Powered By Blogger

niedziela, 16 listopada 2014

Dziwne dni (1)

Daniel Laskowski -

DZIWNE DNI

I

Szum wiatru w konarach drzew na ucichł i jadąca konno dziewczyna mogła usłyszeć, co dzieje się przed nią i za nią na krętym, górskim szlaku. Sosny i świerki przesłaniały drogę i za każdym zakrętem mogła kryć się niespodzianka. Mogły to być leśne zwierzęta, mogły być półludzkie-półmałpie Thaki – ciche i okrutne, mogli to być jacyś ĵete – jeszcze bardziej krwiożerczy i okrutni rozbójnicy z pogranicza Ghulistanu i Vendhyi. Dziewczyna nasłuchiwała, ale jej uszy nie wychwyciły żadnych sygnałów czającego się niebezpieczeństwa. Ciemne, bystre oczy penetrowały leśną gęstwinę. Nie zauważyła niczego podejrzanego i lekko uderzyła piętami w boki konia.
- Hoc, hoc! – zawołała cicho.

Koń ruszył powoli i ostrożnie do przodu. Dziewczyna uspokojona ciszą przerywaną jedynie szumem wiatru i gadaniną górskiego strumienia zdecydowała przyspieszyć jazdę i po chwili ruszyła szybciej kierując się w stronę majaczącej w tęczowych chmurach górskiej przełęczy. Na szlaku widać było stosunkowo świeże ślady czterech koni i ślady obozowania co najmniej dwojga ludzi. Mężczyzny i kobiety, co wywnioskowała po śladach zostawionych na miejscach ich obozowania. Pomyślała, że to jacyś wędrowcy idący do Turanu i raczej też nie tęskniący za ludzkim towarzystwem. Znajdowali się chyba o dwie-trzy godziny drogi od niej i chyba wyszli już ze strefy lasów, weszli w strefę kosówki i hal. Najgorszy odcinek drogi. Chyba że obozowali w lesie, zbierając siły do przebycia przełęczy w ciągu jednego dnia. Za grzbietem znajdowała się wioska Dropków, gdzie można było odpocząć i posilić się. Atak ĵete groził tylko tutaj – do granicy lasu. Mimo swej krwiożerczości bali się wychodzić wyżej na otwartą przestrzeń i napadali tylko wśród drzew, gdzie czuli się bezpieczni. I bezkarni.

Następne pół godziny jazdy pod górę upłynęło spokojnie i dziewczyna nawet pozwoliła sobie na zagwizdanie jakiejś melodii. Było jej wesoło i zaczęła się zastanawiać nad tym, gdzie rozbije biwak, kiedy jej uszy wychwyciły dalekie okrzyki. Nie myliła się – dobiegały z przodu. Jej konie zastrzygły niespokojnie uszami. Znowu zabrzmiały jakieś okrzyki. Dziewczyna uderzyła konia piętami w żebra.

- Hoc!!! – krzyknęła i oba konie ruszyły do przodu ostrym kłusem, na ile tylko pozwalała stromizna zbocza i przeszkody w postaci korzeni i kamieni. Po kwadransie wariackiej jazdy wyjechała na dość dużą i płaską polanę, jakby stworzoną do biwakowania. Jej zdumionym oczom ukazał się niezwykły widok: pośrodku stało zwróconych do siebie plecami dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta. W dłoniach lśniły proste miecze. Atakowało ich dwudziestu mężczyzn uzbrojonych po zęby. Jakkolwiek by to nie było, co najmniej pół tuzina z nich leżało zalanych krwią na udeptanej trawie.

Dziewczyna puściła lejce luzaka i wydobyła z futerału kompaktowy łuk turański, a z kołczanu długą strzałę i nie czekając posłała pierwszy pocisk w kierunku najbliższego bandyty – bo nie miała wątpliwości, kim są napastnicy. W chwilę później drugą strzałą powaliła drugiego przeciwnika i zanim rozbójnicy zorientowali się, co się dzieje, trzeci z nich złapał się za gardło, w którym utkwił pierzasty pocisk. W napadniętych wstąpiły nowe siły i ich miecze znalazły swój cel. Dwa kolejne ciała padły na ziemię. Dziewczyna spięła konia ostrogą.

- Hesz! Hesz!  - zawołała i runęła na odsiecz dobywając z przytroczonej do pleców pochwy długi, lekko wygięty, zipangijski miecz katana. Dopadła pierwszego bandziora, odbiła wymierzoną w nią włócznię i cięła straszliwie przez łeb. W sekundę później lekko unosząc się w siodle dekapitowała drugiego bandytę i błyskawicznie wykonując półobrót przeszyła sztychem trzeciego.

- Amazon! – rozległ się okrzyk przerażenia. Napastnicy na widok strat, jakie zadała im młoda kobieta władająca mieczem i łukiem jak doświadczony wojownik stracili ducha i podali tyły. Sądzili, że mają do czynienia z wojowniczką z bezlitosnego, bitnego i okrutnego plemienia kobiet-wojowniczek. Dziewczyna posłała za nimi jeszcze dwie strzały, które znalazły swój cel i dwa trupy stoczyły się do lasu. Wrzaski uciekających napastników oddalały się. Dziewczyna podjechała do dwojga ludzi, których uratowała z opresji i zeskoczyła z konia. Podeszła do pierwszego leżącego trupa i jednym mocnym kopnięciem odwróciła go na wznak. Z flegmą wytarła miecz o plugawą haderczynę powalonego bandziora i rozejrzała się dookoła po pobojowisku. Włożyła miecz do pochwy i wyrwała swe strzały z ciał i spokojnie włożyła do kołczanu. Skończywszy swe czynności zwróciła się do tych, którym przyniosła pomoc.

