Powered By Blogger

niedziela, 13 września 2015

Hitlerowskie UFO... (9)



Co mam do zarzucenia dr Frankowi Strangesowi?

Przede wszystkim nie liczy się on z faktami historycznymi i realiami geograficznymi.  Dr Stranges pisze o miastach w Patagonii. Jedynym miastem z prawdziwego zdarzenia jest tam Comodoro Rivadavia, a reszta to niewielkie miejscowości, które przy dozie dobrej woli można nazwać miastami. Dlatego nazwałem je „miasteczkami”.

Dla dr Strangesa Peenemünde jest wyspą. Być może nie jest to bład z punktu widzenia Amerykanina, ale dla nas – Polaków – jest to sprawa wagi zasadniczej.

Co do incydentu na otwarciu XI LIO i to że Hitler szczególnie nienawidził USA wydaje się być jednak ciągnięte za włosy – a to dlatego, że i Hitler i jego akolici nienawidzili wszystkiego, co było nie-aryjskie, słowiańskie i żydowskie – i to jest prawda. Z jednej strony USA i ich kapitał był w ich pojęciu kwidesencją wszelkiego żydowskiego plugastwa – jak oficjalnie głosiła goebbelsowska propaganda, ale z drugiej jednak strony, to amerykańscy kapitaliści, jak np. Henry Ford pompowali w gospodarkę Rzeszy miliony dolarów przed i w czasie trwania II Wojny Światowej! No a pociąg sztabowy Hitlera nazywał się przecież Amerika… I to też jest prawda.

Gen. Walter Dornberger był pułkownikiem, kiedy obejmował powierzony mu ośrodek badawczy HRVA w Peenemünde w 1936 roku.

Mocno problematyczne jest stwierdzenie dr Strangesa, że niemieccy naukowcy uciekli gremialnie do Ameryki Pd. Ze źródeł zachodnioeuropejskich i amerykańskich wynika niezbicie to, że misje ALSOS, PAPRCLIP i TICOM przez wywiad amerykański, wyłapały gros naukowców z HRVA Peenemünde (wierchuszka HRVA z von Braunem na czele sama oddała się w ręce Amerykanów), zaś radzieckie GRU i NKWD – realizujące identyczne misje jak ALSOS i PAPERCLIP (OPIERACJA OSSOAWIACHIM) – przechwyciły 5000 pracowników średniego i niższego szczebla technicznego, nie mówiąc już o robotnikach, których zatrudniono przy pracach ziemnych i innych w niemieckich fabrykach i na poligonach broni V… - i byli równie użyteczni, jak niemieccy uczeni, bo na podstawie tego, co każdy z nich robił można było ustalić, i ustalono, jak wyglądała całość. Opisałem to w książce „Powojenne losy niemieckiej Wunderwaffe” (Warszawa 2008).

Jeżeli ktoś przedostał się do Ameryki Łacińskiej, to były to pojedyncze osoby o niewielkiej wiedzy na temat działania broni V, aczkolwiek nie wykluczam tego, że ODESSA – (Organization der Ehemanligen SS-Angehörigen - organizacja byłych SS-manów) – mogła przeszmuglować specjalistów zatrudnionych w Programie V i będących funkcjonariuszami SS. Możliwość taka istnieje i jest realna!

W 1948 roku nikomu się jeszcze nie śniło o PROJECT BLUE BOOK, który rozkręcono dopiero na dobre w latach 60. Pod koniec lat 40. USAF opracowywały dopiero wytyczne do PROJECT SIGN…

Japończycy realizowali swój własny program budowy i wykorzystania „cudownych broni”, aczkolwiek główny nacisk położono na BMR z triady broni ABC – jądrowych, biologicznych i chemicznych. Ich nośnikami czy poprawniej wektorami miały być środki konwencjonalne: samoloty i pociski artyleryjskie. Jedynymi podobnymi broniami do niemieckich A-2/V-1 były latające bomby Okha/Oka i myśliwce Baka… Inną rzeczą jest, że największe osiągnięcia Japończycy odnotowali w zakresie produkcji broni B – biologicznej, co zawdzięczają w głównej mierze gen. Ishii Shiro.

No i ich bomby biologiczne, to były specjalne bomby do rozsiewania bakterii i wirusów na dużych obszarach. Najczęściej w aerosolu. Pchły, mrówki, muchy i inne owady nie nadawały się do tego, bo zdychały po pewnym czasie, za to zastosowanie bakteryjnych czy wirusowych aerosoli miało sens i rację bytu. Gen. Ishii Shiro wypróbował to na poligonie Andzie w okolicach Harbina w Mandżurii już w 1936 roku. Oficjalnie pisze się, że miało to miejsce w 1942 roku, ale to nieprawda. Jego Jednostka 731 od pierwszych dni swego istnienia prowadziła badania nad dżumą, cholerą, wąglikiem, japońscy komuniści przeprowadzili swoje śledztwo w wyniku którego doszli do wniosku, że wyhodował on bakterię dżumy o letalności ponad sto razy większej od „zwykłej” dżumy. Podobnie było z wąglikiem i cholerą. Wszystkie wyniki badań zgarnęli Amerykanie i jego samego też. Cała prawda o nim i jego zbrodniach wyszła na jaw dopiero w 1989 roku, kiedy ekshumowano ciała jego ofiar. Sprawa Jednostki 731? Ludzie myśleli, że sprawa ta została zamknięta po jej rozformowaniu w 1945!... Rzecz w tym, że jednostkę rozformowano, podobnie jak Oddział 543 z Hajłaru, Oddział 100 z Changchunu,  Oddział 1644 z Nankinu, Oddział 1855 z Pekinu oraz Oddział 8604 z Guangzhou. Prace nad dżumą prowadzono właśnie w Oddziale 8604 w Guangzhou. Wszystko przejęli Amerykanie i dali tym zbrodniarzom immunitet. Tych zbrodni wojennych nie objął Proces Tokijski. Prawda o tym wychodzi dopiero teraz, co atoli jest już osobną sprawą.

