W tym roku minie okrągła 140.
rocznica urodzin i 71. rocznica śmierci słynnego polskiego pisarza i
podróżnika, działacza społecznego i politycznego prof. Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, którego życie jak i śmierć
były bardzo tajemnicze. Pytanie postawione w tytule jest więc co najmniej
zasadne. Tajemnica śmierci jednego z najbardziej poczytnych i popularnych
polskich pisarzy do dziś dnia stanowi zagadkę domagającą się rozwiązania, a stopniem
skomplikowania przypomina labirynty Dymitriady. O samym Ferdynandzie Antonim
Ossendowskim tak pisze Wikipedia:
Ferdynand Antoni Ossendowski
(ur. 27 maja 1876 w Lucynie w Inflantach Polskich, zm. 3 stycznia 1945 w
Grodzisku Mazowieckim) – polski pisarz, dziennikarz, podróżnik, antykomunista,
nauczyciel akademicki, działacz polityczny, naukowy i społeczny. Syn lekarza
Marcina Ossendowskiego i Wiktorii z domu Bortkiewicz. Rodzina miała korzenie
tatarskie, szlacheckie, herbu Lis. Po urodzeniu się siostry Ferdynanda rodzina
Ossendowskich przeniosła się do guberni pskowskiej, skąd pochodził ojciec, a w
1884 r. przeprowadziła się do Kamieńca Podolskiego. Tam młody Ossendowski
zaczął uczęszczać do rosyjskiego gimnazjum, które ukończył – po kolejnej
przeprowadzce – w Petersburgu. W tym czasie zmarł ojciec Ferdynanda. Rodzinę
utrzymywała matka udzielając lekcji muzyki, zaś młody Ossendowski pomagał jej
udzielając korepetycji.
Po
ukończeniu szkoły studiował nauki matematyczno-przyrodnicze w Petersburgu,
gdzie został asystentem znanego przyrodnika, prof. Szczepana Zalewskiego. W tym
czasie wziął udział w wyprawach naukowych na Kaukaz, nad Dniestr, nad Jenisej i
w okolice jeziora Bajkał. Dotarł również do Chin, Japonii, na Sumatrę i do
Indii. Wrażenia z Indii były podłożem dla jego pierwszej powieści pt. Chmury
nad Gangesem.
Z
powodu udziału w zamieszkach studenckich w 1899 r. musiał opuścić Rosję. Wyjechał
do Paryża, gdzie studiował fizykę i chemię u prof. Marcellina Berthelota na
Sorbonie. Tu także miał okazję poznać Marię Skłodowską-Curie.
Po
powrocie do Rosji został docentem Uniwersytetu Technicznego w Tomsku. Nie
pozostał jednak długo na uczelni, by poświęcić się karierze naukowej; jego
pasją były podróże. W 1905 roku, po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej, został
wysłany do Mandżurii, gdzie prowadził badania geologiczne w poszukiwaniu
surowców niezbędnych dla armii. Za organizowanie w Harbinie protestów przeciw
rosyjskim represjom w Królestwie Kongresowym został aresztowany i skazany na
karę śmierci. Dzięki wyjątkowemu szczęściu uniknął wykonania wyroku i uzyskał
jego nadzwyczajne złagodzenie. Wkrótce potem został wybrany przewodniczącym
Rewolucyjnego Komitetu Naczelnego, który przez pewien czas sprawował władzę w
Mandżurii. W wyniku procesu, który potem wytoczono jego członkom, Ossendowski
został skazany na półtora roku twierdzy. Odzyskał wolność w 1908 roku. Wydana w
1911 r. książka pt. „W Ludskoj Pyli” („W ludzkim pyle”), poświęcona więziennym
doświadczeniom Ossendowskiego, zyskała przychylną ocenę m.in. Lwa Tołstoja. W
tym czasie nawiązał współpracę z wieloma rosyjskimi gazetami. Gdy w 1909 r.
zaczął wychodzić w Petersburgu polskojęzyczny „Dziennik Petersburski”, został
jego korespondentem, a następnie redaktorem.
