Powered By Blogger

niedziela, 14 sierpnia 2011

Atlantyda i Agharta (4)




Zagłada Atlantydy: Winna cykliczna „plama gorąca”?


Robert K. Leśniakiewicz, Wiktoria Leśniakiewicz

Spór o istnienie Atlantydy trwa już dwa i pół tysiąca lat, tj. od czasu podania relacji o tej tajemniczej wyspie - niektórzy twierdzą, że całym kontynencie - przez Platona (437-347 p.n.e.) jednego z siedmiu mędrców Starożytności, w dwóch tzw. dialogach” „Timajos” i „Krytias”, w których opisał on Imperium Atlantydzkie i jego zagładę, która miała miejsce jakieś 10-12 tysięcy lat temu.

Jak dotąd nikomu nie udało się podać prawdziwej przyczyny tragedii, która rozegrała się około roku 10.000 p.n.e. gdzieś na Środkowym Atlantyku, o dwa dni drogi na zachód od Słupów Herkulesa, gdzie leżał kraj Hesperyd i celtycki Avalon. Przyjmuje się, że przyczyną zatopienia Atlantydy były potężne wybuchy wulkanów - tak to podają encyklopedie. Inna teoria wiąże zagładę Imperium ze spadkiem dużego meteorytu czy asteroidu - czyli powtórką na mniejszą skalę wydarzenia sprzed 65 mln lat, kiedy to zagładzie uległy dinozaury. Tak czy inaczej, większość hipotez obraca się wokół przyczyn geofizycznych.

Jak dotąd jednak, nikt nie powiązał tego wydarzenia z tektoniką płyt i zjawiskami jej towarzyszącymi. Wydaje nam się, że istnienie płyt lądowych i oceanicznych, (tzw. kier litosferycznych) oraz znajdujących się pod nimi pióropuszów gorąca (nazywanych również punktami czy plamami gorąca - w literaturze światowej hot spots) może być wyjaśnieniem zagłady tej tajemniczej wyspy, która musiała istnieć na środku Atlantyku. Inna lokalizacja jest po prostu niemożliwa, by była prawdopodobna...

Jak wszystkim w tej chwili powszechnie wiadomo, Ziemia składa się z kilkunastu płyt kontynentalnych i oceanicznych, które znajdują się w ciągłym ruchu. Płyty kontynentalne są poruszane przez płyty oceaniczne, które powstają w dolinach ryftowych pośrodku oceanów, zaś znikają - są subdukowane mówiąc uczonym językiem - w strefach subdukcji, którymi są rowy oceaniczne - najgłębsze miejsca we Wszechoceanie. To właśnie subdukcja płyt oceanicznych powoduje ich ruch oraz ruch materii w komórkach konwekcyjnych, a zatem całość zjawiska zwanego spreadingiem. Wciąż jednak nie było za bardzo wiadomo, co z kolei powoduje generowanie płyt oceanicznych, skąd następował stały dopływ magmy do dolin ryftowych i wulkanów. Odpowiedź przyszła znowu z głębin Ziemi: otóż z wewnętrznych warstw naszej planety ku jej skorupie biją potężne pióropusze gorącej materii, które przebijają się ku jej powierzchni tworząc „plamy gorąca”. Jak dotąd uczeni znaleźli 40 takich miejsc na powierzchni Ziemi, gdzie magma płynąca bezpośrednio z nich wydostaje się na powierzchnię tworząc potężne wulkany. Są to m.in. Hawaje - gdzie znajduje się najpotężniejsza góra na Ziemi mierząca ponad 10.000 m od dna oceanu do jej wierzchołka, Wyspa Wielkanocna, archipelag Galapagos i Islandia - która jest wyniesionym fragmentem dna morskiego i jednym wielkim wulkanem.

No właśnie - Islandia. Wydaje nam się, że właśnie na tej wyspie mgieł, wichrów, wulkanów i lodowców znajduje się klucz do zrozumienia tajemnicy zagłady Atlantydy. Jak już powiedziano - Islandia jest wyniesionym nad poziom oceanu fragmentem dla morskiego. Zasadnicze pytanie brzmi: co spowodowało to wyniesienie? Wszak Islandia jest przecięta od Vík po Raufarhöfn ryftem przebiegającym właśnie przez Vatnajökull, wzdłuż którego wydostaje się magma na powierzchnię Ziemi i dzięki czemu wyspa istnieje na mapie świata, na północnej części podwodnego grzbietu Reykjanes. To prawda, ale jeszcze nie cała, bowiem pod Islandią znajduje się właśnie pióropusz gorąca, którego parcie ku górze powoduje wyniesienie tego fragmentu dna oceanicznego na wysokość prawie 4 km nad poziom dna oceanicznego. Dowodem na to jest nieustający wulkanizm na tej wyspie, która jest geologicznie młoda i liczy sobie nie więcej, niż 65 mln lat. Pod jej największym lodowcem Vatnajökull znajduje się uaktywniający się co 4-10 lat wulkan Grimsvatn (Grimsvötn) – 1.719 m n.p.m. i Hvannadalshnúkur – 2.119 m (najwyższy szczyt Islandii), i 138 innych wulkanów, z których 26 jest stale aktywnych.

