Morze Czarne, 42°55’54”N - 033°06’E
Podnieśliśmy
kotwicę po zapadnięciu zmroku i powoli nabierając prędkości położyliśmy się na
kurs sto piętnaście stopni, w kierunku wybrzeży Turcji. Idąc w kierunku
tureckiego portu Zongulak. Pogoda cały czas była dobra, co mnie zdumiewało,
bowiem miałem w pamięci dzieje tego morza, które antyczni Grecy nazwali Morzem
Gościnnym, także Rzymianie mówili o nim Pontus
Euxinus – także potrafiło być wyjątkowo niegościnne i zdarzały się na nim
krótkie, ale silne sztormy o sile orkanu dochodzącego do dwunastu stopni w
skali Beauforta, które posłały na dno więcej statków, niż niejedne działania
wojenne…
Ruszyliśmy
z Warny robiąc osiem węzłów w kierunku południowo-wschodnim. Nie musieliśmy się
spieszyć. Naïs dyżurująca jako pierwsza wydała dokładne instrukcje Atis, co do
skanowania przestrzeni wodnej i dna przesuwającego się pod kilem Atlantis MMII i siedziała w sterówce
czekając na pojawienie się potwora. Gemma odsypiała zaległości, a Krystyna
leżała przytulona do mnie w mojej kabinie.
Patrzyliśmy
w ciemność. Ciepło jej ciała uspokajało i koiło mój niepokój. Byłem
niespokojny, bo cała ta historia wydawała mi się dziwną od a do zet.
- Co o tym
sądzisz? – zapytałem Krystynę.
- Dziwne
to jest – zgodziła się ze mną. – Wydaje mi się, że Komitet Dziewiętnastu
prowadzi jakąś grę, której celu nie znamy. Mamy szukać potwora, i robić
skanowanie dna Morza Czarnego. To może zrobić każdy i nie potrzeba do tego
specjalistycznego sprzętu, jaki mamy na pokładzie.
- Też tak
uważam. No i ta konspira…. – dodałem – takie to jakieś… operetkowe?
- Yhmmm… -
Krystyna powiedziała to sennie.
Mnie też
kleiły się powieki. Usnąłem.
Kiedy się
przebudziłem, Krystyny nie było już u mojego boku. W bulaju widziałem
jasnożółtą zorzę przedporanną. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Wskoczyłem
w ciuchy i wyszedłem na pokład. Świeże powietrze przegoniło resztę senności, a
ja wszedłem do sterówki. Krystyna siedziała rozparta w fotelu i obserwowała
ekrany.
- Kapitan
na pokładzie – usłyszałem głos Atis. Krystyna drgnęła.
- I co,
nic się nie dzieje? – zapytałem.
- Ano nic
– nie widziałam niczego ciekawego, Naïs zresztą też… - odparła.
- Gdzie w
ogóle jesteśmy? – zapytałem Atis.
- W tej
chwili tutaj – wyświetliła mi mapę zachodniej części Morza Czarnego z
pulsującym niebieskim krążkiem na wysokości Bosforu. Mamy pięćdziesiąt siedem
minut do punktu zwrotnego.
- OK.
dziękuję Atis – powiedziałem – proszę…
Nie
dokończyłem, bo naraz na ekranie sonaru panoramicznego zaczęło coś się dziać.
Na płaskim dnie pojawiło się coś w rodzaju kopuły. Pojawiło się i znikło.
-
Widziałeś? – Krystyna spojrzała na mnie pytająco. – Co to było?
- Nie
wiem… - odparłem – Atis!?
- Obiekt w
kształcie kopuły o średnicy około stu dwudziestu ośmiu metrów i wysokości trzydziestu
dwóch – odpowiedziała natychmiast. – Pochodzenie i przeznaczenie nieznane.
Spojrzeliśmy
sobie w oczy.
- To chyba
tego poszukuje Komitet Dziewiętnastu... – Krystyna powiedziała to bardzo
powoli.
- A gadka
o potworze, to mydlenie oczu? – zapytałem – e, chyba nie, bo o tych delfinach
czytałem w rosyjskiej prasie jeszcze dwa lata temu.
- Atis,
podaj proszę położenie tego… tego czegoś na dnie – poprosiłem.
- Proszę:
czterdzieści dwa stopnie pięć minut północ, dwadzieścia dziewięć stopni
pięćdziesiąt siedem minut wschód. Głębokość dwa tysiące osiemdziesiąt metrów.
- To
oznacza, że tam jest ponad dwieście atmosfer ciśnienia – przemknęło mi przez
głowę – i to jakiej wody! Śmierdzącej siarkowodorem i metanem… Błe! –
otrząsnąłem się.
- Za pół
godziny punkt zwrotny – oznajmiła Atis po chwili milczenia.
- Trzeba
będzie sobie porozmawiać z Naïs, ale poważnie – powiedziałem. – Nie lubię być
figurantem w czyjejś grze. To nie są twoi ziomkowie? – zapytałem Krystynę.
- Nie, my
nie mamy baz na Ziemi. Żadnych. Są nam po prostu niepotrzebne.
- A zatem
jest jeszcze ktoś, kto bierze udział w tej grze… - westchnąłem.
Do rozmowy
doszło po obiedzie. Pokazaliśmy Naïs rejestraty i zapytaliśmy wprost, czy tego
właśnie szukamy.
- Więc
jednak! – jej oczy rozbłysły. – Między innymi tego – skinęła głową. – To jest
tylko jeden z celów tego rejsu.
