Badania relacji na
temat pojawień się Nieznanych Obiektów Latających mają do siebie to, że
niejednokrotnie zdarza się wziąć za UFO jakiś rzadko występujące zjawisko
atmosferyczne i vice-versa. Znane są przypadki objaśniania obserwacji NOL-i
przez zjawiska atmosferyczne i kosmiczne, a do anegdot weszły przypadki
objaśniania obserwacji Nocnych Świateł jako obserwacji planety Wenus, Jowisza
czy Marsa. Pamiętam, jak kilkakrotnie otrzymywałem telefony od różnych ludzi
zbulwersowanych pojawieniem się jasnych obiektów w pobliżu tarczy Księżyca.
Podobne telefony otrzymywali i inni nasi ufolodzy związani z Centrum Badań
Zjawisk Anomalnych: Bronisław Rzepecki
i Marcin Mioduszewski.
Po bliższym zbadaniu
doniesienia już to przy pomocy przyrządów astronomicznych, już to przy pomocy
astronomicznych i astrologicznych programów komputerowych (te ostatnie są
bardzo pomocne do obliczania właśnie koniunkcji), jeżeli rzecz miała miejsce post factum, okazywało się, że chodzi o
obserwacje koniunkcji jasnych planet – Jowisza, Saturna czy Marsa i Wenus z
naszym naturalnym satelitą. Zjawisko to wygląda niezwykle efektownie,
szczególnie przy pełni, kiedy to zdaje się – wskutek ruchu Księżyca na sferze
niebieskiej – że jakiś jasno świecący obiekt doń podlatuje lub się odeń oddala.
Przy czym zakładając, że znajduje się on
w średniej odległości Księżyca od Ziemi – czyli 384.400 km – i jego
średnica jest pozornie zbliżona do średnicy doskonale widocznego księżycowego
krateru Tycho czy Kopernik albo Kepler – to oznaczałoby, że te Nieznane Obiekty
Kosmiczne mają średnice w przybliżeniu równe 100 i więcej kilometrów! No, a
potem idą w Internet i prasę (szczególnie brukową) legendy o gigantycznych
obiektach kosmicznych widocznych w okolicach naszego naturalnego satelity i na
nic zdadzą się sprostowania – i legenda o wielokilometrowych UFO-mothersips czyli awiomatkach UFO
funkcjonuje własnym życiem... W swej karierze ufologa wykonałem kilka niezłych
zdjęć koniunkcji Księżyca z jasnymi planetami, które wyglądają nader
efektownie.
Niedawno jeden z
badaczy NOL-i zelektryzował publiczność informacją o tym, że jakoby UFO
maskowały się przed ludzkim wzrokiem przy pomocy obłoków, przy czym najbardziej
podejrzanymi były i są obłoki z gatunku Altocumulus
lenticularis, które w Polsce można najczęściej zobaczyć w górach w czasie
wiatru halnego. Istotnie – na pierwszy rzut oka, te obłoki oświetlone wysokim
słońcem sprawiają wrażenie solidnego obiektu wykonanego ze srebrzystego metalu.
Oświetlone słońcem stojącym nisko bądź pod horyzontem sprawiają wręcz niesamowite
wrażenie dyskoidalnych obiektów latających, ale są tylko i wyłącznie
kondensatami pary wodnej generowanymi przez wiatr, które zazwyczaj wiszą nad
doliną. Po ustaniu wiatru znikają i one – aż do następnego uderzenia halnego, chinooka, föhnu czy innego górskiego wiatru. Zmienne uderzenia wiatru
powodują zmiany kształtu Altokumulusów,
o czym niechętnie mówią zarówno stronnicy jak i przeciwnicy ufozjawiska.
Załączona seria zdjęć pokazuje zmiany formacji Altokumulusów dokonująca się w ciągu pół godziny pod wpływem zmiany
siły i kierunku wiatru halnego. Ta seria zdjęć była wykonana w Jordanowie, w
dniu 20 grudnia 1994 roku. I wbrew temu, co wypisują najrozmaitsi „krytycy”
ufologii, w tym dniu nie otrzymaliśmy ani jednego doniesienia o UFO. A przecież
powinno ich być multum! – a nie było ani jednego...
Jak nie koniunkcje czy A. lenticularis – oponują i kombinują
„krytycy” – to z całą pewnością zorza polarna! No cóż – miałem okazję kilka
razy widzieć to przepiękne zjawisko, które ma jeden wspólny mianownik z UFO, a
mianowicie ten, że obydwa zjawiska świecą. I na tym to się kończy. Ale nie dla
z bożej łaski „krytyka”, który będzie uparcie bronił swej tezy nie zważając na
to, że mówi ewidentne głupstwa... Zorza polarna, to przepiękne widowisko
niebieskie. Mechanizm jego powstania jest dość skomplikowany – słoneczne
protony i elektrony wpadają w dwie biegunowe „dziury” w magnetycznej osłonie
Ziemi i zderzając się z dużą prędkością z atomami azotu i tlenu zmuszają je do
świecenia. W efekcie obserwujemy niezwykłe świecenie atmosfery, które przybiera
najróżniejsze formy – od draperii do różnokolorowych łun obejmujących znaczne
połacie nieba. Niektórzy twierdzą, że wkrótce nastąpi przebiegunowanie Ziemi, w
związku z czym będziemy mieli nawet 7 czy 8 biegunów magnetycznych w różnych
punktach Ziemi, zanim dojdzie do ostatecznej konwersji obu Biegunów. Wtedy
takie widowiska – i jeszcze piękniejsze – będą chlebem powszednim dla
mieszkańców naszej planety...