Do czego zmierzamy?

Zmierzamy do tego, że Atlantyda była być może takim wyniesionym obszarem dna morskiego na akwenie leżącym bezpośrednio vis-à-vis Cieśniny Gibraltarskiej – co widzimy na załączonej mapce 1. Wyspa (czy nawet archipelag) ta była dostatecznie duża, by blokować przepływ Golfsztromu i dzięki temu w Europie i Ameryce Północnej od czasu do czasu pojawiały się i znikały pokrywy lodowe. Atlantydę być może zamieszkiwała jakaś cywilizacja, która być może miała swe kolonie w Europie: Brytania, Bretania, Hiszpania i część wybrzeży Północnej Afryki oraz w Amerykach – szczególnie w basenie Morza Karaibskiego. W takim przypadku nie ma racji sir Brinsley le Poer-Trench – Lord of Clancarty, który w Anglii widzi prowincję Atlantydy.[1] Była to tylko jej kolonia i nic nadto... Bawiąc w Hiszpanii Portugalii, Ceucie i Maroku na tamtejszych plażach Wiktoria znajdywała dużą ilość drobnych kamieni w kolorach czerwonym, białym i czarnym. Do tego dużą ilość przeźroczystych kamyków, jakby z butelkowego szkła, które nie mogły być szczątkami meteorytów czy tektytami, których najbliższe pole znajduje się na Saharze. Takie kolory miały domy i inne budowle Atlantydy. Butelkowe szkło, które jak sądzimy było wulkanicznego pochodzenia, znajdywali także nasi przyjaciele z Florydy, i kolorowe kamyki też. Czy jest to tylko przypadkowa zbieżność? Nie ma takich „przypadkowych zbieżności” – Atlantyda naprawdę istniała! Atlantyda istniała dzięki pióropuszowi gorącej magmy, który wyniósł ją na wysokość co najmniej 4.000 m nad poziom Wszechoceanu.

Co stało się 120 stuleci temu? Możemy tylko przypuszczać. Płk James Churchward – twórca teorii o Pacyfidy czyli kontynencie Mu (Moo) sądzi, że Pacyfida stała na ogromnych podziemnych pustkach, które zawaliły się pod wpływem gigantycznego terremoto. Coś w tym jest, ale za podziemne pieczary należałoby podstawić „gorący punkt”, który wypychał ku górze dno oceaniczne, tworząc ogromny bąbel na powierzchni dna oceanicznego. Wyobraźmy sobie teraz, że w ten bąbel trafia mała asteroida... Co się wtedy stanie?

Energię impaktu pochłonie ciekła materia pióropusza, ale sam bąbel jak przekłuty balon opadnie na dno oceanu grzebiąc pod falami to, co znajdowało się na jego powierzchni. Coś takiego dzieje się co 700.000 lat w czasie wybuchu superwulkanu Yellowstone, kiedy to zapada się obszar i tworzy się kaldera o średnicy 80 – 100 km.  ...i nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna – napisał Platon. To tłumaczyłoby stosunkowo małe straty poniesione przez przyrodę naszej planety od tego impaktu 12.000 lat temu i fakt przetrwania przez ludzi i mniejsze zwierzęta potężnych trzęsień ziemi i tsunami oraz runięcie Golfstromu na północny Atlantyk i wywołane tym stopienie lodowych czasz na półkuli północnej Ziemi. Ale powyższe wyjaśnia tylko jednorazowy epizod – ten najmłodszy, sprzed 12 mileniów. A tych zlodowaceń i interglacjałów było już cztery!

Być  może było jeszcze inaczej – gorąca plama dopiero się tam tworzy od środkowego Trzeciorzędu i jej „praca” jest jeszcze niestabilna. Bąbel utworzony jej aktywnością już to wynurza się nad powierzchnię Atlantyku, już to zanurza się w jego wodach, co powoduje cykliczne glacjały i interglacjały. A zatem wygląda na to, że wyspa Atlantyda przeżyła już cztery cykle swego „życia” i – o ile wierzyć Edgarowi Cayce’owi i innym wizjonerom oraz przekazom, które otrzymują niektórzy kontaktowcy w czasie telepatycznych kontaktów z Obcymi – już wkrótce nastąpi jej piąte pojawienie się na i w wodach Atlantyku...

„Pióropusz gorąca”, który jest za to odpowiedzialny jest cały czas aktywny, tyle że od 12.000 lat jego aktywność zmniejszyła się do minimum i dno oceaniczne znajduje się na głębokości 6.000 m pod powierzchnią Atlantyku. Czynne są wulkany na Wyspach Kanaryjskich – które są jedynym namacalnym dowodem na istnienie tej wyspy. Także podmorski wulkanizm – jak widać z załączonej mapki 2 – w tym rejonie Oceanu Atlantyckiego także koncentruje się wokół Azorów, Madery i Wysp Kanaryjskich. Ostatnie badania sonarowe dna Atlantyku w tym rejonie pokazują również topografię dna morskiego podobną do topografii Atlantydy z opisów Platona.

