Car Bomba AH602
Iwan Barykin
W 1959 roku, Moskwie miała
miejsce amerykańska wystawa, w czasie której Chruszczowowi podano do picia pepsi-colę. On się zgodził wypić i
wkrótce we wszystkich gazetach pojawiła sie reklamowa fotografia, na której
radziecki przywódca pije pepsi.
-
Czy słyszałeś tą wiadomość w radiu? – zapytał mnie mój dawny
znajomy, ppłk rez. inż. W. N. Chaldiejew
– przy wyjeździe do Snieżyńska w
Czelabińskiej Obłasti na punkcie kontrolnym zatrzymano kierowcę „kaliny”. Ten
drań próbował wwieźć do tajnego miasta swego przyjaciela, którego ukrył w
ogromnej walizce. Kierowca wykręcił się mandatem, ale jego kumplem zajmą się
specsłużby.
Waleremu Nikołajewiczowi nie
dasz jego 80 lat – zdrowe chłopisko! Jego wiek zdradza tylko gęsta siatka
zmarszczek na twarzy. Nie spotkałem kogoś bardziej dobrodusznego. I w swoim
czasie niejednokrotnie pisałem o nim – inżynierze, badaczu-eksperymentatorze
ładunków jądrowych, weteranie dwóch federalnych centrów badań jądrowych: Czelabińska-70 (Śnieżyńsk) i Arzamasu-16 (Sarow) i dzięki temu
pomogłem mu potwierdzić jego status weterana atomowych eksperymentów. Wszak
Walerij Nikołajewicz nieraz patrzący śmierci w twarz, nie potrafił bić się o
swoje prawa, kiedy rzecz dotyczy jego samego…
Kuźkina
mać
- Snieżyńsk to tajne miasto –
mówi Walerij Nikołajewicz. – Do niedawna nie było go na żadnej mapie świata. A
to wszystko dlatego, ze tam znajdowało się Federalne Centrum Jądrowe nr 2 i
Wszechrosyjski Instytut Naukowo-Badawczy Fizyki Stosowanej im. Akademika
Zababachina – jego twórcy i pierwszego szefa. Do dziś dnia jest tam ograniczony
wjazd wszelkiego rodzaju środków transportu. Chociaż stamtąd – Chaldiejew
wycelował palcem w niebo – wszystko pięknie widać. Z satelity nawet piłka
tenisowa w trawie się nie uchowa. Dlatego właśnie wszelkie działania na
poligonie przeprowadza się, kiedy nie znajduje się on w strefie obserwacji
satelitów szpiegowskich. To tu właśnie poskładano do kupy legendarną Kuźkiną
mać – superbombę o mocy 50 megaton z ogonem. Tak ją właśnie nazwali z
lekkiej ręki Nikity Chruszczowa. On chciał pokazać przeklętym imperialistom, że
Związku Radzieckiego tak łatwo nie weźmiesz.
Jest oczywistym, że Chaldiejew
nie tylko uczestniczył w zmontowaniu Kuźkinej maci, ale także przewoził
ją ze Śnieżyńska na lotnisko w Oleniegorsku za kręgiem polarnym. Tam bombowiec
podniósł tą wielotonowe urządzenie jądrowe, jak jastrząb jajko i poniósł je w
rejon Nowej Ziemi, gdzie zrzucił ją w wyznaczonym kwadracie. Fala uderzeniowa
wybuchu trzykrotnie obleciała Ziemię, a gigantyczny grzyb zaćmił słońce.
Zadymiła zwęglona ziemia. Usłyszawszy straszliwy huk, przerażeni śmiertelnie
Nieńcy doszli do wniosku, że zmaterializował się ich zły duch – Omol. Tego dnia wyleciały szyby w wielu
domach w Helsinkach, Oslo i Sztokholmie. Rządy tych krajów wystosowały w
stosunku do ZSRR stanowczy protest. USA i wszystkie kraje NATO były
zaniepokojone.
- Ja wam pokażę kuźkiną
mać! – oświadczył Chruszczow z trybuny Zgromadzenia Ogólnego ONZ
wiedząc, że na potwierdzenie jego słów będzie miał miejsce test radzieckiej Superbomby.
