Morze Ochockie - akwen operacji "Ivy Bells"
Iwan Barykin
Władze USA
wygrały proces sądowy z kompanią Microsoft. Federalny sąd uznał, że służby
specjalne mogą uzyskać dostęp do plików, które są chronione na serwerach na
całym świecie, a nie tylko w USA.
O tej
zadziwiającej ze względu na zarozumialstwo operacji amerykańskich służb
specjalnych, które zorganizowały podsłuch rozmów przeprowadzanych przy pomocy
podmorskiego kabla przeciągniętego po dnie Morza Ochockiego opowiadał były
pracownik kontrwywiadu Floty Oceanu Spokojnego – którego nazwiemy Dimitrij Ilicz K. (na jego własna
prośbę). Można to zrozumieć ze względu na to, że sprawa ta jest jeszcze objęta
klauzulą tajności. Chociaż, jak to wiadomo z jego słów, sprawę roztrąbił na
cały świat dziennikarz „The Washington Post” Bob Woodward, współpracujący z CIA. W jego książce pt. „Uznanie dla
szefa wywiadu” jest tyle nieprawdy i nieścisłości, że ówczesne dowództwo Floty
Pacyfiku postanowiło „poprawić” kiepskiego dziennikarza.
Świadectwo kontrwywiadowcy
- Początki tych
wydarzeń sięgają lat 70. ubiegłego stulecia – opowiada Dimitrij Ilicz. – Wtedy
to właśnie na dnie Morza Ochockiego został położony ultrasekretny kabel
wojskowej łączności przewodowej, który łączył sztab Floty Pacyfiku (we
Władywostoku – przyp. tłum.) z bazą okrętów podwodnych (w Pietropawłowsku
Kamczackim – przyp. tłum.) i z Centralą. Poprzez niego prowadzono
korespondencję na temat dyslokacji radzieckich atomowych okrętów podwodnych na
Pacyfiku, położenia geograficznego poszczególnych okrętów, przeznaczonych do
wykonania odwetowego uderzenia na USA, rezultatach odpaleń ćwiczebnych pocisków
rakietowych z kosmodromu Kapustin Jar na poligon w Kura w rejonie Kamczatki.
Tego rodzaju dane przekazywano natychmiast do MON ZSRR w Moskwie. Amerykanie domyślali
się istnienia podwodnego „telemostu”, ale gdzie znajdował się ten kabel, tego
nie mogli wyczaić.
Na początku lat
70., korespondencję tą namierzył dzięki zmianom pola elektromagnetycznego
przepływający nieopodal kabla amerykański okręt podwodny, które pływały w
morzach otaczających ZSRR tak jak i nasze wokół USA. Od tego czasu amerykańskie
okręty podwodne zaczęły regularnie wpływać na Morze Ochockie i regularnie
zawisać nad radzieckim kablem – ale zrobić tego, przez kilka dni wisieć nad
jednym miejscem, tego rzecz jasna nie były w stanie.
USS Halibut
I wtedy w
sekretnych laboratoriach Pentagonu opracowano unikalny, głębokowodny aparat
naszpikowany szpiegowską elektroniką. To był siedmiometrowy walec – „Kokon”, o
średnicy ponad metr, z 60 miniaturowymi magnetofonami w środku i z plutonowym
źródłem zasilania – a właściwie mini-reaktorem jądrowym. Czujnik pola
elektromagnetycznego mógł rejestrować zmiany pola EM podmorskiego kabla nie
naruszając jego konstrukcji. W celu założenie tego urządzenia we wrześniu 1972
roku został wysłany atomowy okręt podwodny z rakietami samonaprowadzającymi USS
Halibut
(SSGN-587). W odległości 32 mn/~59 km od wybrzeży Kamczatki, na głębokości 65
m, USS Halibut zlokalizował kabel i zawisł nad nim. Chłopcy z brygady
SEAL ustawili obok kabla „kokon” i powrócili na pokład okrętu. Po takim
sukcesie, w Pentagonie długo nie mogli otrzeźwieć z radości, i nazwali całe
przedsięwzięcie „operacją specjalną stulecia”. Do brzegów Kamczatki w celu
zabrania supertajnych informacji i wymiany kaset magnetofonowych wyprawiano
okręt podwodny raz w miesiącu. Tak zaczęła się realizacja operacji „Ivy Bells”.
[Amerykańska Wikipedia podaje także, iż w operacji
tej i innych tego rodzaju w różnych częściach świata, uczestniczyły także inne
okręty podwodne, takie jak: USS Parche (SSN-683), USS Richard
B. Russell (SSN-687) i USS Seawolf (SSN-575) – uwaga tłum.]
Sprzedał tajemnicę za 35.000 $USA
Wieczorem,
14.I.1980 roku, w radzieckiej ambasadzie w USA rozległ się dzwonek telefonu.
