Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz
Ostatnio epatujemy się
wydarzeniami na Słowacji, kiedy to w czasie niszczycielskiego orkanu – a orkan
to wiatr o sile powyżej 12 stopni w skali Beauforta – zostały zniszczone lasy
na obszarze słowackich Tatr[1], a nie pamiętamy o tym,
że jeszcze 10 lat temu środkową Europę trapiła ekstremalna zima, która pod
wieloma względami była rekordowa na Słowacji. Nad Europę wtargnęło niezwykle
zimne, polarne powietrze, które nad morzami Północnego Oceanu Lodowatego
nabrało wilgoci i zaczęła się niezwykle ostra zima. Ciężkie śniegowe chmury
pojawiły się nad Marokiem i Algierią, śnieg zasypał Sardynię i palmy na plażach
Hiszpanii – od Costa Brava do Costa del Sol. Wszyscy pamiętamy przekazy
telewizyjne przypominające raczej jakiś fantastyczny horror pogodowy czy
katastroficzny, na których widzieliśmy nicejskie Côte d’Azur czy Koloseum w
Rzymie, przy którym dzieci jeździły na sankach i nartach... Anglię śnieg
zasypał i wydawało się, że to się nigdy nie skończy, a w Walii kierowcy nie
mogli wykopać się z półtorametrowych zasp...
Także temperatury były
bardzo niskie i w Wenecji zamarzła Laguna Véneta. W Anglii zamarzały jajka w
chwilę po zniesieniu ich przez kury, we Francji farmerzy musieli używać
wiertarek do wydobycia porów z ziemi. W Bratysławie padł rekord niskiej
temperatury – było tam –24,6ºC, co jednak jest niczym w porównaniu z tym, co w
tym czasie było w Laponii, gdzie temperatura spadła do –50,5ºC! W Polsce
najniższe temperatury wahały się pomiędzy –28ºC a –33,3ºC.
A przecież wiemy o tym,
że takie zimy nie były jeszcze najgorszymi i znane są przypadki jeszcze
gorszych anomalii pogodowych, które opisano w starych kronikach, w których
archaicznym językiem opisane są kaprysy królowej Zimy, i tak:
Zima na przełomie roku Pańskiego 1644 i 1645. Od Wigilii
Bożego Narodzenia do dnia Nawrócenia św. Pawła (25 stycznia) była ona bardzo
sroga. Woda w potokach zamarzła do dna i młyny nie mogły mleć, bo wody nie
stało w ich jazach.
1708 roku – Bratysława.
Na św. Michała (29 września) nastała straszliwa zima. Żołnierze stojący na
warcie zamarzali na śmierć na swych postach. Okrutna zima trwała aż do
następnego roku.
Fascynującym fenomenem
immanentnie powiązanym z każdą zimą jest opad śniegu. Encyklopedie nas pouczają,
że kiedy temperatura powietrza zbliża się do punktu zamarzania wody, to
powietrze zawiera dużą ilość pary wodnej i dochodzi w nim do łączenia się
małych kryształków lodu w twory w kształcie
śniegowych płatków. Pytamy tedy, dla kogo jest przeznaczona uroda tych
drobnych sześcioramiennych gwiazdek śniegowych pokrytych przecudnymi
ornamentami krysztalików lodu, którą można się zachwycać i studiować tylko pod
szkłem powiększającym czy mikroskopem? Płatki śniegu składają się z
drobniutkich, ostrokończystych kryształków lodu wodnego, lodowe kwiaty na
szybach tworzą grupy włóknistych kryształków lodu, zaś lodowe tafle na
jeziorach tworzą się poprzez masywne nagromadzenie się długich, spiczastych
kryształów lodu, których spodnie powierzchnie są równoległe do powierzchni
wody.
Komuś może się to wydać
dziwne, ale poezja może być zbieżna z nauką i obrazuje to fakt, iż w roku 1893
niemiecki badacz Hellman opublikował katalog około 3.000 kształtów
płatków śniegowych, które badał i z iście niemiecką precyzją pedantycznie
przerysowywał przez kilka lat. Okazało się przy tym, że żaden wzór nie
powtórzył się po raz wtóry i kryształki lodu w śnieżynkach są tak
niepowtarzalne, jak odciski linii papilarnych...
