Dardanele – Morze Marmara – Bosfor
Po trzech
dobach, bez przeszkód i przygód, żeglując wśród romantycznych wysp Grecji
dotarliśmy do wejścia na Morze Marmara. Pogoda była wciąż słoneczna, więc
szybko nabraliśmy odpowiednich kolorów. Przyjemnie było patrzeć na trzy kobiety
– jak greckie antyczne Gracje – które z wdziękiem poruszały się po pokładach Atlantis. Każda z nich była piękna na
swój sposób. Krystyna paradowała w swym tęczowym bikini, Gemma w czarnym, a
pani doktor w zielonkawym. Miło było popatrzeć na ich zgrabne ciała,
ciemniejące coraz bardziej z każdym słonecznym dniem.
- Rejs pod
znakiem słońca… - pomyślałem – niejeden facet dałby pół życia za coś takiego!
Tylko że to akurat nie było takie rozrywkowe, jakbym sobie tego życzył.
Mieliśmy ścigać i dopaść coś, co mogło być zmutowanym rekinem, delfinem, orką.
Mógł to być także jakiś zabłąkany z głębin czasów mozazaur, liopleurodon
czy przynajmniej plezjozaur. A
przecież poza nimi była cała gama pomniejszych, ale równie żarłocznych
stworzeń. Przygoda z afrykańską mngwą dała
nam, Krystynie i mnie, wiele do myślenia. Dlatego rozumiałem Milczarka i jego
obsesję na temat tajności naszych działań. Nie chcieliśmy tego, by południowe
wybrzeża Krymu zaroiły się od różnych popaprańców, którzy chcieliby sobie
zapolować na potwora pomiędzy lunchem a kolacją, a upolowanie tegoż uczcić
wystawnym dinner party… To się nam z
profesorem absolutnie nie uśmiechało.
Z drugiej
strony w grę mogło wchodzić coś stworzonego wybitnie do celów wojennych i jako
takie niebezpieczne dla wszystkiego, co żyje, a przede wszystkim dla ludzi.
Obłąkańcze wynalazki człowieka tak ponoć rozumnego mają zawsze to do siebie, że
obracają się zawsze przeciwko niemu. Tylko że w rezultacie zawsze giną niewinni
ludzie, a obłąkańcy wypinają piersi na ordery… - pomyślałem gorzko.
- O czym
myślisz? – usłyszałem głos Gemmy. Patrzyła na mnie pytająco.
- O naszej
misji. Coraz mniej mi się to podoba… - odparłem.
- Mnie
też, ale skoro ty nadstawiasz karku, to ja też. I Kris. I ta cała Naïs.
- Kim ona
jest, skąd ją znasz? – zapytałem w nadziei, że czegoś się o niej wreszcie
dowiem.
- Nie
mówiła ci? Racja, nawet nie było czasu…. – rzekła. – Jest Amerykanką z
pochodzenia, ale mieszka i pracuje u nas. Napisała kilka prac z dziedziny
paleobiologii morskiej, które stały się hitem. To dało jej pozycję profesora
uniwersyteckiego w Kadyksie. Wykłada paleontologię i zoologię porównawczą, czy
coś takiego. Poza tym udziela się w Greenpeace, ale nie wiesza się na drzewach,
tylko opracowuje im analizy i inne papiery. Robi kawał dobrej roboty…
- A tak
prywatnie?
-
Prywatnie? Ona nie ma życia prywatnego, o ile wiem. Kliniczny pracoholik. Jak
ma czas wolny, to głupieje. Teraz też. Niby wakacyjna podróż, a klepie coś w
swoim notebooku, zamiast uprawiać LB…[1]
Roześmialiśmy
się, ale niepokój pozostał.
W przesmyk
Dardaneli weszliśmy nocą, więc cały czas czuwałem na mostku. Wysokie, ciemne
brzegi przemieszczały się w tył w miarę posuwania się w kierunku Morza Marmara
i kiedy wreszcie oba brzegi uciekły nam w ciemność, a przed nami ujrzeliśmy
szeroką przestrzeń wodną – odetchnąłem z ulgą. Nie lubię ciasnoty nawet na
pokładzie takiego cudeńka techniki, jak nasz Atlantis MMII. Wyprowadziłem jacht na szerokie wody i zastąpiła
mnie Gemma, a ja zszedłem do kabiny przespać się przed przejściem przez Bosfor.