Jak to się ma do UFO? –
mniej więcej tak, jak pięść do nosa. Załączona seria zdjęć wykonanych
wieczorem, dn. 23.X.2003 roku, w czasie ostrego skoku aktywności słonecznej
ukazuje zjawisko w jego pełnej krasie. Na załączonych zdjęciach widać świecącą
siódemkę gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy oraz konstelację Woźnicy z najjaśniejszą
gwiazdą tego gwiazdozbioru – Capellą. Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie 1988
roku miałem niezwykłą okazję podziwiać ten fenomen Natury ze szczytu Kasprowego
Wierchu. Tym razem zorza polarna miała wygląd szerokiego, barwnego pasa
złożonego z trzech obszarów świecenia: dolnego w kolorze zielonym, środkowego –
najcieńszego – w kolorze białym i bardzo szerokiej, karminowej wstęgi na górze.
Poprzez to najdelikatniejsze pałanie przebijały światełka gwiazd. Zjawisko jest
cudowne, ale jak to się ma do latających dysków??? Nijak. Nie mieliśmy żadnego
raportu o obserwacji UFO w tym czasie, ale za to straż pożarna często-gęsto
wyjeżdżała do nieistniejącego pożaru lasu. Pożarów, których nie było...
Istnieją pewne zjawiska
atmosferyczne, które mogą być skojarzone z UFO. Dla niedoświadczonego
obserwatora jest nim zjawisko halo i słońca pobocznego lub fałszywego słońca.
Kiedyś ze zdumieniem spostrzegłem na kilku stronach internetowych poświęconych
ufozjawisku zdjęcia słońc pobocznych podpisanych jako UFO, co raczej nie
świadczy o profesjonalizmie ich autorów. Halo i fałszywe słońca są wywołane
przez zjawiska wielokrotnego odbicia i rozszczepienia światła na zawieszonych w
powietrzu kryształkach lodu – stąd sumarycznym efektem tego są czasami nawet
wielokrotne tęczowe pierścienie z jasnymi „słońcami” – zjawisko jak
najzupełniej naturalne. Efektowne – jak widać na załączonych zdjęciach, ale
naturalne i nie ma w nim niczego niezwykłego. Można je obserwować wokół Słońca,
Księżyca, a nawet co jaśniejszych planet czy gwiazd – quod erat demonstrandum.
Każdy chyba choć raz w
życiu zachwycił się pięknymi barwami rannej czy wieczornej zorzy. Cudowna gra
ich barw jest spowodowana pewną ilością pary wodnej i kryształków lodu
zawieszonymi w atmosferze Ziemi. Do tego czasami dochodzą różne pyły, dymy i
inne zanieczyszczenia spowodowane przez człowieka lub naturalne kataklizmy. Po
wybuchu Krakatau w 1883 roku, przez parę miesięcy ludzie obserwowali niezwykle
barwne wschody i zachody Słońca i Księżyca – nawet w kolorach niebieskim i
zielonym! Powodem była ogromna ilość tefry wystrzelonej w górne warstwy
atmosfery. Podobnie było po eksplozji Katmai w 1912 roku czy po wybuchu wulkanu
Mt. St. Helens w 1980. Niesamowite efekty świetlne w górnych warstwach
atmosfery nastąpiły przed i po eksplozji Tunguskiego Ciała Kosmicznego w
czerwcu 1908 roku. Wszystkie te niezwykłe widowiska zawdzięczamy pyłowi i grze
świateł, którą powoduje on w stratosferze. Po roku 1945 do tej akcji włączyli
się także i ludzie. Jeden z takich przypadków miał miejsce na terytorium Polski
w czerwcu 1950 roku. Nadałem temu incydentowi kryptonim Niebieskie Słońce, bo cała
sprawa przedstawiała się następująco. Materiał ten ukazał się na łamach „Wiedzy
i Życia” nr 2004/12, s. 2, a oto i on:
Proszę
o wyjaśnienie zjawiska, które zaobserwowałem, będąc dzieckiem. Było to około
1950 roku. Mieszkałem w północnej części Polski k. Piły. Pogoda była dosyć
ładna, niebo średnio zachmurzone i zauważyłem, że zrobiło się trochę ciemniej,
a Słońce przybrało kolor niebieski i to tak, jakby coś je przesłaniało. Można
było spoglądać na nie gołym okiem i wydaje mi się, że wyglądało na mniejsze niż
normalnie. Ktoś powiedział, że to Mars przesłonił Słońce i dziecku to
wystarczyło. Później nie widziałem żadnej wzmianki o tym, że coś takiego w
ogóle miało miejsce, ani nie spotkałem kogoś, kto mógłby mi to wytłumaczyć. (Eugeniusz Goc)
A oto odpowiedź
redakcji WiŻ:
Wszystko
wskazuje na to, że obserwował Pan wówczas zaćmienie Słońca, które w Polsce było
widoczne 30 czerwca 1954 roku. Na niewielkim skrawku Polski, na Suwalszczyźnie,
było to nawet zaćmienie całkowite. W pozostałej części kraju obserwowano
wówczas zaćmienie częściowe. W Pana okolicy - w pobliżu Piły - cień Księżyca
zasłonił ponad 93 proc. powierzchni Słońca. Takie zjawisko nie zawsze daje się
nieuprzedzonym obserwatorom rozpoznać jako zaćmienie, bo wzrok przyzwyczaja się
