Oleg Fajg
Jest to
kontynuacja tematu z artykułu Paula
Seaburna pt. „Uczeni mówią: Obcy użyli broni jądrowej w stosunku do
Marsjan” - http://wszechocean.blogspot.com/2015/05/uczeni-mowia-obcy-uzyli-broni-jadrowej.html.
---oooOooo---
Mars ma dwa księżyce – Fobosa
i Dejmosa. Fobos obraca się wokół swej macierzystej planety na tak małej
wysokości, że w ciągu najbliższych 10-50 MA spadnie na nią pod wpływem jej
grawitacji.
Pewnego razu słynny fizyk
jądrowy Enrico Fermi wszczął spór z
fizykiem – teoretykiem i przekonanym ufologiem Edwardem Tellerem. Przyszły twórca broni termojądrowej dopuszczał
myśl, że wiele systemów gwiezdnych powinny być „na zasadzie podobieństwa”
zasiedlone przez Kosmitów. Na to Fermi rzucił sarkastyczną replikę: „A czy nie
zastanawiał się pan nad tym, że jeżeli Kosmici istnieją, to gdzie oni wszyscy
się znajdują?”
Spór
uczonych
Pytanie to z biegiem czasu
przeistoczyło się w paradoks (tzw. Paradoks Fermiego – przyp. tłum.) i już od
65 lat nie daje spokoju entuzjastom kontaktów. Czego to nie wymyślano jako
wyjaśnienia! I wersja o unikalności Ziemian, i idea kosmicznego zapasu, i
założenie o „nietechniczności” innych cywilizacji…
Jedna z ostatnich hipotez jest
związana z tzw. „sondami-berserkerami”. Ci „kosmiczni konkwistadorzy”, wedle
poglądów kalifornijskiego fizyka prof. dr Johna
Brandenburga, mogły zniszczyć marsjańską cywilizację, a także – co jest
możliwe – rozwalić sąsiednią planetę Faeton.
Początkowo prof. Brandenburg
skłaniał się ku tezie, że kilkaset milionów lat temu, na Marsie doszło do
k0losalnego wybuchu naturalnego reaktora jądrowego, co zasypało planetę
radioaktywnymi odłamkami i pyłem. W swych rozważaniach opierał się on na
odkryciu w głębi gabońskiej kopalni Oklo naturalnego, podziemnego reaktora
jądrowego, uruchomionego przez Przyrodę ok. 1 mld lat temu. Wtedy to właśnie w
skalnych warstwach Afryki Zachodniej podziemny potok opływał złoże uranu
pełniąc tam rolę chłodziwa i moderatora neutronów.
Eksplozja
na Acidalium Mare
W modelu Brandenburga, około 1
mld lat temu, na głębokości 1 km pod marsjańskim Acidalium Mare, istniało
obszerne złoże składające się z połączonych ze sobą żył uranu-235 – 235U*,
toru - Th i potasu - K. Przesączające się tam podziemne wody spowalniając
neutrony uruchomiły reakcję jądrową, do czego koncentracja U-235 powinna być w
granicach 3%.
Po kilkuset milionach lat,
naturalny reaktor jądrowy pod Mare Acidalium zaczął produkować paliwo jądrowe w
formie uranu-233 - 233U* i plutonu-239 – 239Pu* o wiele
szybciej, niż zużywać je. Silny strumień neutronów doprowadził także do
szybkiego wytworzenia dużych ilości radioizotopów potasu. W tym czasie i dzięki
temu reaktor przeszedł w stan nadreaktywności – woda wykipiała, co spowodowało
wzrost potoku neutronów i do uruchomienia się samorzutnej reakcji łańcuchowej z
udziałem 233U* i 239Pu*.
Z powodu wielkich rozmiarów
samego złoża i jego położenia na głębokości 1 km, reakcja przedłużała się bez
wybuchowego skutku aż do wysokiego stopnia wypalenia się.
Zgodnie z obliczeniami prof.
Brandenburga, energia eksplozji reaktora była porównywalna z energią uderzenia
30-kilometrowego asteroidu. Jednakże w odróżnieniu od impaktu asteroidy,
centrum eksplozji znajdowało się blisko powierzchni Marsa i krater powstały
wskutek wybuchu był znacznie mniejszy od kraterów uderzeniowych.
