Powered By Blogger

piątek, 19 grudnia 2014

SŁOŃCE NAD MORZEM CZARNYM (1)



Daniel Laskowski


Torre del Greco – Morze Tyrreńskie

Dwudniowa jazda autobusem dawała o sobie znać tępym bólem stawów i mięśni. Ale to już koniec tej podróży. Wtaczaliśmy się powoli na ulice sennego pod neapolitańskiego miasteczka. Z lewej strony mieliśmy widok na zalany słońcem, zielony od winnic i gajów oliwnych stok Wezuwiusza, prawej głęboki lazur morza, na którym kołysało się w niemal zupełnym sztilu kilka jachtów i statków wycieczkowych. Marzyliśmy o tym, by wreszcie wysiąść z dusznego mimo klimatyzacji autokaru, zrzucić przepocone ciuchy i zanurzyć się w błękitnej wodzie Morza Tyrreńskiego. Nie mogliśmy się doczekać, kiedy autokar zatrzyma się wreszcie. A kiedy się zatrzymał, z uczuciem niewymownej ulgi opuściliśmy jego wnętrze.
- No i nic, tylko zobaczyć Neapol i umrzeć… - powiedziała Krystyna pełnym egzaltacji tonem.
- Chyba z brudu i śmieci – mruknąłem. – Jak dotąd nie rozwiązano tego problemu.
- E, nie jest tak źle, tutejsza signoria postanowiła wrzucić ten cały chłam do głównego komina Wezuwiusza… - rzekła i roześmiała się w własnego konceptu.
- Zadzwoń i zaproponuj to im – zakpiłem. – Na szczęście jesteśmy wreszcie w Torre del Greco i nie mam zamiaru powracać do zacnego Neapolim – wzruszyłem ramionami. – Będzie w żałobie, kiedy będzie tu powtórka z siedemdziesiątego dziewiątego…
- Aha!
- No właśnie – stąd to „Zacne Neapolim w żałobie”… 
Szliśmy ciasną uliczką w kierunku portu przygadując tak sobie od czasu do czasu. Słońce Italii wreszcie przełamało złe uroki i świat się uśmiechnął, kiedy wreszcie weszliśmy do portu, gdzie nieopodal wejścia do jego basenu jachtowego kołysał się Atlantis MMII. Nasz jacht. Zupełnie niekonwencjonalny i przeznaczony do niezwykłych zadań.

- Ciekawa jestem, gdzie się podziały nasze towarzyszki podróży – zagadnęła Krystyna.
- Jak znam życie, to pławią się w słońcu albo w wodzie…
- … albo w słońcu i wodzie – dokończyła Krystyna rozmarzonym głosem. Wyjęła z żeglarskiego worka małe walkie-talkie i włączyła je.
- Holá Gemi! – powiedziała – gdzie jesteście?
- Holá Kris, holá Danielito – usłyszeliśmy w odpowiedzi – widzimy was.
- Gdzie jesteście? – powtórzyła.
- Tutaj!!! – usłyszeliśmy za sobą dwa rozbawione damskie głosy.
Odwróciłem się. Przy stoliku letniej kawiarni siedziały dwie kobiety odziane w żeglarskie stroje – jasne szerokie polarowe bluzy i spodnie do pół łydki, stopy obute w zwyczajne szmaciane tenisówki i czapki z daszkiem ma głowach. Ciemnowłosa, zielonooka Gemma i młodsza od niej kobieta. Wydaliśmy okrzyki radości i po chwili Gemma rzuciła się nam na szyje. Wycałowała nas mocno i podeszła do swej towarzyszki.
- Poznajcie się – powiedziała – to jest właśnie nasza tajemnicza Naïs – a właściwie profesor biologii morskiej, doktor Naïs Inez Castlemoore… - Naïs, to jest Krystyna Zalewska i Daniel Laskowski…
Podaliśmy sobie dłonie. Przyjrzałem jej się dokładnie. Była trochę wyższa i szczuplejsza od Gemmy. Naturalnie jasne włosy spływały falą na kark i opalone barki. Intensywnie niebieskie oczy miały przenikliwe spojrzenie naukowca. Przypominała mi Alę swymi ładnie zaokrąglonymi tu i ówdzie kształtami, ale jednocześnie była różnica – pomijając rzecz jasna różnicę wieku – od Naïs biła jakaś charyzma, której Ala nie miała.
– A raczej miała, ale inną – pomyślałem. – Ala była seksowna, a ta kobieta jest i seksowna, odważna i mądra. Pasuje do naszego zespołu. Człowiek czynu w prześlicznej powłoce cielesnej atrakcyjnej kobiety…
- Proponuję przejść na ty – powiedziałem – ale brudzia wypijemy dopiero na pokładzie.
- OK. – odpowiedziała Naïs akceptując ten fakt. Uśmiechnęła się, była bardzo ładna.
- Podoba ci się? – usłyszałem za sobą szept Krystyny.
- Yhm… - skinąłem głową. – Wygląda nieźle. Wygląda na to, że da sobie radę.
- Oczarowała zupełnie Gemmę i ciebie chyba też… - rzekła – Czy ona nie jest…
- Jest… - skinąłem głową intuicyjnie czując, co ma na myśli.
- No to jeszcze jeden cień przeszłości… - w głosie Krystyny usłyszałem nutkę, która kazała mi się trzymać na baczności. – Wybacz kochanie, ale zaczynam być zazdrosna…

