Powered By Blogger

niedziela, 29 stycznia 2012

Darwnizm – fatalna pomyłka nauki?

Marcin Kołodziej


         Artykuł ten dowodzi, że wykładana na uniwersytetach i szkołach teoria ewolucji najsłynniejszego pasażera HMS Beagle, Karola Darwina, ma białe plamy, które praktycznie dyskwalifikują ją jako dogmat naukowy.

         Karol Darwin opublikował dwa słynne dzieła, które przewróciły ówczesną naukę do góry nogami: O powstaniu gatunków (1859) i O powstaniu człowieka (1871) roku. Opracował teorię ewolucji, której najważniejsze założenia to:
         1) życie na Ziemi powstało w wyniku serii biologicznych zmian w rezultacie przypadkowych mutacji genetycznych działających wspólnie z doborem naturalnym: jeden gatunek z czasem zmieniał się w inny. Najlepiej przystosowane gatunki przeżywały, słabsze wymierały;
         2) pomiędzy gatunkami powstałymi drogą ewolucji istniały formy przejściowe;
         3) Homo sapiens sapiens pochodzi od małpy. Wyewoluował ok. 100 000 lat temu.

         W zasadzie wszystko powinno być jasne i oczywiste. I jest. Według darwinistów. A jaka jest prawda? Darwin chyba sam zdawał sobie sprawę ze słabości swojej teorii, która nie potrafiła wyjaśnić m.in. tajemnicy pochodzenia kwiatowych. Tę drażniącą kwestię skwitował krótko: „paskudna tajemnica”.  Zatrzymajmy się przy tej kwestii. Kwiaty mają wysoki stopień organizacji. Budowa większości z nich harmonizuje z budową pszczół i innych owadów zapylających. W jaki sposób prymitywna rzekomo nie-kwiatowa w ciągu eonów rozmnażała się bezpłciowo, mogła wytworzyć organy niezbędne do rozmnażania płciowego? Wg teorii Darwina, stało się to wówczas, gdy zmutowały nagozalążkowe i z czasem zamieniły się w kwiatowe. Ale…

Aby roślina kwiatowa rozmnożyła się płciowo, musi najpierw nastąpić przeniesienie pyłku męskiego na żeńskie znamię słupka. Mutacja musiała zacząć się od jednej rośliny, w jakimś momencie, w określonym czasie. Nie było wtedy ani owadów ani zwierząt zaadaptowanych do zapylania kwiatów, gdyż nie było wcześniej takich kwiatów. I tutaj załamuje się koncepcja połączonej mutacji, doboru naturalnego i gradualizmu[1]. Darwiniści tłumaczą tę tajemnicę faktem iż ewolucja działa zbyt wolno, by poszczególne etapy były wyraziste. Jednak, jeśli proces ewolucji jest powolny, powinien istnieć ogrom form przejściowych. Darwinowski dobór naturalny nie wybrałby nagozalążkowych (np. paproci), które nagle zmutowały i wytworzyły nową strukturę wymagającą wydatkowania energii rośliny. Innymi słowy: nie-kwiatowe nie mogły stopniowo wytworzyć części kwiatowych po trochu i wyrywkowo w ciągu dziesiątków milionów lat, aż uformował się w pełni funkcjonalny kwiat. Kłóciłoby się to z darwinowską zasadą doboru naturalnemu: przeżywaniu najlepiej dostosowanych. Wielu uczonych twierdzi, że darwinizm zbyt silnie skłania się ku koncepcji, że współzawodnictwo jest główną siłą napędową życia. Przeczy temu czynnik aż za często obserwowany w przyrodzie: kwiaty i pszczoły potrzebują się nawzajem (symbioza); istnieje symbiotyczna współpraca grzybów i roślin wyższych (mikoryza). Są bakterie, które wiążą azot potrzebny roślinom. A ciało ludzkie? Czymże jest ludzki organizm, jak nie kolektywem różnorodnych komórek i mikroorganizmów tworzącym złożony system?

