Powered By Blogger

czwartek, 18 grudnia 2014

Legendy podziemi Donbasu

Donbas


Dina Kuncewa


W mieście Centralia, PA (USA), od 1962 roku „płonie ziemia”. Pożar zaczął się od tego, że strażacy podpalili śmieci w porzuconej kopalni, potem ugasili je, ale niedokładnie, bo ogień przerzucił się na główny pokład węgla i pożar przerzucił się następnie na inne szyby.

Donbas ostatnimi czasy najczęściej wspomina się w związku z niestabilną i skomplikowaną sytuacją na Ukrainie. A przecież ten górniczy kraj jest znany z wielu legend, z których zdecydowana większość jest związana z porzuconymi szybami i katakumbami.

Gospodarz Szubin


Widmo górnika


Najbardziej popularną jest legenda o widmie, czy duchu jak kto woli, górnika o imieniu Szubin, który pomaga górnikom ratować się w czasie awarii. Przede wszystkim – Szubin to nie imię, ale nazwisko. Wedle podania, człowiek ten żył pod koniec XIX wieku i był z zawodu pokutnikiem – wypalaczem metanu, a więc mówiąc współczesnym językiem – prowadził on degazyfikację szybów. W tym czasie wentylacji na pokładach właściwie nie było – pokutnik ubierał na siebie zamoczony w widzie długi chałat z owczej wełny, zachodził z zapaloną pochodnią do szybu, rzucał ją pod strop, a sam padał na spąg. Jeżeli gazu nie było, lub było za mało, to było wszystko w porządku. Ale niekiedy dochodziło do silnego wybuchu. Tym bardziej, że właścicielami kopalni byli cudzoziemcy, których bezpieczeństwo miejscowych górników mało co obchodziło.

Jedna z legend głosi, ze Szubin z tych, którym nie poszczęściło się zginąć w kopalni od eksplozji metanu… Druga – jeszcze ciekawsza. Szubin zwadził się z właścicielem Niemcem. Miał on konfliktowy charakter, nieustępliwy, a Niemiec po prostu wyzyskiwał górników. No i pewnego razu Szubin po pijanemu poszedł do właściciela i doszło pomiędzy nimi do takiej rozmowy:
- Jakim prawem wysysasz z nas krew naszą górniczą?
A tamten oczywiście odpowiedział:
- Jestem tu gospodarzem i robię co chcę.
- A, właścicielem? – odpowiedział Szubin. – No to ja ci pokażę, kto tu jest prawdziwym właścicielem i gospodarzem!

I wypalacz odwrócił się i poszedł sobie, i wszelki ślad po nim zaginął. Opowiadano, że nie zmarł on swoją śmiercią, że po pijanemu polazł do kopalni i wysadził ją w powietrze wraz ze sobą.

I od czasu do czasu widywano go to tu, to tam… Duch Szunina pojawia się przed górnikami, żeby wyprowadzić ich spod zawałów czy uprzedzić o jakimś nieszczęściu. Według innej wersji, on straszy górników i może zawalić czy zatopić kopalnię. Szubin zamieszkuje opuszczone lub wyeksploatowane wyrobiska. Ci, którzy wierzą w istnienie tego ducha, nazywają go uprzejmie „gospodarzem”.


Diamenty zamiast metro


Jeszcze jedna „podziemna” legenda Donbasu jest związana z diamentami. Jeszcze za czasów radzieckich, w Doniecku mieli zamiar zbudować metro, ale nic z tego nie wyszło. Poszły plotki, że budowę zamrożono dlatego, że w czasie wiercenia do pierwszych linii metro napotkano na złoże dużych diamentów. Nawet znaleźli się naoczni świadkowie, którzy opowiadali, ze widzieli diamenty tak duże jak przepiórcze jajka.

