Słoneczny supersztorm
Oleg
Fejgin
W czasie pełnego zaćmienia Słońca, księżycowy dysk dokładnie
zakrywa słoneczny. Średnica Słońca jest 400 razy większy od średnicy Księżyca,
ale jego odległość od nas do Słońca tez jest prawie 400 razy większe.
W pewnej galaktyce nazywanej Mleczną Drogą była gwiazda o
klasie widmowej – żółty karzeł. Już od 4,5 mld lat w jego wnętrzu buszuje
termojądrowy pożar. Kolosalny żar termojądrowego pieca daje znać o sobie
oślepiającym światłem, podtrzymującym życie i Rozum na planecie trzeciej od
Słońca. Wydawałoby się, że spokojna i równa praca „słonecznego reaktora” będzie
trwała jeszcze przez następne miliardolecia… Jednakże pewnego razu bicie
słonecznego pulsu silnie się zakłóciło.
Słoneczny supersztorm
Coś poszło nie tak w kolosalnych wichrowych potokach
promieniowania i plazmy, które przenosiły energię z wnętrza słonecznego jądra
do jego powierzchni. Między innymi termojądrowe serce gwiazdy wciąż biło
równomiernie, wyrzucając w każdej chwili kolosalny potok promieniowania. Ale
ono już nie dochodziło do powierzchni, ale powoli wlokło się, kumulując się w
strefie podpowierzchniowej. Tam pole magnetyczne utrzymywało gigantyczne pasma
słonecznej materii, skręcając je w gigantyczne, tysiąckilometrowe kolumny. Podobne
do potwornego tornada próbują one bezskutecznie przebić się do powierzchni
Słońca.
Wreszcie magnetyczna tarcza nie wytrzymała, sprężyny
wyprostowały się i olbrzymie szprychy wysokotemperaturowej plazmy przebiły
powierzchnię gwiazdy. Na jego powierzchni pokazały się złowieszcze bagna
słonecznych plam. Tam na ich skrajach do wnętrza Słońca zapadały się całe
kaskady schłodzonej materii. W otoczeniu jasnych strug i wokół plam potoki
materii zbliżały się powoli jedne do drugich. Oto brzegi ich zetknęły się i na
powierzchni dochodzi do gigantycznego rozbłysku słonecznego. Potem nastąpiło
jeszcze kilka potężnych wybuchów. Zaczęło się silne falowanie strzelającej
protuberancjami i pochodniami powierzchni Słońca. Zaczął się słoneczny
supersztorm, i ku Ziemi runęły fale wiatru słonecznego…
Zacisze głębokiego
minimum
Heliofizycy – specjaliści zajmujący się Słońcem –
zastanawiają się głęboko. No bo co byście powiedzieli, gdyby zamiast letniego
upału przyszły by zimowe mrozy? A przecież pogoda na Słońcu właśnie tak
wygląda. Słoneczna aktywność jest bliska swemu historycznemu minimum, i na
widocznej stronie słonecznego dysku, można z niemałym trudem dostrzec jakieś
malutkie plameczki, a i to tylko w fazie powstawania. Plamy słoneczne to ciemne
obszary na powierzchni Słońca, temperatura których jest niższa od temperatury
otaczającej je fotosfery. One są regionami, gdzie ma miejsce szczególnie silna
aktywność naszej gwiazdy i mają miejsca gigantyczne kataklizmy – błyski
słoneczne i wyrzuty koronalnej masy. Ilość plam słonecznych jest pochodną jego
aktywności magnetycznej.
Grupy plam słonecznych odzwierciedlają jego aktywność magnetyczną
Zaobserwowane plamy na powierzchni naszej gwiazdy dziennej
nie całkiem odpowiada jego 11-letniemu cyklowi aktywności, którego minimum
minęło zimą 2008 roku. Co mogło tak „wybić z rytmu” naszego gwiazdowego żółtego
karła? Jakby to tam nie było, ale dziwne zachowanie się naszego Słońca wskazuje
na to, że mamy do czynienia z jego najsłabszą aktywnością od 100 lat.
Potwierdza ten fakt „zimna słoneczna wiosna” w 2011 roku. Niektórzy astronomowie
uważają, że taki spadek słonecznej aktywności i zanik słonecznych plan jest
niczym innym, jak „czasową przerwą”, tym bardziej, że nie wiemy, co się dzieje
na niewidocznej stronie Słońca. I tak np. jesienią 2003 roku praktycznie
wszystkie aktywne obszary i plamy były ześrodkowane na widocznej stronie
słonecznego dysku, co przejawiało się potężnymi rozbłyskami i wyrzutami plazmy
słonecznej. Te porywy wiatru słonecznego wywoływały potężne burze magnetyczne
na Ziemi, a po pewnym czasie wszystkie plamy i aktywne obszary odpłynęły na
niewidoczną stronę Słońca i przed nami ukazała się czysta i nieskażona niczym
powierzchnia naszej dziennej gwiazdy. (Zorze polarne były widoczne także w
Polsce, podobnie jak w 1988 roku, kiedy to zorze polarne widzieliśmy nad Tatrami
– przyp. tłum.)
