To wydarzenie ma ścisły
związek z pracą dr Franka E. Strangesa,
którą przedstawiłem tu wcześniej. Wydarzyło się ono w lipcu 1943 roku, na pasie
wydm w okolicy Gdyni-Babie Doły. Bohaterem jest francuski więzień – niejaki S. Teau czy S. Théau (czytaj: Sto).
Być może jest to pseudonim, trudno to powiedzieć teraz, kiedy od tych wydarzeń
upłynęły 73 lata. Kim był S. Teau? Jean
Sider, który spisał jego zeznanie twierdzi, że w czasie wojny był on
więźniem jednego z podobozów KL Stutthof, który swoją relację przekazał już po
wojnie. Przekład relacji S. Teau autorstwa Beaty
Pyśk zamieściłem w opracowaniu „Wunderland – Pozaziemskie technologie
Trzeciej Rzeszy” i przekazuję je Czytelnikowi:
Teau nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty swego CE,
jednak pamiętał, że było to w pierwszą niedzielę, po dniu 14.VII.1943 roku.
Nasz bohater szedł wybrzeżem w kierunku Babich Dołów (wtedy Gotenhafen –
Hexelground) i ujrzał naraz coś dziwnego. Pomiędzy trzema wydmami leżał zaryty
w piachu jakiś obły przedmiot o barwie błyszczącego aluminium.
Zaskoczony Francuz, który patrzył na to ze szczytu wydmy nie
był w stanie rozpoznać kształtu tego obiektu, potem jednak dotarło do niego, że
był to dysk. Jeden jego bok był wbity w piach i jakaś postać ludzka przykucnięta
przy nim, odgarniała rękami piasek, który widocznie uniemożliwiał lot tego
dziwnego obiektu. Świadek był przeświadczony, że widzi niemiecki samolot, który
musiał awaryjnie lądować w czasie lotu doświadczalnego. Po chwili osoba
odkopująca pojazd odwróciła się i ku swemu zdumieniu Teau stwierdził, że była
to kobieta! Była ona ubrana w dziwny, ściśle przylegający do ciała strój, jaki
wtedy nie był w modzie. Świadek porównał strój kobiety do kombinezonu nurka,
który widział na filmie Jacquesa
Cousteau.
Kobieta była postawna blondynką i jej jasne włosy spływały
na ramiona. Jej wzrost wynosił jakieś 175 cm, jej cera była jasna a oczy trochę
skośne. Skinęła na niego, a Francuz podszedł bliżej. Wtedy zauważył, że jest
przepasana paskiem z klamrą i obuta w buty z cholewkami do połowy łydek. Jej
dłonie miały długie palce z krótkimi paznokciami. Odezwała się doń w jakimś
nieznanym mu języku, a z gestykulacji wynikało, że żąda od niego pomocy przy
odkopywaniu części obiektu zasypanej piaskiem. Świadek wykonał to polecenie w
ciągu kilku minut.
W czasie tej pracy Teau przyjrzał się dokładnie obiektowi.
Nie był on nitowany czy spawany, a jego powierzchnia była gładka. Nie miał on
żadnych oznaczeń, które wskazywałyby na jego pochodzenie. Talerz miał 6 m
średnicy i 2 m wysokości. Kształt pojazdu przypominał dwie połączone podstawami
miednice. W górnej części znajdowało się 4 lub 6 okienek. Nie widać było
żadnego luku czy włazu. W spojeniu obu „miednic” znajdowały się dwa ciemniejsze
pasy oddzielone od siebie czarną linią.
Po odkopaniu zasypanej części pilotka gestem nakazała
Francuzowi oddalenie się, zaś sama weszła do pojazdu. Położyła obie ręce na
powierzchni obiektu, a wtedy pokazał się w niej otwór, przez który weszła do
środka. Potem otwór zamknął się i znikł. następnie rozległ się wibrujący
dźwięk, a ciemna linia pomiędzy pierścieniami zabłysła światłem. Obydwa
pierścienie zaczęły wirować przeciwbieżnie, a pojazd powoli uniósł się pionowo
w górę i odleciał poziomo, w kierunku północnym z takim przyspieszeniem, że świadek
stwierdził iż byłby on szybszy od najszybszego ówczesnego pościgowca. Teau był
przekonany, że spotkał się z najsłynniejszą kobietą pilotką-oblatywaczką kpt.
pil. Hanną Reitsch, której zdjęcia
zdobiły okładki wszystkich magazynów. Pod koniec lat 50. doszedł on do wniosku,
że było to jednakże Bliskie Spotkanie Trzeciego Rodzaju. Najprawdopodobniej
dlatego, ze była ona podobna do pięknej Plejadianki Semjase odwiedzającej George’a
Adamskiego…
Tyle
Jean Sider.