Owszem, znaleźli się znawcy, którzy twierdzili, że w Donbasie „hoduje się” diamenty. Po pierwsze – one były znajdowane, jeszcze przed rewolucją. Ale z jakiejś niepojętej przyczyny nie podjęto ich wydobycia. Carski rząd zahamował prace, a inwestorzy się nie znaleźli.

Stare wyrobiska kopalń Donbasu

Widok na Mariupol


Mutanty pod Mariupolem


W donbaskim, nadmorskim mieście Mariupol znajdują się podziemne pieczary, które miejscowi nazywają „Sztolnią” albo „Żłobkiem”. Wedle pogłosek, za czasów Związku Radzieckiego, KGB wybudował w podziemiach sekretne laboratorium, gdzie jakoby badano wpływ promieniowania radioaktywnego na ludzi i zwierzęta.

Miejscowi najstarsi mieszkańcy ochoczo dzielą się z dziennikarzami i badaczami opowieściami i katakumbach. Jeden z nich o imieniu Roman wspomina opowiadania swego dziadka o tym, że w latach 50. i 60. XX wieku, w sztucznych pieczarach ciągnących się na wiele kilometrów znajdował się utajniony obiekt. I pomimo tego, że cały ten teren otaczał płot z drutu kolczastego, jakieś pogłoski przezeń przenikały. Najpopularniejszym był mit o mutantach, które „wyhodowano” w tajnych laboratoriach KGB.

Mutanty te od czasu do czasu nawiedzały pobliskie miejscowości – Czermałyk i Granitnoje.
- Coś im, chuliganom, odbiło i rzucali kamieniami na dach domu pewnej kobiety i tłukli dachówki – opowiada Władimir, mieszkaniec wsi Czermałyk. – Ona poskarżyła się synowi. Ten zwołał swoich kolegów – znaczy się chłopaków – i zaczaili się na nich. Ciemno się zrobiło, naraz słyszą jak furtka się otworzyła a potem stuk na dachu. Więc zerwali się i pognali za nieznanym, a ten w pola i uciekał w kierunku „Sztolni”. I owszem, wygonili łajdaka na polanę i świecą latarką, a tu cień jest, ale człowieka nie ma!

Tenże sam Władimir twierdzi, że na własne oczy widział koło „Sztolni” gigantyczne węże. Wspomina on:
- Kiedyś wieczorem jechałem z ojcem samochodem, i naraz ojciec zaklął i wściekle wdepnął na hamulec. Pomyśleliśmy, że to jakiś mędrek położył w poprzek drogi gruby wąż, gruby jak ten strażacki, samochód aż podskoczył, jak przezeń przejechaliśmy. Zatrzymaliśmy się, żeby sprzątnąć tego „węża”. Wychodzimy z samochodu, patrzymy, a on pełznie po drodze i syczy – w kierunku „Żłobka” pełznie. My do samochodu i gaz do dechy, byle jak najdalej…

Jeszcze do tego widziano w okolicy tego obiektu dziwne gryzonie, podobne do szczurów. Ale nie były to szczury, tylko wielkie owady, które od czasu do czasu wpełzały do miejscowych ogrodów, strasząc gospodarzy swymi rozmiarami.

A oto, co opowiadał Igor Krinicznyj z Granitnowego:
- Kilka lat temu wraz z kilkoma towarzyszami poszliśmy do prawej jaskini. Chcieliśmy się sfotografować przy jej najdalszej ścianie od wejścia. Szliśmy z pochodniami w rękach, widoczność była żadna, widać było tylko, gdzie można postawić nogę. W odległości jakichś 200 m usłyszałem jakiś jakby szelest. Stanąłem by się rozejrzeć, podniosłem jak najwyżej pochodnię, i jakby mnie prąd kopnął – na mnie patrzyło dwoje ogromnych oczu, jak u owada. Odskoczyłem ile było sił w nogach, a to „coś” zasypiało i ruszyła za mną – słyszałem, jak „to” swoim ciałem odwala kamienie.