Śnieg nie powstaje ot,
tak sobie prosto – kształt płatków śniegu jest tym regularniejszy, im bardziej
nieruchome jest powietrze i większa wysokość, z której spadają. Poza tym mgła
sprzyja regularności płatków, wiatr je zbija i rozbija, miesza i drobi. Kiedy
śnieg pada gęsto, płatki zbijają się w większe agregaty i lecą w powietrzu, jak
kartki papieru. Takie śnieżne „agregaty” mogą mieć rozmiary od 8 do 12 cm
średnicy, podczas kiedy „normalne” gwiazdki śnieżne mają rozmiary nie
przekraczające 8 mm? Standardowy rozmiar śnieżynki wynosi zaledwie 2 mm, zaś
waga jedynie 3 mg, zaś stosunek masy do powierzchni wyjaśnia urokliwą powolność
padania śniegu w czasie spokojnej, bezwietrznej pogody. Ale co można myśleć o
notatce kronikarza, która dla nas ludzi XXI wieku stanowi kompletną zagadkę:
24 października 1726 roku. Kieżmark na słowackim Spiszu.
Była śnieżyca, i także w Kieżmarku padały ogromne śnieżne płatki. Pewien
podróżny twierdził, że także w Chrasti i Markušovicach padały tak wielkie
śnieżne płatki, jak dwie dłonie...
– czyli ich rozmiary wynosiły jakieś 22-24 cm
średnicy! 23 grudnia 2004 roku mieliśmy w Jordanowie śnieżycę, w czasie której
płatki – płaty raczej – śniegu osiągały wielkość od 3 do 5 cm – a jakiż to był
spektakularny widok! Ten fenomen był wywołany przez nagłe wtargnięcie ciepłego
i wilgotnego powietrza polarno-morskiego nad zastałe nad Beskidami chłodne i
suche powietrze arktyczne. Na wytworzonej linii frontu padał gęsty śnieg o
ogromnych płatach – zjawisko w czasie górskiej zimy dość często spotykane, ale
tym razem płaty śnieżne były wyjątkowo duże... Niestety – masywny napływ
ciepłej masy powietrza spowodował odwilż, która „zlizała” cienką warstewkę
śniegu i Wigilia oraz Boże Narodzenie 2004 roku były po błocie i wodzie, wbrew
przewidywaniom red. Andrzeja Zalewskiego z Euro Eko-Radio i naszych
domorosłych przepowiadaczy pogody. Nawiasem mówiąc, tej zimy mieliśmy w Europie
rekordowy gradient ciśnienia atmosferycznego – różnica ciśnień pomiędzy Wyżem
Azorskim nad Hiszpanią i Niżem Norweskim nad Półwyspem Skandynawskim wynosiła
aż 100 hPa! To było coś, czego nigdy przedtem nie odnotowano na naszym
kontynencie!
„Głęboki,
błękitny śnieg”,
to jest nie tylko tytuł powieści niemieckiego pisarza Horsta Beselera,
ale jest to także realnie istniejące zjawisko, na które można natrafić w
zaśnieżonej krainie, niekoniecznie dodając do tego przymiotnik „głęboki”.
Kolorowe śniegi, by ten fenomen wyjaśnić należałoby podjąć detektywistyczne
poszukiwania sprawcy. I tak okazałoby się, że niebieskie
zabarwienie śniegu powodują rozwój na śniegu mikroskopijnych sinic z rodzaju Cyanophyta.
Ale to nie wszystko, bowiem jest jeszcze śnieg zielony, który barwią skupiska włóknistych zielenic z gatunku Coliella
i Raphidonema. Dramatycznym widokiem może być także widok śniegu czerwonego, którego skutkiem była
zwiększona ilość nabożeństw w kościołach w czasach Średniowiecza, które miały
na celu odwrócenie gniewu Bożego, kiedy w okolicy pojawiały się złowieszcze
krwawo-czerwone plamy na śniegu – „złe znaki z nieba”. Ten ciekawy fenomen
zbadano dokładnie w XIX wieku. Dzisiaj wiemy, że spowodowany jest on przez
mrozoodporne bakterie z gatunku Spherella, które namnażają się na
powierzchni śniegu barwiąc ją na karminową czerwień.
22 lutego 2003 roku, w
Polsce – w województwach podkarpackim i małopolskim – spadły kolorowe śniegi.
