


Podziemna cywilizacja


Co się ukrywa w głębinach Ziemi pod jeziorem Wostok? Rosyjskie i amerykańskie satelity zwiadowcze niejednokrotnie odnotowywały starty UFO spod wody w rejonie Antarktyki. Istnieje hipoteza o istnieniu pod kontynentem, a dokładniej w rejonie jeziora Wostok ogromnej pustej przestrzeni – a dokładniej – całego systemu jaskiń połączonych z oceanem podwodnymi tunelami. Oczywiście te podziemne pustki mają warunki sprzyjające życiu, bo mają one geotermalne czy inne źródła ciepła.

Istnieje hipoteza, że 14-15 MA temu Antarktyda była kwitnącym kontynentem, wolnym od lodu. I to właśnie tam powinno się szukać legendarnej Atlantydy. To właśnie tam żyła potężna cywilizacja Atlantów, której rozwój przewyższał naszą o kilka rzędów wielkości. Jednak pewnego razu doszło do wojny pomiędzy Atlantami a drugą supercywilizacją Ariów, w czasie której używano BMR w skali całej planety.

W jej rezultacie zmieniło się nachylenie ziemskiej osi, przebiegunowanie, erupcje superwulkanów i supertsunami doprowadziły do zagłady wszystko, co żyło na kontynentach. Przeżyło niewielu ludzi i cofnęli się oni do stanu pierwotnego. Cywilizacja została odrzucona na miliony lat wstecz, zaś Atlantyda przekształciła się w Antarktydę – królestwo zimy.

Jednakże część Atlantów zdołała ukryć się pod ziemią, uchroniwszy swoją cywilizację. Ale z tymi, którzy pozostali na powierzchni oni nie chcieli mieć niczego wspólnego. Tylko w latach 40. hitlerowcom udało się nawiązać kontakt z nimi jakimś sposobem.

W 1941 roku, Niemcy zdesantowali się na Antarktydzie, na Ziemi Królowej Maud i złożyli tam swoją stację Oazis. Terytorium to anektowano u Norwegii i nazwano Neuschwabenland – Nową Szwabią. Ale oczywiście jeszcze wcześniej, niemieckie okręty podwodne znalazły podziemne tunele wiodące do przystani podziemnych miast Atlantów. Jak nazistom udało się pozyskać sympatię „bogów” nie wiadomo, ale bezsprzecznym faktem jest, że Niemcom pozwolono osiedlić się w Antarktyce, ale także podzielili się z nimi swymi niektórymi technologiami. Wiadomym jest, że Niemcy stworzyli i wypróbowywali swoją supertajną „broń odwetową” V-7 – ponaddźwiękowe dyskoplany poruszane przy pomocy rakietowych, czy nawet jądrowych silników. A po pokonaniu hitlerowskich Niemiec, okrętami podwodnymi zwieziono najbardziej cenne archiwa III Rzeszy i to właśnie tutaj znalazł spokojną przystań niejeden z nazistowskich wodzów.

W styczniu 1947 roku, USA postanowiły spróbować zniszczenia Nowej Szwabii, organizując ekspedycję pod kryptonimem High Jump, pod dowództwem adm. Richarda Byrda. W operacji wzięło udział 13 okrętów US Navy – w tym lotniskowiec, lodołamacze, zbiornikowce i okręt podwodny. Lotnicze środki transportowe posiadały 15 samolotów transportowych, samoloty dalekiego rozpoznania, helikoptery i latające łodzie (hydroplany). Ciekawy jest kadrowy zestaw tej ekspedycji. Było tam 25 pracowników naukowych i… 4500 żołnierzy USMC, żołnierzy i oficerów. Operacja wojskowa była zaplanowana na 6-8 miesięcy, ale już po trzech tygodniach eskadra porzuciła brzegi Antarktydy. Adm. Byrd w swym meldunku napisał, że na Lodowym Kontynencie starli się z tak silnym przeciwnikiem, że odeprzeć go US Army nie była w stanie. Wedle słów admirała, amerykańska flotylla poniosła straty wskutek ataku „latających talerzy”, które wyskakiwały spod wody i literalnie rozstrzeliwały okręty.

Od tego czasu nikt nie usiłuje dostać się do podziemi Atlantydów. Czy jest możliwy nowy kontakt? Czas pokaże.