Nieznany głos przedstawił się jako pracownik rządu federalnego i poprosił o
spotkanie. W oznaczonym czasie na spotkaniu pojawił się rudobrody nieznajomy,
którym okazał się być Ronald Pelton.
On opowiedział oficerowi dyżurnemu o celu przybycia – a rzecz szła o… przechwytywaniu
przez Pentagon ultratajnych rozmów radzieckiego dowództwa przez kabel w Morzu
Ochockim. Był gotów powiedzieć coś więcej na ten temat wszystkiego za 35.000
USD.
Ronald oświadczył,
że został bankrutem i potrzebuje pieniędzy na spłatę długów. Okazało się, że on
– były funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – NSA USA – nie
przeszedł weryfikacji na wariografie (poligrafie czyli detektorze kłamstw –
przyp. tłum.), kiedy skłamał, że nie zażywał narkotyków. Sprawa oparła się o
kierownictwo, a tam nie mogli nie zauważyć, że ich pracownik popala trawkę.
Pelton został zdegradowany, zaś jego pensję obcięto o połowę, a on
przyzwyczajony do wysokiego wynagrodzenia wpadł w stres i coraz częściej był
„na haju” i rychło wyleciał na bruk.
W radzieckiej
ambasadzie obiecano wypłacić mu wysokie honorarium za każdą informację o tym,
co stało się wiadomym pracownikom NSA z podsłuchu kabla. Ronald z radością się
zgodził – miał wielu kolegów na starym miejscu pracy, którzy za kilka baksów
mogli sprzedać każdą informację i takich, którzy umieli trzymać język za
zębami. Ustalono, że Pelton będzie przekazywał zdobyte informacje w określone
dni i o określonej godzinie w Wiedniu, gdzie często wyjeżdżał w sprawach
zawodowych.
Przed jego
odejściem polecono Peltonowi zgolić brodę dla jego własnego bezpieczeństwa i
przebrać się w stary kombinezon ślusarza ambasady. Za rogiem czekał na niego
mikrobus. W mieszkaniu konspiracyjnym na przedmieściu Waszyngtonu, Peltonowi
dano kolację i odwieziono do domu, życząc powodzenia.
"Kokon" made by CIA
„Kokon” podniesiony z głębiny
W ciągu 5 lat
Pelton ciągle przekazywał bezcenne informacje. Moskwa wiedziała wszystko o
operacji „Ivy Bells”, znała parametry techniczne „Kokonu” i szyfry używane
przez NSA. Oczywiście zaczęto poszukiwania „Kokonu”. Jego poszukiwania
przerwano nieoczekiwanie, kiedy w sierpniu 1981 roku przerwała się łączność na
linii Pietropawłowsk Kamczacki – Magadan. Po długich poszukiwaniach znaleziono
przerwanie kabla, a razem z nim znaleziono wielki cylinder nieznanego przeznaczenia.
Nie było co gadać – na ściance cylindra widniał napis: Made in USA. Czy naprawdę Amerykanie byli tak pewni tajności swych
poczynań, czy zrobili to umyślnie – niby to przyjmijcie prezencik od
amerykańskiego prezydenta?
Kiedy nurkowie
zaczęli oglądać „Kokon”, zwrócili oni uwagę na to, że jeden z końców cylindra
się nagrzewa. Wynikła stąd obawa, że to jest jakaś bomba z opóźnionym zapłonem.
Dlatego też zdecydowali nie odłączać „Kokonu” od kabla i nie podnieśli go na
powierzchnię. O niebezpiecznym znalezisku zameldowali do Moskwy, ale stamtąd
przyszedł rozkaz:
Po oględzinach dokonanych przez specjalistów, przesłać
specjalnym wojskowym samolotem transportowym do Centrali.
W Moskwie
otworzyli „Kokon” i zdębieli ze zdumienia, jak bardzo był on naszpikowany
elektroniką.
