"Alchemik" - obraz Thomasa Wijka
Oleg Łoginow
W 1669 roku, niemiecki alchemik
Brand Henning w czasie poszukiwań
kamienia filozoficznego spróbował zsyntetyzować go z wyprażonego ludzkiego…
moczu i w rezultacie tego odkrył fosfor, który zaczął sprzedawać drożej niż
samo złoto…
Alchemików często uważa się za
oszustów i złodziei. I nie bez powodu. Pośród nich było mnóstwo hochsztaplerów
i szarlatanów. A najbardziej znani z nich wszystkich wierzyli święcie, że przy
pomocy kamienia filozoficznego można zwyczajne metale przekształcić w złoto i
srebro oraz uzyskać eliksir wiecznej młodości. W trakcie tych szczytnych
poszukiwań oni tracili zdrowie w laboratoriach wypełnionych oparami rtęci,
lądowali w więzieniach czy na szafocie. I swoimi doświadczeniami bądź
niepowodzeniami wzbogacali ludzką wiedzę. Później alchemię uznano za
pseudonaukę. Ale jak na ironię, w losach Ludzkości była ona pierwszą nauką, w
której powiązano teorię z eksperymentem.
Legendy
krążą…
Alchemicy nie znaleźli kamienia
filozoficznego, ale za to dokonali wielu odkryć i doniosłych spostrzeżeń. I
wielu z nich zapłaciło za swe dokonania, a Ludzkość tak czy inaczej uważa ich
za szarlatanów. Owszem, gwoli sprawiedliwości należy uznać, że oni sami dali po
temu powód często-gęsto fałszując rezultaty swoich doświadczeń dla zwyczajnej
sławy.
Ojcem-założycielem alchemii
nazywają mitycznego Hermesa
Trismegistosa, którego wyznawcy przedstawiali jako po trzykroć wielkiego
władcę dusz i maga w swej mocy równego Bogu. A od tego idea otrzymywania złota
z byle czego już wisiała w powietrzu. Uczeni mężowie dawnych imperiów: Chin,
Egiptu, Asyrii, Indii – potrafili otrzymywać stopy metali, z czego sporządzono
wywód, iż można w sztuczny sposób otrzymywać metale szlachetne. Mówi się nawet,
że sama egipska królowa Kleopatra
parała się alchemią i nawet napisała traktat pt. „Chrysopeia” co znaczy
„robienie złota”!
W Europie alchemią zaczęto się
parać stosunkowo późno - w XIII wieku. I chociaż już dawno wykazana, że złota z
mniej szlachetnych metali się nie wykona, to jednak wciąż krążyły legendy o
alchemikach, którym to się jakoby powiodło…
Dzika
pogoń za złotem
Życzenie robienia złota na
skalę przemysłową wykończyło wreszcie alchemię. Od przedstawicieli tej nauki
wszyscy wymagali tylko jednego: złota, złota i jeszcze raz złota. Alchemicy
zostali postawieni w złożonej sytuacji. Ci, którzy produkowali złoto byli
szarlatanami, zaś ich oszustwa prędzej czy później demaskowano. Zaś ci, którzy
twierdzili, że to jest niemożliwe, uznawani byli za kłamców. W rezultacie i
jedni i drudzy źle na tym wychodzili.
W Średniowieczu alchemików traktowano
tak jak fałszerzy monet i poddawano ich szczególnie wyrafinowanym torturom i
kaźni. A w Niemczech opracowano cały ceremoniał przed zamordowaniem. Nakładano
na nich pozłacane szaty i kołpaki, i wieszano ich na pozłacanych szubienicach.
Mówi się, że w 1590 roku, w Monachium w ten sposób powieszono alchemika Bragadino. On demonstrował transmutacje
w złoto zwyczajnych kamieni, a potem brał zadatek i… znikał. W liczbie
oszukanych przezeń był wenecki doża i Hercog Bawarski. Tak spektakularny koniec
Bragadino nie odstraszyła innych alchemików i ich kaźń była kolejną. W Würtemberdze
wykonano wyrok na Georgu Honaurze, w
Prusach – na Kronemannie a w Polsce
– na Kalttenbergu.