         Darwin obawiał się, że jeśli nie uda się znaleźć form przejściowych pomiędzy gatunkami, posypią się nań gromy. O tej problematycznej kwestii powiedział tak: „to najpoważniejsza wątpliwość, jaką można wysunąć przeciwko mojej teorii”. Gdzież więc szukać tych form, jak nie w skalnym zapisie? I tu pojawia się kolejna wątpliwość, poważnie podkopująca teorię ewolucji Darwina. Setki ekspedycji, tysiące badaczy przez lata, owszem, dokonywały odkryć antropologicznych , ale nie odnaleziono do tej pory ani jednej formy przejściowej, między prymitywnymi nie-kwiatowymi a kwiatowymi roślinami. Dopuśćmy do głosu światowej sławy antropologa, Louisa B. Leakey’a, który w roku 1967, w trakcie wykładu na uniwersytecie, na pytanie o brak form przejściowych, odpowiedział w ten sposób: „nie ma jednego brakującego ogniwa, brakuje setek”. Nie odnaleziono do tej pory żadnych form przejściowych, które mogłyby wyjaśnić tajemnicę, w jaki sposób mutacje i dobór naturalny doprowadziły do powstania kwiatów.

         Podobnie sytuacja ma się z człowiekiem. Teoria Darwina nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie o brakujące ogniwo. Darwinizm w ogóle jest to jedyna teoria, wciąż wymagająca weryfikacji za pomocą rygorystycznych metod naukowych. Odkrycia skamielin, zamiast przybliżyć nas do rozwiązania tajemnicy pochodzenia człowieka, stawiają kolejne znaki zapytania. A nawet kompromitują darwinistów. Przykład? Słynny casus człowieka z Piltdown – niedoszłego kandydata na formę przejściową, odkrytego w Anglii w 1910 roku, który okazał się wyrafinowanym oszustwem, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa spreparowanym przez nadgorliwych wyznawców darwinizmu. Dziewiętnaście lat temu słynny antropolog, Eugenie Dubois znalazł w Indonezji kości udowe człowieka i czaszkę małpy znajdujące się w bliskiej odległości. Tak zrodził się człowiek jawajski, inaczej pitekantrop. Dopiero, na krótko przed śmiercią, Dubois wyznał, że kości należą do dwóch różnych gatunków. Pomimo tej pomyłki, człowiek jawajski dla wielu stanowi dowód, że przodkiem człowieka jest małpa. Także znaleziona w 1974 roku w Etiopii słynna Lucy, jest nie do odróżnienia od wymarłej małpy.

         W darwinowskiej kronice dziejów, człowiek na scenie pojawia się około 100 000 lat temu. Jednak, już przed kilkoma dekadami wielu antropologów poddało tę „prawdę” w wątpliwość. Inni umiejscawiają pojawienie się człowieka znacznie wcześniej. Michael Cremo i Richard Thompson w swojej głośniej publikacji podają szereg przykładów zbijających wersję darwinowską, m.in. znaleziony przez H. Neale’a pod Table Mountain w Kaliforni tłuczek i moździerz pochodzący sprzed 33 – 55 mln lat, czy kredową kulę odkrytą we wczesnoeoceńskim pokładzie lignitu, koło Laon we Francji, której wiek ustalono na 45 – 55 mln lat.
        
Podsumowując, każda teoria ma swoje słabe punkty i niejeden dogmat naukowy tracił na aktualności, w świetle kolejnych odkryć. Teoria Darwina ma tych słabych punktów aż za wiele. Nie przeszkadza to jednak jej wyznawcom wykładać jej na uczelniach, czy raczyć dzieciaczków uroczymi obrazkami, jak to ryba przemienia się w płaza, płaz ewoluuje w gada, gad wzbija się w powietrze, by ostatecznie stanąć na dwóch nogach i opanowywać rachunek różniczkowy albo wznosić drapacze chmur. Pamiętam, jak ojciec opowiadał mi, że w czasach szkolnych dostał  „lufę” za to, że ośmielił się odpowiedzieć, iż atom jest podzielny. Gdyby na to samo pytanie odpowiedział rok później, dostałby ocenę bardzo dobrą. Czasy się zmieniają, postęp idzie do przodu. Te postępowe gałęzie nauki, jak fizyka – wietrzą swoje poglądy, te zabetonowane – jak historia i teoria Darwina – stwardniała, jak te skamieliny, w których darwiniści w pocie czoła szukają swoich missing links.

