Powered By Blogger

środa, 10 grudnia 2014

Tajemnica operacji „Ivy Bells”

Morze Ochockie - akwen operacji "Ivy Bells"


Iwan Barykin


Władze USA wygrały proces sądowy z kompanią Microsoft. Federalny sąd uznał, że służby specjalne mogą uzyskać dostęp do plików, które są chronione na serwerach na całym świecie, a nie tylko w USA.

O tej zadziwiającej ze względu na zarozumialstwo operacji amerykańskich służb specjalnych, które zorganizowały podsłuch rozmów przeprowadzanych przy pomocy podmorskiego kabla przeciągniętego po dnie Morza Ochockiego opowiadał były pracownik kontrwywiadu Floty Oceanu Spokojnego – którego nazwiemy Dimitrij Ilicz K. (na jego własna prośbę). Można to zrozumieć ze względu na to, że sprawa ta jest jeszcze objęta klauzulą tajności. Chociaż, jak to wiadomo z jego słów, sprawę roztrąbił na cały świat dziennikarz „The Washington Post” Bob Woodward, współpracujący z CIA. W jego książce pt. „Uznanie dla szefa wywiadu” jest tyle nieprawdy i nieścisłości, że ówczesne dowództwo Floty Pacyfiku postanowiło „poprawić” kiepskiego dziennikarza.


Świadectwo kontrwywiadowcy


- Początki tych wydarzeń sięgają lat 70. ubiegłego stulecia – opowiada Dimitrij Ilicz. – Wtedy to właśnie na dnie Morza Ochockiego został położony ultrasekretny kabel wojskowej łączności przewodowej, który łączył sztab Floty Pacyfiku (we Władywostoku – przyp. tłum.) z bazą okrętów podwodnych (w Pietropawłowsku Kamczackim – przyp. tłum.) i z Centralą. Poprzez niego prowadzono korespondencję na temat dyslokacji radzieckich atomowych okrętów podwodnych na Pacyfiku, położenia geograficznego poszczególnych okrętów, przeznaczonych do wykonania odwetowego uderzenia na USA, rezultatach odpaleń ćwiczebnych pocisków rakietowych z kosmodromu Kapustin Jar na poligon w Kura w rejonie Kamczatki. Tego rodzaju dane przekazywano natychmiast do MON ZSRR w Moskwie. Amerykanie domyślali się istnienia podwodnego „telemostu”, ale gdzie znajdował się ten kabel, tego nie mogli wyczaić.

Na początku lat 70., korespondencję tą namierzył dzięki zmianom pola elektromagnetycznego przepływający nieopodal kabla amerykański okręt podwodny, które pływały w morzach otaczających ZSRR tak jak i nasze wokół USA. Od tego czasu amerykańskie okręty podwodne zaczęły regularnie wpływać na Morze Ochockie i regularnie zawisać nad radzieckim kablem – ale zrobić tego, przez kilka dni wisieć nad jednym miejscem, tego rzecz jasna nie były w stanie.

USS Halibut

I wtedy w sekretnych laboratoriach Pentagonu opracowano unikalny, głębokowodny aparat naszpikowany szpiegowską elektroniką. To był siedmiometrowy walec – „Kokon”, o średnicy ponad metr, z 60 miniaturowymi magnetofonami w środku i z plutonowym źródłem zasilania – a właściwie mini-reaktorem jądrowym. Czujnik pola elektromagnetycznego mógł rejestrować zmiany pola EM podmorskiego kabla nie naruszając jego konstrukcji. W celu założenie tego urządzenia we wrześniu 1972 roku został wysłany atomowy okręt podwodny z rakietami samonaprowadzającymi USS Halibut (SSGN-587). W odległości 32 mn/~59 km od wybrzeży Kamczatki, na głębokości 65 m, USS Halibut zlokalizował kabel i zawisł nad nim. Chłopcy z brygady SEAL ustawili obok kabla „kokon” i powrócili na pokład okrętu. Po takim sukcesie, w Pentagonie długo nie mogli otrzeźwieć z radości, i nazwali całe przedsięwzięcie „operacją specjalną stulecia”. Do brzegów Kamczatki w celu zabrania supertajnych informacji i wymiany kaset magnetofonowych wyprawiano okręt podwodny raz w miesiącu. Tak zaczęła się realizacja operacji „Ivy Bells”.

[Amerykańska Wikipedia podaje także, iż w operacji tej i innych tego rodzaju w różnych częściach świata, uczestniczyły także inne okręty podwodne, takie jak: USS Parche (SSN-683), USS Richard B. Russell (SSN-687) i USS Seawolf (SSN-575) – uwaga tłum.]