do zmniejszającej się jasności. Mimo to tak duże osłabienie blasku słonecznego
powinno być zauważone właśnie tak, jak Pan to opisuje: jest coraz ciemniej, a
na Słońce można zerknąć gołym okiem (choć jest to zdecydowanie szkodliwe dla
wzroku!). Jego blask jest wciąż jeszcze tak duży, że bez pomocy
przesłaniającego przyciemnionego szkiełka nie zawsze udaje się rozpoznać, że
zmienił się też... kształt Słońca, które wygląda jak cienki rogalik. Takie
wyjaśnienie Pańskich obserwacji potwierdzałyby krążące po okolicy pogłoski, że
"coś" zasłoniło Słońce. Informacje o zaćmieniu były wówczas szeroko
nagłośnione w mediach, a na obserwacje zaćmienia całkowitego wybrały się do
Suwałk i Sejn liczne wycieczki. Z Warszawy uruchomiono nawet specjalny pociąg
"zaćmieniowy" jadący do Suwałk. Prócz zaintrygowanych rzadkim
zjawiskiem amatorów obserwowali je również astronomowie i... biolodzy. W
"Postępach Astronomii" z tamtego czasu odnajdziemy krótki, ale
fascynujący artykuł pt. "Obserwacje nad zachowaniem się niektórych
gatunków ptaków i zwierząt ssących podczas całkowitego zaćmienia Słońca w dniu
30 czerwca 1954 roku nad jeziorem Wigry", a także opis największego
przedsięwzięcia astronomów, jakim był zaćmieniowy lot obserwacyjny na wysokości
ponad pięciu kilometrów. Podczas tej wyprawy nieuszczelnionym samolotem badacze
zmagali się z niedotlenieniem, plączącymi się przewodami
kilkudziesięciokilogramowych aparatów tlenowych, mrozem i... porywistymi
podmuchami docierającymi z otworów, przez które wysunięto aparaturę pomiarową.
Choć nie wszystkie pomiary się udały, na ziemię przywieziono między innymi
wykonany kolorowymi kredkami szkic korony słonecznej. Większości grup na ziemi
utrudniły obserwacje przechodzące po niebie chmury, udało się jednak wykonać
zdjęcia zaćmienia i dokonać kilku pomiarów. Kolejne zaćmienie całkowite pojawi
się w Polsce dopiero 7 października 2135 roku. Najbliższe zaćmienie całkowite w
naszej okolicy będzie widoczne z terenu Turcji i Rosji 29 marca 2006 roku. (WS)
Jakże łatwo i prosto!
Ale okazało się rychło, że to wcale nie jest takie proste, bowiem już w WiŻ nr
2005/1 ukazała się kolejna notatka „w tym temacie”:
Wybuch
czy zaćmienie?
NAWIĄZUJĄC
DO PYTANIA pana Eugeniusza Goca zamieszczonego w grudniowym numerze „Wiedzy i
Życia” dotyczącym zjawiska widzianego w 1950 roku w czerwcu, chciałbym dodać,
że moim zdaniem nie było to wcale zaćmienie. W czerwcu 1950 roku w Szczecinie
obserwowałem to zjawisko osobiście. Wywołało ono w całym mieście wielkie
poruszenie. Stanęły tramwaje, cienie były błękitne, a i tarcza Słońca miała
barwę niebieską jak światło lampy kwarcowej. Ptaki zbierały się między ludźmi,
tak jakby szukały schronienia. Ludzie ze strachem patrzyli w pogodne niebo
zasnute nieco mgłą, ale bez chmur. Trwało to około pół godziny Następnego dnia
w "Kurierze Szczecińskim" ukazało się wyjaśnienie, że zjawisko to
wywołały chmury strato, które znajdują się na wysokości 22-25 km i pochłaniają
dłuższe fale widma słonecznego. Kilka dni później na wykładach z fizyki w
Szkole Inżynierskiej usłyszeliśmy od prof. Kotowskiego (w czasie wojny był współpracownikiem
prof. Hahna), że zjawisko to mogło być wywołane wybuchem próbnym bomby
wodorowej na Wyspie Wielkanocnej, który miał miejsce kilka dni wcześniej. (Tadeusz
Sarek)
Od
redakcji: Bardzo prosimy wszystkich, którzy pamiętają te chwile, o nadsyłanie
wspomnień. Może uda nam się ustalić wspólnymi siłami, co działo się ze Słońcem
na Pomorzu na początku lat 50. Pytanie brzmi: czy ktoś może spotkał się z tym
zjawiskiem, a może zna kogoś, kto pamięta ten dzień? Bardzo proszę o odpowiedź
- zapewniam dyskrecję.
Osobiście stawiałem na
zaćmienie + chmura jakiegoś zolu w górnych warstwach atmosfery - może po
wybuchu bomby A lub N, ale nie na wyspie Wielkanocnej (chodziło o atole Bikini,
Eniwetok i Elugelab na Pacyfiku), tylko na radzieckich poligonach atomowych na
Nowej Ziemi lub - co jest najbardziej prawdopodobne - pomiędzy Orskiem a
Orenburgiem pod Uralem w europejskiej części ZSRR. Ewentualnie jeszcze próby na
poligonie w Jakucji, które wedle zamieszkałych tam Polaków i Jakutów - Rosjanie
w tej sprawie się nie wypowiadają z wiadomych względów - miały miejsce w latach
50.-70. XX wieku i zdetonowano tam około 50 ładunków nuklearnych.
