O pierwszym UFO nad Polską
napisał w 1959 roku "Wieczór Wybrzeża". Zaczęło się od notki w
gazecie, a skończyło na spiskach tajnych służb PRL i ZSRR.
Kariera latających spodków w
Polsce zaczęła się właśnie od tej notatki:
W numerze z 23 stycznia 1959
roku. „Wieczór Wybrzeża” napisał na pierwszej stronie: „Nasi Czytelnicy p. Włodzimierz i Jadwiga Poncze o godz. 6.05 rano ujrzeli na niebie od
strony północno-zachodniej »latający talerz«. Zaobserwowany obiekt był dużych
rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego
brzegi zabarwione były na różowo. Po chwili zniknął za domami, nie
pozostawiając po sobie żadnych śladów na niebie. Chwilę później inni świadkowie
zaobserwowali rozbicie się obiektu w gdyńskim porcie”.
„Gdyński incydent” jak z
czasem nazwano domniemaną katastrofę niezidentyfikowanego obiektu, idealnie
ilustruje typowy dla UFO mechanizm narodzin legendy, kiedy na fundamencie
jakiegoś wydarzenia powstaje konstrukcja budowana z coraz bardziej sensacyjnych
historii. Szybko zrasta się ona w trudną do rozsupłania plątaninę faktów,
interpretacji, opinii, plotek i zwykłej blagi. Jeśli impet zjawiska jest tak
silny jak w Gdyni, ich suma po przekroczeniu swoistej masy krytycznej rodzi
zupełnie nową jakość.
Ranna
istota
W Gdyni miało być tak: kilkaset
metrów od miejsca katastrofy, na plaży należącej do Marynarki Wojennej
znaleziono ranną istotę. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, drobną, wiotką
posturę i duże skośne oczy. Była ubrana w jednoczęściowy przylegający do ciała
kombinezon. Przejął ją patrol marynarki i przewiózł do szpitala na Drelowie.
Tam nastąpił zgon. Podczas sekcji okazało się, że istota ma zdumiewającą,
całkowicie nieludzką budowę wewnętrzną, opartą na schemacie spirali.
Jeszcze w czasie reanimacji
szpital został otoczony przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, później
przyjechał samochód chłodnia, który wywiózł ciało w nieznane miejsce.
Jednocześnie wojsko obstawiło miejsce katastrofy. Na dno basenu portowego
wysłano ekipę nurków. To, co znaleziono, załadowano na ciężarówkę i wywieziono.
Podobno na terenie katastrofy szybko pojawiła się też Armia Czerwona i KGB.
Później wszystko działo się pod ścisłą kontrolą Sowietów i to oni przejęli
zwłoki istoty.
Tyle legenda. Fakty są takie:
Notatka w „Wieczorze” kończyła
się apelem do czytelników – świadków obserwacji obiektu – o zgłaszanie do
redakcji wszelkich informacji o tym zjawisku. Zgłosiło się kilkunastu i gazeta
zebrała materiał do artykułów, które ukazywały się regularnie przez dwa
tygodnie, a przez kilka dni temat nie schodził z pierwszej strony. Naoczni
świadkowie widzieli płonący beczkowaty kształt, który z dużej wysokości z
impetem wpadł do portowego basenu. Relacji o obcej istocie i aktywności armii
nie było ani jednej.
„Wieczór Wybrzeża” już nie
istnieje. Zlikwidowano też archiwum gazety. Część egzemplarzy posiada
Biblioteka Wojewódzka, część Uniwersytet Gdański, nie wszystkie wydania z
tamtego okresu przetrwały. Nie żyje dziennikarka, która pilotowała sprawę, ani
ówcześni jej szefowie. Trudno więc zrekonstruować mechanizm powstawania
gdyńskiej sensacji i ustanowić granicę między faktami a legendą.
Lekarz
z Gdyni
Ta legenda nieoczekiwanie
zrobiła zawrotną międzynarodową karierę. W 1980 roku znany polski ufolog Bronisław Rzepecki ściągnął z Anglii
brytyjską „The UFO Encyclopedia”, biblię ufologów. Ku zaskoczeniu Rzepeckiego
encyklopedia wymieniała zdarzenie w Gdyni jako jeden z najbardziej
spektakularnych na świecie kontaktów z Obcymi. Anglicy pisali nie tylko o
kraksie w porcie, ale także o wyłowieniu obcego i jego śmierci w trójmiejskim
szpitalu. Rzepecki ustalił źródło tej informacji. Była nią wydana rok
wcześniej, także w Anglii, książka Arthura
Shuttlewooda „The Flying Saucerers”. Shuttlewood zaś powoływał się na Antoniego Szachnowskiego, prezesa
polsko-angielskiego klubu badaczy UFO. Jemu wydarzenia z Gdyni opowiedział ich
uczestnik – polski lekarz, który przysięgał, że w 1959 roku uczestniczył w
sekcji zwłok obcego.