Trudnym do przyjęcia jest stwierdzenie dr Strangesa, że Niemcy kontynuują doświadczenia z V-7 w ZSRR. Jeżeli nawet, to robili to za pełną wiedzą i akceptacją Kremla i samego Stalina. I jeżeli nawet przeprowadzali eksperymenty w okolicach jez. Tajmyr, to byli dobrze pilnowani przez chłopców od Ławrentija Pawłowicza Berii. Twierdzenie to można przyjąć tylko i wyłącznie z taką poprawką.

Rejs U-209 faktycznie miał miejsce, ale reszta już jest fikcją albo wymysłem, albo Autora albo jego informatorów. Prawdą natomiast jest to, że Hitler święcie wierzył w istnienie Szamballi-Agharty i w hiperborejsko-podziemne pochodzenie Ariów. To akurat jest prawdą. Pomysły tego rodzaju zapładniały także autorów powieści sensacyjnych i SF – ot, choćby tych zamieszczonych w przypisach.

Już tak na marginesie, to można by jeszcze do tego całego tekstu dodać i to, że Niemcy równolegle pracowali nad przemieszczaniem się w Czasie – co ma sens, bowiem poszukiwali oni – poza starymi-nowymi technologiami dalekowschodnimi – znanymi z starohinduskich eposów takich jak „Mahabharata” i „Ramayana” – także dowodów na to, że podróże w czasie są możliwe i śladem ich pobytu w Przeszłości był znak swastyki

I jeszcze tak à propos Riese, wszak wiadomo, że hitlerowcy pracowali nad bombą A, być może także tam – nie tylko w Turyngii. Niewykluczone jest także i to, że pracowano tam także nad uzyskaniem… antymaterii i zastosowaniem jej do celów militarnych. Dlaczego nie? Podstawy teoretyczne istniały i to od 1928 roku, kiedy to Paul Dirac sformułował równanie, z którego wynikało, że każda cząstka ma swój antymaterialny odpowiednik, zaś w 1932 roku Carl David Andersson zaobserwował pojawienie się pozytonów – dodatnich elektronów – e+. Antymaterię w minimalnych ilościach wytwarza się w cyklotronach, które też już istniały. Poza tym szybkie pozytony powstają w wyniku naturalnego rozpadu beta+. A zatem w Riese mogły toczyć się prace nad jej przemysłowym wytwarzaniem…?    

No i „wydarzenie w Reno”… Mimo całego szacunku dla Autora, wydarzenie to zakrawa na mistyfikację. No bo spójrz na to Czytelniku – nieznany aparat latający ląduje na płycie lotniska, nieopodal wieży kontrolnej – ¼ mili czyli jakieś 400 m od niej i właściwie nikogo to nie obchodzi, poza patrolem policji, który podjeżdża i… I nic. Ani nie przesłuchuje świadków, ani nawet nie ustala ich tożsamości… Dziwne – nieprawdaż?

Najzabawniejsze jest to, że w filmie Gerda Burdego pt. „Tajemnice III Rzeszy” (Hamburg 1993) człowiekiem z blizną, który wysiada z NOL-a jest nikt inny jak sam… SS-Sturmbannführer Otto Skorzenny zwany pierwszym komandosem Führera! I oto ten esesman prosi Amerykanów po niemiecku o kupienie czegoś do zjedzenia…? Jakieś to śmieszne. Może dobre w Hollywood, ale już nie w Europie. Nie kupuję tego, trudno w to uwierzyć.


Reasumując – praca dr Franka E Strangesa byłaby bardziej wiarygodna, gdyby nie wspomniane lapsusy i przekłamania – to raz. Po drugie – Autor nie podaje (poza jednym wyjątkiem) żadnych źródeł, z których czerpał informacje. I to jest główny zarzut pod jego adresem. Absolutnie nie neguję tego, że w III Rzeszy usiłowano wyprodukować latający aparat w kształcie dysku – dowodów na to jest dosyć, ale chodzi mi o formę, w jakiej Autor starał się to udowodnić. Być może wystarczy to dla amerykańskich fanów ufologii – w USA przejdzie każda, nawet najwieksza bzdura, byle ładnie i atrakcyjnie podana – ale u nas w Europie już nie. Europa jest bardziej na serio. Europa za wiele wycierpiała, by pozwolić sobie na amerykański luz. 

CDN.