Zorza polarna nad Jordanowem w październiku 2003 roku
„Tajną działalność” naszej dziennej gwiazdy potwierdzają
wydarzenia z lata 2012 roku, kiedy to dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności
cały świat szykował się do końca świata, który miał nadejść 21.XII.2012 roku,
według kalendarza Majów. Wtedy to właśnie, na przeciwległej stronie Słońca
wydarzył się jakiś burzowy kataklizm, którego skalę heliofizycy byli w stanie
ocenić dopiero dzisiaj. Cała seria potężnych rozbłysków słonecznych dokonała
potężnego wyrzutu plazmy z korony, który potem przeciął orbitę Ziemi. Na
szczęście nasza planeta mogła obronić się przed tym kolosalnym „wystrzałem”
słonecznym, z którym rozminęła się o tydzień. Następstwa podobnego słonecznego
supersztormu mogłyby być katastrofalnymi i w skutkach równym z słynnym Wydarzeniem Carringona (zwanym także Efektem Carringtona – przyp. tłum.) –
najsilniejszej burzy słonecznej, jaką zanotowano w historii obserwacji
astronomicznych.
Efekty możliwej powtórki z "Wydarzenia Carringtona"
„Wydarzenie
Carringtona”
W dniu 1.IX.1859 roku, znany brytyjski astronom Richard Christopher Carrington
(1826-1875) zaobserwował grupę ciemnych słonecznych plam o nadzwyczajnie
wielkich rozmiarach. Łamiąc grafit w miękkich ołówkach starał się on szybko
szkicować zmiany ich wyglądu i zachodzące w nich procesy.
Nieoczekiwaniu, na skraju grupy plam zabłysło intensywnie
białe światło. Wydawało się że granule na powierzchni Słońca pękły od
intensywnego żaru i poprzez nie można było ujrzeć termojądrowe serce naszej
gwiazdy dziennej. Warrington rzucił się do wyszukiwania świadków tego
niesamowitego widowiska na powierzchni słonecznego dysku. Ku swemu
rozgoryczeniu stwierdził, że obserwatorium jest puste, bowiem wszyscy
astronomowie pojechali na stację telegraficzną. Tam oni bezskutecznie usiłowali
przekazać do Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego w Greenwich rezultaty
swych conocnych obserwacji. Wobec tego Carrington próbował zwrócić uwagę
mechanika od teleskopów na obserwowane zjawisko, ale tego ostatniego to nie
zainteresowało. Wiedząc o niebezpieczeństwach wynikających z obserwacji Słońca
i pamiętając tragiczny los Galileusza,
którego wzrok popsuł się właśnie u końca życia, technik kategorycznie odmówił
spojrzenia w okular teleskopu. Zatem Carrington udowadniał mu, że obserwacje
Słońca są bezpieczne, bowiem prowadzi się je przez specjalne filtry. Niestety,
musiał sam stawić czoła temu pięciominutowemu spektaklowi rozgrywającemu się na
powierzchni Słońca. Pod wieczór koledzy astronoma powrócili zdenerwowani awarią
telegrafu i ze zdumieniem i niedowierzaniem oglądali jego szkice.
Następnego dnia wieczorny pociąg pospieszny dostarczył
londyńskie gazety. Z nich Carrington dowiedział się, że nie tylko nad północną
Anglią, ale także nad Ameryką Północną od trzech dni obserwuje się fale zorzy
polarnej. Niebiańskie widowisko, jak
pisał nowojorski korespondent, zmienił noc w dzień od Quebeku do południowej
Panamy. Burzliwa gra świateł i barw z przelewaniem się malinowego i zielonego
świecenia nie uspokajała się od zorzy wieczornej do białego rana.
Ten niezwykły słoneczno-ziemski fenomen otrzymał nazwę Wydarzenia Carringtona (z ang. Carrington Event lub Carrington Superflare – przyp. tłum.),
którego nauka nie była w stanie objaśnić. Pojawiło się wiele różnych hipotez na
temat gwałtownych zawirowań i zmian magnetycznego pola Ziemi, dziwnych zórz
polarnych i uszkodzeń telegrafu. Jedni zakładali, że na Ziemie spadł deszcz
pylistych meteorytów o szczególnym składzie chemicznym. Inni zaś twierdzili, że
w Arktyce pojawiły się pola niezwykłych gór lodowych odbijających i załamujących
słoneczne światło.