Ale najciekawszą osobą z liczby
skazanych alchemików był szwedzki
generał Otto von Peikule (Pikul).
Służył on w armii polskiego króla Augusta
II Saksońskiego (Mocnego) – walczącego po stronie cara Piotra I w wojnie ze
Szwecją. W 1705 roku, pod Warszawą von Peikule dostał się do szwedzkiej niewoli
i jako zdrajcy groziła mu kara śmierci. Chcąc uratować swe życie, generał,
który na dodatek był praktykującym alchemikiem, zwrócił się do króla Karola XII
z prośbą o ułaskawienie, obiecując w zamian ozłocić monarchę. I ten dał na to
swą zgodę. Według legendy von Peikule sporządził 147 złotych dukatów i medal z
łacińskim napisem „To złoto stworzono przy pomocy chemicznej sztuki w
Sztokholmie w 1706 roku”, ale król i tak stracił go w dniu 17.II.1707 roku.
Jednakże jest to możliwe, że tylko są to złośliwe plotki i Karol XII został
pomówiony o ten czyn. Był on człowiekiem honoru i potrafił dotrzymywać słowa. W
tej sytuacji jawnym oszustem był von Peikule. Znany szwedzki chemik Jöns J. Berzelius w 1802 roku
postanowił powtórzyć doświadczenie generała wedle jego zapisków i – rzecz jasna
– złota nie otrzymał.
"Alchemik Sędziwój" - obraz Jana Matejki
Ale wśród samych alchemików
panowały surowe prawa. W XVII wieku, w Würtemberdze, alchemik Mühlenfels skradł cudowny proszek do
produkcji złota, Michałowi Sędziwojowi,
który on z kolei dostał od słynnego szkockiego alchemika Alexandra Setona Kosmopolity.
Mühlenfelsa w końcu powieszono za oszustwa, ale Sędziwój nie otrzymał z
powrotem czarodziejskiego proszku, którego sam nie potrafił sporządzić i sam
potem został szarlatanem. (Sprawa ta wyglądała nieco inaczej, bowiem Sędziwój
dokonał transmutacji, czego nie potrafiono wyjaśnić do dnia dzisiejszego. Zob.
R. Leśniakiewicz – Referat na XIV Festiwal Ezoteryczny – „Tajemnice polskich
alchemików”, Bratysława 2004, na - http://wszechocean.blogspot.com/2011/12/sprawa-nr-007h-tajemnice-polskich.html -
przyp. tłum.)
Wybitny angielski filozof,
mnich z zakonu oo. Franciszkanów, Roger
Bacon, alchemik i autor książki „Zwierciadło alchemii” uniknął wyroku, ale
według niektórych danych, spędził on 15 lat swego życia w klasztornym
odosobnieniu, czytaj: więzieniu.
Saksoński kurfirst August Mocny
wsadził za kratki alchemika Johanna
Böttgera, kiedy się zorientował, że kiedy ów znajdzie się na wolności, to
zacznie produkować złoto. Nieszczęsny więzień próbował zrobić sztuczne złoto i
tak i siak, ale poniósł fiasko. Chociaż… - zamiast tego skutecznie odkrył
tajemnicę produkcji porcelany równie dobrej jak chińska i którą ceniono wyżej
od złota!
Niesławny
koniec
Schyłek alchemii zaczął się w
XVIII wieku, po fiasku, które ponieśli adepci tej nauki. Ostatni angielski
alchemik James Price pragnął
odrodzenia swej ulubionej nauki. W laboratorium swego domu w hrabstwie Surrey,
na oczach wysoko postawionych gości dodał on do rtęci biały proszek, a ona
przekształciła się w srebro. Potem dodał do tego czerwony proszek i otrzymał
złoto. Eksperyment przyniósł mu rozgłos. Jednak nie wierzący w cuda chemicy z
Królewskiego Towarzystwa Chemicznego postawili Price’owi ultimatum: albo
powtórzy to doświadczenie na oczach speckomisji, albo obwołają go szarlatanem.
