Morze Czarne – 43°00’00”N - 038°00’00”E
-
Słyszeliście najnowszą wiadomość? – Gemma wpadła jak burza do mesy. – Rosjanie
przyznali się do tego, że to z ich krążownika ostrzelano i zniszczono Eddingtona! I przy okazji prawie setkę
innych satelitów! Raził je puls magnetyczny tych eksplozji!
- Kto tak
powiedział? – zdumiałem się.
- Radio
Moskwa i Radio Tbilisi – odpowiedziała.
-
Nieprawdopodobne – Krystyna zrobiła sceptyczną minę. – To nie w ich stylu.
- A
właśnie, że tak – Gemma roześmiała się radośnie – a wiecie, co jest najlepsze w
tym wszystkim?
- ???
- To, że
znalazła się cała załoga! Została dostarczona na pokład krążownika z
powrotem!!! Tuż przed wschodem słońca.
- Nawet
wiem, kiedy – powiedziałem.
- Tuż
przed wybuchem – powiedziała Krystyna – te dwa obiekty zmierzające do Admirała… Cholera, że też nie
zaobserwowaliśmy, co się z nimi stało!
- Nie
uwierzycie – odezwała się milcząca dotąd Naïs – po prostu rozpłynęły się,
rozpuściły w wodzie…
- ??? – ze
zdumienia zaparło nam dech na moment.
-
Naprawdę! – krzyknęła – Atis nagrała to wszystko!
Rzuciliśmy
się do nawigacyjnej i przejrzeliśmy rejestraty. Nie było wątpliwości. Obiekty
dotarły do miejsca, w którym znajdował się Admirał
Masorin, wynurzyły się i po kilku sekundach znikły…
- Może
wyleciały w powietrze jak UFO? – zapytała Naïs.
- Nie, bo
byśmy je zobaczyli – odpowiedziałem. – Obserwowałem Admirała do chwili eksplozji. Nic obok niego nie wystartowało w
powietrze…
- Czyli
znów USO – Gemma westchnęła. – Nasz profesor się ucieszy…
- Ciekawy
jestem, co na to kumple komandora Byczewskiego? – mruknąłem. – To mi nie
wygląda na ich robotę.
- To w
ogóle wygląda na robotę kogoś, komu ten teleskop… - zaczęła Krystyna i
zszarzała na twarzy.
- Oż courd’elebele fix! – zakląłem – Kris ma
rację. To zrobił ktoś, komu zależało na tym, by ten teleskop czegoś (a może
kogoś) nie zobaczył! By nas przed czymś nie ostrzegł…
Twarze
kobiet pobladły. Spojrzeliśmy sobie w oczy.
- OK.,
tylko kto??? – zapytała Krystyna nieswoim głosem.
- Ktoś,
kto ma już dość gatunku Homo sapiens
sapiens… - odpowiedziałem.
Zapadła
martwa cisza przerywana jedynie pluskiem fal. Doszedłem do wniosku, że o
wszystkim powiemy profesorowi, kiedy wrócimy na ląd. Nie mogliśmy zrobić nic
więcej. Bo i kto by nam uwierzył?
- Jesteśmy
na czterdziestym trzecim stopniu szerokości geograficznej północnej i
trzydziestym ósmym stopniu długości geograficznej wschodniej – oznajmiła Atis.
- No to
kurs zero-zero, idziemy na Noworosyjsk -
powiedziałem.
Wlekliśmy
się z prędkością pięciu węzłów w stronę Noworosyjska. Zgodnie z moimi
prognozami, nie było tam niczego ciekawego, poza kilkoma ławicami ryb i
okrętami podwodnymi, które akurat odbywały rutynowe ćwiczenia. Szliśmy
powolutku w kierunku Cieśniny Kerczeńskiej, a ja miałem straszliwą ochotę
wpłynąć na Morze Azowskie i w zatokę Siwasz, zwaną „zgniłym morzem” przez
Ukraińców. Niestety, musieliśmy się trzymać zaplanowanej trasy i czesać morze w
poszukiwaniu jakiegoś mitycznego potwora, w którego istnienie jakoś nie chciało
mi się wierzyć…
W nocy
dopłynęliśmy do Cieśniny Kerczeńskiej i przez nikogo nie niepokojeni wzięliśmy
kurs na zachód – wzdłuż wybrzeży Krymu. Włączyliśmy sonar i czekaliśmy na
potwora. Siedzieliśmy tedy z Naïs w fotelach sterówki patrząc na ekrany
przyrządów. Nie liczyliśmy na to, że potwór się pojawi na nasze żądanie. Noc
wisiała nad morzem i niedalekim lądem. Gdzieś na północy świeciły łuny świateł
nadmorskich kąpielisk i kurortów. A w wodnej toni poza ławicami ryb na razie
niczego nie można było zobaczyć. Woda poniżej dwustu metrów była martwa –
skażenie siarkowodorem i metanem robiło swoje. Ta strefa była abiotyczna i
chyba tylko japońska Hedora mogłaby w niej żyć.
- Co tak
się uparłeś na tą Hedorę – zaśmiała się Naïs.
- Jak ci nie
pasuje, to mogą być chemiaki… -
zaproponowałem jej uprzejmie.
Roześmiała
się.
- Powiedz
mi – poprosiła – jak to się stało, że interesujecie się takimi zabawkami, jak
ten krążownik? Nie jesteście ludźmi morza?
- Krystyna
jest byłym komandosem marynarki, coś takiego, jak SEAL – powiedziałem. – Gemma
miała rybaków w rodzinie i jest członkinią Greenpeace.
- No, a
ty? – Naïs nie ustępowała.