Literatura:
J. Douglas Kenyon: „Zakazana historia”, Warszawa 2005.
M. Cremo i R. Thompson: „Zakazana archeologia. Ukryta historia człowieka”, Warszawa 1998.

* * *

Pozwolę sobie na mały komentarz do tego materiału. Tak się składa, że jestem darwinistą i uważam, że teorie Darwina tłumaczą to, co się dzieje na Ziemi (w Kosmosie także) w sposób zadowalający. To, że brakuje ogniw pośrednich nie oznacza, że ich w ogóle nie ma. Nie było ogniwa pośredniego pomiędzy rybami a płazami – ale się znalazły: kopalne i żywe – np. Latimeria. Kwiaty powstały, bowiem taka była biologiczna konieczność. Rozmnażanie generatywne – choć bardziej skomplikowane – gwarantowało utrwalenie wszystkich pozytywnych zmian w genotypie, czego nie gwarantuje rozmnażanie wegetatywne. Oczywiście wszystko to trwało, bo ewolucja działa ślepo metodą prób i błędów. Nieprzystosowani giną, nieprzystosowani pozostają – na tym polega dobór naturalny. Ewolucja stawia zazwyczaj na jakość, a nie na ilość. Ilość wcale nie gwarantuje możliwości przeżycia gatunku, ale jego jakość – czyli możliwości przystosowawcze do środowiska i jego warunków. Im większy diapazon warunków środowiskowych gatunek jest w stanie opanować i w nich przeżyć – tym lepiej.  

Antydarwiniści nie biorą – czy nie chcą brać – pod uwagę jednego potężnego czynnika: Czasu. Ewolucja to proces, który nie mierzy się latami czy nawet wiekami. To proces, który mierzy się dziesiątkami i setkami milionów lat! Co do form przejściowych, to jest dokładnie właśnie tak oni twierdzą – istnieje całe ich spektrum, które jeszcze w XX wieku brano za osobne gatunki, póki nie zanalizowano dokładnie pozostałości po nich w postaci skamielin i udowodniono, że są one ogniwami jednego łańcucha rozciągniętego na całe epoki geologiczne. Rozwój biochemii, biofizyki, biomechaniki, a nade wszystko technik animacji komputerowej pozwoliło na przeprowadzenie dowodów wprost na prawdziwość teorii ewolucji.   

I jeszcze jedno: motorem ewolucji są naturalne katastrofy w skali całej planety, które – paradoksalnie – powodują weryfikację zdolności przystosowawczych gatunków do środowiska. Dzieje ewolucji, to dzieje katastrof po których Przyroda zaczynała czasami niemal od zera tworzenie nowych gatunków roślin i zwierząt coraz lepiej przystosowanych do środowiska. I tak do następnej mega-katastrofy. Dlatego tak mało jeszcze wiemy o naszej historii, bowiem każda z tych katastrof zamazuje czy wręcz wyrywa całe rozdziały z kopalnego zapisu śladów życia na Ziemi.

Czy Cremo, Kenyon i inni się mylili? Nie. Paradoksalnie oni też mają pewną rację. Bowiem historia naszej Ziemi zachowała ślady czegoś – co ja nazywam za Stanisławem Lemem „interwencją czynnika nieastronomicznego” w dzieje Ziemi – istot rozumnych zamieszkujących naszą planetę. Ale to już jest zupełnie inna historia – pisałem o tym niejednokrotnie w tym blogu…


[1] Gradualizm – zasada darwinizmu, wedle której całe życie ewoluowało powoli bez nagłych przerw