Region z podwyższoną koncentracją
toru znajdował się na północnym-zachodzie Mare Acidalium, w szerokiej i
płytkiej depresji. Ilość toru i radioaktywnych izotopów potasu wskazuje na to,
że radioaktywna katastrofa miała miejsce kilka milionów lat temu.
Model
katastrofy jądrowej
Wedle planetologów, badających
morfologię i relief powierzchni Czerwonej Planety, jej osobliwości są związane
ze zwyczajnymi procesami geologicznymi, a nie z dawnym wybuchem atomowym. Utwierdzają
ich w tym badacze marsjańskich meteorytów, w których nie ma żadnych anomalii
składu izotopowego.
Argumentacja krytyki hipotezy
o wybuchu „naturalnego reaktora jądrowego” na Marsie zmusiła prof. Brandenburga
do zmiany punktu widzenia i założenia, że w atmosferze Marsa doszło do dwóch
potężnych wybuchów termojądrowych. Swoją nową hipotezę amerykański fizyk nie
tylko popiera starymi dowodami w postaci podwyższonej koncentracji gazu
ksenonu-129 – 129Xe (trwałego izotopu) w atmosferze, no i na nowych
danych o występowaniu izotopów uranu, toru i potasu.
Wychodząc od pomiarów
promieniowania gamma (γ) radioizotopów, Brandenburg
wylicza, że epicentra termojądrowych wybuchów miały swe miejsca na północy Mare
Acidalium i na równinie Utopia Planitia. Do tego spektrum izotopów ksenonu w
atmosferze Marsa przypomina analogiczne parametry wydzielania szybkich
neutronów w czasie nuklearnych testów na Ziemi.
Tymczasem brak dużych kraterów
w danych rejonach mówi o tym, że wybuchy miały miejsca nad powierzchnią –
podobnie jak w przypadku znanego Tunguskiego Meteorytu. Bomby termojądrowe
zrzucone na Marsa tysiące razy przewyższały ziemskie analogi. Prof. Brandenburg
spróbował obliczyć wielkość największej „obcej bomby H” i wyszło mu ogromne
urządzenie o średnicy co najmniej 150 m!
Termojądrowe
bombardowanie Marsa
Marsjańskie izotopy gazowe
ksenonu przypominają komponenty ziemskiej atmosfery, odnotowane przy wybuchach
ziemskich bomb A i H. Drugim symptomem wybuchu bomby H na Marsie jest obecność
innych izotopów ciężkich gazów szlachetnych. I tak np. rozprzestrzenienie
marsjańskich izotopów kryptonu – Kr, przypomina rozprzestrzenienie na
powierzchni Słońca, w głębi którego buszują reakcje termojądrowe.
Prof. Brandenburg sądzi, że
termojądrowe uderzenia w Marsa były w ogóle niezwykłe. W przeszłości Czerwona
Planeta mogła mieć klimat podobny do ziemskiego, i ewolucja biologiczna mogła
doprowadzić do powstania cywilizacji humanoidów. Być może słynne „ruiny” w
rejonie Cydonii, gdzie znajduje się także wzgórze nazwane Marsjański Sfinks
(Twarz Marsjanina) i skaliste wzgórze przypominające pięciokątną piramidę
(Piramida D & M) mają sztuczne pochodzenie?
Jeżeli tak, to dawne artefakty
archeologiczne świadczą o istnieniu dawnej marsjańskiej cywilizacji o poziomie Epoki
Brązu. Być może te pierwsze siewki pozaziemskiego Rozumu zostały wykarczowane
przez bezlitosną rękę w rezultacie przerażającej ogólno-planetarnej katastrofy.
W krótkim czasie znikła marsjańska biosfera, a klimat stał się całkowicie
odmienny od ziemskiego. Ale czy właśnie to mogło zniszczyć hipotetyczną marsjańską
cywilizację?
Rajd
„berserkera”
Znany brytyjski astronom dr Edward Harrison uważał, że stare
galaktyczne cywilizacje będą się starały zawładnąć źródłami surowców swych
sąsiadów, a ich samych zniszczyć w trakcie ich „galaktycznej ekspansji”.
Dr Harrison zakłada, że wrogie
sondy dotarły do Układu Słonecznego. Przy tym one nie tylko zniszczyły
rozwijającą się kulturę Marsa, ale i wysokorozwiniętą cywilizację Faetona –
planety znajdującej się pomiędzy Jowiszem a Marsem, (w odległości jakichś 3,2 AU
od Słońca – przyp. tłum.)