W 1918
r. opuścił zrewolucjonizowany Petersburg i wyjechał do Omska. W czasie wojny
domowej w Rosji czynnie współpracował z dowództwem Białych; był m.in. doradcą
admirała Kołczaka. Przekazał na Zachód tzw. dokumenty Sissona, które
wykazywały, że Lenin był agentem wywiadu niemieckiego, a działalność partii
bolszewickiej finansowana była za niemieckie pieniądze. Choć niektóre źródła
uważają te dokumenty za sfałszowane, to fakt pomocy udzielonej Leninowi przez
Niemieckie Naczelne Dowództwo jest pewny.
Powszechnie
znany ze swojej antykomunistycznej postawy po upadku Kołczaka był poszukiwany
przez bolszewicką policję polityczną (CzeKa). Dzięki niezwykłym zdolnościom
przystosowawczym (m.in. znał biegle 7 języków obcych, w tym chiński i
mongolski), udało mu się przedostać z kontrolowanej przez bolszewików Rosji do
Mongolii. W jej stolicy Urdze (Ta Kure dziś Ułan Bator) został doradcą barona
Ungerna walczącego przy pomocy zorganizowanej przez siebie Azjatyckiej Dywizji
Konnej z bolszewikami. Dane na temat roli, jaką Ossendowski odegrał w Mongolii,
są okryte tajemnicą; była ona niewątpliwie dość istotna, sam jednak mówił na
ten temat niechętnie. Istnieje teza, jakoby Ossendowski stał się
depozytariuszem wiedzy o ogromnym skarbie, ukrytym przez „Krwawego Barona”
Ungerna gdzieś w mongolskich stepach, a który miałby posłużyć do sfinansowania
kolejnej wojny z komunistami.
Ossendowskiemu
światową sławę przyniosła książka: „Zwierzęta, ludzie, bogowie” („Przez kraj
ludzi, zwierząt i bogów”), która na przełomie 1920 i 1921 r. ukazała się w
Nowym Jorku, w 1922 r. w Londynie, a w 1923 r. w Warszawie. Łącznie osiągnęła
ona rekordową liczbę dziewiętnastu tłumaczeń na języki obce. Ossendowski opisał
w niej wspomnienia z ucieczki z Rosji ogarniętej chaosem rewolucji. Opis
obejmuje ucieczkę z Krasnojarska opanowanego przez bolszewików, zimę w tajdze,
przeprawę do Mongolii i pobyt w niej u boku barona Ungerna.
Do
Polski powrócił w roku 1922. W okresie międzywojennym zajmował się
działalnością literacką, publikując wiele powieści, przeważnie w stylu „romansu
podróżniczego”. Ukazało się 77 książek pisarza, które wydano również w 150
przekładach na 20 języków. Przez pewien czas należał do piątki najbardziej
poczytnych pisarzy na świecie, a jego książki porównywano z dziełami Kiplinga,
Londona czy Maya. W latach międzywojennych łączny nakład książek „polskiego
Karola Maya” sięgnął 80 mln egzemplarzy. Gdy chodzi o przekłady na języki obce,
Ossendowski zajął wówczas drugie miejsce po Henryku Sienkiewiczu i do dziś
nikomu nie udało się go w tej kategorii pobić.
W 1936
został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury „za
zasługi na polu literatury podróżniczej”.
Pod koniec okupacji, w lutym 1943, wstąpił do konspiracyjnego
Stronnictwa Narodowego. Ostatnie miesiące życia spędził w Żółwinie, gdzie 2.
stycznia 1945 roku nagle źle się poczuł, następnego dnia został przewieziony do
szpitala w Grodzisku Mazowieckim. Tam zmarł, tuż przed wkroczeniem Armii
Czerwonej, pochowany został na cmentarzu w Milanówku. Nigdy nie ujawnił żadnych
szczegółów swojej działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało
skrupulatnie zniszczone przed jego śmiercią.