Co to oznacza? Ano to, że nie było jakiegoś gwałtownego kataklizmu i wyspa Atlantyda poszła na dno stosunkowo spokojnie, w przeciwnym przypadku góry te zostałyby starte na rumowiska kamieni... Pierwszym sygnałem nadchodzącej zmiany było uspokojenie się wulkanów. Oczywiście wszystko odbyło się spokojnie w skali planety, bo dla ludzi był to jednak straszliwy kataklizm – jeden dzień i jedna noc okropna...- ale większość z nich zdołała się uratować i uciec do kolonii. Resztę znamy.

Czy tak było – tego nie wiemy na pewno, ale wiele na to wskazuje. Jeżeli tak jest, to przekonamy się o tym wkrótce, kiedy „pióropusz gorąca” podwyższy  swą aktywność i dno oceaniczne zacznie się dźwigać w okolicy Azorów, a tamtejsze wulkany zaczną gwałtowne erupcje. Oczywiście narodziny (powtórne) nowej wyspy wielkości Islandii (103.000 km²), czy nawet większej, będzie stanowiło naruszenie równowagi ekologicznej i tektonicznej naszej planety, co odbije się także i na nas w postaci nowego zlodowacenia Europy i Ameryki Północnej. Być może złagodzi to nieco efekt szklarniowy, ale może wreszcie będą w Polsce porządne zimy?

I jeszcze jedno doniosłe – jak się nam zdaje – spostrzeżenie, a mianowicie – spójrz Czytelniku na ukształtowanie dna Atlantyku pomiędzy Azorami a Gibraltarem na mapce 1. Znajdują się tam podwodne góry stojące na uskokach. A teraz spójrz na zachodnią stronę ryftu. Po drugiej stronie powinna znajdować się analogiczna formacja, ale jej nie ma... Jest regułą, że każda formacja po wschodniej stronie ryftu ma swój odpowiednik po jego zachodniej stronie i vice-versa, i tak np. odpowiednikiem Wysp Zielonego Przylądka są Bermudy. W tym przypadku reguła ta została naruszona! Uczeni starając się jakoś wytłumaczyć tą anomalię wprowadzili tam przedłużenie rozgraniczenia pomiędzy nieruchomą Płytą Afrykańską a napierającą na nią z północnego-zachodu Płytą Euroazjatycką, ale na pewno nie to spowodowało powstanie tam podwodnego wyniesienia. Przypomina nam to trochę sytuację panującą w tzw. Trójzłączu Afaru, NB, pod którym też znajduje się „pióropusz gorąca”... Jak widać, hipoteza gorącego punktu pod tamtym rejonem dla Atlantyku zyskuje mocny punkt. 

Pożyjemy zobaczymy – najgorsze jest zawsze przed nami – co jest o tyle adekwatne, że na przemiany geologiczne nie mamy żadnego wpływu i jedyne, co możemy zrobić, to się do nich przystosować. A zatem czekajmy i bądźmy gotowi.

Tajemnicze odkrycie na dnie Atlantyku

Sieć krzyżujących się linii została odkryta na dnie Oceanu Atlantyckiego w odległości 620 mil od północno-zachodnich wybrzeży Afryki - pisze "Daily Telegraph".

Tajemniczy obiekt o idealnie prostokątnym kształcie, o wielkości terytorium Walii, można znaleźć na współrzędnych geograficznych: 31°15'15”,53 N - 024°15'30”,53 W.

Eksperci, którzy od lat poszukują Atlantydy twierdzą, że ten teren jest jednym z możliwych miejsc, na którym mogła być legendarna wyspa. Taką hipotezę opisał starożytny grecki filozof Platon.

Dr Charles Orser, kurator archeologii w New York State University powiedział, że znalezisko jest fascynujące i wymaga dalszych wnikliwych badań - informuje "Daily Telegraph".

Legenda zaginionej Atlantydy od wieków ekscytuje naukowców. W ciągu ostatnich lat "dowody" na istnienie utraconego królestwa stwierdzono u wybrzeży Cypru i w południowej Hiszpanii.

Platon określił Atlantydę jako wyspę, która jest "większa niż Libia i Azja razem wzięte". Na Atlantydzie miało się znajdować ogromne bogactwo. Wyspa miała być zniszczona przez trzęsienia ziemi i potopy przed 11 tysiącami lat - donosi "Daily Telegraph".[2]

* * *

Czyżby więc stary Aristokles Ateńczyk miał jednak rację???



[1] Zob. Brinsley le Poer-Trench – „Men Among Mankind”, Londyn – Nowy Jork 1962 oraz „Operacja Ziemia”, Londyn 1976 – przekład R. K. Leśniakiewicz.
[2] Źródło – Onet.pl.