Miałem na to trochę czasu, bo przejście przez ruchliwe Morze Marmara wymagało
uważnej żeglugi. To jeden z najruchliwszych akwenów świata i dlatego
przepłynięcie tego pseudo-morza zajmuje tyle czasu. Po prostu lepiej wlec się
osiem – dziesięć węzłów, niż narazić się na kolizję czy zainteresowanie władz,
a tego też sobie absolutnie nie życzyłem. Szczególnie tego ostatniego. Nie
lubię odpowiadać na głupie pytania tępych, skorumpowanych urzędasów.
Nie wiem,
co mi się śniło, ale obudził mnie delikatny dotyk dłoni i subtelny zapach Prêt-à-porter – to Krystyna.
- Wstawaj
kochanie – powiedziała – Istambuł na horyzoncie.
Szybko
wstałem i ubrałem się. Na wschodnim horyzoncie pojawił się siny pasek, który
powoli rósł w oczach i rozprzestrzeniał na boki. Stały ląd, ziemia a na niej
miasto pod przykrywającą je czapą smogu. Wszedłem do sterówki.
- Kapitan
na pokładzie – usłyszałem głos Atis. Naïs podniosła się z fotela.
- Cześć
wszystkim – powiedziałem. – Jak wygląda sytuacja w Bosforze?
- Nie
najgorzej – odpowiedziała Atis. – Mamy kilka dużych statków, ale idą tym samym
kursem, co my.
-
Wycieczkowce, jak myślę?
- Nie
mylisz się. Poza tym jeszcze masowce, ale nie ma się co nimi przejmować.
- Ile
robimy? – zapytałem.
- Tyle, co
na początku – dziesięć węzłów – odezwała się wreszcie Naïs.
- OK.,
czyli uda się nam to przeskoczyć, zanim zapadnie noc – odetchnąłem.
- Nie
lubisz nocy w takich wąskich przejściach? – Naïs uśmiechnęła się do mnie. – Te
cieśniny są dość bezpieczne, ale masz rację. Strzeżonego…
- Byłaś
tutaj? – zapytałem.
- Nieraz –
odpowiedziała z uśmiechem – Morze Czarne to moja miłość… - dodała rozmarzonym
tonem.
- Zdaję
się w takich przypadkach na Atis. Ona jednak jest w tym lepsza od człowieka –
rzekłem.
- Zabawne,
wszyscy mówicie o tym urządzeniu, jak o żywym człowieku.
- Może,
sama przyznasz, że jest bardzo sympatyczna – czyż nie?
- Ależ
oczywiście – Naïs uśmiechnęła się. – To jednak przyszłość… - jak zresztą cała
idea AI.
-
Dokładnie – przytaknąłem.
- Uwaga,
wpływamy do cieśniny Bosfor – usłyszeliśmy melodyjny głos Atis. Istambuł powoli
przesuwał się po obu brzegach cieśniny. Białe domy, zielone kępy drzew i nad
tym wszystkim ogromna kopuła Hagia Sophia i cztery wieżyce minaretów. Ale my
nie zatrzymywaliśmy się, by śledzić życie metropolii, tylko płynęliśmy dalej na
wschód. najpierw udało nam się dogonić wielkiego wycieczkowca Sun Princess of Mediterranean, a
następnie zwolniliśmy, bo naraz zrobiło się kręto, a z naprzeciwka szły jakieś
duże frachtowce.
- Połowa
drogi przez Bosfor – zameldowała Atis.
Za drugim
zakrętem droga wodna nareszcie rozszerzała się i mogliśmy płynąć nie ryzykując
zderzenia, ale nam się nie spieszyło, a w nocy mogliśmy nadrobić każdą
zaległość.
- Uwaga,
od rufy – ostrzegła Atis. – Alarm przeciwkolizyjny!
Jednocześnie
zawył buczek alarmowy. Wygrzewające się na słoneczku Krystyna i Gemma poderwały
się na równe nogi.
Spojrzałem
do tyłu. Wycieczkowiec właśnie wyprzedzała niemal na trzeciego olbrzymia masa
stali idąca z dużą prędkością farwaterem w kierunku wschodnim. Potężny okręt doganiał
nas i po chwili szliśmy burta w burtę w odległości dwóch kabli.