(Zwanej także Car Bombą - przyp. tłum.)
Atomowy fugas rozłożony na czynniki pierwsze: kontener, ładunek zasadniczy i detonator. Moc całego urządzenia 1-15 kt TNT
Bomba
A w żołnierskim tornistrze
Przypomniałem o tym rozmówcy,
ale on sprostował:
- Bzdura, nie tylko tym w
Śnieżyńsku się zajmowali, ale także miniaturowymi plecakowymi ładunkami
jądrowymi.
- Walizkami atomowymi,
nieprawdaż?
- A jakie tam walizeczki? Takie
zabawki mają tylko prezydenci mocarstw atomowych. Zaś w Śnieżyńsku prowadzono
produkcję wojskowych, małogabarytowych, fugasów jądrowych, które mieszczą się w
żołnierskim plecaku. Proszę sobie wyobrazić 20-litrową baryłkę o wadze 25-30
kg, a w niej ładunek jądrowy mogący zetrzeć w pył wielki zakład przemysłowy:
tamę hydroelektrowni, węzeł kolejowy, elektrownię jądrową… Wymazać z
powierzchni Ziemi Biały Dom, albo Pentagon, albo Kreml – jakby co… W latach 70.
takie „miłe sztuczki” były na wyposażeniu armii, w oddziałach SPECNAZ-u. W
latach 80., ZSRR i USA podpisały porozumienie o zaniechaniu produkcji i użycia
fugasów atomowych, bowiem zwiększało to ryzyko wojny jądrowej i obniżało próg
bezpieczeństwa. Poza tym mogli się do tego dorwać terroryści. Likwidacja fugasów
jądrowych przebiegała pod pełną kontrolą międzynarodową. Każdy z nich był
rozbierany na pojedyncze części, opisywany w aktach tak, że nikt nie mógł się
do tego przyczepić i żadna część nie została utracona. Ale w 2003 roku, George
Bush podpisał akt o wznowieniu produkcji jądrowych min i pocisków. Naturalnie
musieliśmy im odpowiedzieć tym samym…
Podpisanie
lojalki
Sam Walerij Chaldiejew był skierowany
w 1958 roku do montażu bomb jądrowych po ukończeniu szkoły artylerii.
- Na ostatnim kursie, mnie i
grupie moich kolegów kazano wypełnić ankietę. Przyszło nam napisać, czy byłem
karany, czy byłem w niewoli, czy nie mam rodziny za granicą – także. Wszystkich
pytań do licha i trochę. Po ukończeniu szkoły, wraz z grupą kolegów wysłali do
Moskwy na komisję Głównego Wydziału Kadr MON. Rozmowa była krótka: „Będziecie
pracować, poruczniku, w Moskwie-400. I żadnych pytań na ten temat. Czy
podpisaliście lojalkę o zachowaniu milczenia? No to w drogę. Praca związana
jest ze służbą na poligonach.” Pamiętam jak major z kontrwywiadu, który ze mną
rozmawiał, ostro oświadczył: „Wszystko, co do tyczy waszej pracy, poruczniku,
ma gryf tajności ŚCIŚLE TAJNE. Zabrania się wam mówić nawet o samym fakcie produkcji
tych urządzeń, ich charakterystyk, fizycznych zasad działania, procedur ich
przygotowania do zastosowania bojowego. Jednym słowem, ani pary z gęby o tym
gdzie będziesz pracował i nad czym. Zapamiętajcie poruczniku: jeżeli w ciągu
następnych 50 lat otworzycie usta, to nasi śledczy was znajdą, gdziekolwiek
byście byli i wsadzą za kratki na bardzo długo. Macie na to moje słowo…”
Minęło 50 lat, rozpieprzył się
Związek i teraz o naszych atomowych sekretach nie wie tylko leniwy analfabeta.