Postanowiłem dowiedzieć
się czegoś na ten temat, bowiem słyszałem o tym wydarzeniu od mojego
nieżyjącego już przyjaciela, leśnika inż. Henryka
Duszniaka, który zaobserwował to zjawisko w lecie 1950 roku, kiedy pracował
w jednym z nadleśnictw w okolicach Torunia. Opisywał on je jako nagłe
ściemnienie światła słonecznego i zmianę barwy z biało-żółtego na niebieskawą.
Całość zjawiska trwała około 30 minut. Rozesłałem tedy e-maile z zapytaniem o
to zjawisko do moich starszych kolegów i znajomych nie licząc zbytnio na
rewelacje – wszak od opisywanych wydarzeń upłynęło pół wieku z okładem – a oto,
co otrzymałem od nich w odpowiedzi. Najpierw odpowiedział mój bezpośredni
przełożony, pod którym służyłem m.in. WOP w Świnoujściu i Straży Granicznej na
Łysej Polanie:
W
latach 50 - 60 nie
byłem jeszcze mieszkańcem Pomorza , obijałem się po Bochni, Brzesku i Porębie
Spytkowskiej jako licealista.
Tematyka
ta mnie interesowała ale nie na tyle aby prowadzić adnotacje. Takiego zjawiska
nie obserwowałem
Oglądanie
zaćmienia słońca, przygotowywanie zadymionych
szkiełek to była młodzieńcza
frajda .
Czytałem
wtedy we wszystkie strony Młodego
Technika. (mjr rez. SG Marian Tota – Zakopane)
To akurat mnie nie
zdziwiło, bowiem nikt z moich znajomych zamieszkujących w południowych
województwach Polski nie pamiętał takiego zjawiska, co utwierdza mnie w
pewności, że było ono widoczne tylko na północy Polski. Następna odpowiedź
przyszła znad morza:
Zacznę
od burzy. Takiej z piorunami.
Leciałem
kilka razy - nocą - samolotem nad burzami. Było to w Afryce.
Ciekawe
zjawisko. Błyskawica leci do ziemi, a chmura nad nią rozświetla się na moment i
wygląda jak gigantyczny plafon, czy też klosz.
Chcę
podkreślić, że małe silne światło pod chmurą , z drugiej strony- od góry - jest
rozległe. Zależy to od "grubości " chmury.
Kolor
światła biały.
Drugie
podobne zjawisko widziałem na Atlantyku, ok. 30 km od brzegów Sahary Zachodniej
( szerokość geograficzna wysp Kanaryjskich). Na Saharze była burza piaskowa i
przez kilka dni mieliśmy - codziennie - pokłady zasypane cienką warstwą
drobnego piasku.
Wiatr
ciągle wiał od lądu, NIEBO w ciągu dnia miało kolor szarożółty, przechodzący w
świetliście żółty, w miejscu gdzie powinno być słońce. Światła słonecznego do
oka obserwatora docierało mniej niż w poprzednie dni, można było patrzeć do
góry bez obawy.
Te
dwa powyższe przykłady skłaniają mnie do postawienia tezy, że w przypadku z
roku 1950, między obserwatorem, a słońcem była chmura pyłu.
Coś
mi się przypomina, że w latach 50-tych Rosjanie mieli niekontrolowany -
który!!! - wybuch bomby atomowej niedaleko Smoleńska. Ludność miasta widziała
wyraźnie błysk i gigantyczny grzyb atomowy. Potem było dużo przypadków choroby
popromiennej i nie dało się tego zatuszować.
Nie
pamiętam gdzie, ale w Rosji jest "jezioro atomowe", pamiątka z
kolejnego niekontrolowanego wybuchu na powierzchni ziemi.
Te
dwa, to musiały być duże ładunki, bo wybuchy na Nowej Ziemi i na Czukotce były
- w/g Rosjan - słabe. (kpt. żeglugi wielkiej Marek Pierzynowski – Międzyzdroje)
Ciekawie koresponduje z
powyższym relacja mgr Wiktorii
Leśniakiewicz, która spędzając wakacje w egipskiej Hurghadzie, w dniu 4
lipca 2006 roku, w godzinach 08:00 – 14:00 zauważyła niezwykłe zjawisko
atmosferyczne. Pogodne zazwyczaj niebo przybrało dziwny, pomarańczowo-brunatny
kolor, słońce stało się pomarańczowe i powietrze wyraźnie pochłodniało –
temperatura z +42ºC spadła do zaledwie +25ºC. Na morzu zabieliło się od
grzywaczy, choć nie było gwałtownego wiatru. Wbrew temu, co działo się nad
głowami ludzi, powietrze stało się doskonale przejrzyste i ledwie widoczne na
horyzoncie wyspy Giftun Kebir, Giftun Small, Abu-Hashish, Abu-Ramada czy Umm
Gamar stały się doskonale widoczne i bliskie. Po godzinie 14. wszystko wróciło
do normy...