Gemma poczuła się w roli gospodarza, wzięła nasze worki i wrzuciła je do zodiaka przycumowanego do kei. Po kolei weszliśmy do niego, a Gemma  zdjęła cumę, i mocnym pchnięciem odbiła od kei. Odpaliła potężny zaburtowy silnik yamacha i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z portu. Po jakichś dziesięciu minutach dobiliśmy do zwisającego trapu. Gemma szybko przycumowała zodiaka i po chwili wszedłem na pokład naszego jachtu. Pomogłem Krystynie i Gemmie wejść na pokład, a Naïs znalazła się na nim jednym skokiem poprzez reling.
- Kapitan na pokładzie – usłyszałem miły głos Atis. – Stęskniłam się za tobą…
- Ja też! Witaj Atis! – odpowiedziałem.
- Jakoś trudno mi do tego przywyknąć – usłyszałem za sobą głos Naïs.
- Myślę, że to jest właśnie przyszłość nawigacji… - sztuczna inteligencja za sterami wszelkich pojazdów. Lądowych, powietrznych, wodnych czy kosmicznych – rzekłem.
A po chwili rozgościłem się wreszcie w swej kabinie.

Resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku. Najpierw wskoczyliśmy w lazurowe wody, a potem przysypialiśmy leżąc na leżakach na tylnym deku. Gemma i Naïs przygotowywały jacht do drogi. Zaprawa, jaką Gemma odebrała w czasie szpicbergeńskiego rejsu teraz zaprocentowała i czuła się tutaj, jak ryba w wodzie. Po zapadnięciu zmroku podnieśliśmy kotwicę, a Atis wykreśliła optymalny kurs w stronę Cieśniny Messyńskiej.
- Kurs sto osiemdziesiąt – wydałem polecenie.
- Aye, aye sir! Jest kurs sto osiemdziesiąt – odpowiedziała Atis. Jacht obrócił się niemal w miejscu celując dziobem w kierunku południowym.
- Mała naprzód.
- Jest mała naprzód.
- Tak trzymać.
Ruszyliśmy, a światła Torre del Greco zaczęły cofać się w ciemność. Wyruszyliśmy przygodnie naprzeciw.
- Co to za światło? – zapytała Gemma wskazując na posępną sylwetę Wezuwiusza wiszącą nad zatoką, z której właśnie wyszliśmy.
- Gdzie? – zapytałem zdezorientowany.
- No tam – palec Gemmy wskazywał na szczyt wulkanu. – Widziałyśmy to także wczoraj i to z dużej odległości. Myślałyśmy, że to jakieś odbite w chmurach światła Neapolu, ale…
- Cholera, wykrakałem… - mruknąłem.
- Co? Co wykrakałeś? – zapytała.
- Wygląda na to, że Wezuwiusz zaczyna się budzić… - odparłem – a to wróży kłopoty. Wielkie kłopoty…

Nad ranem przepłynęliśmy Cieśninę Messyńską i przed dziobem Atlantis MMII otworzył się lazurowy przestwór Morza Śródziemnego. Po lewej burcie zostawiliśmy spalone słońcem brzegi Kalabrii, a po prawej widoczne z daleka, oświetlone wschodzącym słońcem stoki Etny, która też dymiła. Kiedy jej śnieżny szczyt ustawił się dokładnie na zachodzie, Atis wykonała skręt o dziewięćdziesiąt stopni w lewo – prosto we wschodzące słońce.
- Kurs zero dziewięćdziesiąt – zameldowała.
- Tak trzymać – odpowiedziałem – prędkość bez zmian.
- Jest cała naprzód, robimy trzydzieści węzłów.

- Świetnie – odpowiedziałem – następny przystanek w Warnie. 

CDN.