Jak poinformowały o tym media, na śniegu pojawiły się rdzawe plamy jakiejś
nieprzyjemnie pachnącej amoniakiem substancji. Oczywiście nie musiały to być
jakieś mikroorganizmy, co zostało dokładnie zbadane przez SANEPID w Rzeszowie i
Nowym Sączu, ale pyły nieorganiczne. Śniegi mogą być barwione przez rdzawy pył
pochodzący z pustyń, żółta od lessu, czarna od sadzy ze spalonych związków
węgla czy różnokolorowa od różnych związków chemicznych rozpylonych w
powietrzu. Nieżyjący już niestety słynny polski pisarz i propagator ufologii Lucjan
Znicz-Sawicki w swych pracach z cyklu „Goście z Kosmosu – NOL”
podaje kilka przykładów obserwacji kolorowych chmur poprzemysłowych, które
następnie osadzały się na śniegach Arktyki, Antarktyki czy na lodowcach Europy
i Ameryki. Wydawałoby się zatem, że ów rdzawy proszek był to po prostu piasek
przywiany przez silne wiatry znad Sahary, który potem osadził się na śniegach
Podkarpacia i Małopolski, ale...
Ale właśnie ów
nieprzyjemny, amoniakowy zapach przywodzi na myśl koncepcję, że mamy do czynienia
z meteoroidem lub małą kometą. Kosmiczny gość przeniknął do atmosfery i
eksplodował na dużej wysokości. nie mógł być widocznym, bowiem tej nocy
południowa Polska była pokryta gęstymi chmurami, z których padał deszcz ze
śniegiem. Ów pomarańczowy pył meteorytowy zawierał najprawdopodobniej
najprostsze związki organiczne: amoniak – NH3, metan – CH4,
siarkowodór – H2S z ich paskudnymi zapachami, który spadł na tereny
Małopolski i Podkarpacia i spowodował alarm przeciwchemiczny, co dowodzi, że
czarnobylska lekcja jednak nie poszła na marne... Ta egzotyczna skądinąd
hipoteza ma swe potwierdzenie w postaci informacji z marca 2004 roku – otóż
pojawiły się oficjalne informacje na temat przelocie bolidu oznaczonego EN
200204 Łaskarzew, który widziano nad Polską w dniu 20 lutego 2004 roku, o
godzinie 18:54 CET/17:54 GMT, który poruszał się z prędkością powyżej 10 km/s i
widziany był pomiędzy Kozienicami a Garwolinem.
A teraz z innej beczki.
Na powierzchni śniegu ukazują się dziwne znaki i figury geometryczne, które z
miejsca kojarzą się z letnimi agrosymbolami czy agroformacjami i należałoby je
nazwać śniegosymbolami czy lodoformacjami. Na Słowacji na razie nie
odnotowaliśmy czegoś takiego, głównie ze względy na łagodne i niemal bezśnieżne
zimy, ale w Polsce odnotowano pojawienie się lodoformacji na zamarzniętej tafli
jeziora Rosnowo w koszalińskim, w dniu 26 lutego 2001 roku, o czym powiadomiła
nas pani Elżbieta Suska z Klubu Badaczy Megalitów. NB, w pobliżu
znajdują się sanktuaria kręgów kamiennych w Rosnowie i Grzybnicy. Pojawiły się
tam dwa geometrycznie doskonałe kręgi, o średnicach 5 m i 0,5 m. Lodoformacje
pojawiły się wcześniej, bo w latach 90. na ukraińskiej rzece Mża, po
zaobserwowaniu nad nią przelotu i lądowania Nieznanego Obiektu Latającego. W
roku 2003 lodoformacje pojawiły się na niektórych jeziorach Kanady, Skandynawii
i USA. Zainteresowanych odsyłamy na stronę internetową www.earthfiles.com Lindy Moulton-Howe oraz
szwedzkiego czasopisma „UFO-Aktuellt” – www.ufo.se.
Jak dotąd w Polsce nie zaobserwowano pojawienia się lodoformacji poza wypadkiem
rosnowskim, ale nie znaczy to, że ich nie było...
Śniegosymbole znajdowano
tam, gdzie śniegu bywa pod dostatkiem – w krajach Wspólnoty Niepodległych
Państw. W literaturze ufologicznej znane są przypadki zaobserwowania Nieznanych
Obiektów Latających, które pozostawiały za sobą na śniegu dziwne znaki w
kształcie kilkudziesięciu współśrodkowych kręgów. Pisaliśmy już o tym na łamach
„Czasu UFO” i dlatego tylko sygnalizujemy ten problem, który tam był szeroko
omawiany.