Na
ile jest to wiarygodne – nie wiem. Ze słów świadka wynika, że wydarzyło się to
w dniu 18.VII.1943 roku.
Jednego
jestem pewien – w tych czasach całe polskie wybrzeże Bałtyku, to był jeden
wielki poligon niemieckich broni V. Od Mierzei Wiślanej po
Świnoujście. I dlatego mogło tam być wszystko – od rakiet V do przeciwrakiet Rheinbote
i latających talerzy V-7… Po wojnie też nie było lepiej,
a co tam się działo, to opisałem w pracy pt. „Powojenne losy niemieckiej
Wunderwaffe” (Warszawa 2008), co już atoli jest inną sprawą.
Czy
było to spotkanie z niemiecką pilotką Hanną Reitsch? Chyba jednak nie. Po
pierwsze dlatego, że nie mówiłaby do świadka w nieznanym języku, tylko po
niemiecku, z którym to językiem Teau siłą rzeczy był osłuchany i musiałby go
zidentyfikować.
Najsłynniejsza pilotka-oblatywaczka III Rzeszy, kpt Hanna Reitsch
Kpt.
pil. Reitsch była blondynką, ale jej włosy były raczej krótkie, co jest
oczywiste bowiem są one praktyczne do hełmofonu czy lotniczej kominiarki. Jej
wzrost również nie był wysoki, co widać choćby z tego zdjęcia z Hitlerem.
Kpt.pil. Hanna Reitsch z Adolfen Hitlerem i Hermanem Goeringiem
Czy
mogła to być Rosjanka – jak to sugerowałem ongi? Jasne włosy, wysoki wzrost i lekko
skośne oczy, a do tego niezrozumiały język nawet by do tego pasowały. Ale znów
– czy ZSRR miał takie technologie do sporządzenia takiego skomplikowanego,
technicznie wyrafinowanego pojazdu? Wątpię.
Jeżeli
Teau mówił prawdę – tzn. o ile to spotkanie rzeczywiście miało miejsce – to
albo je podkoloryzował, albo rzeczywiście była tam jakaś kobieta i pojazd z
innej Rzeczywistości, z innego Czasu…
Jak
na razie trudno jest coś powiedzieć na temat autentyczności całego wydarzenia,
bo nie ma innych świadków. Być może był to jakiś pojazd z poligonu SS we
Władysławowie/Grossendorf, którym kierował SS-Obergruppenführer Otto Mazuw,
albo jakaś konstrukcja z U-bootwaffe
Versuchenanstallt lub Torpedo
Waffenplatz w Gotenhafen-Hexelground oraz Torpedo Versuchenanstallt Oxhöft na Oksywiu, którego tajemnice do
dziś dnia pasjonują poszukiwaczy skarbów i badaczy historii najnowszej. Pracowano
tam nad torpedami morskimi i lotniczymi, ale nie jest wykluczone, że także nad
broniami stricte lotniczymi – w tym być może i konstrukcjami typu latający
spodek V-7.
Ale
tego dowieść dzisiaj nie w sposób.
I
na zakończenie jeszcze jedna rzecz ciekawa a mianowicie to, że w kontekście
prac prowadzonych na wodach Zatoki Gdańskiej i Puckiej przewija się słowo lufttorpedo nad którymi pracowano w
Babich Dołach. Powszechnie panuje opinia, że były to torpedy zrzucane z
samolotów. A może wcale nie? Może chodziło tu o latające torpedy w rodzaju Fi-103/A-2/V-1?
Tak właśnie je nazywano w Rzeszy: latające bomby albo latające torpedy. Tak
pisano o nich w Skandynawii. Może chodziło o jeszcze jakąś wyrafinowaną i
bardziej zaawansowaną technicznie broń, niż torpedy…?