Powered By Blogger

czwartek, 11 lipca 2013

Śladami „Czarnej Śmierci” (2)


Amulet chroniący przed "czarną śmiercią"

Coś tu się nie zgadza


Tak więc może być, że rzecz idzie nie o dżumie, ale o jakiejś innej chorobie? Do takiego właśnie wniosku można dojść po skonfrontowaniu danych o „czarnej śmierci” z najbliższą nam czasowo epidemią, która wybuchła w Hong-Kongu i Indiach u końca XIX wieku. Tej współczesnej eksplozji dżumy towarzyszył masowy pomór szczurów.[1] Zapisy kronikarskie o „czarnej śmierci” o czymś takim nie wspominają. W Indiach odnotowano niewielki odsetek zachorowań na dżumę płucną – 15% ogółu wszystkich zachorowań. Ponadto dżumowe dymienice powstawały w pierwszej kolejności na nogach i rękach chorujących, podczas kiedy współcześni „czarnej śmierci” świadkowie unisono twierdzą, że dymienice pojawiały się na piersiach, szyi i w pachwinach. Nie obserwowało się także u nich gangrenowego zapalenia gardła i płuc, bólów serca, ataków szaleństwa, krwawych biegunek czy nieprzyjemnego odoru całego ciała.

Poza tym jest różnica w letalności choroby. Indyjska pandemia pozbawiła życia 5,5 mln ludzi – czyli 3% populacji Indii, zaś „czarna śmierć” jakieś 70 mln – czyli około 50% populacji! Istnieje także rażąca różnica w rozprzestrzenianiu się choroby: 20 mln zachorowań/1 rok w Indiach i 2,5-5 mln zachorowań/24 godziny siedem wieków temu!

„Czarna śmierć” szalała bez przerwy przez pięć lat, a potem nieoczekiwanie przepadła, jakby przeskakując okres wygasania epidemii. Do tego należy dodać, iż w tym samym czasie odnotowano także epidemie innych chorób, które także nazwano dżumą, jak np. we Włoszech.[2]



Włamywacze i mordercy


I oto, co było w tym dziwnego: w 1361 roku „czarna śmierć” powróciła, ale tym razem zapadła na nią zaledwie połowa populacji, a niektórzy szczęśliwcy to przeżyli. W ciągu 10 lat zaraził się co dziesiąty mieszkaniec kontynentu i wielu z nich przeżyło. W 1382 roku zachorowało na dżumę jedynie 5% populacji, a i większość z zainfekowanych przeżyła chorobę.

Spróbujemy objaśnić to nieoczekiwane pojawienie się odporności. Po pierwszej fali „czarnej śmierci” miała miejsce potężna eksplozja demograficzna. Najwidoczniej pewna część populacji nie zachorowała nie zwyczajnie, ale dlatego że miała już pewien mechanizm obronny. I mógł on być przekazywany nowonarodzonym.

Choroby epidemiczne najczęściej i najefektywniej występują w parze. Istnieje na ten przykład pojęcie infekcji pasożytniczych skojarzonych z AIDS. Retrowirus HIV dosłownie pokazuje drogę pasożytom powodującym leiszmaniozę i toksoplazmozę jakby im sygnalizując: organizm jest dostatecznie osłabiony i gotowy na przyjęcie nowej infekcji. To oznacza że HIV działa jak włamywacz dla wielu chorób, których patogeny są właściwymi mordercami.

Istnieje hipoteza głosząca, że z AIDS Europejczycy zapoznali się nie w XX wieku, ale o wiele wcześniej. I tak np. za zarażonych dżumą średniowieczni medycy mogli uznać ludzi zainfekowanych wirusem HIV ze względu na opuchnięcie węzłów chłonnych, pojawianie się objawów gruźliczych i innych objawów zainfekowania się AIDS. Człowiek jest tak zbudowany, że jeżeli choroba nie zabije go dostatecznie szybko, to organizm sam zaczyna wytwarzać przeciwciała. A AIDS jak raz zabija bardzo powoli.

Jeszcze na początku lat 80. XX wieku, lekarze zwrócili uwagę na znaczną odporność na wirus HIV u Europejczyków. U podstawy tego zjawiska leży szczególna mutacja genu CCR5 – D32 polegająca na utracie części specyficznego białka z powierzchni komórek systemu immunologicznego. Nie znalazłszy go, wirus nie jest w stanie przeniknąć do komórki. Jak widać, jest to pozostałość z czasów, kiedy Ludzkość zetknęła się z infekcją podobną do HIV.