- Atis,
uważaj, żeby nas nie zassał! – krzyknąłem niepotrzebnie, bo dziób jachtu
natychmiast skierował się w stronę brzegu, jak tylko wojenniak znalazł się w bezpośredniej bliskości.
- Sons of bitch – warknęła Naïs – zawsze
rozpychają się łokciami…
- Kto? –
zapytałem odruchowo.
- Ruscy –
odparła – nie widzisz?
Rzeczywiście,
na rufie powiewała biała bandera z niebieskim krzyżem św. Andrzeja. Odkosy
dziobowe podrzuciły naszym jachtem jak korkiem na fali, mimo że miał
trzydzieści metrów…
-
Krążownik rakietowy – mruknąłem.
- I to
atomowy – dodała głośno Gemma dochodząc do nas. – Wielki skurczybyk, no nie?
- Mniej
więcej taki, jak amerykańskie krążowniki przeciwlotnicze Fort Ticenderoga… - usłyszałem głos Krystyny.
- E,
większy – odpowiedziałem – to ma więcej, niż sto siedemdziesiąt trzy metry…
- Skąd
wiesz? – zapytała Gemma z nieukrywaną ciekawością.
- W
dziewięćdziesiątym trzecim byłem na USS San
Jacinto w Gdańsku, to okręt tej samej klasy, co Tico… Ten ma ponad dwieście metrów, a to znaczy, że jest
porównywalny z USS Long Beach!
Spojrzałem
na burtę. Poza wielkimi cyframi jeden -
siedem – siedem na śródokręciu
znajdował się tam także napis cyrylicą: Admirał Masorin.
- Musi, co
wraca do Noworosyjska z rejsu po Morzu Śródziemnym – powiedziałem.
Machaliśmy
marynarzom z krążownika, a oni widząc trzy atrakcyjne niemal nagie kobiety też
wymachiwali do nich rękami i czapkami, wołając coś na cały głos, co jednak
głuszył niski wizg pracujących turbin kolosa.
- Juhu!!!
– wydarła się Naïs z jakimś przeczuciem – jeszcze się spotkamy!!!
- Oby nie
– pomyślałem.
- Mam ci
coś ciekawego do zakomunikowania – oznajmiła Atis swym miłym głosem.
- Proszę –
odpowiedziałem.
- Kiedy
mijał nas ten krążownik, miałam kłopoty z radiolokatorem. Teraz jest wszystko
OK., ale jego odczyty były jakieś… - zawahała się na moment - … dziwne. Muszę
je zbadać i wtedy zdam ci szczegółowy raport.
- Jasne.
Co to był za napęd.
-
Nuklearny, okręt promieniuje, ale niewiele, tym niemniej moje przyrządy na to
reagują.
- Dobrze.
Zapisz wszystkie dane, no i zmiana kursu, idziemy do Warny w Bułgarii.
Jeszcze
parę minut i przed nami otworzyła się szeroka przestrzeń wodna Morza Czarnego,
które nie było czarne, tylko zwyczajnie niebieskie. Krążownik przyspieszył i
zaczął szybko oddalać w kierunku północno-wschodnim.
- Śpieszą
się do domu – powiedziała Krystyna z uśmiechem w oczach.
- No, a my
do Warny. Atis – kochanie! – kurs na Warnę! – zadysponowałem.
- Aye, aye sir! Jest kurs trzysta
czterdzieści pięć – potwierdziła Atis.
- Cała
naprzód!
- Jest
cała naprzód. Trzydzieści węzłów.
Pokład
drgnął i Atlantis MMII zaczęła się
rozpędzać, po chwili wiatr zaczął rozwiewać długie włosy kobiet.
- To co,
przygotowujemy się do zejścia na ląd? – zapytała Gemma.
- To nie
potrwa długo – powiedziałem – a tak à
propos lądu, to ile masz lewa?
- Czego? –
Gemma i Naïs uniosły brwi.
- Lewa,
bułgarskich pieniędzy – wyjaśniłem.
- Ani
jednego, cholera myślałam, że Bułgaria i Rumunia są już w eurostrefie – Naïs
skrzywiła się z dezaprobatą. – Mam nadzieję, że biorą euro?
- No
pewnie – pocieszyłem je.
- Oni już
dawno przeszli praktyczny i cholernie przyśpieszony kurs gospodarki rynkowej… -
roześmiała się Krystyna.
CDN.