Cytowany już tutaj Marek
Pierzynowski tłumaczy to tym, że najprawdopodobniej nad Arabią Saudyjską
wytworzył się mały, ale bardzo aktywny niż, który zasysał pustynny pył do
górnych warstw atmosfery, a jednocześnie dołem sprowadzał czyste, suche i
przeźroczyste powietrze nad Afryki, stąd to całe zjawisko. Morze Czerwone
słynie z takich aktywnych niżów, które potrafią wywołać lokalne silne sztormy,
których ofiarą padają nawet duże jednostki morskie, jak np. egipski ro-rowiec
MF Saalam
98 z 1.400 osobami na pokładzie, z czego 1.271 zginęło w odmętach Morza
Czerwonego...
Powróćmy do Europy.
Kronika radzieckich prób nuklearnych zawiera wiele białych plam, więc w
zasadzie domysł ten może być bardzo prawdopodobny. I dalej:
Bardzo
ciekawa sprawa, Panie Robercie.
Może
to efekt wywołany próbnym wybuchem jądrowym w atmosferze? O tym się zwykle nie
mówi, ale przecież takie próby Amerykanie i Rosjanie też nam zafundowali - w
dziecięcym okresie atomistyki podchodzono, z braku wiedzy, dość niefrasobliwie
do skutków wywołanych opadem promieniotwórczym. Rok 1950 pasuje tu jak ulał.
Pozdrawiam! (red. Tadeusz Oszubski – Bydgoszcz)
Komentarz jak
poprzednio.
Następna odpowiedź:
„Kupuję”
na pniu Pana zdanie na temat zjawiska /tzn. efekt próby atomowej/, ale
wyłączyłbym tu zaćmienie słońca – chociaż nie ma to chyba większego znaczenia.
Otóż,
spekulowałbym, że w chwili wybuchu naziemnego powstały gigantyczne ilości pyłów
radioaktywnych, w tym pyłu kwarcowego z pewną zawartością związków uranu /w tym
i dyfuzja jonów uranu w głąb tych kwarcowych cząsteczek/. Z pewnością podczas
wybuchu powstało tam również szereg związków typu siarczanów, tlenków,
węglików, może i sześciofluorek uranu. Jeśli zaistniały warunki do migracji
takiej pyłowej chmury na wysokość stratosferyczną, no to sprawa okazałaby się
dość prosta:
Na
tej wysokości operują wszystkie zakresy promieniowania UV (A,B,C), a jak
wiadomo substancje typu szkło zawierające jony uranu (szkło uranowe) – tu pył
kwarcowy pod wpływem promieniowania UV fluoryzują kolorem zielonkawym. W pyle
mogły znajdować się również jony kobaltu (np. z korpusu BA), wówczas
fluoryzacja byłaby barwy niebieskiej /lub mieszanej/. Chmura taka zadziałała
jak kolorowy filtr powodując zjawiska opisywane przez obserwatora. Również
obcięło to koronę słoneczną, co pozornie zmniejszyło tarczę słońca.
Warto
tu wspomnieć, że zjawisko fluoryzacji związków uranu jest dobrze znane i
wykorzystywane nawet w tak prozaicznych wyrobach jak „dyskretne” markery,
których atrament /np. spirytusowy roztwór azotanu uranylu/ świeci w
promieniowaniu UV.
W
taki to sposób swoimi herezjami próbowałbym wyjaśnić opisywane zjawisko.
Serdecznie
pozdrawiam (mgr inż. Roman Rzepka
– Giżycko)
Ciekawe wyjaśnienie.
Pan Rzepka jest z zawodu chemikiem-farmaceutą i astronomem-amatorem, a zatem
podana przez niego hipoteza ma swe uzasadnienie naukowe. Ale czy tłumaczy ona
wszystko do końca?
Otrzymałem również
intrygującą informację, która także wiąże zaobserwowane fenomeny z użyciem
broni jądrowej lub termojądrowej:
Gdzieś
był wybuch, bo tereny północne miały w latach 50 bardzo duże skażenie
radioaktywne!!! Było wtedy duże promieniowanie - przypuszczalnie po jakimś
wybuchu! Następstwem tego jest częste występowanie białaczki i zachorowania na
tarczycę (chociaż przecież w powietrzu unosi się dużo jodu! Może zdobędę
artykuł z gazety o tym wybuchu!!! (Małgi z powiatu
słupskiego)
Niestety, nie
dowiedziałem się na ten temat niczego więcej... Ciekawe, że wszyscy moi
respondenci kojarzą to wydarzenie z użyciem broni jądrowej czy nawet
termojądrowej przez Armię Radziecką na jakimś poligonie w europejskiej części
Związku Radzieckiego. No bo i jest to problem stanowiący zagadkę historyczną –
spójrzmy: pierwsze „urządzenie termonuklearne” o masie 62 ton odpalili
Amerykanie na atolu Eniwetok w dniu 1 listopada 1952 roku. Miało ono moc 10,4
Mt TNT. Pierwszą bombę wodorową zrzucili jednak Rosjanie w dniu 12 lub 20
sierpnia 1953 roku! Bombę lotniczą – gotową do użycia strategicznego lub
operacyjnego (a nawet taktycznego, jak zakładały radzieckie plany III Wojny
Światowej, co wiemy dzięki materiałom wykradzionym Sztabowi Układu
Warszawskiego przez płk Ryszarda Kuklińskiego), a nie monstrum składające się w
90% z aparatury kriogenicznej. (Zob. J.