Tajne
służby ZSRR i PRL
Historię gdyńskiego rozbitka z
kosmosu w książce „UFO From Behind the Iron Curtain” opisał też kilka lat przed
Anglikiem rumuński ufolog Ion Hobana.
On z kolei miał ją usłyszeć na przyjęciu w polskiej ambasadzie od podpitego
oficera wywiadu wojskowego. Obie relacje dla ufologów, traktujących źródła
entuzjastycznie i raczej bezkrytycznie, wystarczyły aż nadto, by uznać gdyński
incydent za fakt, a brak jakichkolwiek materialnych dowodów – za efekt
działania służb specjalnych PRL i ZSRR.
Pierwsze
UFO nad Polską
Wkrótce po artykułach „Wieczoru
Wybrzeża” prasa w Polsce zaczęła poświęcać tajemniczym zjawiskom na niebie
coraz więcej uwagi. Rewelacja goniła rewelację. Publikowały je nie tylko
popołudniówki, ale także poważne tytuły. Dzienniki oddawały im pierwsze strony
i kolumny redakcyjne. Po latach okres ten zostanie nazwany „pierwszą falą UFO
nad Polską”.
Latający
talerz w Bielsku- Białej
Oto typowa notatka prasowa z
1959 roku. „Dziennik Zachodni” daje jej niezłe miejsce na trzeciej redakcyjnej
stronie, dwie szpalty i spory tytuł:
„Elżbieta Kuśnierz,
pracownica fabryki Silników Elektrycznych nr 8 w Bielsku-Białej, mówi o
zagadkowym zjawisku świetlnym, które oglądała wczoraj wraz z innymi świadkami:
– Wracałam pociągiem z drugiej zmiany do domu. Wraz z jadącymi ze mną innymi
kolegami z mojego zakładu pracy spostrzegliśmy blask na śniegu. Śnieg był
bordowy. Na stacji Łodygowice ludzie wyszli z pociągu i patrzyli. Na niebie tuż
nad szczytami wisiało coś czerwonego. Było okrągłe i przesuwało się”. Redakcja konkludowała:
„Zachodzi podejrzenie, czy nie był to latający talerz”.
Pierwsze polskie zdjęcie
latającego spodka opublikowało w 1959 r. „Życie Warszawy”. Nieżyjący już
warszawski lekarz Stanisław Kowalczewski
zrobił je przypadkiem na urlopie w Muszynie – sądził, że fotografuje odblask
słońca. Gazeta komentowała: „Zdjęcie jest poprawnie naświetlone. UFO, choć
niezbyt duże, jest bardzo wyraźne”.
– W tamtych latach pisaliśmy o UFO jako o niezidentyfikowanych
obiektach latających, ale bez zmrużenia oka, na poważnie. Trudno się było
zachowywać inaczej, bo do redakcji rzeczywiście napływały dziesiątki relacji z
całego kraju – wspomina Marcin
Kryst, dziennikarz rozchwytywanego i poważanego w latach 50. i 60.
tygodnika „Dookoła Świata".
Kennedy
i cała reszta
W Polsce skończyło się na
gazetach, ale na świecie zabrały głos największe autorytety minionego wieku.
Debaty o spodkach odbyły się w amerykańskim Kongresie, Bundestagu i parlamencie
francuskim. Mówili o nich wszyscy amerykańscy prezydenci drugiej połowy XX
wieku. W 1950 roku Harry Truman:
– Jestem przekonany, że latające spodki, jeśli
istnieją, nie są wytworem żadnej z ziemskich potęg. W 1954 roku gen.
Dwight Eisenhower: – Nie wierzę, aby spodki przybywały do nas z jednej
pojedynczej planety. W roku 1961 John F. Kennedy: – Doszedłem do
wniosku, że to rzeczywiście muszą być statki kosmiczne, które przybywają do nas
z innych światów. W 1976 roku Gerald
Ford: – Jestem szczególnie zainteresowany
wyjaśnieniem sprawy (spodków), bowiem szczególnie dużo obserwacji miało miejsce
w moim rodzinnym stanie Michigan.
Dlaczego
UFO zniknęło wraz z zimną wojną?
