Powered By Blogger

poniedziałek, 9 lutego 2015

I powróci Godzilla... (11)


XI


Narada zakończyła się przyjęciem mojej propozycji przejrzenia jeszcze raz zdjęć brzegów i wód przybrzeżnych Morza Beauforta.
- Nie muszę chyba wszystkim przypominać – rzekł komandor Sato zwracając się do nas – że cała nasza operacja jest ULTRA TOP SECRET. O niej wiedzą tylko gremia najwyższych władz naszych krajów oraz Kanady i teraz wy. I tak powinno być. Nie chcemy niepotrzebnych sensacji, a najmniej najazdu pismaków i ich głupich pytań. Nasze rządy wydadzą oświadczenie, kiedy już będzie po wszystkim. A teraz proszę podpisać to zobowiązanie o zachowaniu milczenia.
Podpisałem. Krystyna też.
Żeby oni wiedzieli, kogo w to wszystko wtajemniczyli… - pomyślałem patrząc, jak Krystyna ujmuje pióro i kreśli swój zamaszysty podpis. Uśmiechnąłem się do tej myśli.

- Co zamierzacie zrobić z tymi bombami? – zapytała.
- Zniszczymy rzecz jasna – Sato wzruszył ramionami – konwencjonalne bomby zdetonujemy na poligonie, zaś bomby biologiczne po prostu rozbroimy i wrzucimy do martena. 1600 stopni Celsjusza powinno zniszczyć je raz na zawsze…
- Jak właściwie miał przebiegać taki atak biologiczny na nasze miasta? – Pitt zapytał Yakahawę.
Ten pokiwał głową.
- Bardzo prosto – rzekł. – Dwa samoloty zrzucały bomby zapalające i burzące, a kiedy na dole zaczynał się zamęt, trzeci zrzucał bombę B na spadochroniku. Na wysokości 200 metrów ładunek flegmizowanego trotylu rozrywał korpus bomby i rozpylał w powietrzu bakterie dżumy. That’s all… Resztę robiły wiatry. Optymalną pogodą była pogoda deszczowa, chodziło o to, by deszcz jak najszybciej wpłukał zarazki do wody gruntowej i pitnej, co dawało optymalny efekt użycia tej broni.
- No to rzeczywiście proste – powiedziałem – dobra, proponuję zacząć poszukiwania, bo czas ucieka…
- E, nie przejmowałbym się tym tak bardzo – Pitt wzruszył ramionami – jak przez tyle lat ta Pandora nie wyszła z puszki, to…
Urwał, bo chyba przypomniało mu się o wyludnionych wioskach inuickich nad Mackenzie.
- A nich to… damn it! – mruknął – masz rację my dear friend – poklepał mnie po ramieniu – no to zabieramy się stąd. Proponuję spotkać się jutro o tej samej porze.

 Następnego dnia siedzieliśmy znowu na swoich miejscach. Komputery S³ i NUMA wyselekcjonowały pięć obiektów, które swym wyglądem przypominały okręt podwodny na płyciznach lub przy brzegu.
- A zatem płyniemy je zbadać – powiedział komandor Sato – no i trzeba będzie przygotować sprzęt do dezynfekcji terenu i wraka. Jak widać, mamy się czego obawiać i bakterie są nadal letalne. Pierwszy obiekt znajduje się stosunkowo blisko, bo w okolicach Wyspy Campbella. Nieco na południe od niej jest mała wysepka, a obok niej podługowaty przedmiot z grubsza odpowiadający wymiarom I-67, a zatem najpierw polecimy tam…