Kolejnym zimowym
problemem są zagadkowe przestrzeliny w caliźnie lodowej pokrywy szwedzkich i
fińskich jezior. Na ten temat pisaliśmy już na łamach „Nieznanego Świata” i
nadmienimy tylko, że w roku 2003 zjawisko to zaobserwowano na kilku innych
jeziorach Półwyspu Skandynawskiego. Wytłumaczeniem tego fenomenu zajęli się
uczeni, którzy doszli do wniosku, że mogło to być spowodowane spadkiem
meteorytu. Rzecz w tym, że nikt tego spadku nie widział...
Kolejną zagadką królowej
Zimy jest dziwne wydarzenie, które miało miejsce w słonecznym Teksasie,
wczesnym rankiem 14 grudnia 2004 roku, na autostradzie I-20 w okolicy Morfa. Ted
Jeczalik – artysta malarz z Clearwater (FL) wracał z Teksasu do domu
międzystanową „dwudziestką”. Do wschodu słońca brakowało może 15 minut i Tadek
zachwycony wspaniałą grą kolorów na wschodnim horyzoncie postanowił zrobić
zdjęcie. Nie zatrzymując samochodu wyjął „cyfrówkę” i pstryknął fotkę. Ku swemu
zdumieniu na zdjęciu zobaczył poza złocistoróżową łuną zorzy porannej także
jakiś świecący obiekt, który utrwalił się w lewym-górnym rogu kadru. Czy to
UFO? – pomyślał. Doszedł jednak do wniosku, że mógł to być meteor lub jakiś
kosmiczny złom, który wpadł w atmosferę i spłonął. Na pewno nie był to księżyc,
który w opisywanym momencie znajdował się głęboko pod wschodnim horyzontem i
nie mógł być widoczny na niebie. NB, jest to teren występowania dziwnych
fenomenów świetlnych na bagnach i trzęsawiskach, które mogą, ale wcale nie
muszą mieć związek z wydobywającymi się z błot gazami...
Jak jesteśmy przy
meteorach, to chcielibyśmy przypomnieć wydarzenie, które opisał Clas Svahn
w artykule pt. Hålet som förbyllar Härjedalen zamieszczonym w
kwartalniku UFO-Aktuellt nr 1,2002 i zatrzymać się przy nim dłużej:
Dziwna dziura w ziemi, która
pojawiła się nieopodal kościółka w Vemhån – pisze on – oraz zaobserwowane światła na niebie w pobliskich
miejscowościach Sveg i Kramfors zmusiły tamtejszych mieszkańców do
zastanowienia się, czy aby nie odwiedzili ich Przybysze z przestrzeni
kosmicznej.
W dniu 16 lutego 2002 roku, parę
minut po godzinie trzeciej po południu, Jan-Evert Persson znajdował się
na drodze wiodącej do jego domu w miejscowości Vemhån, leżącej w odległości
około 5 km na północ od miasteczka Sveg w Härjedalen (Ärjedalen). W pewnym
momencie ze swego samochodu dostrzegł on ciemniejszą powierzchnię na jednolicie
białej pokrywie śnieżnej. Zaintrygowany zatrzymał auto, wysiadł i podszedł do
tajemniczego miejsca, gdzie stwierdził, że znajdował się tam dół o głębokości
około pół metra i średnicy około 80 cm. Ziemia była rozrzucona wokoło, tworząc
na śniegu cienką warstwę, która tworzyła z kolei doskonale widoczną, ciemną
plamę.
-
Dół był świeży - mówi Jan-Evert - Ja często przejeżdżam koło tego
miejsca i to musiało powstać w ciągu kilku ostatnich dni. Nigdy przedtem nie
widziałem tutaj czegoś takiego i musi, co ten dół wykonało coś, co spadło z
nieba.
Potem gazeta Östersunds-Posten napisała o telefonach otrzymanych od trzech
osób, które krótko po godzinie siódmej wieczorem zaobserwowały tajemnicze
światła na niebie. Doniesienia o tym nadeszły zarówno z Härjedalen i
Ångermaland, (krainy położonej jeszcze bardziej na północ od Härjedalen).