- Jak ci
opowiem, to i tak nie uwierzysz – powiedziałem.
- A zatem
słucham – powiedziała oczekująco.
- No
dobrze – rzekłem – to wydarzyło się pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy
jeszcze pracowałem w Firmie. W sierpniu wracałem z jakiejś nasiadówki w Nowym
Sączu do Zakopanego, gdzie mieszkałem. Autobus nie był nawet przepełniony, więc
znalazłem miejsce, a miejsce obok mnie było wolne. Miałem ze sobą kilka
zakupionych książek, więc wyjąłem pierwszą lepszą i zabrałem się do czytania.
Była to „Zagłada z Kosmosu” profesora Schneigerta, rzecz traktująca o
technicznych aspektach reaganowskiego programu Gwiezdnych Wojen.
- Aha, i
to było inspiracją? – zapytała Naïs.
- I tak i
nie. Nie, bo lotami kosmicznymi interesowałem się od zawsze. A przynajmniej od
piątego roku życia, kiedy dostałem na gwiazdkę taką hydropneumatyczną rakietę i
książkę o podróży na Księżyc. No i mnie wzięło. Tak, bo stało się to, o czym
chcę tobie opowiedzieć.
- A co się
stało? – Naïs nie ukrywała zaciekawienia.
- Na
następnym przystanku dosiadło się parę osób. W tym także… ona. Nie zwróciłbym
na nią uwagi, gdyby nie to, że to ona zapytała mnie o wolne miejsce. Skinąłem
głową. Dziewczyna o wyglądzie studentki na szlaku. Ubrana w jakąś kolorową
bluzeczkę, dżinsową spódniczkę do połowy uda i jakieś sandałki. Ciekawe, bo jej
uczesanie pasowało właśnie do tych sandałków na jej delikatnych stopach,
których palce były wypedikirowane i paznokcie pociągnięte przeźroczystym
lakierem. Uczesanie – ciekawe, jakieś takie niemodne, ciemnoblond włosy krótko
przystrzyżone do ramion w jakiś dziwny sposób. Szare oczy były nieco nieobecne.
Ładniutka, ale bez przesady. No i ten zapach – delikatny i nie do podrobienia
zapach Chanel nr 5…
Usiadła
przy mnie i po chwili poczułem, że jej wzrok błądzi po stronach książki, którą
czytałem. Poczułem, jak nasze ramiona dotykają się, i w końcu przytuliła się do
mnie. Zdziwiony spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- To jest
bardzo ciekawe, co pan czyta – powiedziała. Miała miły głos. – Przepraszam,
można?
Ujęła mnie
za rękę i przesunęła książkę tak, by znajdowała się pomiędzy nami. Tym sposobem
przeczytaliśmy dwa rozdziały. Dojeżdżaliśmy do Nowego Targu.
-
Interesują pana Wojny Gwiezdne? – zapytała.
- Owszem,
to poniekąd zawodowe u mnie… - odrzekłem – w końcu jestem żołnierzem.
- No tak –
uśmiechnęła się patrząc na moje krótko ostrzyżone włosy – to widać. I co pan o
tym sądzi?
- Wolę nie
wypowiadać swej opinii w towarzystwie kobiet i dzieci – odrzekłem – bo
musiałbym rzucić mięsem tu i ówdzie…
- A tak
łagodniej? – zaśmiała się i zaraz spoważniała. – Pytam serio, bo to mnie też
interesuje.
- To jest
jakieś pogięte. Pomysł rodem z filmu, ale jakiś kretyn może go zrealizować, a
wtedy… - wykonałem ręką wymowny gest.
- A jak
pan sądzi, czy to może być wymierzone w jakieś istoty… pozaziemskie? –
zapytała.
- Tych z
UFO? Raczej chyba nie, chociaż… - wzruszyłem ramionami – nie sądzę, by Oni dali
się takiej prymitywnej w końcu technice.
-
Zapewniam pana, że to nie jest do końca tak, jak pan myśli… - powiedziała i
nagle urwała, jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- Chciała
pani powiedzieć, że Ufiaści mają się czego obawiać? – zapytałem – mimo swej
przeważającej techniki?
- Każda
żywa i myśląca istota powinna się tego obawiać – powiedziała powoli i dobitnie
– a poza tym kto wie, czy Oni nie podejmą jakichś kroków odwetowych w stosunku
do Ludzkości!
Spojrzałem
na nią zdumiony. W oczach czaił się twardy niebezpieczny błysk, a w głosie tej
miłej i łagodnej dziewczyny naraz stalowo zazgrzytała broń.
- Nie
powie pani, że grozi nam wojna kosmiczna z Obcymi? – powiedziałem kpiącym
tonem. – Przecież Ich wcale nie ma!?
- Taki jest
pan pewny? – tym razem ona odezwała się drwiąco – bo ja nie byłabym taka pewna.
Niech pan to sobie przemyśli, OK.? – powiedziała wstając z miejsca i biorąc
plecak.
Wysiadła w
Ostrowsku przed Nowym Targiem i znikła z mojego życia. Ale pozostało wspomnienie
tej dziwnej rozmowy i dziwnej dziewczyny, która rozpłynęła się gdzieś w
podhalańskich przestrzeniach.
Przez
moment milczeliśmy.
- No, to
rzeczywiście ciekawe – Naïs uniosła brwi. – I to ciebie zainspirowało?
- Owszem,
bo pomyślałem wtedy, że miałem randez-vous
z kimś z nie bardzo z tego świata…
Spojrzałem
za okno. Po północnej stronie, hen nad horyzontem piętrzył się ciemny masyw
Kara Dag.
CDN.