Przez długi czas w literaturze
naukowej i popularno-naukowej pokutowała hipoteza o tym, że zagłada planety
Faeton miała miejsce wskutek gry sił grawitacji Marsa i Jowisza. Uważano, że
tak właśnie miał powstać główny Pas Planetoid. Ostatnio komputerowe modele
stawiają pod znakiem zapytania tą hipotezę. Główny kontrargument jest związany
z ocenami całkowitej masy asteroidów, która jest bardzo mała.
Do tego jeden z
katastroficznych scenariuszy grawitacyjnego rozpadu Faetona i asteroidów
zakłada silne zmiany ich orbit. Przede wszystkim tu właśnie kryją się przyczyny
katastroficznego bombardowania miliardy lat temu, kiedy część asteroidów
zaczęła niebezpiecznie przecinać orbity Marsa, Ziemi i Księżyca i spadać na ich
powierzchnie. Sam zaś Faeton, który wniósł tyle chaosu do środkowej części
Układu Słonecznego, znikł: poruszając się na silnie wydłużonej orbicie, Faeton
mógł się zbliżyć za bardzo do Słońca i zostać przez nie sfragmentowana.
Ostatnimi czasy pojawił się jeszcze jeden wariant powyższej hipotezy, zgodnie z
którą Faeton nie rozpadł się, ale w myśl efektu „grawitacyjnej procy” został
wyrzucony na skraj Układu Słonecznego i tam dołożył swój wkład do Pasa Kuipera
a może i Obłoku Oorta.
Dr Harrison wraz z podobnie
myślącymi kolegami z Massachusetts University opracował hipotezę, że życie na
Marsie zniszczył duży odłamek Faetona o rozmiarach marsjańskiego księżyca.
Impakt podobnego asteroidu mógł rozproszyć atmosferę i odparować morza (co jest
bardzo możliwe ze względu na małą masę i co za tym idzie słabe pole
grawitacyjne Marsa, gdzie ciążenie wynosi ok. 1/3 ziemskiego – przyp. tłum.)
Jak na razie, to trudno jest
powiedzieć, która wersja jest bardziej prawdopodobna – impaktu (jednego czy
kilku) ogromnego asteroidu, albo termojądrowy atak z Kosmosu.
[Osobiście jestem zdania, że mógł to być incydent
kombinowany, tzn. na Marsa we wskazanych rejonach spadły dwie asteroidy. Pod
powierzchnią, w punkcie ZERO znajdowały się pokłady rud uranowo-torowych, co
doprowadziło do eksplozji i rozproszenia się skażenia na całą planetę z
wiadomym skutkiem (podobnie było w przypadku asteroidy Chicxulub, która trafiła
w pokłady gipsu powodując powstanie kwaśnych deszczy na całej planecie 64,8 mln
lat temu). Poza tym mogło tam dojść do zwielokrotnionego EGO, wskutek czego
atmosfera uciekła w przestrzeń kosmiczną, a oceany wyparowały. NB, coś
podobnego mogło zdarzyć się na Wenus. Ta jednak planeta będąc masywną prawie
jak Ziemia – przyspieszenie grawitacyjne na jej powierzchni wynosi 8,87 m/s²,
co stanowi 0,9 przyciągania ziemskiego, zachowała swoją atmosferę i hydrosferę,
którą EGO zamienił w żrąco-trujące piekło z temperaturą +400°C i ciśnieniem 90
at czyli 88.260 hPa (na Ziemi jedynie 1013 hPa) przy powierzchni planety.
Jeżeli tam istniało jakieś życie, to zostało one zlikwidowane, chyba że… - w
przypadku Wenus – zamieszkują ją organizmy krzemoorganiczne, jakie opisał K.
Boruń i A. Trepka w „Kosmicznych braciach”, dla których warunki tam panujące
byłyby wręcz idealne…! – uwaga tłum.]
Tak czy owak, jeżeli
marsjańska cywilizacja istniała (a co zupełnie odrzuca współczesna nauka), to
jej zniszczenie jest groźnym ostrzeżeniem mówiącym o istnieniu wrogich
kosmicznych sił naturalnego czy nienaturalnego pochodzenia. W tym ostatnim
przypadku mamy jeszcze jeden wariant rozwiązania Paradoksu Fermiego
włączającego scenariusz „gwiezdnych wojen”.
Czy oznacza to, że podstawowe
niebezpieczeństwo dla ludzkiej cywilizacji może stanowić inne rozumne życie, o
wiele przewyższające nas w rozwoju…?