Sprzedał tajemnicę za 35.000 $USA


Wieczorem, 14.I.1980 roku, w radzieckiej ambasadzie w USA rozległ się dzwonek telefonu. Nieznany głos przedstawił się jako pracownik rządu federalnego i poprosił o spotkanie. W oznaczonym czasie na spotkaniu pojawił się rudobrody nieznajomy, którym okazał się być Ronald Pelton. On opowiedział oficerowi dyżurnemu o celu przybycia – a rzecz szła o… przechwytywaniu przez Pentagon ultratajnych rozmów radzieckiego dowództwa przez kabel w Morzu Ochockim. Był gotów powiedzieć coś więcej na ten temat wszystkiego za 35.000 USD.

Ronald oświadczył, że został bankrutem i potrzebuje pieniędzy na spłatę długów. Okazało się, że on – były funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – NSA USA – nie przeszedł weryfikacji na wariografie (poligrafie czyli detektorze kłamstw – przyp. tłum.), kiedy skłamał, że nie zażywał narkotyków. Sprawa oparła się o kierownictwo, a tam nie mogli nie zauważyć, że ich pracownik popala trawkę. Pelton został zdegradowany, zaś jego pensję obcięto o połowę, a on przyzwyczajony do wysokiego wynagrodzenia wpadł w stres i coraz częściej był „na haju” i rychło wyleciał na bruk.

W radzieckiej ambasadzie obiecano wypłacić mu wysokie honorarium za każdą informację o tym, co stało się wiadomym pracownikom NSA z podsłuchu kabla. Ronald z radością się zgodził – miał wielu kolegów na starym miejscu pracy, którzy za kilka baksów mogli sprzedać każdą informację i takich, którzy umieli trzymać język za zębami. Ustalono, że Pelton będzie przekazywał zdobyte informacje w określone dni i o określonej godzinie w Wiedniu, gdzie często wyjeżdżał w sprawach zawodowych.

Przed jego odejściem polecono Peltonowi zgolić brodę dla jego własnego bezpieczeństwa i przebrać się w stary kombinezon ślusarza ambasady. Za rogiem czekał na niego mikrobus. W mieszkaniu konspiracyjnym na przedmieściu Waszyngtonu, Peltonowi dano kolację i odwieziono do domu, życząc powodzenia.

"Kokon" made by CIA

„Kokon” podniesiony z głębiny


W ciągu 5 lat Pelton ciągle przekazywał bezcenne informacje. Moskwa wiedziała wszystko o operacji „Ivy Bells”, znała parametry techniczne „Kokonu” i szyfry używane przez NSA. Oczywiście zaczęto poszukiwania „Kokonu”. Jego poszukiwania przerwano nieoczekiwanie, kiedy w sierpniu 1981 roku przerwała się łączność na linii Pietropawłowsk Kamczacki – Magadan. Po długich poszukiwaniach znaleziono przerwanie kabla, a razem z nim znaleziono wielki cylinder nieznanego przeznaczenia. Nie było co gadać – na ściance cylindra widniał napis: Made in USA. Czy naprawdę Amerykanie byli tak pewni tajności swych poczynań, czy zrobili to umyślnie – niby to przyjmijcie prezencik od amerykańskiego prezydenta?

Kiedy nurkowie zaczęli oglądać „Kokon”, zwrócili oni uwagę na to, że jeden z końców cylindra się nagrzewa. Wynikła stąd obawa, że to jest jakaś bomba z opóźnionym zapłonem. Dlatego też zdecydowali nie odłączać „Kokonu” od kabla i nie podnieśli go na powierzchnię. O niebezpiecznym znalezisku zameldowali do Moskwy, ale stamtąd przyszedł rozkaz:

Po oględzinach dokonanych przez specjalistów, przesłać specjalnym wojskowym samolotem transportowym do Centrali.

W Moskwie otworzyli „Kokon” i zdębieli ze zdumienia, jak bardzo był on naszpikowany elektroniką.