Szaniawski – „Pułkownik Kukliński: Misja Polski”, Warszawa – Chicago 2005; B. Weiser – „Ryszard Kukliński – życie
ściśle tajne”, Warszawa 2005) A zatem test ten musiał być poprzedzony kilkoma
próbami na którymś z poligonów i to bynajmniej nie na Nowej Ziemi czy
Kazachstanie – gdzie taką próbę trudno byłoby ukryć, a gdzieś w wewnętrznych
okręgach wojskowych ZSRR. Stopień utajnienia tej operacji przypomina mi dość
dokładnie sprawę z Incydentem Gdynia ’59.
A zatem sytuacja
przedstawia się następująco – mamy do czynienia z czymś, co przesłoniło Słońce
na okres od pół godziny do godziny. Co to być mogło? – przedstawiam następujące
możliwości:
1. „Zwyczajne” zaćmienie słońca;
2. Zaćmienie słońca + chmura jakichś
pigmentów znajdująca się w górnych warstwach atmosfery. Takie kolorowe chmury
widzi się od czasu do czasu nad uprzemysłowionymi rejonami naszej planety i są
one pochodzenia technogennego;
3. Chmura złożona ze związków chemicznych
powstałych w wyniku eksplozji jądrowej lub termojądrowej na terenie ZSRR lub
USA;
4. Chmura tefry i innych produktów
wulkanicznych powstała wskutek wybuchu wulkanu, jak w przypadku wybuchów
Krakatau, Katmai, Merapi czy ostatnio Mt. St. Helens;
5. Pozaziemska chmura pyłu kosmicznego,
która przeleciała ponad górnymi warstwami ziemskiej atmosfery. Klasyczny
fenomen forteański opisany w kultowej powieści fantastyczno-naukowej sir Freda
Hoyle’a (1915-2001) pt. „The Black Cloud” (1957) w wydaniu polskim „Czarna
chmura”, (Kraków 1981).
Jak napisałem to w
e-mailu do znanego szwedzkiego badacza UFO i zjawisk anomalnych Clasa Svahna, istnieje również
możliwość, że był to fenomen analogiczny do opisanego przez Loren E. Gross w raporcie na temat
przedarnoldiańskich obserwacjach UFO nad Europą w 1946 roku. Podobne zjawisko
obserwowano nad Paryżem i tak je opisuje w swej monografii:
Informacja
z Paryża z 11 sierpnia [1946 roku] mówi o jeszcze dziwniejszych wydarzeniach w
atmosferze nad Europą. Francuskie obserwatorium Puy-du-Dome wydało oświadczenie
mówiące, że chmura o niezwykłych właściwościach i nienaturalnym składzie
chemicznym wisi nad stolicą Francji od trzech tygodni na wysokości 20.000 stóp
(ok. 6.670 m) nad ziemią. Samoloty z aparaturą badawczą na pokładzie
przelatywały przez nią ponad dwadzieścia razy w celu dowiedzenia się o niej
czegoś więcej o jej naturze. Mówi się o związku tej chmury z amerykańskimi
testami jądrowymi na atolu Bikini („Le Figaro” z 11.08.1946 r.). Była to
kolejna zagadka, która została utajniona przed publicznością. Eksperci
przypuszczają, że puszczanie i rozprzestrzenianie radioaktywnych chmur może być
równie efektywne jak bombardowanie nuklearne, jednakowoż należy stwierdzić, że
„rakiety widma” nie były radzieckimi urządzeniami do tworzenia chmur
radioaktywnych, ponieważ Sowieci nie posiadają wiedzy do skonstruowania
jądrowych urządzeń wybuchowych.
Tyle na ten temat
podaje L. E. Gross w swej monografii „UFO’s a History: 1946: The Ghost Rockets”,
wydanie III, Fremont, CA, 1988. Od siebie dodam, że w czasie Drugiej Wojny
Światowej hitlerowscy uczeni pracowali nad stworzeniem „brudnej” bomby
radiologicznej (równolegle do prac nad bombą A), w której zamierzali
wykorzystać krótkookresowe izotopy w rodzaju kobaltu-60, strontu-90, cezu-136,
cezu-137 i innych, które byłyby rozpylane nad miastami Aliantów przez specjalne
bomby lub rakiety. Nawiasem mówiąc idea ta odżyła po atakach na WTC w dniu 11
września 2001 roku, i Amerykanie (oraz ich sojusznicy też) wciąż obawiają się
takiego właśnie ataku ze strony al-Kaidy – stąd właśnie amerykańskie opory w
kwestii irańskiej energetyki jądrowej. (Zob. I. Witkowski – „Al-Kaida – Teraz Polska”, Warszawa 2005)
Istnieje jeszcze jedna
ciekawa literacka parantela dotycząca kosmicznych „chmur śmierci”. Znany polski
pisarz i filozof – Stanisław Lem
(1921-2006) w swej drugiej po „Człowieku z Marsa” powieści pt. „Astronauci”
(1951) mówi o tym, że używając radioaktywnej chmury Wenusjanie zamierzali
wytępić wszelkie życie na Ziemi i następnie się na niej osiedlić. Dokładnie
pisze on tak:
Planetę zamieszkiwał gatunek istot
obliczających. Półtora wieku temu, kiedy przystąpiły do realizacji planu,
rozważyły, czy ludzie mogą im do czegoś posłużyć. Uznawszy, że nie zdadzą się
na nic, postanowiły nas usunąć. Użyty w tym celu środek miał nie przyczynić
szkody naszym miastom, drogom, fabrykom... aby mogły ich potem używać.
