Powered By Blogger

poniedziałek, 17 listopada 2014

Dziwne dni (2)

II


Sonja spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Czyli zamierzano zamordować ciebie? – zapytała ze zdumieniem w głosie.
- Tak wynika z praw logiki – odparła Ilva. – Zresztą wiesz, pani, sama jak to jest. Pamiętasz, jak zamordowano twą siostrę?
Przez spokojną i miłą twarz Czerwonowłosej przemknął cień gniewu i nienawiści.
- No właśnie. I ją i mnie usiłowała zabić ta sama osoba.
- Gedrena? – zapytał Halidor. – Ale dlaczego? Jesteś taka młoda…
- Gedrena – potwierdziła Ilva. – A dlaczego? A dlatego, że jestem córką Wielkiego Mistrza Bractwa Zielonego Smoka. A Gedrena pragnie władzy nad światem, zaś Bractwo jest jedyną siłą, która jest w stanie przeciwstawić się jej chorym planom. Obłąkańczym planom. Planom, które dyktuje jej chyba samo Piekło.

Zamilkli wszyscy troje.


* * *

   
Do wioski zajechali już w nocy. Dropkowie przyzwyczajeni do takich gości wskazali im gospodę, ku której skierowali swe kroki. Ilva weszła za majestatyczną parą i starała się, by nikt nie zwracał na nią uwagi. Jednak usiadła z Sonją i bacznie zlustrowała otoczenie. Na sali siedziało kilku Dropków i przyjezdnych kupców jadących z krain hyboryjskich do Vendhyi. Zachowywali się hałaśliwie, jedli, pili i słuchali wędrownego barda, który śpiewał pieśni z „Drogi Królów” przy akompaniamencie kitary.

Po chwili podszedł to nich sam właściciel karczmy, stary Yorestes, którego twarz i odzienie zdradzały shemickie pochodzenie. Wytarł stół brudną ścierką i przyjął zamówienie. Przez chwilę stał przy stole, a następnie pochylił się nad Ilvą.
- A panienka może zamiast pieczeni z kozła górskiego zechce jego jąderka zasmażane w oliwie i ananasach z grzybami pouri i w miodzie? – zrobił do niej oko i dodał szeptem – trzy i piętnaście…
- Nie, dziękuję, wolę porządne jedzenie od tego prrrr!... – prychnęła z odrazą i zaraz dodała też szeptem – siedemnaście do jednego.

Poczuła, jak oblewa ją zimny pot.

To było hasło alarmowe używane tylko wtedy, gdy zagrożone było życie Kuriera. Składało się z dwóch liczb, które dodane do siebie stanowiły numer dnia, podobnie jak odzew. Zasadą było to, że prawidłowo hasło musiało mieć najpierw liczbę mniejszą a potem większą, zaś odzew na odwrót. A zatem wszystko się zgadzało.
- Jedz panienko i spotkamy się za jakiś kwadrans w komórce za kuchnią – Yorestes odwrócił się i poszedł w stronę szynkwasu.

Nie zauważyli, że w czasie ich rozmowy z kąta wypełzł szaro odziany człowieczek nikczemnej postury i przez nikogo nie zauważony wyśliznął się z karczmy. Po chwili słudzy przynieśli ogromną misę mięsiwa w ostrym sosie curry i wielkie podpłomyki czaparati, których kawałki maczało się w sosie i jadło popijając słabym palmowym piwem sprowadzanym z Drujistanu. Ilva wydobyła mały nożyk, którym pokroiła swoją porcję pieczeni i jadła pośpiesznie czekając na koniec rzeczonego kwadransa. Po jego upływie podniosła się z ławy, na której siedziała i wyszła w kierunku kuchni, nie zatrzymując się tam, skręciła jeno w wąski korytarz, gdzie znajdowały się drzwi komórki. Ze szczeliny przy podłodze sączył się strumyk światła, a zatem był tam ktoś. Ilva powoli pchnęła drzwi i omiotła spojrzeniem komórkę, w której znajdował się tylko stolik, na którym płonęła świeca. Yorestes stał przy oknie i spozierał na zewnątrz.

