Powered By Blogger

środa, 22 kwietnia 2015

SŁOŃCE W GŁĘBINACH (10)



Morze Norweskie – słońce w głębinach


Pocisk opadł na wyznaczona głębokość i eksplodował. Pojawiła się potężna kula ognia, która wyrwała się ku górze. W temperaturze miliona stopni odparowało ćwierć kilometra sześcienny wody i powstała w ten sposób para przebiła się ku powierzchni oceanu wytwarzając straszliwe tsunami, którego fale runęły za falą uderzeniową wybuchu we wszystkich kierunkach. Z oceanu podniosła się szybko brudnobiała kolumna, która rychło zamieniła się w ogromny grzyb z kapeluszem w kształcie kalafiora. Zmierzała ona do stratosfery i grzyb zaczął się rozpraszać w zetknięciu z chłodnym powietrzem górnych warstw atmosfery na wysokości czterdziestu kilometrów. 

Ale najpierw pognała fala sejsmiczna wybuchu, która poruszała się z prędkością prawie pięciu kilometrów na sekundę. Potem fala uderzeniowa, która wprawdzie biegła z prędkością trzech kilometrów na sekundę, ale bardzo szybko straciła swoją energię i zamieniła się w falę akustyczną. Dopiero potem pobiegły fale akustyczne w wodzie o prędkości półtora kilometra na sekundę i w powietrzu o prędkości trzystu metrów na sekundę, następnie fala tsunami o prędkości siedmiuset kilometrów na godzinę, a na końcu „zwykłe fale” oceaniczne.


Morze Norweskie - USS „Mizar” (u wybrzeży Wyspy Jana Mayena)


Fale uderzeniowe miotały się w wodzie i przemieszały ją. „Poduchy” słodkiej wody rozlatywały się oraz mieszały ze słoną i chłodniejszą wodą. Po jakimś czasie wrzenie uspokoiło się i woda powierzchniowa zaczęła opadać na dno. Taśmociąg Golfstromu ruszył znowu z pełną prędkością. Przyrządy „Mizara” wskazywały ponownie rosnący ruch mas wody. Ludzie oddychali z ulgą, jakby z ich piersi zdejmowano lodowate wieko lodowej trumny…


 „Atlantis MMII” - Morze Norweskie, 73°10’N – o13°00’E 


W dalszym ciągu nie działo się nic godnego uwagi. Naraz pokładem „Atlantis MMII” targnął odczuwalny wstrząs i w hydrofonach usłyszeliśmy huk.
- Przeszła fala uderzeniowa – powiedziała Atis – a zaraz będzie akustyczna w wodzie.
I faktycznie, w chwilę potem w hydrofonie usłyszeliśmy drugi huk.
- Fala akustyczna w wodzie – znów odezwała się Atis – pięć i pół minuty od wybuchu…
- Trochę słaba – zdumiała się Naïs – myślałam, że to będzie głośniejsze?...
- Nie zapominaj, że fala rozprasza się do sześcianu wraz z kwadratem odległości, kochanie – Gemma objęła ją i staliśmy tak na pokładzie wciąż patrząc w kierunku eksplozji.

Wreszcie nad horyzontem uniósł się półkulisty obłok już spłaszczający się na swym szczycie. Świecił białym światłem słonecznym wisząc nad horyzontem, jak długie słońce.
- Jest – powiedziała Krystyna jakby z satysfakcją – musi mieć z pięćdziesiąt kilometrów wysokości!
Nad morzem rozniósł się ponury huk i przemieścił się na północny-wschód.
- Fala akustyczna w powietrzu – powiedziała Atis – dwadzieścia siedem i pół minuty.
- A fala tsunami?
- Już przeszła, nie poczuliśmy tego nawet… - Krystyna rzuciła okiem na mapę – tutaj mamy półtora kilometra wody pod kilem.
- Ciekawa jestem, jak uderzyła o brzegi – zainteresowała się Naïs – chyba nie była taka sama, jak ta z dwa tysiące czwartego czy dwa tysiące jedenastego?
- O wiele mniejsza – powiedziałem – energia tamtych tsunami wynosiła kilka teraton TNT.

Po godzinie ruszyliśmy w kierunku miejsca spoczynku „Komsomolca”.