Ciśnienie promieniowania miało wyrzucić w stronę Ziemi chmurę radioaktywną.
Potem, po spadku jonizacji, Biała Kula poczęłaby miotać tysiące wozów
lądujących na powierzchni gotowej już na ich przyjęcie, bo martwej Ziemi. (St. Lem – „Astronauci”,
wyd. IV, Warszawa 1955, s. 378)
Aparatem zwiadowczym
wysłanym przed tą operacją miał być... Meteoryt Tunguski, którego lot – jak
wiemy – zakończył się katastrofą. A potem na szczęście dla nas, Wenusjanie sami
pogrążyli się w bratobójczej wojnie domowej:
Ukryci pod powierzchnią gruntu, wymierzali
sobie ciosy ładunkami zgęszczonej energii, zasypywali się chmurami jadowitych
pyłów, wywoływali sztuczne przesunięcia i tektoniczne obwały gruntu. Zużyli w
walce ilość energii, która mogła ich planetę zmienić w kwitnący ogród. […]
Dalszego biegu wypadków możemy się tylko domyslać. Być może [ostateczny]
kataklizm nastąpił w czasie walki o opanowanie całego systemu energetycznego.
Być może istoty, które go spowodowały, nie orientowały się dostatecznie w
działaniu urządzeń. A może stało się inaczej i to jest prawdopodobniejsze. Może
zagrożeni klęską użyli środka ostatecznego. Był nim ładunek deuteronów
przeznaczony dla Ziemi. (St. Lem... op. cit. – ss. 379-380)
...a w wyniku której na
Wenus na wieki wieków zapanował efekt cieplarniany. Ta książka bardzo spodobała
się enerdowskiemu reżyserowi Kurtowi
Maetzigowi, dzięki któremu powstał film „Milcząca gwiazda” („Der
Schweigende Stern”) w koprodukcji enerdowsko-polskiej w 1960 roku. Stanisław
Lem wrócił jeszcze do sprawy morderczych chmur w swej innej powieści pt. „Niezwyciężony”
(1964), ale to już temat z innej ballady. Potem były jeszcze inne próby
literackie mniej czy bardziej udane, ale już jak dotąd, nie przeskoczyły
Mistrza... Czyżby inspiracje do ich napisania były wydarzenia rozgrywające się
nad Paryżem w 1946 i Pomorzem w 1950 roku? Jest to bardzo możliwe, bo Stanisław
Lem interesował się postępami kosmonautyki, co uwidacznia się w jego eseju „Wejście
na orbitę” (Kraków 1962) i siłą rzeczy musiał o nich słyszeć... To napisałem w
dniu 13 czerwca 2006 roku.
13 lipca tegoż roku,
otrzymałem od prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej mgr Stanisława Bednarza dwa roczniki
miesięcznika „Gazeta Obserwatora PIHM” z lat 1950 i 1951. Przejrzałem je i poza
opisanymi w nich nieprawdopodobnie ciekawymi fenomenami atmosferycznymi i
kosmicznymi, które niejednokrotnie przypominały ufozjawisko – co atoli stanowi
temat na osobny sążnisty artykuł – znalazłem w numerze 1/1951 artykuł prof. dr Edwarda Stenza pt. „Błękitne Słońce”, którego fragmenty pozwolę sobie
tutaj przytoczyć, bo warte są tego i rzucają dodatkowe światło na tą zagadkę:
W końcu września 1950 roku nasze kresy
północno-zachodnie były widownią niezwykłego zjawiska optycznego, mianowicie
słońce przeświecając przez warstwę chmur wysoko-warstwowych, przedstawiło się w
postaci ostro ograniczonej tarczy o barwie wybitnie niebieskiej – pisze on.
I dalej:
Zaczęło się to nad Bałtykiem na zachodnim
odcinku naszego wybrzeża. Pierwszy zauważył niezwykłą barwę słońca ob. M.
Szczepański – obserwator st. met. w Międzyzdrojach, który pisze, że: dnia
27.IX.50. w godzinach rannych przez zamglone niebo było widać dokładnie kontury
słońca, które miało chwilami zabarwienie głęboko niebieskie, a chwilami
jasnoniebieskie. Na słońce można było patrzeć tak jak na księżyc, nie odczuwając
oślepiających promieni... Zabarwienie tarczy Słońca na niebieski kolor trwało
od g. 8:55 do 11:20, po czym słońce zaczęło się rozjaśniać i przybrało normalny
wygląd. [...] Bardzo ważne szczegóły zanotował Szczecin, gdyż przy opisie
zjawiska podano również rodzaje chmur pokrywających niebo. Dowiadujemy się więc
z raportu ob. J. Fornalskiego, że: około godz. 11:30 zza chmur Stratocumulus
ukazało się słońce koloru niebieskiego przeświecając przez gruby Altostratus.
Słońce nie dawało żadnego cienia... i miało wygląd matowego koła. Na ziemi
panował półmrok. Z komunikatu st. met. w Szczecinie wynika, ze zjawisko
przestało być widoczne o godz. 15:20 wskutek zasłonięcia grubą warstwą chmur
Stratocumulus.