Opinie z KKK
Jakoś mi się ten artykuł nie klei, szczerze powiedziawszy...
Same koncepty ujdą, ale to wydawnictwo raz po raz momentami
lakonizuję pro publico i trzepie pianę skacząc w siedmiomilowych butach. To
jest moje zdanie.
Może wypowiem się krótko na temat samych konceptów.
Otóż według mnie, oraz w kontekście różnych relacji
poznanych z różnych źródeł (bez rozróżnienia na ich autentyczność), kosmos jest
niesłychanie bardziej zorganizowany, skomplikowany i zhierarchizowany, niż nam
się wydaje. Być może jest tak dlatego, że my dopiero zaczynamy poznawać to, co
zbudowali nasi 'starsi', zupełnie jak dziecko poznaje świat dorosłych.
Jeśli chodzi o wojny między systemowe, wszystko jest
możliwe, ale należy wyraźnie zaznaczyć, że w teorii. Praktyka natomiast zawsze
weryfikuje teorię, tylko, że nie mamy jeszcze praktyki! Jakże więc możemy
wiedzieć to czy tamto w tematach dla nas zupełnie abstrakcyjnych? Dywagować za
to należy, zatem snujmy wątki dalej...
Kosmiczne wojny przedstawiła już Bhagavatghita, Stary
Testament (według mnie), średniowieczne relacje, nawet obecne filmy w
podczerwieni,( na których to komentator widzi potyczkę między ufo), relacje z
CE IV, no i Daniken, a za nim nurt danikenowski, kanał Historia z serią
Starożytni Astronauci, a lista na tym pewnie się nie zamyka... Jest zatem
wielce prawdopodobne, że wojna jakiegoś rodzaju nadal trwa, lub występują
potyczki lub zmagania bez tła wojny.
Atom na innych planetach? Bomby fuzyjne H? A może bomby
anihilacyjne? Czemu by nie, przecież to my twierdzimy, że z drzewa zeszliśmy
niedawno, a ci, co na drzewo nie weszli, mieli przecież łatwiej.
Jest też możliwe, że ziemskich cywilizacji było tyle, oraz
że ostańców z zagład tych cywilizacji dało radę tyle, że powstawały co rusz
nowe konflikty, wszak nowy dzieciak na dzielnicy zawsze trochę zamiesza.
Także jestem zdania, że złoty warkocz najpierw obejmował
Fetona, później (wraz z osłabnięciem rotacji, siły pól EM/magnetycznych, oraz
wpływu na bliższe planety) przesunął się w kierunku Marsa, by ostatecznie objąć
Ziemię.
Czasu i miejsca na zabawę w Życie i tworzenie cywilizacji
było mnóstwo, sposobów na opiekę/kontrolę i eksperymenty także, a że różne były
pewnie pomysły różnych grup... no cóż. Słabszy zawsze przegra, nawet jeśli ma
rację. I o ile nie ma silnego obrońcy.
Czasem się zastanawiam, pod czyją kuratelą jesteśmy. Albo z
innej strony - czyż to zwycięzca nie pisze historii, ponieważ przegranych się
nie słucha? Na przykład dlatego, że nie ma kogo już słuchać? Przykład
ekstremalny - jeśli Lucyfer miał wszelkie moralne powody, by nieść wiedzę
ludziom, ale krzyżował tym interesy bossa, został przegranej napiętnowany, by
po wiekach historia wspierała wygranego. W innym wypadku zrodziłoby to bunt.
Zaznaczam, to przykład hipotetyczny i służy jedynie dalszej argumentacji...
Zatem dalej - załóżmy, że żyjemy w złotej klatce, której
próby przebicia są skutecznie dławione... czy to nie rodziłoby konfliktu wśród
najróżniejszych grup? Co tam atomy dla uzurpatorów, kiedy trzeba buntowników
zgładzić. To amoralny ma więcej możliwości, bowiem czerpie z potencjału
zła/dobra we wszelki dostępny sposób bez filtracji i straty na to energii.
Wojny to wysiłek, ale na pewno mniejszy niż zachowanie pokoju, zwłaszcza jeśli
psuje to czyjś interes. Takich sytuacji mogło być niezwykle wiele, zatem samych
wojen w kosmosie odrzucić nie można.