Po kilku godzinach wiedzieliśmy, że było to pudło. Nie był to okręt, tylko nagromadzenie pni drzewnych, mułu i lodu, który dziwnym kaprysem Natury przypominał sylwetkę okrętu podwodnego. Po dwóch dniach przekonaliśmy się, że wszystkie wytypowane miejsca i obiekty były nietrafne.
- Co pan radzi? – zapytał mnie Sato, kiedy kolejny raz jego ludzie wrócili z niczym.
- Przeanalizować zdjęcia jeszcze raz pod tym samym kątem i bardziej w kierunku północno-wschodnim w kierunku Grenlandii i Ziemi Baffina. To musi być gdzieś tutaj. Jestem tego pewien!
- Ja też tak sądzę – poparła mnie Krystyna. – Najwidoczniej przyjęliśmy złe założenie.
- No dobrze – rzekł Sato – ale zatem dlaczego dżuma objawiła się w wioskach Inuitów leżących u ujścia Mackenzie, a nie na Północnym Stoku?
- To rzeczywiście jest zagadkowe… - powiedziałem. – Ale najpierw musimy znaleźć źródło zakażenia, a dopiero potem będziemy się tym martwić.
- Co pan proponuje?
- Przeszukać południowe brzegi Victoria Island, Wyspy Banksa, Eglinton Island i Wyspy Księcia Patricka oraz Wyspy Melville’a, to musi być gdzieś tam!
Westchnął.
- Mam nadzieję, że ma pan rację, Daniel-san – rzekł wreszcie. – Powiadamiam Amerykanów i ruszamy.
I tak się stało.


* * *


Piątego dnia nasz statek wszedł w rejon Wyspy Melville’a. Cztery dni poszukiwań niczego nie przyniosły. Nigdzie nie było nawet śladu wraka. Poszukiwaliśmy go przy pomocy magnetometrów, które jednak były dość zawodne w pobliżu Bieguna Magnetycznego naszej planety. Także aktywność słoneczna nie pomagała nam w tej pracy.
- Wejdziemy do Liddon Gulf – powiedział Sato – pogoda jak na razie jest dobra, ale…
Nasz statek powoli wsunął się w głąb dość dużego fiordu, który otoczony był wysokimi na sto metrów urwistymi klifami.
- Przygotować helikopter do lotu – rozkazał i po kilku minutach czarna ważka podniosła się w powietrze. Weszliśmy do kabiny kontroli lotów, gdzie mieliśmy bezpośredni przekaz z jego pokładu.
- Najpierw na północ, bo pod tymi klifami raczej niczego nie będzie – powiedział – a przynajmniej nie powinno być…
- A jednak sądzę, że trzeba sprawdzić wszystko… - powiedziałem, ale nie dane mi było dokończyć, bo kamera wykonała naraz zbliżenie na coś znajdującego się wewnątrz fiordu i jednocześnie usłyszeliśmy głos pilota mówiącego coś bardzo szybko po japońsku.
- Mamy go! – powiedział komandor – znaleźliśmy! 75°12’33”,15 północna i 112°19’55”,64 zachodnia! To może być tylko I-67!

Na pokładzie zaczął się zorganizowany ruch. Po kilku minutach pojawili się ludzie ubrani w skafandry biologiczne. Helikopter wrócił po pierwszą partię zwiadowców.
- Poleci pan z nimi? – komandor Sato zadał zbędne w tej sytuacji pytanie.
- Oczywiście lecimy – odpowiedziałem – i rzecz jasna razem.
Błyskawicznie zeszliśmy pod pokład, gdzie ubrano nas w skafandry. Tymczasem spuszczono na wodę niewielki barkas, na którym mieliśmy przeprawić się do miejsca wiecznego spoczynku I-67. Wsiedliśmy na jego pokład. Silnik ruszył i popłynęliśmy w głąb Liddon Gulf. Po godzinie kluczenia wśród kier byliśmy na miejscu. Zdesantowaliśmy się na kamienistą plażę, na której leżał także ogromny wrak. Pomyślałem, że chyba to jakieś fatum i poczułem nieprzyjemny dreszcz i lodowate palce historii dotykające mojego karku. Po raz drugi stanąłem w obliczu legendy. Pierwszy raz to było pod wyspą Lorda Howe, gdzie znaleźliśmy wrak Nautiliusa kapitana Nemo, a teraz…

- Idziemy – usłyszałem w słuchawce radiotelefonu głos Dirka Pitta. – Musimy otworzyć tą puszkę z Pandorą! 

CDN.