Książkę „Nowoczesny mit o
rzeczach widywanych na niebie” ogłosił w 1958 roku sam Carl G. Jung. Zdaniem Junga UFO było nieświadomym wyrazem lęku
ludzi żyjących w okresie globalnego kryzysu cywilizacji. „W groźnej sytuacji, w której znajduje się
dziś świat, kiedy zaczynamy rozumieć, że stawką konfliktu staje się cały glob,
fantazja dająca początek projekcjom sięga ponad sferę ziemskich organizacji i
potęg w sferę nieba, tj. w kosmiczną przestrzeń międzygwiezdną, gdzie kiedyś
władcy losu, bogowie mieli swą siedzibę na innych planetach” – pisał
Jung. Wszechpotęga technicznej cywilizacji i zmierzch chrześcijaństwa zrodziły
jego zdaniem nową formę odwiecznego boskiego archetypu, formę techniczną,
latającego spodka właśnie, który człowiek współczesny akceptuje łatwiej niż
eschatologię chrześcijańską.
Choć Jung swoje tezy
sformułował pod koniec lat 50., fenomen UFO rzeczywiście przeminął wraz z zimną
wojną.
Faceci
w czerni
Kolejny polski boom na UFO w
latach 1978--1980 sceptycy łączyli z wejściem na ekrany kin filmu Stevena Spielberga „Bliskie spotkania
trzeciego stopnia” (1977). Argumentowali, że na całym świecie liczba obserwacji
spodków rośnie wprost proporcjonalnie do liczby sprzedanych biletów.
Pierwsza polska organizacja
ufologiczna, Klub Kontaktów Kosmicznych, w 1979 roku zebrała 39 relacji prasowych
o UFO: 23 obserwacje nocne, 9 dziennych, 6 spotkań, po których pozostały
fizyczne ślady obecności spodków (wypalona trawa itp.) i jedną obserwację
samych pilotów obcego pojazdu. To trzy artykuły w miesiącu. Czyli UFO co 10
dni.
Entuzjazm
ufologów
Wraz z pojawieniem się
pierwszych polskich badaczy tematyka zyskała nową jakość. Nie tylko liczyli oni
doniesienia prasowe i sami zbierali relacje naocznych świadków, ale stworzyli
także UFO-publicystykę – suche doniesienia o pojawieniu się latających talerzy
zostały wzbogacone o próby tworzenia pierwszych teorii o ich pochodzeniu.
Dzięki nim UFO przeprowadziło się z kiosków do księgarni. Rekordy popularności
biły miesięczniki „Fantastyka” i „Problemy”, które obok literatury science
fiction zarezerwowały stałe miejsce dla UFO-tajemnic. Najgłośniejsza historia
lat 70. – relacja rolnika z Lubelszczyzny Jana
Wolskiego z wizyty na pokładzie pojazdu obcych – stała się częścią
popkultury. Na jej kanwie powstało słuchowisko radiowe i komiks w popularnym
magazynie „Relax”.
Wraz z rosnącą liczbą badaczy i
entuzjastów w latach 80. rodziły się coraz bardziej fantastyczne koncepcje
tłumaczące zjawisko. Większość charakteryzowała się swoistym synkretyzmem,
nadając lokalny polski rys starożytnym mitom i współczesnym legendom znanym już
na Zachodzie.
Krakowski ufolog Robert Leśniakiewicz, dziś emerytowany
kapitan Straży Granicznej, w książce „Projekt Tatry” opisał np. spotkanie z
MIB-ami, czyli facetami w czerni (z angielskiego „Men in Black”). Dziwnymi,
nieprzyjaznymi osobami w czarnych strojach i przeciwsłonecznych okularach,
które miały nękać świadków pojawienia się UFO i osoby interesujące się tym
zjawiskiem. Grozili, straszyli i składali dziwne propozycje. W środowisku
ufologicznym na poważnie rozgorzał spór, czy MIB to agenci wywiadu, czy też Obcy
we własnej osobie.
Bodaj najbardziej fantastyczna
publikacja owych lat to „Tunele UFO spod Babiej Góry” autorstwa Antoniego Pająka. Profesor i wykładowca
fizyki twierdził, że UFO potrafią podróżować nie tylko po niebie, ale także pod
ziemią, gdzie są wytopione setki szklistych tuneli. Jeden z nich pod Babią
Górą, co potwierdza wiele ludowych podań zebranych przez Pająka. O tunelu
wiedzieli hitlerowcy, którzy szukali drogi do znanego z tybetańskich mitów
podziemnego królestwa Agharty. Niestety, wejścia do tunelu wysadziła – donosi
Pająk – Armia Czerwona w 1945 roku. Trzeba je więc dopiero odnaleźć.