Analiza obserwacji astronomicznych z tego okresu wykazuje,
że Wielka Zorza Polarna z 1859 roku
ma bezpośredni związek z Efektem
Carringtona. Sądząc ze wszystkiego, doszło do szeregu rozbłysków
słonecznych niebywałej mocy, których efektem był wyrzut ogromnego obłoku
plazmy. Ludzkość miała szczęście, że ten potworne uderzenie słonecznej burzy
miał miejsce w środku „wieku pary i elektryczności”. Dlatego też wszystko
skończyło się na uszkodzeniach sieci telegraficznej.
A co by się stało, gdyby Superrozbłysk
Carringtona miał miejsce w dniu dzisiejszym? Spróbujmy nakreślić taki
obraz.
Satelita SDO
Ziemskie echa
słonecznych burz
Najwcześniej ze wszystkich symptomy nadciągającego
supersztormu słonecznego zauważyła orbitalna stacja heliofizyczna. Na pokładzie
tego supernowoczesnego aparatu kosmicznego NASA zamieszczono specjalne
heliofizyczne oprzyrządowanie obserwujące fale uderzeniowe wewnątrz Słońca. Po
wychwyceniu sygnałów alarmowych SDO (Solar Dynamics Observatory - Obserwatorium Słonecznej Dynamiki –
przyp. aut.) natychmiast przedsięwzięto ewakuację astronautów z ISS.
Kosmonauci nie byliby w stanie przeżyć lecącej od Słońca lawiny
wysokoenergetycznych protonów i elektronów wiatru słonecznego. Ani cienkie
poszycie modułów, ani skafandry nie mogłyby ochronić przed przeszywających je
na skroś porywami wiatru słonecznego.
Pospiesznie „zakonserwowałoby” się cenne oprzyrządowanie
naukowe na wielu satelitach. Szybko zakryto by ochronnymi osłonami wszystkie
czułe sensory kosmicznych teleskopów. Składano lub zakrywano by panele baterii
słonecznych i wyłączano by anteny paraboliczne. Wyłączano by pokładowe komputery i izotopowe elementy
paliwowe. Mechaniczna aktywność na orbitach wokółziemskich by zamarła
całkowicie.
Arthur C. Clark - pisarz i wizjoner
Doleciawszy do wysokich warstw ziemskiej atmosfery,
strumienie słonecznej plazmy zostały wyrzucone przez pole magnetyczne w obszary
przypolarne. Tam one „wypaliły” ogromne dziury w warstwie ozonowej. W
niebezpieczeństwie znalazły się samoloty i pasażerowie polarnej awiacji, bowiem
na tych obszarach słaby magnetyzm ziemski nie jest w stanie przeciwstawić się
słonecznej plazmie.
Od momentu przybycia pierwszych fal „kosmicznego przyboju”
przestała by funkcjonować łączność radiowa i komórkowa. Od pierwszej chwili by
padła sieć GPS i jej podobne. Od razu padłaby nawigacja lotnicza i na
platformach naftowych. Wszystkie samoloty podchodzące do lądowania uległyby
katastrofie. Na platformach od razu wybuchłyby ogniste pochodnie, bo ich praca
jest sterowana za pośrednictwem satelitów. Na innych platformach wystrzeliłyby
w niebo fontanny ropy naftowej z pękniętych rurociągów i otwartych szybów.
Wszystkie statki straciłyby możliwości nawigacji i pokryłyby się ogniami św.
Elma. Co większe supertankowce wpadłyby na rafy i mielizny powodując katastrofy
ekologiczne.
Silne wyładowania powstałyby w liniach przesyłowych energii
elektrycznej, a także w… torach linii kolejowych, a to z kolei mogłoby
doprowadzić do eksplozji zbiorników z gazem i paliwami płynnymi. Gigantyczna
sieć przewodów gazowych i ropociągów oplatająca cały świat zaiskrzyłaby się pod
wpływem potoku promieniowania
elektromagnetycznego i wybuchłaby w gigantycznych pożarach…
Potem kolej przyszłaby na Internet, przewodową telefonie i
telegraf. Przestałaby także funkcjonować rządowa sieć łączności WCz (Wysokiej
Częstotliwości – przyp. tłum.), w tym wszystkie chronione linie. Najdłużej
trzymałyby sie systemy światłowodowe, ale i tak padłyby z powodu braku energii
w węzłach łączności. Na koniec kosmiczne siły ugodziłyby w najbardziej czuły
energetyczny punkt Ludzkości. Szalejące wichry impulsów elektromagnetycznych
spowodowałyby pojawienie się błądzących prądów powodujących z kolei włączenie
ochrony w elektrowniach oraz stacjach i podstacjach transformatorowych. Ludzie
na całej planecie pozostaliby bez elektryczności.