Tak opisywał to Beny Ohlsson
z Brunflo w swym raporcie do centrali UFO-Sverige:
- Jechałem właśnie szosą E-14, kiedy
byłem w odległości 1,5 km od Brunflo, naraz zobaczyłem płomień na niebie. To
dziwne światło wlokące za sobą ognisty ogon poruszało się z kierunku NE i
leciało na SW. Trajektoria jego lotu była spadkowa i obiekt rychło skrył się za
lasem.
Inny świadek - Ulf Jonsson z
Duvberg położonego półtora kilometra na północny-zachód od Sveg - tak opowiada
o tym zjawisku:
- Kula miała kolor
żółtawo-pomarańczowy i silnie świecąc jak lampa, zatoczyła łuk na niebie.
Zostawiała po sobie ognisty ślad tak, że przypominała rakietę. W końcu
eksplodowała płomieniem i następnie pozostał po niej tylko dym.
Oczywiście wydarzenie to
błyskawicznie rozniosło się po całej okolicy i ludzie od razu zaczęli
podejrzewać, że widziany fenomen był gościem z przestrzeni kosmicznej -
meteorytem. Szwedzki ekspert numer jeden od meteorytów - Bertil Lindblad
z Lund udzielił wywiadu mediom, w którym powiedział, że:
-
Kosmiczne kamienie, które wpadają w ziemską atmosferę około godziny 18:00 mają
szansę dotrzeć do jej powierzchni, w przeciwieństwie do tych, które spadają o
godzinie 6:00. wynika to z różnych prędkości ich wtargnięcia w atmosferę naszej
planety. Wygląda zatem na to, że świadkowie widzieli właśnie taki meteor...
Dla
Jana-Everta Perssona ta sprawa nie skończyła się tak szybko i przez kilka dni
był on bohaterem mediów.
- Potem przez to wydarzenie nie
miałem ani chwili spokoju - powiada on. - Co chwilę ktoś dzwonił z prasy z
całej Szwecji oraz miejscowego radia i TV.
Pewne norweskie przedsiębiorstwo
zamierza prowadzić poszukiwania za tym domniemanym meteorytem. Jan-Evert
jednakże samodzielnie chce rozwiązać ten problem. Prowadził przez tydzień
poszukiwania meteorytu przy pomocy detektora metali, ale bez rezultatu.
- Poczekam do maja, kiedy wreszcie
stopnieją śniegi, wtedy będę mógł poszukać tego czegoś dokładniej - oświadczył
Jan Evert-Persson.
Nie
wierzę w to, że był to jakiś zwyczajny kamień z nieba. Żaden meteoryt nie jest
w stanie wykonać takiego krateru poimpaktowego, który miałby idealną formę
wyciśniętego w ziemi walca - co doskonale widać na zdjęciu, nie mówiąc już nic
o tym, że taki impakt musiałby być głośny jak wybuch kilkudziesięciu dekagramów
dynamitu czy trotylu... Miejscowi niczego nie widzieli i nie słyszeli, a zatem
albo nie był to meteoryt, albo teoria o impaktach meteorytów jest fałszywa.
Trzeciego wyjścia nie ma!
Sprawa ma
szerszy kontekst, jako że od początku roku 2002 dzieją się dziwne rzeczy na
świecie, i tak koło Ziemi przelatują trzy asteroidy: 1998WT24, 2001YB5 i
ostatnio 2002EM7; na Zatoce
Meksykańskiej pojawiły się tajemnicze „czarne wody” nie wiedzieć skąd; ni stąd
ni zowąd spadły na Ziemię dwa satelity, które nie powinny spaść: EUVE
i Pegasus, zaś na Bawarię spadły niedawno trzy deszcze „meteorów”
na Monachium, Pullach i Passau i kilka innych miejscowości w nocy 4/5 kwietnia
2002 roku, zaś w dwa dni potem jeden, który przypominał w mikroskali sławetny
Meteoryt Tunguski...
