Powered By Blogger

niedziela, 10 grudnia 2017

Wspomnienie o Karlinie



Stanisław Bednarz


Mieliśmy być  polskim Kuwejtem, a to tylko monstrualna  erupcja niewielkiego złoża.

Mój kalendarz – 37 lat temu  9 grudnia 1980 roku o 17:00  asystent  wiertni naftowej koło Karlina zauważył, że płuczka wypływa na powierzchnię. Ciśnienie było tak duże, że na rurę nie udało się założyć zaworu. Na chwilę zadziałał tylko prewenter, trzytonowy zawór przeciwwybuchowy, i strumień osłabł. Jednak kilka sekund później płuczka wybiła z jeszcze większą siłą, a powietrze rozdarł przeraźliwy syk gazu. Pracownik wiertni wyłączył pompy i chciał jeszcze zgasić agregat. W tym momencie uderzyła go fala gorąca i usłyszał ogłuszający huk. Odruchowo zaczął uciekać pod wiatr. Wyglądał jak żywa pochodnia – to zapalił się waciak na jego placach. Upadł i tarzając się ugasił  ubranie..

Według mapy ropa miała być 160 metrów niżej aniżeli głębokość do którego sięgnęło wiertło feralnego dnia..  Z daleka było widać, że pali się wiertnia, jasno się zrobiło jak w dzień. Takiego ognia  jeszcze nie widział. Co gorsza, z otworu wydobywał się też gaz. Dlatego do Karlina ściągnięto zastęp ratowników górniczych z Krakowa.

Po trzech dniach od wybuchu do Karlina przyjechali specjaliści z Węgier i szef ukraińskich ratowników naftowych Leonid Kałyna. Miał on ogromne doświadczenie, gdyż w ZSRR do podobnych wypadków dochodziło kilka razy w roku, tyle że trzymano je w głębokiej tajemnicy. Kałyna był już znany polskim specjalistom, bo w 1975 roku pomagał przy opanowaniu erupcji gazu koło Rawicza. W ślad za nim przybyło kilkunastu radzieckich ratowników i dwa potężne agregaty gaśnicze z silnikami od myśliwców MiG-17.

Tymczasem Polskę ogarnęła euforia. Podczas gdy jedni patrząc na płonącą ropę liczyli straty, inni cieszyli się spodziewanymi zyskami karmiąc lud mrzonkami.. W  końcu udało się uprzątnąć plac wokół płonącego otworu i można było przystąpić do usunięcia uszkodzonego prewentera zamocowanego na rurze. Mieli to zrobić… artylerzyści. Teoretycznie wystarczyło trafić zawór pociskiem, ale przedtem konieczna była ewakuacja kilku wsi na linii strzału.





Jako pierwsza 17 grudnia do akcji weszła armata 85 mm i pociski odłamkowo-burzące. Trafiony kilkanaście razy prewenter pozostał na miejscu...

W Wigilię artylerzyści sprowadzili haubicę 122 mm i użyli pocisków odłamkowych. Po kilkunastu trafieniach prewenter wciąż był na miejscu. Odkryto, że wszystkiemu winna jest rura. Powinna być sztywno zamocowana w ziemi, ale rury nie zacementowano. Nieumocowana działała jak gigantyczna sprężyna.

Sięgnięto więc po jeszcze większą haubicę 155 mm i pociski przeciwbetonowe. Po kolejnych dwóch dniach ostrzału prewenter się poddał. A tryskająca ropa wciąż płonęła. Było tak gorąco, że w pobliskich  gospodarstwach zakwitły wszystkie drzewa owocowe.

8 stycznia o godzinie 10 uruchomiono kilkanaście działek wodnych. Tuż przed 11 armatki zdusiły ogień. Wśród strażaków wybuchła radość. W górę poleciały kaski...

Zainteresowanie Karlinem zgasło niemal równo z ugaszeniem pożaru ropy.  6 stycznia 1981 roku ze stacji w Karlinie odjechały pierwsze cysterny z ropą. Jednak już wtedy wiedziano, że to złoże jest niewielkie. Gdyby paliło się jeszcze dwa tygodnie, nic by z niego nie zostało. W sumie eksploatacja trwała z przerwami  do 1983 roku.


* * *


Tak by the way, to przypomniało mi się, jak na fali powszechnej euforii przebąkiwano o gazie znajdującym się pod Niżem Polskim na głębokości 8 km i niżej. Padały wtedy różne propozycje, jak się do niego dobrać, z których zapamiętałem najbardziej egzotyczną – przedstawioną chyba w kultowym magazynie telewizyjnym „Sonda” przez śp. red. Andrzeja Kurka i Zdzisława D. Kamińskiego, a mianowicie zdetonowanie pod powierzchnią ziemi ładunku jądrowego, który utworzyłby kamuflet, który z kolei wypełniłby się gazem ze zmiażdżonych ciśnieniem fali uderzeniowej skał. Pomysł niezły, ale o tym, co stanie się z gazowymi produktami eksplozji jądrowej, które będą bardzo „gorące”, jakoś się nie mówiło…


Na szczęście także minęła u nas gazowa euforia, która mogłaby zamienić centrum Polski w pustynię i może lepiej, że inwestorzy się wycofali. Niech to będzie kubłem zimnej wody na głowy oszołomów, którzy by chcieli sprzedać obcym za psi grosz także i to polskie bogactwo. Niech czeka na lepsze czasy.