Powstał też cały nurt ufologii,
który uważał spodki za zaginioną tajną technologię III Rzeszy. Produkcja
niemieckich latających talerzy miała być zlokalizowana właśnie na terenie
dzisiejszej Polski – w podziemnym kompleksie w Górach Sowich.
Na
każdy temat
Wobec takiego kalibru
UFO-legend nie wzbudził sensacji wyemitowany na początku lat 90. odcinek
talk-show „Na każdy temat”. Pani Zofia
Namilik ze Świebodzic ogłosiła w nim, że została porwana na statek obcych,
gdzie wszczepiono jej implant niewiadomego przeznaczenia. Pani Zofia na dowód
gotowa była nawet okazać stosowną dokumentację medyczną. Ale zainteresowanie
widzów było nikłe, a wydawcy zawiedzeni – okazało się, że UFO spowszedniało.
Nie budziło już takich emocji, mimo że u schyłku swej ziemskiej kariery stało
się wyraźnie ludziom wrogie. Na całym świecie mnożyły się historie takie jak
pani Zofii. UFO ludzi porywało, kolczykowało i maltretowało.
Lem
ma dość
Zmęczeniu tematem dał wyraz Stanisław Lem, pisząc u schyłku lat 80.
na łamach „Problemów”, że zajmowanie się kosmitami jest zajęciem całkowicie
bezowocnym:
„Hipotez
dotyczących UFO jest dziś nieporównanie więcej i są one daleko bardziej
skomplikowane, wyrafinowane, rozczłonkowane niż u startu tych dociekań.
Jednocześnie w badaniach (…) nie można dostrzec żadnego rozwoju, żadnego ruchu
postępowego, żadnych takich fenomenów, które nie są ani wariantem, ani
powtórzeniem tylko fenomenów już uprzednio zauważonych. Nigdy też UFO nie
pozostawiło po sobie żadnego materialnego śladu, który mógłby stać się
przedmiotem poważnych badań”.
Pod koniec ubiegłego wieku
latające spodki stopniowo znikły z dostępnego masom nieba, by współcześnie utrzymywać
z ludźmi kontakty zdecydowanie bardziej intymne i elitarne. Jedni wybrańcy są
porywani, inni doznają bezpośredniego przekazu do mózgu. (Polska jest
reprezentowana głównie przez panią Barbarę
Marciniak, która twierdzi, że weszła w bliższe relacje z mieszkańcami
gwiazdozbioru Plejad).
Janusz
Zagórski, badacz latających spodków młodszego pokolenia, ostatni raz
czuł prawdziwy dreszcz ufologicznych emocji w Wylatowie, gdzie jego zdaniem
trzy lata (2001-2003) z rzędu pojawiały się ślady UFO, choć nowego rodzaju –
nie na niebie, lecz w zbożu – tzw. zbożowe kręgi. Może godzinami opowiadać o
nocach, gdy polował na UFO, o ochotniczych patrolach przeczesujących
wylatowskie pola, o kamerach, które rejestrowały całą okolicę i były podłączone
do Internetu, by cały świat mógł zobaczyć, jak powstaje zbożowy piktogram. Och,
jakie to było napięcie, gdy tysiące czekały, aż pojawi się znak. Nigdy się
jednak nie pojawił. Nic się też nigdy nie nagrało i nikt niczego nie zobaczył.
Oprócz pogniecionego zboża.
Moje
3 grosze
Korzystając z okazji chciałbym uzupełnić
i sprostować kilka spraw, które poruszono w tym artykule, i tak:
1. Sprawę Incydentu
Gdynia’59 badał Bronisław Rzepecki w 1998 roku wraz z ekipą japońskiej
telewizji Kanał 8 TTV – producent Keji
Ogawa, która zrobiła program m.in. na temat tegoż Incydentu. Wnioski z
badań swych zawarł w artykule pt. „Incydent Gdyński” na łamach „Wizji
Peryferyjnych” nr 6/1997, ss.5-10, a także miesięcznika Wojsk Ochrony
Pogranicza „Granica”. Poza tym wypowiadał się na ten temat w programach TVN i
Gdańskiej TVK w 1998 roku.
2
. Obszerną analizę tego Incydentu dałem także na stronach mojej pracy „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010), w której zasugerowałem, że była to pierwsza udana próba zestrzelenia amerykańskiego sztucznego satelity Ziemi 1958 Zeta SCORE.
