Powered By Blogger

sobota, 6 grudnia 2014

Dziwne dni (11)

XI

Znowu całowali się na miękkim piasku w ciepłych promieniach słońca. Naraz jeden z koni parsknął cicho. Ale Kheram pierwszy wyczuł niebezpieczeństwo. Wiedziony bardziej instynktem niż doświadczeniem nagle odepchnął Ilvę od siebie. W samą porę – w miejsce, na którym leżeli, wbił się krótki oszczep.
- Co za… - Ilva otworzyła oczy poczym poderwała się na równe nogi tylko po to, by porwać leżące na słońcu tuniki.

Kheram rzucił okiem w stronę rzeki. W odległości może dwustu kroków od brzegu płynęła długa łódź, na której pokładzie stali jacyś wojownicy nie zdradzający jakichkolwiek przyjaznych zamiarów – a wręcz odwrotnie… Wojownik, który rzucił oszczepem właśnie nakładał drugi na atlatl i wziął szeroki zamach.
- Chodu! – krzyknął Kheram wskakując na konia dziękując w duchu wszystkim bogom Stygii za to, że nie rozsiodłali koni.
Ilva też wskoczyła na swego konia i krzyknęła hesz! Pognali przed siebie w kierunku od rzeki. Odskoczyli jakieś pół mili i zatrzymali się. Nieznajomi wylądowali i oglądali miejsce, w którym zamierzali biwakować. Nie zamierzali ich jednak ścigać.
                           
- Ubierz się – Ilva podała mu tunikę, którą włożył na siebie. – Co to za ludzie? Wcale nie wyglądali sympatycznie.
- To ilbarskebutyri, tutejsi rzeczni piraci – wyjaśnił. – Są dobrzy na wodzie, ale na lądzie przedstawiają niewielką wartość. To przede wszystkim dezerterzy z armii – głównie stygijjskiej i różni pieczeniarze. Ostatnio doszło tam trochę wolnych Zaporosców od Włodymira Zaporoskiego no i Ilbaryjczyków.
- Myślę, że lepiej będzie zejść im z drogi – Ilva wpatrzyła się, jak piraci ładują się z powrotem na łódź i odpływają. – Jest ich po prostu za dużo, jak na mój gust.
- Aha, i na mój też – rzekł Kheram i klepnął swego wierzchowca w szyję. – Tak czy owak pojedziemy wzdłuż rzeki i zanocujemy gdziekolwiek.
- A może tam? – Ilva od dłuższego czasu lustrowała horyzont i jej ramię wskazało kierunek północno-zachodni. – Tam, gdzie jest ten czarny punkt. Może to są jakieś skałki, czy coś takiego, gdzie można założyć obóz i w razie czego skutecznie się bronić. Pustynne Plemiona tu raczej nie zaglądają. Piraci, jak widać – też.
- A zatem w drogę! – Ilva ściągnęła wodze i skierowała się w stronę czarnego punktu majaczącego nad stepowym horyzontem. – To chyba jest jakiś śivet, pustynna twierdza jakich wiele w tej okolicy…   

Wydawało im się, że mają do niego jakieś cztery, no maksymalnie pięć mil. Okazało się rychło, że jest to jakaś czarna wieża podobna do grubego minaretu. Im bardziej się do niej zbliżali, tym większe ogarniało ich zdumienie. Wreszcie stanęli przed wjazdem – bo to nie była żadna brama tylko po prostu wjazd na ulicę, która kończyła się jak ucięta – z jednej strony znajdowała się szara, spalona słońcem takyrowa ziemia, a z drugiej smoliście czarne kamienne flizy ulicy parterowych lub co najwyżej piętrowych domów-pudełek. Nie było widać żadnego śladu życia. Czarne Miasto stało przed nimi puste, ciche i … nieco przerażające.