Na ulicach miast przy wyłączonych światłach i sygnalizacji
ulicznej powstałby straszliwy chaos komunikacyjny. Ulice od centrów do
peryferii wielkich miast zamieniłyby się w zastygły potok samochodów, którym
wskutek efektu pulsu magnetycznego - EPM wysiadłby zapłon. Mieszkańcy
megapolisów (w których aktualnie mieszka większa część mieszkańców Ziemi)
błyskawicznie zostaliby pozbawieni usług podstawowych służb: awaryjnych, medycznych,
pożarniczych, policyjnych i innych. Powstałaby wszechobecna panika, której nie
dałoby się zapobiec w żaden sposób.
Poza tym system sercowo-naczyniowy człowieka jest wrażliwy
na burze magnetyczne nawet o średniej intensywności. Dlatego też słoneczny
sztorm doprowadzi do śmierci wielu ludzi, którym nie będzie można pomóc. Liczba
zmarłych w ten sposób może sięgnąć kilkudziesięciu milionów.
A nad tym wszystkim będzie szaleńczo płonęła wspaniała,
wielobarwna zorza polarna, widoczna z każdego dowolnego punktu kuli ziemskiej…
A zatem – jak widzimy – wszystkie urządzenia działające na
prąd elektryczny padną i naprawienie ich oraz wznowienie pracy systemów
urządzeń będzie trwało wiele lat. Ogólny rezultat słonecznego supersztormu
przypominałby efekty spadku dużej asteroidy albo potężnego trzęsienia ziemi.
[Osobiście jestem zdania, że przypominałoby to przede
wszystkim efekty wojny nuklearnej – poprzez działanie EPM oraz zmasowanego
użycia broni E (którą zastosowano m.in. przez lotnictwo NATO w Kosowie), która
niszczyłaby przede wszystkim obwody elektryczne – przyp. tłum.]
A jednak istnieje jeszcze bardziej katastroficzny scenariusz
wydarzeń. (!!!) Kolosalne uderzenie w ziemską magnetosferę języka słonecznej
plazmy może silnie zmienić obraz ziemskiego pola magnetycznego. Może to wywrzeć
wpływ na prądy podziemnej magmy, której ruchy zostaną przekazane tektonicznym
płytom skorupy ziemskiej. Trudno jest sobie nawet wyobrazić, do czego to może
doprowadzić. Obudzą się setki jak nie tysiące wulkanów (zazwyczaj jest
aktywnych około 400 - 600 w skali całego globu – przyp. tłum.), wśród którym
może być kilka superwulkanów, które są w stanie zatopić lawą całe kontynenty. Przez
całą Ziemię przejdzie „dreszcz” trzęsień ziemi o sile 7-9°R, powodujących coraz
to nowsze pęknięcia skorupy ziemskiej. Trzęsienia ziemi we Wszechoceanie
spowodują powstanie potwornych fal tsunami, które doprowadzą do unicestwienia
ludzkich miast na Wyspach Japońskich i na pacyficznych wybrzeżach obu Ameryk
oraz Azji Południowo-Wschodniej i Australii.
W powietrze podniosą się słupy dymu i popiołu. Na planecie
zapanują warunki jądrowej/poimpaktowej/poerupcyjnej zimy. Następne lata mogą
się stać najtrudniejszymi w historii Ludzkości, która cofnie się w rozwoju o
całe dziesięciolecia, jak nie stulecia…
Tak więc, czy momenty słonecznej ciszy mogą być symptomami
narastającego we wnętrzu naszej dziennej gwiazdy słonecznego supersztormu? I
czy ten kosmiczny kataklizm będzie miał taką moc, jak Wydarzenie Carringtona?
Współczesna nauka jeszcze nie jest w stanie dać wiążących
odpowiedzi na te nieproste pytania. Być może Ziemianom przyjdzie jeszcze
stawiać pytania o zagadki Kosmosu i przeżyć niejeden słoneczny supersztorm. W
każdym razie i na wszelki wypadek należy skoncentrować wszystkie wysiłki do
stworzenia orbitalnego systemu ostrzegania, wszak wiadomo, że kto ostrzeżony to
uzbrojony…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 35/2014, ss.20-23
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©