Bermudy – port Hamilton
-
Cholera! Co tam się stało!? – profesor Milczarek z niedowierzaniem patrzył w
monitor swego komputera podłączonego do stacji łączności satelitarnej i poprzez
nią z satelitą obserwacyjnym Komitetu.
- Co się
dzieje? Czemu pan klnie? – zapytał jeden z jego kolegów.
- Nie
wiem, jeszcze czegoś takiego nie widziałem! – Mielczarek nerwowym ruchem
rozpiął kołnierzyk koszuli – najpierw był tam wybuch, a potem w jednej chwili
jacht znikł, jakby się zapadł w wodę! Przecież to nie Bermudy!!!
„Atlantis MMII”
Odpowiedziało
mi milczenie.
Powtórzyłem
to samo po polsku, potem po rosyjsku, a następnie Gemma powiedziała to po
hiszpańsku i francusku.
I wtedy
usłyszeliśmy odpowiedź w naszych głowach. To musiał być jakiś rodzaj telepatii,
bo usłyszeliśmy go wszyscy czworo i każdy w języku swego kraju pochodzenia.
Krystyna i ja po polsku, Gemma po hiszpańsku, a Naïs po angielsku z londyńskim
akcentem.
-
Przyszliśmy porozmawiać z wami – oznajmili.
- Z nami?
O czym? – powiedziałem na głos.
- O
waszym planie uruchomienia Golfstromu przy pomocy pocisku nuklearnego –
usłyszeliśmy bezgłośną odpowiedź.
- Kim
jesteście? – zapytała Gemma.
- Ludźmi
Wodnymi – padła odpowiedź – nazywacie nas także Syrenami.
- A zatem
wiecie, co się dzieje czym to grozi? – zapytałem.
- Wiemy i
dlatego rozmawiamy z wami, a nie z kimś innym.
- A o co wam
chodzi? Chcecie nas powstrzymać?
-
Gdybyśmy tego chcieli, to nie byłoby tej rozmowy.
- No to…
- wziąłem głęboki oddech.
- Nie
mamy nic przeciwko temu, tylko chcemy wprowadzić poprawkę do waszego planu.
- Ou, a
co jest nie tak? – zapytaliśmy unisono.
- Musicie
zdetonować ładunek nieco głębiej, niż założyliście. Wasze wyliczenia w zasadzie
są prawidłowe, ale macie niedokładne dane wyjściowe. Dlatego ładunek musi być
zdetonowany na głębokości co najmniej sto metrów nad dnem, by fale uderzeniowe
mogły odbić się od dna i wstrząsnąć masą wody, co spowoduje jej przemieszanie
się i – paradoksalnie – schłodzenie się jej. Wprawdzie wyparuje ćwierć mili
sześciennej oceanu i trochę dna, ale innego wyjścia nie ma. Reszta planu jest
bez zarzutu. Ze skażeniem sobie poradzimy sami. I tak sobie radzimy już od
dwunastu tysięcy lat z tym problemem.
- Ale
jak… - zacząłem, ale przerwano mi.
- Zaraz
znikamy i odzyskacie swobodę ruchów. Aha i jeszcze jedno, gdyby komukolwiek
przyszło do głowy nas ścigać czy na nas polować, to pokażcie mu film z tej
nieudolnej próby zniszczenia wraka okrętu podwodnego z rakietami jądrowymi. Czy
zostaliśmy zrozumiani?
- Czy to było ultimatum? – zapytałem wreszcie.
- Nie, to
było tylko bardzo przyjacielskie
ostrzeżenie. Róbcie swoje, my swoje i razem uruchomimy Prąd Zatokowy.
Powodzenia!
-
Nawzajem – odparłem.
Wodniki –
bo tak ich w myślach nazwałem – z nikły z pokładu, a ich statek odbił od burty „Atlantis
MMII” i zanurzył się pod wodę. Półkula odgradzająca nas od świata znikła i
ponownie pokazała się elektryczność we wszystkich obwodach.
Bermudy – port Hamilton
- Są! Oni
znowu są! – zawołał asystent wpatrzony w monitor.
- Co się
z nimi działo??? – zastanawiał się ten ostatni. – Przecież nie jesteśmy w
Trójkącie Bermudzkim, takie rzeczy tam
się nie zdarzają.
- Ba! A
jednak się zdarzają – rzekł asystent – quod
erat demonstrandum…
- I co
się z nimi dzieje? – zapytał profesor.
- Płyną
wciąż kursem SW-W – odpowiedział asystent.
Morze Norweskie
Staliśmy
na pokładzie patrząc na siebie bezradnie. Pierwsza odzyskała rezon Krystyna,
która wyłączyła kamerę i spojrzała po nas.
- Oni nie
kłamali – odpowiedziała mojej myśli – tak właśnie jest, jak mówią.
- No to
zawiadamiamy profesora, byle szybko! – rzekłem. Pobiegłem do kabiny łączności i
po paru minutach referowałem profesorowi to, co się zdarzyło.