Z szeregu miejscowości na Pomorzu piszą nam,
że niebieskie słońce zaobserwowano w godzinach popołudniowych tegoż dnia 27
września, a mianowicie: Łobez – 12:45-13:00; Szczecinek – 13:05-14:30; Stargard
Szczeciński – 13:00-15:00, jeszcze później zjawisko wystąpiło w Chełmnie –
14:30-16:10 i Solcu Kujawskim – 14:30-16:30. Już z tego wynika, ze zjawisko to
przesuwało się jakby z zachodu kraju na wschód lub południowy-wschód.
Także w innych miastach
Polski zaobserwowano zmianę barwy Słońca, i tak:
... st. met. w Koszalinie [...] precyzuje
kolor tarczy słońca jako turkusowy. Podobnie ściśle zdefiniowaną barwę podała
stacja Toruń-Wrzosy jako barwę niebiesko-modrą przypominającą kwiat chabru. W
Ustce natomiast oznaczono barwę słońca jako błękitną. [...] W Lublinie o g.
16:31 stwierdzono, że tarcza słoneczna ma kolor jasnoszary. O g. 16:15
przybrała kolor palącego się acetylenu, 3 minuty później – kolor lekkiego
fioletu. O g. 17:02 tarcza słońca zaczęła przybierać na tle chmur Altostratus
zabarwienie pomarańczowe. W Krakowie słońce ukazało się zza chmur dopiero
następnego dnia, 28.IX. i wówczas zauważono, że ma ono kolor seledynowy, o czym
ob. E. Białoborski podał wiadomość w pismach codziennych. We Wrocławiu również
28.IX. z samego rana autor widział blade słońce koloru stali, słabo
przeświecające przez mętny Altostratus. Zjawiska te zaobserwowano również na
Podhalu i w Tatrach, gdzie w dniach 28, 29 i 30 września stwierdzono zmętnienie
atmosfery w żółtawym odcieniu. I tam także zaobserwowano niebieskie zabarwienie
Słońca. Na Łysej Polanie dn. 28.IX. uważano, że ma ono kolor platyny względnie
srebra.
Dalej autor zauważa, że
również zmieniona była w tym okresie barwa tarczy Księżyca. Jego światło było
przyćmione i koloru sinego, bez zwykłego dla niej połysku żywego srebra. Co do
pochodzenia tego zjawiska, autor przyznaje się, że nie wie, co je spowodowało i
jednocześnie stawia hipotezę, że być może są za to odpowiedzialne ogromne burze
ogniowe, które we wrześniu 1950 roku pustoszyły kanadyjskie lasy. Jest to zatem
kolejna – obok hipotezy wulkanicznej i atomowej – próba wyjaśnienia tego
pięknego fenomenu. Poza tym okazało się, że zjawisko to było widoczne na
terytorium całego kraju, tylko z różnym natężeniem, jednakże nie wszędzie można było dostrzec słońca spoza
gęstych chmur. Jedną możliwość możemy za to spokojnie i z czystym sumieniem
wykreślić z listy – chodzi o zaćmienie słońca (pkt 1 i 2), bowiem w opisywanym
okresie Księżyc znajdował się w konstelacji Ryb, w fazie 0,983 – czyli niemal w
pełni, a zatem prawie przeciwlegle w stosunku do Słońca, które wtedy znajdowało
się w gwiazdozbiorze Panny...
Ciekawy jestem, czy
ktoś ze starszych Czytelników pamięta te wydarzenia? Bardzo proszę o listy na
ten temat do Redakcji „Nieznanego Świata” z dopiskiem Niebieskie
Słońce.
Kończąc chciałbym dodać
do tego tylko tyle, że badając relacje o UFO i tajemniczych zjawiskach można
niejednokrotnie natknąć się na autentyczne mroczne tajemnice XX i XXI wieku,
przy których bledną „rewelacje” i „odkrycia” różnych łowców sensacji. Mam
nadzieję, że jeszcze usłyszymy nieraz o tajemniczych fenomenach, które znajdą
swe racjonalne wyjaśnienie, bez uciekania się do karkołomnych hipotez o
interwencjach ETI na Ziemi...
****
Powyższe napisałem w
lipcu 2006 roku i tego też roku artykuł ten ukazał się na łamach „Nieznanego
Świata”. Sprawa Niebieskiego
Słońca ma swój ciąg dalszy. Otóż zjawisko to było obserwowane w
latach 2015 i 2015 po potężnych burzach ogniowych, które nawiedziły Kanadę,
Hiszpanię, Portugalię, Kalifornię i Australię. Wyrzucone w powietrze cząstki
popiołu spowodowały potem deszczowe lato w Polsce oraz równie deszczowy
październik w naszym kraju, o czym przekonują nas wyniki pomiarów wody opadowej
przeprowadzone przeze mnie i mgr Bednarza. Okazuje się, że dzięki temu opady w
lecie 2016 roku były trzykrotnie wyższe, niż w analogicznych okresach lat
ubiegłych!
Tak już nawiasem
mówiąc, daje to nam przedsmak zjawisk, które będą następowały po masowym użyciu
broni jądrowej lub możliwej erupcji któregoś z superwulkanów. Oba te kataklizmy
grożą nam realnie i tylko będą się różniły od tego, co mieliśmy w tym roku
skalą zjawisk…