Moje 3 grosze


Jakoś mi się nie chce wierzyć w te wszystkie cudowności opisywane przez autora w końcowych akapitach. Jako sceptyk wolę sądzić (nie wierzyć) w to, że Niemcy faktycznie byli na Antarktydzie i poszukiwali tam Atlandytów, ale tylko dlatego, że taki był rozkaz SS-Reichsführera Heinricha Himmlera i samego Hitlera. To akurat wpisuje się w działania SS, które zmierzały do wyciągnięcia z Przeszłości wszystkiego, co mogło się przydać III Rzeszy w Przyszłości. Niemieckie wyprawy archeologiczne rozpełzły się na wszystkie kontynenty – w tym na Antarktydę, więc nie ma co tutaj robić z tego dodatkowej sensacji. Nie sądzę, by coś tam znaleźli, poza minerałami i lodem, które same w sobie już stanowiły pewne bogactwo naturalne. Ale chyba nawet nie znaleźli śladów po Atlantydach, bo zostały one starte przez ruch lodowców i to bardzo dokładnie. A co do tuneli – owszem, takowe istnieją, ale są tylko kanałami spływu wody spod topniejących lodowców.

Mówiąc krótko – Niemcy nie mogli tam znaleźć niczego bez ciężkiego sprzętu i nade wszystko metod poszukiwawczych z końca XX i początków XXI wieku.

Co zaś do wyprawy adm. Byrda, to miała ona za zadanie wykurzenie Niemców z Nowej Szwabii. To brzmi rzeczywiście wiarygodnie, ale mam pytanie: czy wzięto jakichś jeńców? Czy przejęto jakichś naukowców? Jeżeli tak, to co się z nimi stało? Co się stało z zabitymi w trakcie tych działań? Gdzie ich pochowano? Czy wrzucono ich do oceanu? Co się stało w niemieckimi instalacjami na Antarktydzie? Zniszczono je czy przejęto? Na te pytania nie ma odpowiedzi i o ile wiem, to nikt ich nie zadał. Tak więc sprawa jest nadal otwarta.


Głos z KKK


Czyż Nowej Szwabii nie upatrywano we wnętrzu Ziemi? Admirał Byrd z kolei to postać w woalu kontrowersji, bowiem relacja z jego udziałem nie koniecznie wyzwala odczucie realizmu sytuacji, choć sensacyjności odmówić jej nie można.
Z jednej strony wiadomo, że krzyżowanie informacji, mieszanie ich z faktami do poziomu fałszu graniczącego z prawdą to zabieg dezinformacyjny, z drugiej zaryzykować można domysłem, iż w przypadku zaawansowanych cywilizacji wszystko to, co wyśmiewamy dzisiaj jako zbyt fantastyczne, jest dla nich przeżytkiem i historią, ale zastanowić się trzeba, czy takie 'kąsanie' strzępami informacji czy okruchami plotek to droga do czegoś innego, niż zwyczajne poszerzanie horyzontów.
Poszerzenie świadomości odbywa się dzięki szerokim horyzontom, ale obecnie jesteśmy na etapie krakenów za końcem lądów i przepaścią na skraju wód oceanów. Tam mieszkają smoki, a co sami dorzucimy, będzie nas straszyć do samego rana, gdy w końcu wyczerpani siądziemy przy łóżku rozkopanego myślami umysłu i zorientujemy się, że 'warto było', ale tylko raz, bo inaczej wszystko jest do kitu...
Siedząc na miejscu, które wyznacza mu siedzisko krzesła czy fotela, arcysceptyk powie, że wszystko można zmyślić, łatwowierny powie, że nie można temu zaprzeczyć, a ja powiem, że poczekam na dalsze rewelacje. Już teraz wychwycić można krzyżowanie wątków, zestaw domniemań, rewelacji a'la oskarżenia, itp.
Jest pewien poziom czy scena informacji, która bardziej przypomina młyn do mielenia infogeeków niż infoserwis dla ciekawych. Im więcej tekstu kryje się pod hasłem: 'według mnie lub tego, co pewnie jest prawdą', tym mniej wartościowy dany zestaw informacji w ostatecznym rozrachunku.
Jak odparować konstruktywne informacje? Przez rozcieńczenie ich dezinformacją i podgrzanie uczuciami. Warto patrzeć na to, jak dana informacja rezonuje w nas, jaki efekt przynosi, co uzyskujemy dzięki niej dla nas. Choć prawdą jest, że i wyśniona scena ma pożyteczny wpływ, a z drugiej strony nie wszystko można sprawdzić osobiście, jednak stałe elementy z podobnej otoczce czarów i mitów to danie, które kiedyś na szczęście przeje się każdemu.
Nie skreślam w całości, ale wkładam na półkę gdzieś na strychu. (Smok Ogniotrwały)

Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 51/2014, ss.6-7
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©