James Price przyjął komisję u siebie w domu, zaprowadził do laboratorium, potem
przeprosił, wyszedł na zewnątrz i wypił zawczasu przygotowany kielich wina z
kwasem pruskim. Anglik pozostaje dżentelmenem, nawet jeżeli jest alchemikiem…
A oto niemiecki alchemik prof. Zemler zakończył swoja działalność nie
tak elegancko. W trakcie doświadczeń udało się mu uzyskać złoto z soli. Swoje
doświadczenie chciał on zademonstrować autorytatywnej komisji. Na sali
zgromadzili się uczeni i nawet ministrowie, by na własne oczy ujrzeć ten cud.
Kiedy z kolb z solą na świat eksperci wyjęli kawałeczki złota, świadkom ze
zdumienia zaokrągliły się oczy. Ale kiedy okazało się, że to miedź, na sali
rozległ się śmiech…
Zagadkę tego fenomenu
rozwiązano wkrótce. Okazało się, że służący profesora starał się pomóc swemu panu,
wkruszył więc do kolb nieco złota, owczego próby dawały pozytywny rezultat. Ale
niedługo przed tym, kiedy profesor zdecydował się na pokaz dla szerokiej
publiczności, jego służącego powołano do wojska. Ten zaś polecił podsypać
złotem sól swojej żonie. Okazała się ona damą nader praktyczną: stwierdziła, że
wyrzucać złoto na taką bzdurę to zbytek i zamiast złota wsypała miedź. Tak więc
ekonomiczne myślenie kobiety na długo zatrzymało badania alchemiczne w
Niemczech. Prawdę powiedziawszy, alchemia znów wróciła do łask w czasach
Trzeciej Rzeszy – ale to już osobna historia.
Dzisiejsi
alchemicy
Sny i marzenia średniowiecznych
alchemików znów odświeżył w ZSRR Rawil
Niewmiatow, którego nazwano radzieckim Geoffreyem
de Peyracem. On skupował od robotników z Duliewskiej Fabryki Porcelany
roztwór, którym malowano złocone wzory na farfurkach pozyskiwał z niego złoto.
Prawdę rzekłszy, to eksperci kategorycznie oświadczyli, że coś takiego jest
niemożliwe. Ale Niewmiatow utarł im nosa i zademonstrował im swoją technologię.
W ten sposób skazał sam siebie na śmierć. Domorosłego chemika rozstrzelano
wyrokiem Moskiewskiego Sądu Rejonowego.
Zachód nie może się pochwalić
takimi zaradnymi ludźmi. Ale tam też mają domorosłych alchemików. Niedawno w
Irlandii Północnej aresztowano narkomana Paula
Morana, który próbował wydobyć złoto z… ekskrementów. Efektem jego
eksperymentu było zapalenie się domu spowodowane przez palne gazy: metan i
siarkowodór. Alchemik poszedł na trzy miesiące do więzienia, a jego sąsiedzi
musieli wyłożyć 3000 funtów na remonty domów.
Moje
3 grosze
Alchemia w III Rzeszy, to
osobny i fascynujący temat. Hitlerowi i jego klice złoto było potrzebne, to
oczywiste, bo bez niego nie dałoby się prowadzić wojny. Rabunek związany z
eksterminacją Żydów i innych narodów Europy przynosił Niemcom pewną ilość
złota, ale potrzeba go było o wiele, wiele więcej.
Najpierw próbowano wydobyć
złoto z wody morskiej – obliczono, że wody Wszechoceanu zawierają prawie 15.000
ton tego metalu. Niestety – jego nikłe stężenie wynoszące średnio 0,004 ppb –
stanowi barierę opłacalności wydobycia.