Weźcie sobie do ręki tylko jakiekolwiek zagraniczne czasopismo – jakiś
„Przegląd wojskowy” – i tam przeczytacie wszystkie nowości o nowinkach naszego
uzbrojenia. Komu trzeba było trzymać gębę na kłódkę, to tylko Jelcynowi, Gorbaczowowi, Graczowowi,
Liebiediowi i innym, którzy ujawnili
nasze tajemnice. Dosłownie, gen. Liebied’ już w stanie spoczynku, żeby użebrać
głosy do Dumy Państwowej opowiadał o małogabarytowych ładunkach jądrowych,
brednie, że wpadły one w ręce bojownikom czeczeńskim. Gdyby tak naprawdę wpadły,
to nie musielibyśmy długo czekać na efekty…
[Istniało realne
niebezpieczeństwo, że we wczesnych latach 90. małogabarytowe ładunki jądrowe
wpadły w ręce Serbów i/albo kosowskich Albańczyków, i najprawdopodobniej te
właśnie ładunki odebrała potem brygada SPECNAZ-u wysłana do Kosowa przed
wejściem tam wojsk KFOR w dniu 12.VI.1999 roku. Problem ten interesująco i
wizjonersko pokazano w filmie „Peacemaker” reż. Mimi Leder (1997) – uwaga tłum.]
Niebezpieczna
robota
Starszy technik por. Chaldiejew
zaczął swą służbę w czasie największego rozognienia się wyścigu zbrojeń. W 1958
roku skierowano go do uralskiego Śnieżyńska, do jądrowego centrum, gdzie
powierzono mu najniebezpieczniejszy odcinek – wyposażanie ładunków dużych i
najmniejszych w kapsułkowe elektro-detonatory.
- Na moich oczach wyleciała w
powietrze nasza montażystka Smirnowa
– wspomina pierwsze lata swej służby ppłk Chaldiejew. – Włożyła pod chałat
jedwabną bieliznę, a ona jak wiadomo, silnie się elektryzuje… Od tej pory
nakazano nam nosić pod chałatem tylko bieliznę z bawełny. Na głowie nosiliśmy
doktorskie czapeczki (włosy się silnie elektryzowały), a na nogi uziemione trepki.
- A panu nie zdarzyły się
jakieś WN (wypadki nadzwyczajne)? – pytam rozmówcę.
- Była sprawa… To zdarzyło się,
kiedy kazali zlikwidować uzbrojony ładunek jądrowy, tzn. z już włożonym
detonatorem. Coś tam wysiadło w małym fugasie.
- Mówi pan o takim fugasie
plecakowym?
-Tak. Taka zwyczajna na
pierwszy rzut oka beczułeczka z atomowym ładunkiem. Gdyby eksplodował, to ze
mnie, ba! – z całego laboratorium pozostałaby tylko para…
- Likwidacja takiego fugasa
była oczywiście śmiertelnie niebezpieczna?
- E, nie, oczywiście jeżeli
wszystko zrobiłoby się prawidłowo. Przede wszystkim nie pobudzić detonatora.
Zacząłem rozmontowywać ładunek na części, a ręce się trzęsą. Co robić? Zacząłem
myśleć o pięknej kobiecie, a była taka jedna… Rozmontowałem to na czynniki
pierwsze i do sejfu z nimi. Bardzo dokładnie było z tym wszystkim. W czasie
komisyjnej kontroli za każdy błąd dostawało się na garba…
Zwróciłem uwagę na palce
Walerija Nikołajewicza – miał je jak pianista: długie i szczupłe. Wygładzał
nimi nie zapalonego papierosa. Przyzwyczajenie z tamtych lat. Palenie było
surowo wzbronione, a tak bardzo się chciało, kiedy wstawiał tą „miłą sztuczkę”,
elektro-detonator. Były montażysta ładunków jądrowych był wcieleniem spokoju i
niewzruszenia – także po latach. Poczułem do niego zaufanie i sympatię.
Żeby
nie nastał Dzień X
Atomowy fugas i plecak do jego przenoszenia
- A czym się pan zajmował w
Arzamasie-16?
- A dokładnie tym samym, tylko
trochę powałęsałem się po całym kraju. Za to na koniec wreszcie dali
mieszkanie.
- A czy tam, w Sarowie, nie
zdarzył się jakiś WN?
