Powered By Blogger

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

SŁOŃCE W GŁĘBINACH (1)



(opowiadanie hipotetyczne)

Daniel Laskowski

Ocean Atlantycki - 35°30’ N - 060°00’ W

Biały trzydziestometrowy jacht kołysał się na długiej, atlantyckiej fali. Trzy atrakcyjne kobiety wystawiały swe ciała do słońca, a ja siedziałem w sterówce patrząc od czasu do czasu na wskaźniki i rozmawiając z czwartą kobietą, która patrzyła na mnie z ekranu odziana jedynie w skąpy granatowy thong-bikini i podawała mi różne dane. Z boku wyglądałoby to na zwyczajny wakacyjny rejs ze Starego Świata na Karaiby, ale nic bardziej błędnego – nasz jacht „Atlantis MMII” zmierzał w kierunku Trójkąta Bermudzkiego, a my mieliśmy zamiar wreszcie wypróbować naszego udoskonalonego ROV-a – bezludny, sterowany kablem pojazd podwodny – na największych głębokościach, sięgających tam do pięciu – sześciu kilometrów. Poza tym zamierzaliśmy zajrzeć do na dno Wielkiej Równiny Abysalnej i do Rowu Puertorykańskiego, gdzie głębokości wynosiły odpowiednio niemal siedem tysięcy i ponad dziewięć tysięcy metrów.  Były wakacje i jeden jacht więcej, jeden jacht mniej na akwenach Trójkąta i koło niego, nie zwracało to niczyjej uwagi. Tym razem postanowiliśmy dać szansę ratowania świata innym, a sami zamierzaliśmy zrobić sobie długie wakacje na Karaibach szlakiem przygód brytyjskiego super-agenta 007 Jamesa Bonda. Ja z Krystyną mieliśmy wolne przez cały rok i zajmowaliśmy się sprawami, które akurat nas interesowały. Gemma pracowała dla kilku gazet i czasopism hiszpańskojęzycznych, zaś czwarta członkini naszej załogi, Naïs wykładała na uniwersytecie w Kadyksie, więc od lipca do września miała wolne. Udało się szybko powiązać przyjemne z pożytecznym, i obie kobiety doszlusowały do nas pierwszego lipca. W rejs ruszyliśmy z Atlanterra, po prostu dlatego, by nie robić niepotrzebnej sensacji i nie ściągać paparazzich. Po akcji w Tunezji mieliśmy dość przygód, ale kiedy tylko w Hiszpanii zaczęły się koszmarne upały, postanowiliśmy przeczekać je na wodach Atlantyku. I tak zrobiliśmy.

Najpierw popłynęliśmy na Maderę – tylko po to, by ją zaliczyć w ciągu jednego dnia. Następnie popłynęliśmy na Azory, gdzie zwiedziliśmy sobie między innymi Palmę, która groziła tsunami wszystkim cywilizowanym ludziom, a która już raz omal nie stała się wyzwalaczem wodnego Armagedonu… Potem skierowaliśmy się na środek Atlantyku i teraz płynęliśmy w kierunku Bermudów, które zamierzaliśmy osiągnąć od północnego wschodu. Przy okazji niejako chcieliśmy zajrzeć na dno oceanu i obejrzeć słynne pokłady hydratów metanowych w Trójkącie. Leżące na dnie pokłady błękitnego paliwa stawały się czymś, po co warto było sięgnąć w czasach potęgującego się kryzysu energetycznego, kiedy na giełdach ceny baryłki ropy szły ostro do góry - niemal jak wykresy temperaturowych minimów i maksimów na całym świecie podlegającemu globalnemu efektowi szklarniowemu…

- Atis, daj „maszyny stop” i ja też wykorzystam tą pogodę, by się pogrzać na słoneczku – poprosiłem centralny komputer sterujący jednostką.
- No to już stajemy w dryfie, a ty idź do swoich kobiet – Atis uśmiechnęła się z ekranu. – Czekają na ciebie…
Wyszedłem na pokład i zrzuciłem ciuchy, zostając w slipach. Ruszyłem w ich stronę.
- No, wreszcie jesteś – powitały mnie z zadowoleniem, a Naïs zrobiła mi miejsce koło siebie i Gemmy.
- A ja? – Krystyna zrobiła urażoną minkę.
- Ty masz go w nocy – odgryzła się Naïs – mnie się też coś należy od życia i od ciebie, mon cherie – zwróciła się do mnie.
Zachichotały zgodnym, miłym chórkiem.
- Syreny – pomyślałem patrząc na ich roześmiane twarze, włosy rozwiewane przez bryzę i zgrabne ciała w bikini, które włożyły chyba tylko dla kaprysu, bo zawsze na pokładzie w czasie rejsu opalały się bez niczego, dzięki czemu były zawsze ładnie i równo opalone…