- Czarne Miasto – powiedział Kheram – legendarne Czarne Miasto, gdzie zamieszkują ghulle-trupożerne i Dzieci Jhill.
- Nie wierzę w ghulle – mruknęła Ilva wzruszając ramionami – a Dzieci Jhill to przecież tylko sępy… Pewnie tu zamieszkują i dlatego powstały te głupie legendy.
- Zazdroszczę ci tej twojej pewności siebie – zauważył cierpko Kheram.
- Będziesz się uczył, to będziesz wiedział tyle, co ja – odpowiedziała spokojnie – w Belverusie jest uniwersytet i nasza akademia, więc masz gdzie studiować. Aha, i akademia wojskowa. Nemedyjczycy są dobrymi wojownikami i mają doświadczonych, wykształconych wodzów. Gedrena bała się najbardziej właśnie ich. Dlatego właśnie na Nemedię i Brythunię szykowała coś ekstra. Coś więcej, niż dwa miliony wojowników i gwardzistów plus siły piktyjskie i Kothijczycy na dokładkę – w sumie trzy i pół miliona ludzi.
- Skąd to wiesz? – zdumiał się Kheram – tego nie mówiono nawet nam.
- Bo to były najbardziej sekretne plany Gedreny i jej kapłańskiej zgrai, które Bractwo przeniknęło, i dlatego ona nas tak nienawidziła – powiedziała Ilva. – Ale na razie rozejrzyjmy się za jakimś noclegiem, słońce zachodzi.

Faktycznie, słońce zachodziło w pomarańczowo-złotej łunie i Czarne Miasto wyglądało w niej jeszcze bardziej niesamowicie w dusznym, nieruchomym powietrzu. Przyjrzawszy się lepiej płytom kamiennym zauważyli, że emanują one delikatną, tęczową poświatę widoczną tylko w cieniu, a ściany domostw pokryte są jakimiś świecącymi niebieskawym, mżącym blaskiem.
- Potrafisz to przeczytać? – zapytała Ilva, kiedy weszli do jednej z budowli.
- Nie, to jest stare, bardzo stare pismo – powiedział. – Chyba jeszcze sprzed Kataklizmu – dodał po zastanowieniu się.

Miał na myśli Kataklizm, który zmiótł Atlantydę z powierzchni Oceanu.  Jak każdy Stygijczyk znał i posługiwał się tylko pismem demotycznym, zaś hieratyczne pismo kapłańskie było dlań czymś niedostępnym. Posługiwali się nim tylko ludzie ze szczytów władzy. Tych najwyższych i najbliższych Tronu i Ołtarza…
- Gdzie nocujemy? – zapytał. – Proponuję tutaj. Jest tu dość przestronnie i pomieścimy się wszyscy…
- No i jest szczelny dach – dodała Ilva – a zbiera się na burzę.

Szybko wprowadzili konie do sąsiedniego pomieszczenia, a sami zajęli nieco mniejsze, którego okno wychodziło na ulicę w kierunku, z którego przyjechali, założyli bowiem, iż mogą zostać zaatakowani właśnie od strony rzeki. Położyli się na posłaniach z derek i z siodłami pod głową. Najpierw zastanawiali się, czy nie trzymać straży przez północy, ale dali sobie spokój i położyli się spać słuchając porykiwania burzy, która nadciągała znad Morza Vileyet. Zasnęli.

Obudził ich huk gromów. Centrum burzy nadeszło nad Czarne Miasto i w minaret raz po raz uderzały potężne, wielomilowe wyładowania elektryczne. Huk nakrywał ich co chwilę jak wieko, a deszcz siekł czarne płyty budynków i ulic. Kheram wstał, by się rozejrzeć. Spojrzał w kierunku rzeki – poza szarą falą ulewy nie widział niczego. Podszedł do okna wychodzącego na minaret i zdębiał z zachwytu. Oto piorun uderzył w jego szczyt, a cała konstrukcja i otoczenie minaretu rozjarzyło się tęczowym, wielokolorowym światłem. Kolejny piorun i kolejna feeria barwnego światła. I kolejna…
- Ilvo obudź się! Ilvo kochanie! – krzyknął – wstawaj i patrz!
Dziewczyna podniosła się z posłania trąc oczy. Spojrzała nań pytająco i podeszła do okna.
- Patrz tam – wskazał jej kierunek.
Cztery kolejne wyładowania rąbnęły w wieżycę minaretu, która zajaśniała tęczowym światłem. Ilva krzyknęła ze zdumienia i zachwytu.
- Piękne, co nie? – zapytał obejmując ją.
- Cudowne – przyznała.

Stali objęci patrząc na niezwykłe widowisko. Miasto stało się czymś mniej nieprzyjaznym, niż im się pierwej wydawało. A potem, kiedy burza oddaliła się w kierunku shemickiej pustyni, poszli spać i spali do rana, tym razem snem młodych ludzi, bez marzeń i koszmarów… 

CDN.