Powered By Blogger

wtorek, 10 lutego 2015

I powróci Godzilla... (12)




XII


Wrak był nieco zdeformowany i mocno zardzewiały, ale wciąż można było rozpoznać w nim opływową sylwetkę wielkiego okrętu podwodnego. Kadłub w kilku miejscach nosił ślady mocnych uderzeń o skały czy lód, ale konstrukcja wytrzymała i nie było w niej dziur. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. W ogóle wyglądało to wszystko tak, jak dekoracja teatralna: rdzawe pudło na kamienistej plaży, wysokie klify i blade niebo w niskim, arktycznym słońcem. Jakieś ptaki nad nami, a w dali taplające się białe  misie. Arktyczna sielanka. I tylko ogromny rdzawy kadłub przed nami stanowił przykry dysonans… Okręt leżał wynurzony w 1/3 swej imponującej długości. Ostry dziób zaryty był w drobnych kamieniach plaży.

- Wchodzimy – usłyszałem głos w słuchawce.
- OK. – odpowiedziałem – I am ready.
To było stosunkowo łatwe, bo wszystkie luki były otwarte. I to właśnie było niepokojące. Gdyby wrak był na wodzie, nie mógłby się na niej długo utrzymać…
- Panie Pitt, nie odnosi pan wrażenia, że… - powiedziałem.
- …ktoś tu był przed nami? – Pitt rozejrzał się dookoła – jestem tego pewien.
Zrobiło mi się nieswojo.
- Tam nikogo nie ma – usłyszałem głos Krystyny. Powiedziała to po polsku.
- What did you say, Ma’am? – zapytał uprzejmie Pitt.
- Perhaps there is nobody here – odpowiedziała Krystyna – być może nie ma tam nikogo.

Weszliśmy na pokład i podeszliśmy do luku ewakuacyjnego. Był otwarty i można było tam wejść.
- Gdzie on prowadzi? – zapytałem Yakahawy.
- Do trzeciego przedziału – odparł tamten – pierwsze dwa, to przedziały torpedowe. Trzeci był dla załogi, w czwartym mieściły się pomieszczenia dowódcy i radio, w piątym centrala dowodzenia okrętem.
- A bomby?
- Dalej, za centralą, w VII przedziale.
- No to idziemy – Pitt skinął na nas ręką, a my ruszyliśmy za nim.

Wnętrze podmorskiego lotniskowca przypominało wnętrza standardowego okrętu podwodnego. Cisza, ciemność i wszechobecna ciasnota. W ostrym świetle lamp zauważyliśmy tu i ówdzie leżące szkielety pokryte zetlałymi łachami. Ale w poszyciu nie było żadnej dziury czy przestrzeliny sugerującej, że I-67 stał się celem ataku nieprzyjaciela.
Solidnie zbudowany – pomyślałem – tyle lat i poza rdzą nie ma właściwie niczego... Gdyby go spuścić na wodę, to mógłby jeszcze popływać.
- Nie zapominajcie, że przez pół wieku tułał się po Oceanie Arktycznym – powiedział Yakahawa – to i tak cud, że tutaj dopłynął…
- Teraz rozumiem, skąd nasi podwodnicy wzięli swe meldunki o tajemniczych okrętach podwodnych w Oceanie Arktycznym – rzekł Pitt. – Po prostu namierzali ten wrak, który unosił się martwo w toni wodnej. Sądzili, że to Rosjanie czy Brytyjczycy, albo Norwegowie…
- A pozostali sądzili podobnie – odparłem – zgadza się. Rosjanie też mieli wielokrotne kontakty sonarowe z nim i sądzili, że to przyczajeni Amerykanie…

Tak sobie gadając doszliśmy do VII przedziału. I tu czekała nas niespodzianka. Przedział stał otworem! Mało tego – ktoś poszerzył wejście częściowo usuwając gródź.
- Oh, bullshit! – usłyszałem głos Pitta.
- Tu rzeczywiście ktoś był – powiedziałem stąpając ostrożnie po metalowym rumowisku, by nie rozciąć skafandra na ostrych krawędziach.
Wszedłem za gródź i nastawiłem światło lampy na rozpraszanie.
Przedział był pusty. Ktoś systematycznie go opróżnił zabierając wszystko, co się w nim znajdowało.
- Czy tu były także bomby z 087? – zapytał Pitt.
- Bomby specjalne znajdowały się właśnie w tym przedziale, i to w skrzynkach po dwie. Ich skrzynki odróżniały się od reszty dwoma zielonymi paskami – usłyszałem głos Hayakawy – Macie je?
- Nie – odpowiedziałem – znikły.
Zapadło milczenie.

Po chwili w przeciwległym wejściu do przedziału zajaśniało światło i weszli ludzie doktora Okimayo.
- Nie ma ich? – zapytałem.
- Nie – doktor pokręcił głową – tam też nie ma. Ktoś tu wszystko wypatroszył.
- O jasna dupa – wyrwało się Krystynie. – No to mamy bardzo poważny problem.
- Trzeba będzie poszukać śladów po tych „ktosiach” – zakonkludował Pitt.
- To jeszcze mały pikuś – mruknąłem – ciekawy jestem, skąd „ktosie” się dowiedzieli i I-67 i jego misji? To w tej chwili jest najważniejsze pytanie! Kto poza nami o tym wiedział?
- Czyżbyśmy mieli „kreta”? – usłyszałem głos komandora Sato.
- Niekoniecznie – odparłem – mogą mieć Amerykanie, mogą mieć Kanadyjczycy.
- OK., ale kto mógł tutaj być? Rosjanie? Chińczycy? – nie ustępował Pitt.
Wzruszyłem ramionami.
- Mają dość swoich zabawek tego rodzaju i jeszcze większy kłopot z utrzymaniem ich – odparłem – nie byliby na tyle głupi, by brać sobie na łeb kolejne gówno…
- No to pozostają terroryści arabscy – zakonkludował Pitt.
- No, to już brzmi lepiej. Ale nie sądzę – odparłem rozglądając się po pustym przedziale.

Naraz mój wzrok przykuła leżąca na ziemi wstążka na której czerni rozbłysło złoto. Pochyliłem się i podniosłem ją. Nie była zetlałą szmatą, ale wyglądała niemal jak nowa. Rozpostarłem ja na dłoni i poczułem, że zaczyna mi brakować powietrza. Na czarnej wstążce lśnił złotem napis:


Luftwaffe der Kriegsmarine


Poczułem lodowaty chłód. Przypomniały mi się noce w ruinach Tanis i na stokach Śnieżki. Koszmar wrócił i dopadł nas pod kołem podbiegunowym. Pokazałem to wszystkim.
- Nasi „ktosie” zostawili nam wizytówkę – powiedziałem – to byli Niemcy… I to neonaziści!
Wszyscy spojrzeli na mnie.
- To jakiś głupi żart? – zielone oczy Pitta zalśniły w półmroku.
- Nie – odparłem – i chciałbym, żeby to był tylko głupi kawał…

CDN.