Osobiście jestem pewien, że dążymy do samozagłady i nastąpi
kolejna potrzeba zmiany ludzi, by nie byli takimi skuuur..... Te CE IV, które
przedstawiają porwania, doniesienia o pro-ludziach, hybrydach 'ich' i nas? To
są dopiero pytania. Pytania bez tezy, ale i o fakty należy czasem pytać.
Nie możemy wyjść poza swoje atawizmy, nie mamy sposobu na
uwznioślenie się, a raczej okiełznanie swych instynktów, jak zatem możemy
zrozumieć wyższą logikę tych, którzy (tak się dobrze dla nich składa) (już)
sobie z tym poradzili?
P.S. Rotacji Słońca, nie złotego warkocza. (Smok Ogniotrwały)
Mogę tylko powtórzyć za stronnikami koncepcji atomowych
wojen bogów: w naszej przeszłości miał miejsce globalny konflikt, w wyniku
którego wyżarzono a następnie wychłodzono Marsa i obrócono w Piekło Wenus, a
kolonię na Księżycu obrócono w perzynę. Trzeba zatem tylko postawić pytanie:
kto z kim i przeciwko komu oraz o co? To jest klucz do tajemnicy i być może nie
znajduje się na Ziemi… Przypominam powieść hipotetyczną Jacka Sawaszkiewicza – „Sukcesorzy” z 1986 roku, w której
przedstawił on – bardzo ciekawie i przystępnie hipotezę Wielkiego Konfliktu.
Warto ja przeczytać, bo stanowi ona nie tylko popis fantazji, ale i ciekawe
spojrzenie na naszą historię. (Daniel Laskowski)
Na tle innych ciał niebieskich Mars wyróżnia się pewnym
podobieństwem do Ziemi, ale także dziwnymi szczegółami swej powierzchni, które
trudno wytłumaczyć. No bo spójrzmy na gigantyczną szramę Wielkiego Kanionu
Coprates, zdumiewający system kanionów Labiryntu Nocy, wielkie wulkany tarczowe
na Tharsis i Elysium, gigantyczne zapadlisko pustyni Hellas i jeszcze inne niezwykłe
formacje geologiczne – o czym one świadczą? Albo o burzliwej przeszłości geologicznej,
albo o ingerencji czynnika nieastronomicznego… I jeszcze jedno – pisząc o Marsie
nie należy zapominać o tzw. marsjańskich testach jądrowych – tajemniczych błyskach,
które może wywołuję impakty meteorytów i asteroidów (których spory zapas znajduje
się za orbitą Marsa), albo powodują jakieś pozostałości po Wielkiej Wojnie Bogów-Astronautów
sprzed 20.000 lat??? (Aristokles)
Jak to ze mną bywa, a co mówią wszyscy, nic proste nie jest,
także tym razem. Wierszem Miłosza chciałem dać znać, że według mnie w sumie
destrukcja światów jest możliwa, że odbywa się w Kosmosie, że jest... wręcz
naturalna, taka zwyczajna. Że nie ma innej, niż taka zwyczajna... dynamika sił
skomasowana z różnicą potencjałów daje raz taki, a raz inny rezultat, a
ponieważ absolutnie wszystko jest fizyką, jakąś formą fizyki, to destrukcja
jest naturalnym wynikiem działania praw natury.
Można by powiedzieć, że da się wyjść wyżej w rozumieniu tego
typu zależności i powiedzieć, że nie ma zła i nie ma dobra - jest cel i
rezultat, a do nich wiodące działanie. O lamparcie nie powiemy, że jest zły -
on ma swoją drogę do przeżycia. Zabija, czyni komuś krzywdę (ofierze/ i jej
dzieciom/stadu), ale to jest jego droga życia. Być moze doznając krzywd po
prostu rozumiemy zbyt mało!!!
Gdybyśmy byli nieco mądrzejsi, umieli posterować swym
intelektualizmem, by przejść pełną indywidualizację, stać sie całością zamiast
wojującymi fragmentami w gromadzie, pojęlibyśmy sprzeczności i 'niegodziwości'
natury na tyle, by ją pojąć samą w sobie, a wszelkie rany i bojaźnie wyleczyć.
Zło może być dowodem na niedoskonałość w pojmowaniu go.
Wydaje się istnieć, lecz zawsze do zaistnienia potrzebuje ram. A gdyby tych ram
nie tworzyć, co nam pozostaje? Zaryzykuję... życie? (Smok Ogniotrwały)
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 4/2015, s. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©