Wedle innej wersji, pod Mariupolem nie było żadnych laboratoriów, ale istniała tam kopalnia uranu. Ale jedno drugiemu nie przeszkadza. Jeżeli jest uran, to wiadomo skąd się wzięła radiacja i mutanty! Wedle słów jednego z wysoko postawionych funkcjonariuszy partyjnych, tam przeprowadzano próby z górniczym budownictwem. Po rozpadzie ZSRR, nie można już było mówić o jakiejś tajności, więc katakumby okazały się porzucone i tam mają teraz swe schronienie miejscowi bandyci.

[A jednak coś było na rzeczy, bo w Morzu Czarnym pojawiły się delfiny trenowania do zabijania ludzi i niszczenia statków i okrętów – nawodnych i podwodnych, a także jakieś stwory atakujące delfiny – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/wojskowe-delfiny-one-zrobia-to-czego.html i  http://wszechocean.blogspot.com/2014/10/czarnomorski-waz-morski-istnieje.html - być może są to właśnie „odpryski” eksperymentów prowadzonych przez rosyjskich wojskowych na zwierzętach, co stało się m.in. kanwą na jedno z opowiadań Daniela Laskowskiego, które zamieszczę w ślad za tym materiałem – przyp. tłum.]

Korytarze i tunele katakumb mają wiele tajemnic...


Znaleziska stalkerów[1]


Dzisiaj z katakumb pozostał jedynie odcinek liczący dobie 400 m od wejścia. Pozostałe tunele zabetonowano. Często tam chodzą mariupolscy stalkerzy. Wedle słów tych „myśliwych” niejednokrotnie udało się im znajdywać ciekawe znaleziska – np. resztki nieznanego oprzyrządowania. A pewnego razu natknęli się oni na… suknię ślubną o kroju z lat 70.-80. Jak ona się dostała w tak obskurne miejsce – to zagadka. Czy ktoś wyprawiał tutaj wesele? Także w tych katakumbach znaleziono letni bucik bez pary – sądząc ze wszystkiego z tego samego okresu czasu, co i suknia.

Oczywiście nie obejdzie się tutaj bez mistyki. Stalker Zachar Berkut zapewnia, że jemu i jego towarzyszom udało się sfotografować ducha w jednej z jaskiń.

Zostawiliśmy tutaj aparat fotograficzny na statywie, o czasie ekspozycji B[2] i na zdjęciu, na końcu tunelu znalazła się doskonale widoczna sylwetka człowieka, chociaż nikogo z nas tam nie było – wspomina on. Natomiast najciekawszym jest to, że zagadkowe zdjęcie jakimś tajemniczym sposobem znikło z archiwum.


Krajobraz poindustrialny Donbasu

Miejscowi uczniowie szkolni maja tradycję – w dzień zakończenia roku szkolnego idą na spacer w okolicę katakumb. Tam też miał miejsce ostatni „metafizyczny” epizod.
- Na takim właśnie wieczorku, mój brat z pierwszoklasistami przyjechał bawić się na polanie i pod lasem – opowiada Władimir z Czermałyku. – Ktoś zaproponował zrobić zbiorowe zdjęcie i wszyscy wstali i się zgrupowali. Jakież było nasze zdumienie, kiedy na jednym ze zdjęć za grupą zobaczyliśmy bladą twarz jakiegoś człowieka.

Być może są to duchy budujących te katakumby zeków?[3] A może to mutanty? Kto to wie, może to promieniowanie zamienia ludzi w fantomy? Tak czy inaczej w odróżnieniu od młodzieży, starsi mieszkańcy na wszelki wypadek omijają zakazany obiekt szerokim kołem…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 24/2014, ss. 32-33
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©



[1] Osoba wydobywająca i przemycająca artefakty ze wszelkiego rodzaju stref niebezpiecznych czy zakazanych.
[2] Bez ograniczeń.
[3] Więźniowie polityczni.