Ocean Atlantycki – 63°22’N – 030°16’W

Oficer wachtowy ogromnego tankowca TT „Freya” idącego ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich na Islandię wypatruje na mostku zmęczone oczy. Freya to najnowszy i największy tankowiec, jaki kiedykolwiek pływał po morzach świata. Ten gigant może zabrać w swe zbiorniki ponad milion ton ropy. Został tak nazwany na cześć germańskiej bogini obfitości.

W ten rejs udał się po to, by przetransportować ropę na Islandię. Odkąd ten wyspiarski kraj zrezygnował z członkostwa w Unii Europejskiej, stał się Mekką dla ludzi z krajów byłego bloku wschodniego, popyt na ropę wzrósł tam niepomiernie. Zresztą dzięki nim cała Islandia przypominała teraz wielki plac budowy, od Reykjaviku do Akureyri ekipy budowlańców z Polski, Słowacji, Czech, Rumunii, Węgier i Bułgarii wznosiły coraz to nowe konstrukcje, domy, fabryki… Ale budowlano-przemysłowy boom wymagał ropy, a ta mogły zapewnić tylko zakupy w krajach nordyckich i arabskich. „Freya” miała zapewnić Islandczykom zapas ropy na całe półrocze.

Naraz na ekranie radiolokatora pojawił się świetlny punkt. Oficer ustalił, że znajduje się on wystarczająco daleko, by nie zmieniać kursu „Frei”. Jej gigantyczna masa powodowała to, że hamowanie przed wejściem do portu zaczynało się daleko w morzu. W tej chwili tankowiec był jeszcze bardziej podatny na zderzenia, niż nieszczęsny „Titanic” i nawet gigantyczna moc maszyn nie była w stanie nic tu zdziałać, zatrzymanie miliona ton rozpędzonych do prędkości dziesięciu węzłów wymagało kilkugodzinnej pracy maszyn na CAŁEJ WSTECZ. Dlatego też oficer nadał ostrzegawczy radiogram do statku idącego kontrkursem. Okazało się, że jest to amerykański wycieczkowy gigant MS „Polar Sun Princess” wracający z rejsu do Grenlandii i Nordkapp. Obie jednostki zbliżały się powoli do siebie.

Mgła była coraz gęstsza. Dziwna rzecz, bowiem o tej porze roku było to zjawisko dość rzadkie, tym niemniej rozregulowany klimat Ziemi płatał nie takie niespodzianki. „Freya” zmierzała w stronę portu w Reykjaviku, gdzie miała uwolnić się od swego śmierdzącego ładunku. Los jednak chciał inaczej. Oficerowie wachtowi „Frei” i „Polar Sun Princess” ze zgrozą zauważyli, że wbrew wskazaniom ich radarów mgła naraz rozstępuje się i dziób wycieczkowca wbija się w burtę supertankowca. W kilka chwil później na wodzie rozpętuje się piekło. Z rozprutych zbiorników „Frei” do morza wylewają się tysiące ton ropy pokrywającej wszystko czarnym, cuchnącym i toksycznym całunem. Część dziobowa supertankowca idzie od razu na dno, z części rufowej ewakuują się ludzie, a z rozszczelnionych przez impakt zbiorników wylewają się do morza dalsze tony czarnej trującej cieczy. Milion ton ropy tworzy na wodzie plamę o średnicy kilku kilometrów. Plama ta pchana Golfstromem płynie na północ, ku wybrzeżom Islandii, Grenlandii i Wyspy Jana Mayena. Po raz pierwszy Arktyka staje w obliczu straszliwej katastrofy ekologicznej, która zagraża przede wszystkim stworzeniom morskim i lądowym zamieszkującym polarne archipelagi.


Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo, o którym wie tylko garstka ludzi na Ziemi. Zagrożenie, które uruchomione zostanie wtedy, kiedy plama ropy dotrze na polarne wody pomiędzy Islandią a kontynentem europejskim…

CDN.