Morze Norweskie – nad wrakiem „Komsomolca”


Po trzech godzinach zanurzyliśmy ROV-a w morskiej toni. Fale uderzeniowe i tsunami zmąciły osady wodne i wrak znaleźliśmy jedynie na oślep. Pomiary wskazywały, że nie było wycieku radioaktywnego. Odetchnęliśmy z ulgą i wyciągnęliśmy ROV-a.

W chwilę później wpłynął do nas radiogram, w którym Rosjanie podawali, że „K-159” nie odniósł żadnego szwanku. Zresztą fala tsunami była tam niemal niewyczuwalna.
- Wracamy do domu, no nie? – zaproponowałem.
- Mam dość morza na czas dłuższy – dodała Krystyna.
- Ja też – dodała Gemma.
- No to ja pójdę za większością – rzekła Naïs. – Wracamy?


Epilog


Jesienny sztorm uderzał falami deszczu w okna domu Gemmy. Szybki zmierzch granatowiał za szybami. Siedzieliśmy w kuchni rozkoszując się ciepłem ognia w palenisku. Paliły się świece, a zapach świeżo parzonej kawy przyjemnie drażnił nozdrza.
- I co, zapobiegliśmy epoce lodowej – rzekła Gemma – a wieje, jakby się wszyscy diabli żenili…
- Nie narzekaj, mogło być gorzej – odrzekłem jej – teraz mógłby tu padać śnieg.
- Ale tak czy owak zmiany klimatyczne nie ustały – wtrąciła się Naïs.
- No pewnie, że nie ustaną – powiedziałem – rozregulowaliśmy ten klimat przez tyle lat, to teraz potrzeba trzy, czy nawet cztery razy więcej czasu, by przywrócić jaką taką normalność.
- A niektóre zmiany są już nieodwracalne – rzekła Gemma patrząc w okno.
Zapadła ciepła cisza, która przerywał trzask płonących głowni na kuchennym palenisku.

Naraz wszystkie spojrzenia skierowały się ku Krystynie, która siedziała milcząca i wpatrzona w swój zegarek, który pulsował czerwono-niebieskim światłem. Poczułem jak serce zaczyna mi walić jak młotem. Wiedziałem, co to znaczy.
- Kochani moi – Krystyna powiedziała to spokojnym, równym głosem, ale wiedziałem, że dusiły ją łzy – mu… muszę już wracać tam, skąd… skąd do was przybyłam.
I westchnęła ze smutkiem.
- Teraz? – zapytała Gemma. Pociągnęła noskiem.
- Niestety, teraz – odpowiedziała Krystyna z bladym uśmiechem poprzez łzy.
- Ale wrócisz do nas? – ostrożnie zapytała Naïs.
- Nie wiem, może… - Krystyna wstała i uścisnęła Gemmę, która odwzajemniła jej uścisk i smutnie westchnęła.
- Musisz odlecieć???... -  Naïs objęła Krystynę. – Tego się nie da zmienić?
- Niestety nie – odpowiedziała Krystyna – takie są nasze prawa i muszę ich przestrzegać, chyba to sama rozumiesz.

Podszedłem i objąłem je obie. Ucałowałem Naïs, która puściła Krystynę. Objęliśmy się mocno, a ja pomyślałem, że być może już nigdy nie ujrzę jej i nigdy nie usłyszę jej głosu, a jej pomocna dłoń już nigdy nie wesprze mnie w żadnym przedsięwzięciu.
- Żegnaj Krysiu – powiedziałem cicho. – Będzie ci nam brak. A mnie najbardziej.
- Żegnaj Danek – szepnęła – mnie też będzie ciebie brak, i was wszystkich.

A potem stało się  to. Krystyna cofnęła się o parę kroków i stanęła na środku kuchni. Położyła sobie zegareczek na głowie i nastąpiła przemiana z kobiety w świetlistą Istotę. Usłyszałem krzyk Naïs, kiedy kuchnię zalał potok złotego światła. Krystyna znikła i wszystko wróciło do normy. Obie kobiety stały jak sparaliżowane z oczami rozszerzonymi zdumieniem czy przerażeniem.

A mnie w uszach zaszumiała piosenka Joe Dassina:

Et si tu n'exsistais pas
Dis-moi pourquoi j'existerais?
Par trainer dans un monde
sans toi,
sans epoir et sans regrets?




KONIEC