- Zapamiętałem jedno
wydarzenie. Wtedy naprawdę włosy stanęły mi dęba. To wydarzyło się na poligonie
w Kapustin Jarze. Wtedy tam nie było jeszcze kosmodromu. Pierwszego satelitę
stamtąd wystrzelili, pieski Biełka i
Striełka i inne zwierzęta. I tak
przy starcie rakiety nie zadziałał mechanizm startowy. Pod rakietą buszują
płomienie, a ona nie rusza się z miejsca. Wibracja zerwała zaczep głowicy, ta się odłączyła i zaraz już
spadnie. A my stoimy zaszokowani i nie wiemy, co robić. Minęło pięć, potem
dziesięć minut, płomienie wciąż buszują. Czuję przez skórę – zaraz rąbnie. I
naraz, spośród nas znalazł się Danko
– podporucznik – nazwiska nie pamiętam. Podbiegł do rakiety i oderwał przewód
podający paliwo. Płomienie zgasły. Powstał problem – czy zdjąć rakietę ze
stanowiska startowego, czy do tego czasu oderwie się jej głowica. I zdecydowali
się na zdjęcie na decyzję dowódcy poligonu Wasilija
Iwanowicza Wozniuka. Wieczna sława jemu i cześć jego pamięci!
- Czy tego podporucznika choć
wynagrodzono?
- Oczywiście. Spotkałem go
niedawno w mundurze generała i z gwiazdą bohatera…
Sam Chaldiejew też dokonał
wielu czynów, ale nie pamiętano o nich, a wszystko dlatego, że mówił zawsze
prawdę w oczy i miał zawsze swoje zdanie.
Skok
wieloryba
- A jak bardzo pana
napromieniowało?
- E, niewiele. Lekarze tylko
zaniżali je w klinikach medycznych, mieli taki prikaz. Najbardziej niebezpiecznymi w planowaniu radioaktywności
były doświadczenia prowadzone w Śnieżyńskim Centrum Jądrowym w latach 1961-1962.
Opracowywano system odpalania rakiet z okrętów podwodnych w zanurzeniu. Było
tam wiele WN związanych z ulotem radiacji… Pewnego razu nasz okręt podwodny
wskutek pomyłki operatora wyrzuciło z 50-metrowej głębiny. Ci, którzy nas
obserwowali ze stanowiska dowodzenia na niszczycielu opowiadali, że dokładnie
przypominało to skok gigantycznego wieloryba. I tak w obieg wszedł termin „skok
wieloryba”. A jeszcze jeden WN miał miejsce w 1962 roku. Pracowaliśmy wtedy nad
startem rakiety nowszego typu z zanurzonego atomowego okrętu podwodnego. To
miało miejsce na Morzu Barentsa. Wszystko już było gotowe do startu, kiedy
naraz usłyszeliśmy szum śrub amerykańskiego okrętu podwodnego – on akurat szedł
pod nami. Co robić? Start trzeba było odłożyć i poczekać, póki nieproszeni
goście się nie wynieśli. Pewnego razu wyekwipowaliśmy okręt podwodny, który
popłynął w czasie Kryzysu Kubańskiego ku brzegom Kuby.
Amerykański atomowy fugas plecakowy MK54S
Pół
życia z atomem
Przyszło Chaldiejewowi obijać
się po kraju – od Murmańska do Władywostoku. Miesiącami przebywał w
Siewieromorsku i Widiajewie. Sam admirał floty wręczył mu honorową odznakę „Za
25 lat służby w jądrowych siłach Floty Północnej”. Kiedy byłem z wizytą i
Walerija Nikołajewicza, to na jego paradnym garniturze Order Lenina, dwa Ordery
Czerwonej Gwiazdy i całą kupę medali – otrzymanych w nagrodę za 30 lat oddanej
służby w Śnieżyńsku i Sarowie.
- A czy teraz produkujemy
plecakowe ładunki jądrowe? – zainteresowałem się.
Rozmówca spojrzał na mnie jak
na małe dziecko. Zrozumiałem bez słów, że oczywiście tak.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 33/2013, ss. 22-23
Przekład z j. rosyjskiego - Robert K.Leśniakiewicz ©