Ale powróćmy
na ziemię. Mówiąc o zagadkach zimy nie sposób nie przypomnieć słynnej tajemnicy
„bestii z Devonshire”, która spowodowała panikę w tym hrabstwie wczesnym
rankiem 8 lutego 1855 roku. Miano „bestii” nadano jej raczej na wyrost, bowiem
trudno nazwać bestią istotę, której ślady miały niewielkie wymiary, ale za to
ciągnęły się w linii prostej na przestrzeni 160 km i nie powstrzymało jej nawet
szerokie na 3 km ujście rzeki Exe! Na tej zagadce – opisanej zresztą na łamach Nieznanego
Świata – połamały sobie zęby autorytety zoologiczne i wszystko wskazuje na
to, że to sam diabeł in persona harcował owej ciężkiej zimy po
Devonshire...
W Polsce pod
koniec 2004 roku także pojawiła się zagadka zoologiczna w postaci zwierzęcia,
którego prasa brukowa ochrzciła mianem polskiej Chupacabry vel Czupy,
której ofiarami padają króliki i kury w miejscowościach sąsiadujących z leśnymi
masywami Puszczy Goleniowskiej. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia
nie z brazylijską Chupachabrą, ale z dużym wilkiem czy psem – np.
owczarkiem kaukaskim, który zdziczał i znalazł upodobanie w mordowaniu drobiu i
królików. Takie przypadki nauce są znane i nie ma w nich niczego niezwykłego...
Oczywiście sprawa została zbadana przez CBZA i wszystko wskazuje na to, że
sprawa jest „szemrana”. I taką się też okazała, bowiem wyszło na to, że
mieliśmy do czynienia z rosomakiem...
Reasumując –
zima jest równie ciekawa, jak lato i pozostałe pory roku, a w Europie Środkowej
dzieją się rzeczy równie ciekawe jak w innych częściach świata, a nawet jeszcze
ciekawsze. Tylko trzeba czasami odwagi, by wytknąć nos poza próg swego domu...
Poza tym
jeszcze jedno: patrzymy na te zdjęcia i coraz częściej zadajemy sobie pytanie –
jak długo jeszcze będziemy cieszyć się w Europie urokami zimy, zanim wycofa się
na Bieguny pod wpływem coraz silniejszego efektu szklarniowego?
* * *
Upłynęło już 10 lat od napisania
tych słów i w niczym nie straciły one na swej ponurej aktualności. Efekt
Globalnego Ocieplenia – wbrew chciejstwu przemysłowców i opiniom przekupionych
przez nich „uczonych” nadal postępuje w najlepsze, co przejawia się przede wszystkim
w ilościach i mocy uderzających w nas kataklizmów pogodowych. Tajfuny na
Pacyfiku, huragany i orkany na Morzu Śródziemnym, uderzenia zimy w Hiszpanii i Sardynii.
To wszystko świadczy o coraz większym zamęcie w klimatycznej maszynie naszej
planety, która utrzymuje nas przy życiu. Ale tego nie chcą dostrzec wszyscy ci,
którym gospodarka oparta na węglu i innych paliwach kopalnych przynosi krociowe
zyski, więc zrobią wszystko, by jak najpóźniej wprowadzać czyste, ekologiczne
sposoby dobywania energii odnawialnej i będą nadal truć nas dymami i gazami ze
spalania węgli i ropy naftowej. I wciąż dodawać do powietrza dwutlenek węgla,
tlenki siarki i inne produkty zatrzymujące ciepło w atmosferze.
Z drugiej strony wciąż będą nam
grozić zwolennicy energetyki atomowej, którym wydaje się, że atom i jego rozszczepienie,
to akurat najlepszy sposób na przetrwanie kryzysu energetycznego. Nieprawda –
lekcje Three Mile Island, Czarnobyla i Fukushimy pokazują, że igramy z ogniem,
nad którym nie potrafimy zapanować. Nie wierzę w zapewnienia, że energetyka jądrowa
jest czysta i bezpieczna. Okazało się, że wystarczy byle trzęsienie ziemi i
trochę wody, by padły wszystkie zabezpieczenia i wnętrza reaktorów jądrowych wyemitowały
miliardy bekereli w atmosferę i zaświniły całą północną hemisferę. Efekty tego
poczujemy za kilka i kilkanaście lat, i będą one bardzo złe.
Nasza, ludzka działalność
zmienia oblicze Ziemi i niestety są to zmiany na gorsze. Nie ma czegoś takiego,
jak pozytywny wpływ cywilizacji na biosferę naszej planety. I obawiamy się, że
procesu tego już nic nie powstrzyma, no chyba że nasza Ziemia pozbędzie się nas
tak, jak pies, który pozbywa się pcheł…