W czasie następnego rejsu amerykański SSN w Zatoce Szelichowa nie znalazł „Kokonu”. To znaczyło, że Rosjanie o wszystkim się dowiedzieli? Ale jak??? I wtedy Amerykanie sobie przypomnieli, że agenci ochrony jeszcze zimą 1980 roku odnotowali jakiegoś nieznajomego, który wszedł do radzieckiej ambasady, ale jego wyjścia nie mogli sobie przypomnieć. Pamiętali, tylko że z budynku wyszedł potem jakiś Rosjanin w kombinezonie…


„Rudego” wydał renegat


Światło na tą zagadkową historię rzucił w 1985 roku dobrowolnie zgłaszający się do ambasady USA w Rzymie, I zastępca naczelnika Wydziału Amerykańskiego I Dyrekcji Generalnej KGB ZSRR – były płk KGB Witalij Jurczenko. To właśnie on był oficerem służby bezpieczeństwa, który przyjął w styczniu 1980 roku rudobrodego informatora. Jurczenko nie znał jego prawdziwego nazwiska. Gość przekazał je tylko szefostwu, ale Jurczenko pamiętał jego rysopis i przekazał go Amerykanom.

W NSA zabrali się za robotę. Przyszło im poszukać szpiega pośród 580 osobami, które pracowały w tych latach. To było tak, jak szukanie igły w stogu siana. Ale wysiłek detektywów dał rezultaty. Metodą eliminacji wreszcie doszli do Peltona, ale nie od razu im udało się go złamać. Ale w czasie konfrontacji z Jurczenką ten ostatni od razu poznał swego informatora.

Ronald przyznał się do wszystkiego, kiedy obiecano mu zamienić krzesło elektryczne na dożywocie. Ława przysięgłych uznała go winnym, a sąd wydał zabawny werdykt: trzy razy dożywotnie więzienie plus jeszcze 10 lat do odsiadki.

Naiwnością byłoby sądzić, że Amerykanie przestali podsłuchiwać – po stracie „Kokonu” robiono to z atomowych okrętów podwodnych. Taki sam „Kokon” został umieszczony przez mędrków z NSA na dnie Morza Barentsa, skąd przejmowali bezcenne informacje o dyslokacji naszych okrętów podwodnych u wybrzeży Szwecji, Norwegii i innych krajów NATO, pod lodami Arktyki oraz o wszystkich testach jądrowych i termojądrowych na Nowej Ziemi, chociaż incydent w Zatoce Szelichowa zmusił Rosjan do zmiany kodów i szyfrów w wojskowej korespondencji.


Kontradmirał ujawnia kłamstwa


Według oświadczenia byłego I zastępcy szefa wywiadu Floty Pacyfiku kontradmirała Anatolija Tichonowicza Sztyrowa w odpowiedzi na kłamstwa Boba Woodwarda, wieloletnie przechwytywanie radzieckiej korespondencji nie przyniosło zbyt wielkiej korzyści Amerykanom. Według jego słów:
…ucieczka danych była, ale nie tak ważna, jak to wydawało się amerykańskim podsłuchiwaczom pracującym za pieniądze amerykańskiego podatnika. Rzecz w tym, że przez kabel są przesyłane sygnały już zaszyfrowane i rozszyfrować je można tylko przy pomocy specjalnego klucza. Kiedy go się nie ma, to rozszyfrowanie takiego tekstu można poświęcić wiek. Jakąś informację mającą słaby stopień zabezpieczenia i nie zawierającej tajemnicy państwowej, Amerykanom udało się przejąć. I nic ponadto. Tak więc pieniądze amerykańskich podatników zostały wrzucone do Morza Ochockiego…

[Radzieckie szyfry były jednymi z najtrudniejszych do złamania na świecie. Były one (i nadal są) opracowywane na podstawie losowo wybranych liczb, co stanowi wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia nawet do najsprawniejszych komputerów i specjalistów od dekryptażu… - uwaga tłum.]

Gorbaczow i Reagan podpisują porozumienie redukujące ilość rakiet małego i średniego zasięgu z głowicami nuklearnymi w Reykjaviku

- Poza tym – kończy Dimitrij Ilicz – Gorbaczowowi jako głównodowodzącemu od razu zameldowano o znalezisku w Zatoce Szelichowa. Ale sekretarz generalny zdecydował się nie przedsiębrać żadnych kroków, bo przed nim było spotkanie z „przyjacielem” Reaganem.  Podanie do publicznej wiadomości o tym, że radzieckie wody terytorialne są permanentnie naruszane przez amerykańskie okręty podwodne i przechwytywaniu przez ich urządzenia techniczne korespondencji dowództwa Floty Oceanu Spokojnego już było przygotowane, ale Moskwa nie dała na to „zielonego światła”. I tak byśmy incydent ten przemilczeli, gdyby nie Bob Woodward z „The Washington Post” nie roztrąbił tej historii na cały świat.



Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 25/2014, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©