W Europie ta mutacja występuje u 5-15% ludzi i nigdzie indziej się jej nie spotyka. Odnotowane maksimum wynosi 33% u Pomorców.[3] U Rosjan i Ukraińców też odsetek ten jest wyższy od przeciętnej europejskiej i wynosi 21%. Spójrzcie na to, jak długo Rosjanie opierali się „czarnej śmierci”. Czy znaczy to, że była to dżuma, której wybuch wyzwolił AIDS?

Wirus HIV wywołujący AIDS


Afrykańska wersja


Ale dynamika spadku zapadalności i śmiertelności w XIV wieku wskazuje raczej na osłabienie patogenu, niż na cudowny wzrost odporności u ludzi. Powróćmy wiec do symptomów choroby. Krwawe opuchlizny na węzłach chłonnych, krwawy kaszel, gangrenowe zapalenie organów wewnętrznych, zapach zgnilizny dolatujący od chorych… Wszystko to bardzo przypomina afrykańskie gorączki krwotoczne w rodzaju Ebola. Wirus ten zmutował do współczesnej postaci jakieś 800 lat temu.

Zakażenie wirusem Ebola, wedle współczesnych opisów, charakteryzuje ostry skok temperatury ciała, szczególna słabość, ból i zawroty głowy oraz ból gardła. Do tego dochodzą potem krwawa biegunka, osłabienie i zanik funkcji nerek i wątroby, silne wewnętrzne i zewnętrzne krwotoki, krwawymi wybroczynami. Chory dosłownie rozpada się od wewnątrz, dokładnie tak, jak opisano to w XIV wieku.[4]

„Czarna śmierć” rozprzestrzeniła się bardzo szybko. Okres inkubacyjny infekcji Ebola wynosi 21 dni, a to oznacza że jeden zainfekowany (tzw. pacjent zero) jest w stanie zarazić ogromną liczbę ludzi na dużym obszarze, zanim wystąpiły pierwsze objawy.[5] Nie widać jeszcze żadnych symptomów choroby, a zarażone nią są tysiące ludzi. W Awinionie w 1348 roku zauważono epidemię, kiedy w ciągu jednej nocy zmarło 500 mnichów z pewnego klasztoru.

Do tego, w Europie w połowie XIV wieku, zaczęli się pojawiać mieszkańcy Centralnej Afryki. Mogli oni zawlec ze sobą jakieś choroby, na które oni byli uodpornieni, zaś Europejczycy – nie.


Z pomocą przychodzi rejestr pogrzebowy


Coś podobnego do „czarnej śmierci” pojawiło się w Anglii w 1664 roku. Dziwną rzeczą jest to, że w dużych miastach niezbyt oddalonych od Londynu nie było ani jednego zachorowania, natomiast w niewielkich, izolowanych od świata miejscowościach ludzie wymierali niemal doszczętnie. Jedną z takich miejscowości stał się Eyam (wym.: Im) z populacją 600 osób, które uprawiały rolę. W miejskim rejestrze zgonów odnotowano imię każdego zmarłego i przyczynę jego śmierci.

Najpierw zachorował handlarz płótnem, który często wyjeżdżał z miasta. Pierwsze symptomy choroby pojawiły się w czasie 20 dni po przywiezieniu przezeń kolejnej partii towaru. Po kilku dniach zległ jego rówieśnik. Potem jego brat z sąsiedniego domu, nieco później ojciec mieszkający przez ulicę. Dalej zaraza poszła od robotnika najemnego do najemcy, od brata do siostry, itd. itp. Rozprzestrzenianie się zarazy odbywało się najczęściej drogą kontaktową, zaś szczurom było dokładnie wszystko jedno, do jakiego domu przynosiły zarazki.

Symptomy choroby przypominały „czarną śmierć” sprzed 300 lat. Wedle kroniki inkubacja choroby trwała jakieś 20-21 dni, zaś śmierć następowała po 9 dobach. W tym czasie ludzie nie walczyli z tą – jak sądzili – dżumą, ale po prostu zamykali się w domach czekając na śmierć. Na granicach miasta pozostawili ostrzeżenia dla sąsiadów i przybyszów informujące, że buszuje w nim epidemia. I choroba przeszła! Ale przecież dla szczurów i bakterii zamknięte drzwi i granice miasta nie są przeszkodą!

Tak właśnie księga pogrzebowa miasta Eyam jeszcze bardziej poderwała autorytet uczonym, którzy sądzili, że „czarna śmierć” była po prostu dżuma dymieniczą. A straszliwa choroba przyczaiła się i jeszcze powróci żeby wyrównać rachunki z Europą.