. Obszerną analizę tego Incydentu dałem także na stronach mojej pracy „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010), w której zasugerowałem, że była to pierwsza udana próba zestrzelenia amerykańskiego sztucznego satelity Ziemi 1958 Zeta SCORE.
3. Obserwacja UFO
nad Łodygowicami nie była jedyną w tym czasie i tym regionie Polski, bowiem w
1957 roku zaobserwowano dwukrotnie przelot czerwono świecącego BOL nad wsią
Milówka k./Żywca.
4. Jednym z
pierwszych zdjęć UFO w Polsce jest także zdjęcie wykonane przez pana Stefana Rzynkowskiego z Krakowa w lecie 1957
roku, na Zatoce Gdańskiej.
UFO nad Zatoką Gdańską - zdjęcie Stefana Rzynkowskiego (u góry)
UFO nad Muszyną - zdjęcie dr Stanisława Kowalczewskiego (u dołu)
5. Dlaczego UFO
znikły wraz z Zimną Wojną? Uważam, że Jung pisał jakieś bzdury, bo odpowiedź wydaje
się być o wiele prostsza, a mianowicie: pod koniec lat 80. XX wieku spopularyzowała
i rozprzestrzeniła się na świecie sieć informacyjna oplatająca całą planetę
swymi światłowodowymi i radiowymi łączami. To Internet. Po co latać i narażać
się na próby zestrzelenia, kiedy wystarczy podłączyć się do Sieci i ma się
kopalnię informacji o Ziemi i jej mieszkańcach – od A do Z? Po co narażać się
na kontakty z Ziemianami, którzy mają różne głupie pomysły i mogą zaatakować,
jak jakiś pijany Polak z Mycisk Niżnych gości z Aldebarana - niejakiego Ngtrxa
i Pwdrwka… - co opisał ongi już wspomniany powyżej Stanisław Lem.
6. Nie jestem z
Krakowa, ale jestem związany z krakowskim środowiskiem ufologicznym.
7. Prof. dr inż. Jan Pająk – nie Antoni – rzeczywiście
zajmował się swego czasu Babią Górą i jej podziemiami. Niestety, nie znalazł
Tunelu o Szklistych Ścianach. Osobiście uważam, że komuś bardzo zależało na
tym, by go zasypać, ale z drugiej strony gdyby Obcym na tym zależało, to od
dawna by go udrożnili…
8. UFO i ufologia
spowszechniała przeciętnemu zjadaczowi chleba, bo w tzw. „wolnej” Polsce
przeciętny Kowalski musi wyżywić rodzinę, a nie zajmować się astronomicznymi
mrzonkami. I to jest główna przyczyna braku zainteresowania. Tym niemniej, nie
jest jeszcze tak źle – bo np. na mój blog „Wszechocean” mam codziennie ok.
1200-1300 wejść, co stanowi całkiem przyzwoity wynik.
9. Stanisław Lem
bardzo dokładnie wypowiedział się na temat tego, czym są UFO. Odpowiedź zawarł
on m.in. na stronicach „Dzienników gwiazdowych”, gdzie odsyłam zainteresowanych
Czytelników.
10.
Na temat kontaktów telepatycznych z Obcymi (CE-III-F,
CE5) pisałem już niejednokrotnie. Osobiście uważam, że nie są to jakiekolwiek
wiarygodne relacje choćby ze względu na niewielki stopień skomplikowania
ludzkiego mózgu i ograniczone możliwości percepcji przezeń fal
elektromagnetycznych.
11.
Janusz Zagórski zrobił wiele dobrego dla polskiej
ufologii – m.in. zwołał kilkanaście konferencji znanych pod nazwą UFO Forum, w
trakcie których można było wymienić się wiedzą z Koleżankami i Kolegami z
różnych stron kraju i zagranicy. Obecnie także prowadzi programy we
wrocławskiej NTV poświęcone m.in. ufologii i kontaktom z Obcymi.
12.
Ze sprawą pokazywania się agroznaków (agrosymboli, kręgów
zbożowych) na naszych polach uprawnych było podobnie jak z UFO – najpierw
interesowali się nią wszyscy, a potem powoli zainteresowanie zgasło i teraz
zajmują się nią tylko entuzjaści, jak np. Adam Piekut. A szkoda, bo to było bardzo ciekawe. Niestety
– jak zwykle pojawili się cropmakerzy, którzy wygniatali piktogramy dla kawału.
To też się przyczyniło do spadku zainteresowania agroznakami…