W opracowaniu „Wunderland…”
zasugerowałem wraz z dr Milošem
Jesenským możliwość, że niemieccy naukowcy-atomiści pracowali nad
wytworzeniem sztucznego złota – drogą przemian atomowych. Niestety – a może na
szczęście – jedynym stabilnym izotopem złota jest ¹⁷⁹Au – zaś wszystkie inne
izotopy i izomery złota rozpadają się po pewnym czasie – od T1/2 = 186 dni
(¹⁹⁵AU*) do T1/2 = 30 μs (¹⁷¹Au*). Ale to wiemy dopiero TERAZ. Wtedy jeszcze o
tym nie wiedziano i dlatego Niemcy mogli nad tym eksperymentować. Gdzie? – ano
w słynnym i tajemniczym kompleksie Riese
w Górach Sowich. Synteza złota w
reaktorze jądrowym jest możliwa, jednak bardzo kosztowna i ekonomicznie
nieopłacalna, ale to też wiemy dopiero TERAZ.
To wiele wyjaśnia –
oczywiście ich głównym celem była bomba atomowa i docelowo wodorowa, zaś
produkcja złota mogła być tylko produkcją uboczną wzbogacania uranu i produkcji
plutonu. Dlatego właśnie prace te prowadzono w głębokich sztolniach, bowiem
Niemcy nie mieli do dyspozycji prerii Nowego Meksyku i pustyń Newady. W
przypadku uruchomienia niekontrolowanej reakcji łańcuchowej mogli zrobić tylko
jedno – zawalić szyby i sztolnie, by nie doszło do ulotu radioaktywności na
zewnątrz. Przecież Dolny Śląsk był regionem zamieszkałym przez ludność
niemiecką, która by najwięcej oberwała w przypadku przejścia reaktorów
jądrowych w stan nadreaktywności, czyli tego, co mieliśmy w Harrisburgu, Czarnobylu
i Fukushimie. Po takiej katastrofie po prostu by doszło do stworzenia
naturalnego, skalnego sarkofagu. Wystarczyło zdetonować ładunki wybuchowe by
spowodować zasypanie niebezpiecznego urządzenia nuklearnego tysiącami ton ziemi
i skał. I takie zawalone kompleksy są w Górach Sowich! Czyżby to były ślady po
próbach urządzeń jądrowych produkujących… złoto w najgłębszych szybach i
sztolniach Gór Sowich? To właśnie poddaję pod rozwagę Koleżankom i Kolegom z
Dolnego Śląska.
A tak swoją drogą, to kto
powiedział Niemcom o szkodliwości radioaktywności i sposobach zminimalizowania
jej skutków? Sami to wymyślili? Owszem, mieli takich fizyków, jak Max von Laue, Wernher Heisenberg czy Otto
Hahn, ale czy mogli dokonywać eksperymentów wielkoskalowych? Chyba nie. Nie
mieli gdzie. Jest jedna możliwość – a mianowicie: Niemcy ściągali dane od
Amerykanów i ich wyniki przystosowywali do swoich warunków. Ciekawy jestem, kto był niemieckim szpiegiem
w Alamogordo? Niemożliwe? – ależ skąd! Jak najbardziej możliwe. Skoro radziecki
wojskowy wywiad GRU i cywilny wywiad NKWD miały swe siatki w USA – wedle
skromnych rachunków w USA i UK Rosjanie mieli prawie 800 szpiegów – co podaję
na odpowiedzialność Petera Wrighta i
Jamesa Angletona – a zatem
umieszczenie jednego agenta w Los Alamos i prowadzenie go nie było takie trudne,
przy tak niskiej skuteczności FBI i kontrwywiadu wojskowego (CIS), które
śledziły amerykańskich komunistów. A może któryś Rosjan pracował na dwie
strony? To było możliwe, bowiem radzieckie i niemieckie specsłużby kochały się
miłością wzajemną do dnia 22.VI.1941 roku, a i potem też mogły ze sobą
współpracować w zakresie wykradania Amerykanom ich tajemnic atomowych. To
oczywiście jest tylko hipoteza, na którą nie mam żadnych dowodów. Ale nie taka
znów nieprawdopodobna, jak to się wydaje.
Ale to temat na inną
balladę…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 33/2013, ss.18-19
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz (C)