Wirusy HIV


Od tłumacza


W hiszpańskiej Wikipedii znalazłem następujący opis wypadków w Eyam:

Choroba została przywleczona do Eyam z Londynu przez krawca George'a Vicarsa, w wiązce ubrań, która zawierała zakażone pchły. Zmarł on po tygodniu. Po początkowych zgonach mieszkańcy udali sie po radę do wielebnego Wiliama Mompessona i Thomasa Stanley'a Puritana o pomoc i poradę. Wprowadzono kilka zasad, które miały zatrzymać rozwój epidemii od maja 1665 roku. przede wszystkim oddzielono miasto od reszty kraju tworząc strefę kwarantanny. Oddzielono od siebie mieszkańców poszczególnych ulic, by zminimalizować możliwość zakażenia. Dżuma w Eyam trwała 16 miesięcy i zabiła 260 mieszkańców, ocalało 83 na początkową populację liczącą 350 mieszkańców.

Kiedy po roku pierwsi przybysze przybyli do Eyam okazało się, że epidemie przeżyła mniej niż 1/4 populacji. Przeżycie wydawało się być przypadkowe, chociaż wielu z nich miało kontakt z bakteriami , ale nigdy nie zachorowało, np. Elizabeth Hancock została zarażona, ale przeżyła, zaś jej mąż i sześcioro dzieci umarło w ciągu 8 dni (ich groby są znane tam jako "groby Hancock"), grabarz miasta także przeżył, pomimo tego że musiał nosić i grzebać wiele zainfekowanych zwłok.
Niektóre badania wskazują, że mieszkańcy Eyam być może mieli jakieś genetyczne predyspozycje uodparniające ich na dżumę. Mutacja genu CCR5 zwanego Delta 32 została stwierdzona u 14% bezpośrednich potomków mieszkańców Eyam  ocalałych z zarazy, a przecież Delta 32 jest niezwykle rzadka. W rzeczywistości mutacja Delta 32 znaleziona w Eyam była znaleziona także w regionach Europy, które zostały dotknięte plagą i u Amerykanów pochodzenia europejskiego. Sugerowano także iż jeżeli mutacja Delta 32 została odziedziczona po dwojgu rodzicach, to może to zapewnić odporność na wirusa HIV i AIDS.
Najnowsze badania wskazują na to, że mutacja Delta 32 mogłaby być czynnikiem odpornościowym w przypadkach takich chorób jak ospa czarna. Ta nowa hipoteza jest wciąż badana.
(Źródło - http://es.wikipedia.org/wiki/Eyam   

Czyżby więc największe plagi Ludzkości: ospa, dżuma, gorączki krwotoczne, trąd i AIDS miały kiedyś wspólne źródło, z którego pochodzą? Uczeni są absolutnie pewni, że przy bakteriach dżumy ktoś kiedyś gmerał w ich genach, jakieś 20.000 lat temu. Czyżby więc puszka Pandory to w rzeczywistości było jakieś laboratorium mikrobiologiczne, z którego te patogeny się wymknęły i poszły w świat zabijać ludzi i zwierzęta? Jeżeli tak, to gdzie się ono znajdowało? – na Atlantydzie? W Mu/Lemurii? Czy może w Lance?...  


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 12/2013, ss.14-15
Przekład z j. rosyjskiego i hiszpańskiego –
Robert K. Leśniakiewicz © 
Ilustracje - Internet 


[1] Motyw ten wykorzystał Albert Camus w swej słynnej powieści „Dżuma” (1947).
[2] Przykładem na powyższe są m.in. „Centurie” Nostradamusa, w których także inne nieszczęścia nie mające nawet związku z chorobami nazywa on mianem „dżumy”, podobnie jak nietypowe zjawiska niebieskie są zwane mianem „komet”… 
[3] Pomorcy to rosyjscy osadnicy nad Morzem Białym, którzy te tereny zamieszkiwali wspólnie z Lapończykami i Finami na zachodzie oraz Komiakami i Nieńcami na wschodzie.
[4] Badając starogreckie kroniki opisujące ówczesne epidemie, uczeni doszli do wniosku, że kraje śródziemnomorskie zetknęły się z gorączkami krwotocznymi jeszcze przed naszą erą.
[5] Polecam książkę Richarda Prestona pt. „Strefa skażenia” (1994), w której opisano dokładnie przebieg zainfekowania ludzi i zwierzęta wirusami ze szczepów Ebola-Kenia i Ebola-Marburg.