- Kim jesteście? – zapytała z arogancją w głosie, jaką daje młody wiek i świadomość własnej przewagi. – I kto was napadł?
Mężczyzna i kobieta schowali miecze i spozierali na nią z uwagą, ale bez zbytniej uległości. Dziewczyna przyjrzała się im dokładniej i na jej twarzyczce odmalowało się zdumienie. Mężczyzna miał już pod pięćdziesiątkę, ale widać było po nim, że za młodu był bardzo silny. Szerokie bary i potężne pięści świadczyły o wprawie do wojaczki. Jego towarzyszka była równie wysoka, jak on i jak on uzbrojona w długi, prosty hyboryjski miecz. Jej włosy były barwy ognia, ale pojawiły się tu i ówdzie pasemka siwizny. Ale jej szare oczy były młode i pełne zuchwałości. Jasna cera zdradzała pochodzenie z krain Północy.

- Ty jesteś…??? Nie, to chyba niemożliwe… - zastanawiała się głośno dziewczyna.
- Niewielu ludzi nas poznaje teraz – odezwał się mężczyzna – nie ta epoka i nie te czasy… - zakończył z nutką melancholii.
Naraz oczy dziewczyny zabłysły.
- Ty panie jesteś… księciem Halidorem! – wykrzyknęła – a zatem ty, pani, jesteś Rudowłosą Sonją!
- W rzeczy samej – odparł Halidor – choć raczej bardziej pasuje do mnie książę wyklęty.
- Ależ ja o was słyszałam siłę rzeczy! – wykrzyknęła dziewczyna – śpiewają o was wszyscy skaldowie, bardowie, rybałci i trubadurzy od Pustkowia Piktów po Zipango i od Asgard do Czarnych Królestw i Vendhyi! A wasza sława równać się może ze sławą króla Conana i Kulla Atlantydy!

Para dostojnych wędrowców roześmiała się beztrosko.
- A ty kim jesteś, komu mamy dziękować za pomoc i być może i uratowanie życia? – zapytała Rudowłosa Sonja.
Dziewczyna skłoniła się.
- Jestem Ilva, młodsza córka mistrza Lestka Vislanijczyka zwanego Kusznikiem z Belverusu. 

Halidor uniósł brwi.      
- O ile wiem, to Lestko nie miał dzieci, ty zaś… - zawiesił głos czekając na wyjaśnienia.
- No to masz, panie, nieaktualne informacje – Ilva uśmiechnęła się – bowiem kilka lat temu, Lestko i jego żona Iris z Ianthe przyjęli najpierw moją starszą siostrę Tię, a potem mnie. A to stało się, kiedy jechali z Argos do Nemedii, by objąć stanowisko Wielkiego Mistrza Bractwa Zielonego Smoka, natknęli się na Piktów, którzy zrobili wycieczkę na Trakt Królewski. Piktowie napadli na naszą wioskę, wysiekli mężczyzn a nas zabrakli w jasyr. Kusznik i jego ludzie odbili nas, a że nie miałam rodziców, to przyjęli mnie do siebie i tak zostałam już z nimi.
- A co teraz robisz tutaj, tak daleko od Belverusu? – zapytała ze zdumieniem Rudowłosa.
- Wracam z Goa w Vendhyi, gdzie teraz mieszka Tia ze swym mężem – rzekła Ilva. – Ona jest teraz Komandorem Bractwa w tym mieście. A ja jestem Czeladniczką naszego Bractwa.
- Słyszałem o was i o waszej działalności – rzekł Halidor – ocaliliście życie wielu ludziom.
- Dzięki, panie, za dobre słowo – odrzekła Ilva – ale nasza praca już się kończy. W tej chwili pozostał tylko jeden, jedyny problem, który zaprząta moich rodziców. – I mnie też – dodała w myśli.
- Zda mi się, że mamy ten sam problem – rzekł Halidor rozglądając się po pobojowisku.

Ilva spojrzała tam, gdzie Halidor i Sonja skierowali swój wzrok.
- Te psy to nie są ĵete – stwierdził Halidor.
- Stygijczycy – Ilva stwierdziła to bardziej, niż zapytała.
- Oczywiście – Halidor podszedł do zwłok i jednym mocnym ruchem zdarł z nich kaftan i giezło. – Spójrz!
Na ciele zabitego widniały wytatuowane jakieś hieroglify.
- To stygijski oficer – rzekł – tysiącznik, o ile się nie mylę.
- Nie mylisz się panie – przytaknęła Ilva.
- Znasz stygijski? – zdumiał się Halidor.
- Trochę – Ilva skinęła głową – wielu rzeczy nauczyłam się w Belverusie. Ale nie ukończyłam jeszcze studiów.
- Zastanawia mnie jedno – rzekła Sonja – czemu zaatakowali właśnie nas.
Ilva spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
- To oczywiste, pani – odrzekła – chcieli zamordować mnie. Kobietę z mieczem. Tylko pomylili się i zaatakowali was. Jak zorientowali się o pomyłce, to postanowili was zamordować, żeby nie było świadków.


CDN.