- A co
zrobimy z tym drugim wrakiem? – zapytałem.
-
Przekażemy informację o nim Rosjanom – rzekł profesor – w końcu to jest ich
okręt i na ich wodach terytorialnych, więc niech go sobie oni badają.
- No też
racja – przytaknąłem – w ten sposób unikniemy problemów z ich instytucjami.
- OK.,
zatem operację uruchomienia Golfstromu zaczynamy zgodnie z planem i tylko
wprowadzamy do niej jedną modyfikację: wybuch sto metrów nad dnem…
Andy – Festung
Anden
Na wieść
o fiasku operacji zbombardowania obu wraków rosyjskich okrętów podwodnych
trzeci klon Hitlera wpadł we wściekłość. Nakazał Gestapo znaleźć winnych i
postawić ich przed sądem ludowym. Gestapo zabrało się do pracy.
Najpierw
przejrzano wszystkie rejestraty przekazane przez komputer podorbitalnego
bombowca, z których wynikało, że wszystko szło dobrze, aż do momentu wykrycia
wraku „Komsomolca” i obrzuceniu go bombami głębinowymi. Z nieznanej przyczyny
cztery bomby głębinowe wyleciały z powrotem z wody w powietrze i eksplodowały
dokładnie na wysokości latającego talerza. Podmuch bliskiej eksplozji i ulewa
odłamków spowodowała wiele mikroawarii na pokładzie bombowca, a kilka odłamków
musiało przeniknąć do komory bombowej i uderzyć w zapalnik którejś z bomb,
która także wybuchła. To przypieczętowało los jednostki, która po prostu
rozleciała się na kawałki.
Ciekawym
był fakt, że w pobliżu miejsca krążył jakiś jacht, który był najprawdopodobniej
amerykańskiej bandery, ale tego nie udało się ustalić. Fakt pozostawał faktem,
że byli świadkowie tego wydarzenia. A to zwiastowało niewąskie kłopoty…
Szczęściem jakiś pułkownik z Ministerstwa Propagandy przypomniał sobie, że
skoro to byli Amerykanie, to wystarczy puścić do prasy przeciek, że załoga
amerykańskiego jachtu widziała nad Morzem Norweskim katastrofę UFO. Wybieg ten
był już stosowany w kilku przypadkach awarii maszyn latających należących do
Czwartej Rzeszy, a pod tym względem naiwność Amerykanów, a za nimi i całego
świata, nie miała sobie równej. Ludzie chcieli mieć świadomość tego, że poza
Ziemią są jakieś Istoty Rozumne, które w razie czego udzielą Ludzkości pomocy w
tych niepewnych czasach. A media sterowane przez najrozmaitsze lobbies i służby specjalne prześcigały
się w produkowaniu najbardziej nieprawdopodobnych stories – szczególnie w sezonie ogórkowym.
USS „Iowa”
Potężny
amerykański pancernik USS „Iowa”
pamiętający jeszcze czasy Drugiej Wojny Światowej majestatycznie sunął w
kierunku Islandii, by w odległości stu pięćdziesięciu mil od jej wschodnich
brzegów odpalić pocisk rakietowy, który miał zanieść dziesięciomegatonową
głowicę bojową w punkt położony na skrzyżowaniu południka Greenwich z północnym
siedemdziesiątym równoleżnikiem. Gigantyczna góra stali najeżona lufami dział,
sunęła po morzu z prędkością dwudziestu pięciu węzłów. Jego artyleria główna
kalibru 406 mm
mogła razić cele oddalone o blisko trzydzieści dziewięć kilometrów pociskami
różnego typu, poczynając od standardowych przeciwpancernych do taktycznych
ładunków jądrowych nazywanych Katie[1]. Artyleria średnia kalibru
127 mm
umożliwiała rażenie celów z odległości czternastu kilometrów pociskami z
zapalnikami uderzeniowymi lub zbliżeniowymi i mogła być używana w charakterze
artylerii przeciwlotniczej albo do atakowania mniejszych jednostek pływających.
Zgodnie z zamówieniem pancerniki te były wyposażone w szeroki wachlarz
przeciwlotniczego uzbrojenia artyleryjskiego kalibru 20 mm i 40 mm , które z biegiem czasu
zostało stopniowo zastąpione pociskami rakietowymi Harpoon, wielolufowymi systemami strzeleckimi Phalanx oraz środkami walki elektronicznej. A do tego miał on na
pokładzie trzydzieści dwa pociski rakietowe typu Tomahawk z głowicami jądrowymi o różnej mocy. Okręt został
wprawdzie odetaszowany na swe stałe miejsce do bazy w Norfolk, ale teraz
nadarzała się okazja, by znów go ruszyć ze swego leża i wykonać kolejne bojowe
zadanie.
W ciągu
dwóch dni okręt ustawił się na pozycji, a jego dowódca czekał na rozkaz do
ataku.
CDN.