- Umówiłam się z tobą Yorestesie i jestem – powiedziała to szeptem.
Odwrócił się.
- Nie możesz tu zostać – powiedział również szeptem. – Moja karczma jest pod obserwacją Stygijczyków, którzy polują na ciebie, córko Vislanijczyka. Ich podjazd stoi jakieś trzy staje w dół doliny i chyba już ktoś zaalarmował ich o twoim przybyciu. Kim są twoi towarzysze?
Ilva wzruszyła ramionami. Spodziewała się czegoś takiego, więc nie okazała żadnych uczuć.
- To książę Halidor i Czerwonowłosa Sonja – odrzekła – przyłączyłam się do nich na szlaku.
- Ufasz im? – zapytał.
- Owszem – skinęła głową. – Mamy wspólne porachunki, więc mogę na nich liczyć.
- Zatem ostrzeż ich także – rzekł stary Shemita – i lepiej stąd uciekajcie, bo jest ich co najmniej pięćdziesięciu…
- Po szesnastu na głowę – pomyślała – i dwóch dodatkowo. Będzie ciężko.
- Ciekawy jestem, czemu Gedrenie tak zależy na tobie, że zdecydowała się na taką masywną operację wywiadowczą tak daleko od stygijskich granic? – rzekł Yorestes. – Nie uważasz, że wysyłając przeciwko tobie dywizję kawalerzystów i siepaczy z jej Gwardii Królewskiej obawia się czegoś więcej, niż jednej dziewczyny, nawet tak doskonale władającej bronią, jak ty?
Ilva podeszła do staruszka i pogłaskała go po policzku. 
- Yorestesie – rzekła niemal z czułością – to jest tajemnica, która zabija i ojciec powierzył ją tylko mnie. Im mniej będziesz wiedział, tym lepiej dla ciebie. Znasz zasady tej gry? Więc proszę, nie pytaj mnie o nic.
Pocałowała go w policzek, odwróciła się i wyszła.

Wchodząc do sali jadalnej omiotła ją bacznym spojrzeniem. Wydawało się jej, że w rogu, w ciemniejszym kącie brakuje jej jednego człowieka. Niby nic ważnego, ale w jej mózgu zapaliły się wszystkie ostrzegawcze lampki. Podeszła do stołu, przy którym biesiadowała para słynnych zabijaków. Usiadła i pochyliła się ku Halidorowi.
- Panie! – powiedziała cicho, ale z naciskiem – nie jesteśmy tu bezpieczni. O trzy staje stąd jest pół setki Stygijczyków. Wiem to na pewno.
- Znowu te psy? – warknął Halidor. – To już nawet zjeść i wypocząć spokojnie nie można w tym kraju?
- To jest pogranicze i poza prawem pięści żadne prawo tu nie obowiązuje – powiedziała Sonja.
Halidor dojadł szybko resztę posiłku i rzucił dwie sztuki złota usługującemu im pachołkowi.
- Jedziemy – rzucił – nie zwykłem bić się z chamami po kolacji, ale kogoś chyba bardzo swędzi jego zawszona stygijska dupa…
- Ależ Halidorze! – Sonja zrobiła urażoną minkę.
- Lepiej, moja pani, przygotuj się do zabawy – rzekł wychodząc na dwór – bo zapowiada się całkiem ciekawie.

Naraz odwrócił się do Ilvy.
- A ty skąd jesteś tak doskonale poinformowana? – zapytał ostrym tonem – może chcesz nas wciągnąć w pułapkę? Jakoś dziwnie to wszystko mi wygląda: napadają nas Stygijczycy w przebraniu ĵete, a ty zjawiasz się znikąd, teraz jesteśmy za przełęczą, a ty opowiadasz o kolejnej zasadzce. Dziwne to wszystko.
Ilva uniosła brwi.
- Nie ufacie mi, panie? – zapytała chłodnym głosem.
- Nie – warknął Halidor.
- Nie dziwię się – wzruszyła ramionami – jestem tą, za którą się podaję. A oni – wskazała skinieniem głowy w ciemność – ścigają mnie z powodu tego.

Szybkim ruchem zdjęła z szyi rzemyk, na którym uwiązana była prostokątna blaszka o rozmiarach pięć cali na trzy.
Halidor sięgnął po nią i obejrzał dokładnie. Zważył w dłoni i skrzywił się.
- Pozłacana miedź – mruknął rozczarowany – i ścigają cię z powodu tego… gówienka? Przecież to nie ma żadnej wartości?
- Sama blaszka nie, ale to, co jest na niej napisane – sprostowała Ilva wskazując na powierzchnię pozłacanej płytki pokrytej atlantydzkimi znakami pisma rongo. To jest tabela kodów aktywujących, albo jak wolisz klucz.
- Do skarbu? – zapytał książę z nagłym zainteresowaniem.
- Nie – odparła Ilva – do narzędzia zniszczenia o mocy wielokrotnie większej, niż jestem ci w stanie opisać, przy którym Talizman, który zniszczyliście wraz z twoją czcigodną małżonką to śmieszna petarda.


CDN.