Te samoloty to miała być
chluba LOT. Po dwóch katastrofach wycofano je.
Mój Kalendarz – 55 lat temu 19 grudnia 1962 miała miejsce katastrofa samolotu rejsowego PLL LOT Vickers Viscount 804 w pobliżu lotniska Okęcie; zginęły w niej 33 osoby. Wśród nich był inżynier Fryderyk Bluemke, konstruktor silnika Syreny.
Do czasu katastrofy w
Zawoi 1969 była to największa katastrofa polskiego samolotu. Wykonywał powrotny
lot z Brukseli do Warszawy. Podczas podejścia do lądowania rozbił się i spłonął
– 1335 metrów od pasa.
Jak doszło do tego
wszystkiego: wiosną 1962 LOT uruchomił połączenia do Amsterdamu i Rzymu. Na Iłach-18,
pasażerowie z Zachodu nie chcieli latać, polskie linie miały trzy ConvairyCV-240,
ale wstyd było je wysyłać. British Airlines wystawiły na sprzedaż trzy Vickersy
Viscounty 804, pięcioletnie. Były z hermetyzowaną kabiną, i czteroma
turbośmigłowymi silnikami. Zabierały na pokład 56 pasażerów, latały dwukrotnie
szybciej niż Ił-14, Był tylko jeden problem: radar.
We wrześniu 1962 roku
grupa pilotów wyjechała do Wielkiej Brytanii na szkolenia. Viscount był bardzo
skomplikowany Dla Polaków latanie z wykorzystaniem systemu umożliwiającego
lądowanie przy braku widoczności, było nowością. Takie urządzenie od dwóch lat
było już w magazynie na Okęciu ale zabrakło dewiz na zakup kabla. Anglicy
zachwycali się, patrząc, jak Polacy lądują z wykorzystaniem starszej metody, na
radiolatarnie. Ten archaiczny system wciąż był w PRL wykorzystywany jeszcze w
1969 przy katastrofie w Zawoi.
W rezultacie odmówili
podpisania licencji uprawniających do samodzielnego pilotowania. Dyrekcja LOT
podjęła decyzję, że nasze załogi będą latać w trójkę z pilotem brytyjskim.
Pozostał jeszcze problem radarów, ale LOT musiał dopłacić. Dyrektor uznał, że
bez nich też można latać.
6 listopada pierwszy Viscount
wylądował na Okęciu. Witały go tłumy warszawiaków. Kilka dni przed katastrofą
wszystkie gazety pisały o nowych pięknych samolotach, a tu katastrofa.
Podchodząc do lądowania, popełniono fatalny błąd. ILS wciąż nie działał, więc
piloci jak zwykle podchodzili na sygnał radiolatarni. Tyle że tego dnia z
trzech radiolatarni, które pracowały na Okęciu, dwie były zepsute. Gdy w końcu
udało się złapać sygnał jedynej działającej, samolot był już zbyt nisko.
Zwyciężył odruch z samolotów tłokowych, aby poderwać maszynę, raptownie
zwiększył moc. Całą winą za wypadek obciążono kapitana. O zepsutych
radiolatarniach, braku systemu ILS nie wspomniano…
Pech jednak nie opuszczał
tych maszyn. Zimą 62/63 drugi Viscount, miał niezwykłą przygodę...
W śnieżycy, dwukrotne podejście do lądowania w Warszawie. Paliwa było zbyt
mało, aby dotrzeć na lotnisko zapasowe. Wtedy odezwał się w radiu nieznany
głos, który podał częstotliwość radiolatarni w Łęczycy (lotnisko wojskowe). Był
to żołnierz, pełniący służbę na wieży kontrolnej. Złamał procedury, Lądowanie w
Łęczycy odbyło się bez przeszkód. Władze wojskowe zareagowały błyskawicznie...
aresztując załogę i pasażerów. (!!!)
20 sierpnia 1965 rozbił
się w Belgii drugi, zginęła 4 osobowa załoga samolot wracał bez pasażerów.
Pozbawiona radaru maszyna wleciała w burzę. Po utracie drugiej maszyny zapadły
decyzje, które na długie lata skazały nas na dostawy wyłącznie radzieckich
samolotów. One także się rozbijały. Eksploatacja ostatniego Viscounta
stała się nieopłacalna. W 1969 roku sprzedano go do Nowej Zelandii. I tak
nastała era turbośmigłowego AN-24.
Opracował – Stanisław Bednarz