W czasie
następnego rejsu amerykański SSN w Zatoce Szelichowa nie znalazł „Kokonu”. To
znaczyło, że Rosjanie o wszystkim się dowiedzieli? Ale jak??? I wtedy
Amerykanie sobie przypomnieli, że agenci ochrony jeszcze zimą 1980 roku
odnotowali jakiegoś nieznajomego, który wszedł do radzieckiej ambasady, ale
jego wyjścia nie mogli sobie przypomnieć. Pamiętali, tylko że z budynku wyszedł
potem jakiś Rosjanin w kombinezonie…
„Rudego” wydał renegat
Światło na tą
zagadkową historię rzucił w 1985 roku dobrowolnie zgłaszający się do ambasady
USA w Rzymie, I zastępca naczelnika Wydziału Amerykańskiego I Dyrekcji
Generalnej KGB ZSRR – były płk KGB Witalij
Jurczenko. To właśnie on był oficerem służby bezpieczeństwa, który przyjął
w styczniu 1980 roku rudobrodego informatora. Jurczenko nie znał jego
prawdziwego nazwiska. Gość przekazał je tylko szefostwu, ale Jurczenko pamiętał
jego rysopis i przekazał go Amerykanom.
W NSA zabrali się
za robotę. Przyszło im poszukać szpiega pośród 580 osobami, które pracowały w
tych latach. To było tak, jak szukanie igły w stogu siana. Ale wysiłek
detektywów dał rezultaty. Metodą eliminacji wreszcie doszli do Peltona, ale nie
od razu im udało się go złamać. Ale w czasie konfrontacji z Jurczenką ten
ostatni od razu poznał swego informatora.
Ronald przyznał
się do wszystkiego, kiedy obiecano mu zamienić krzesło elektryczne na
dożywocie. Ława przysięgłych uznała go winnym, a sąd wydał zabawny werdykt:
trzy razy dożywotnie więzienie plus jeszcze 10 lat do odsiadki.
Naiwnością byłoby
sądzić, że Amerykanie przestali podsłuchiwać – po stracie „Kokonu” robiono to z
atomowych okrętów podwodnych. Taki sam „Kokon” został umieszczony przez mędrków
z NSA na dnie Morza Barentsa, skąd przejmowali bezcenne informacje o dyslokacji
naszych okrętów podwodnych u wybrzeży Szwecji, Norwegii i innych krajów NATO,
pod lodami Arktyki oraz o wszystkich testach jądrowych i termojądrowych na
Nowej Ziemi, chociaż incydent w Zatoce Szelichowa zmusił Rosjan do zmiany kodów
i szyfrów w wojskowej korespondencji.
Kontradmirał ujawnia kłamstwa
Według
oświadczenia byłego I zastępcy szefa wywiadu Floty Pacyfiku kontradmirała Anatolija Tichonowicza Sztyrowa w
odpowiedzi na kłamstwa Boba Woodwarda, wieloletnie przechwytywanie radzieckiej
korespondencji nie przyniosło zbyt wielkiej korzyści Amerykanom. Według jego
słów:
…ucieczka danych była,
ale nie tak ważna, jak to wydawało się amerykańskim podsłuchiwaczom pracującym
za pieniądze amerykańskiego podatnika. Rzecz w tym, że przez kabel są
przesyłane sygnały już zaszyfrowane i rozszyfrować je można tylko przy pomocy
specjalnego klucza. Kiedy go się nie ma, to rozszyfrowanie takiego tekstu można
poświęcić wiek. Jakąś informację mającą słaby stopień zabezpieczenia i nie
zawierającej tajemnicy państwowej, Amerykanom udało się przejąć. I nic ponadto.
Tak więc pieniądze amerykańskich podatników zostały wrzucone do Morza
Ochockiego…
[Radzieckie szyfry były jednymi z najtrudniejszych
do złamania na świecie. Były one (i nadal są) opracowywane na podstawie losowo
wybranych liczb, co stanowi wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia nawet do
najsprawniejszych komputerów i specjalistów od dekryptażu… - uwaga tłum.]
Gorbaczow i Reagan podpisują porozumienie redukujące ilość rakiet małego i średniego zasięgu z głowicami nuklearnymi w Reykjaviku
- Poza tym –
kończy Dimitrij Ilicz – Gorbaczowowi
jako głównodowodzącemu od razu zameldowano o znalezisku w Zatoce Szelichowa.
Ale sekretarz generalny zdecydował się nie przedsiębrać żadnych kroków, bo
przed nim było spotkanie z „przyjacielem” Reaganem.
Podanie do publicznej wiadomości o tym,
że radzieckie wody terytorialne są permanentnie naruszane przez amerykańskie
okręty podwodne i przechwytywaniu przez ich urządzenia techniczne
korespondencji dowództwa Floty Oceanu Spokojnego już było przygotowane, ale
Moskwa nie dała na to „zielonego światła”. I tak byśmy incydent ten
przemilczeli, gdyby nie Bob Woodward z „The Washington Post” nie roztrąbił tej
historii na cały świat.
Tekst i
ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 25/2014, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego
– Robert K. Leśniakiewicz ©