-
Wiedziałaś o tym od początku – stwierdziłem.
- Tak –
przyznała spokojnie.
-
Mogliście nam powiedzieć – nie wytrzymała Gemma. – Dla mnie to jest totalny
brak zaufania!
- Być
może, ale zrozumcie nas – powiedziała spokojnie Naïs. – Nikt nie uwierzy w to,
że wody Wszechoceanu skrywają takie konstrukcje. Wiemy jeszcze o istnieniu
dwóch podobnych struktur. Pierwsza została znaleziona koło Kapsztadu, druga w
Morzu Bellinghausena. A najważniejsze pytanie brzmi – kto je zbudował i po co?
Wszystko to są obiekty głębinowe i znajdują się na głębokościach poniżej dwóch
tysięcy metrów. Ta jest położona najpłycej. Poza tym działania Komitetu są niejawne
i słusznie. Dość wariatów na tym świecie zrobiło szkód swym nieodpowiedzialnym
postępowaniem…
- Może
zatem puścimy tam ROV-a? – zapytałem.
- Myślę,
że tak, szczególnie że proszono nas o dokumentację wszystkich ciekawych
obiektów po drodze. Ale to dopiero w drodze powrotnej. Mamy szukać potwora czy
potworów, a nie kopuł na dnie – uśmiechnęła się przepraszająco.
- OK., w
takim razie płyniemy dalej.
I
płynęliśmy teraz kursem na NE-E w kierunku Soczi, do brzegów Gruzji, śpiewów,
tańca, wina i wiecznej wiosny. A tak naprawdę w kierunku ogniska ciągłego
konfliktu i ścierania się wrogich sił, co od czasu do czasu dawało znać na cały
świat nowymi starciami zbrojnymi. Ale na razie zmierzaliśmy niemal dokładnie do
geometrycznego środka Morza Czarnego wlokąc się z prędkością ośmiu węzłów.
Zmienialiśmy się przy przyrządach, ale nie odkryliśmy niczego nowego. Krajobraz
dna morskiego był monotonny a głębokość wciąż w granicach dwóch kilometrów. O
dziesiątej poszedłem do swej kabiny. Przy sterze została Gemma.
Z otchłani
snu wyrwał nas jodłujący, okropnie wkurzający odgłos buczka alarmowego.
- Alarm
przeciwkolizyjny! Pas ratunkowy jest pod koją! – rzuciłem Krystynie i wyskoczyłem z koi
.
Wybiegliśmy na pokład. Morze było spokojne i ciche, za ciche jak na mój gust.
Czaiła się w nim jakaś niewypowiedziana groźba. Wpadłem do sterówki. Były tam
obie pozostałe kobiety. Gemma stała przy sterze, a tuż za nią Naïs też
niekompletnie ubrana w majteczki i ciepły polarowy bezrękawnik.
- Co się
dzieje? – zapytałem. Gemma tylko wskazała palcem przed siebie.
Spojrzałem
po linii jej wzroku. Za sobą usłyszałem tylko ciche „opppsss…” Krystyny.
W
odległości pół mili od naszego jachtu leżała na wodzie ogromna masa stali.
Znajomy krążownik kołysał się martwo na ciemnej wodzie. Był idealnie
zaciemniony, nie świeciły się nawet światła pozycyjne, i gdyby nie regularny
kontur na tle wody i nieba, nie domyślilibyśmy się jego obecności przed
dziobem.
- Co
pokazuje radar? – zapytałem.
-
Niewyraźne echo w odległości ponad dziesięciu mil… - odpowiedziała Gemma
drżącym głosem, w którym czuło się strach. Krystyna podeszła do niej i objęła
ją ramieniem.
Spojrzałem
na ekran. Miała rację – w odległości dziesięciu mil na naszym kursie pulsowało
słabe echo w miarę obrotów promienia wodzącego. Ale przecież ten cholerny krążownik
znajdował się o niecałe sześćset metrów od nas! – tylko że na radarze go po
prostu nie było…
- Atis? –
powiedziałem pytającym tonem.
- Nie
wiem, co o tym sądzić, radiolokator jest sprawny… - dałbym głowę za to, że w
głosie komputera nawigacyjnego usłyszałem niepewność.
- Chyba
działa jakiś cholerny antyrad –
pomyślałem.
- Krysiu,
wystrzel dwie flary tak, by spadały pomiędzy nimi a nami – OK.? – poprosiłem
Krystynę.
- OK. –
Krystyna sięgnęła do skrytki i wyjęła z niej rakietnicę wraz z paczką długich
nabojów. Wyszła na pokład i po chwili huknął wystrzał, a w chwilę później
drugi. Po kilku sekundach jaskrawe światło magnezji padło na stojący przed nami
okręt.
- O jasna
dupa! – szepnęła Gemma po polsku.
- It’s impossible! – powiedziała głośno
Naïs.
Przed nami
stał Admirał Masorin. Nie było mowy o
pomyłce.
- Atis,
podaj proszę położenie – zadysponowałem. – I odnotuj je.
- Tak
jest. Znajdujemy się na czterdziestym drugim stopniu, pięćdziesiątej piątej
minucie i pięćdziesiątej czwartej sekundzie północ oraz trzydziestym trzecim
stopniu i szóstej minucie wschód, głębokość dwa tysiące osiemdziesiąt osiem
metrów.
- Dobra,
podejdziemy do niego zobaczyć, co się tam stało… - powiedziałem biorąc
sterowniczy joystick od Gemmy.
CDN.