Ze
względu na treść jego książki „Lenin”, fabularyzowanej biografii przywódcy
rewolucji październikowej, niezwykle ostrej krytyki rewolucji i komunizmu, po
zajęciu Polski przez Rosjan grób Ossendowskiego był pilnie poszukiwany. Po jego
znalezieniu ekshumowano zwłoki, gdyż NKWD chciało się upewnić, czy osobisty
wróg Lenina na pewno nie żyje. Inna interpretacja tego faktu zakłada, że
NKWD-ziści szukali przy zwłokach pisarza jakiejś informacji lub wskazówki co do
miejsca ukrycia skarbu barona Ungerna./.../
Jak widać, życiorys miał
bardzo skomplikowany i pokręcony, jak wielu naszych rodaków w tych niepewnych i
strasznych czasach. Tak zatem spróbuję odpowiedzieć na następujące pytania:
- Czy było to spełnienie się przepowiedni, którą Ossendowski usłyszał w Tybecie?
- Czy jego śmierć była zemstą Stalina za napisane paszkwile na Lenina i ZSRR?
- Czy został on zamordowany przez niemieckie służby bezpieczeństwa?...
- …i w związku z powyższym, czy był to jakiś odprysk sprawy kpt. Romana Czerniawskiego i śmierci gen. Władysława Sikorskiego i zamordowali go Anglicy i/albo Amerykanie?
Zacznę od przepowiedni.
Przebywając w Mongolii Ossendowski udał się do jednego z klasztorów w Urdze,
gdzie generał baron Roman Maksymilian
Nicolaus Fiodorowicz von Ungern-Sternberg dowódca Azjatyckiej Dywizji
Konnej, zaproponował mu dowiedzenie się, ile jeszcze pozostało im do przeżycia:
-Czytaj – rozkazał baron.
- Mówi do ludu Taszy-lama /…/
- Czytaj! Teraz będzie przepowiednia dla mnie.
Obojętnym głosem maramba odczytał:
- Nastąpi czarny dzień. Dzień zguby wybawiciela narodów. Otoczą
go setki wrogów. Czeka go samotność. Będzie go żarła troska, że nie ma nikogo,
komu mógłby przekazać myśli swoje i swą tęsknotę. Nastąpią długie godziny
okrutnych walk. Lecz nie osłabią ducha aż do ostatniego tchu. Otworzą się
podwoje Nirwany i wstąpi do niej dusza oczyszczona przez mękę i tęsknotę.
Baron spuścił głowę i szepnął do mnie:
- Tak zawsze wypada ze wszystkich przepowiedni! Takim będzie mój
koniec…
…przy wejściu (do kaplicy wróżb) oraz wewnątrz paliły się duże
chińskie latarnie papierowe. Dwóch mnichów monotonnymi głosami czytało jakieś
księgi. Gdyśmy weszli nie podnieśli nawet głów.
Baron zbliżywszy się do nich rzekł:
- Rzućcie kości na liczbę dni mojego życia!
Mnisi nie przerywając czytania i nie patrząc na stojącego przed
nimi, wyrzucili na czarny stół z wielkich brązowych kubków białe kości.
Baron długo liczył, wreszcie westchnął głęboko i wyszeptał:
- 130… Znowu 130… To już po raz piąty!... („Przez
kraj ludzi, zwierząt i bogów”, Poznań 1923, op. cit. ss.202-203)
Było to gdzieś pomiędzy 3 a
10.V.1921 roku. I dalej, kolejna wróżba:
Czarownica spaliwszy cały zapas ziół, włożyła w ogień kość,
opaliła ją i zaczęła dokładnie oglądać ze wszystkich stron. Naraz twarz jej
kurczowo się ściągnęła, w oczach pojawił się przestrach i ból. Zerwała z głowy
chustkę, krzyknęła przeraźliwie, upadła i zaczęła się wić w konwulsjach,
wyrzucając głosem chrapliwym urywane zdania:
- Widzę… groźnego boga wojny… Życie idzie… straszne… za nim
cień… czarny jak noc… czarny… Życie kroczy dalej… Pozostaje do mety… 130
kroków… dalej ciemność… nic nie widzę!… nic nie widzę!... Znikł bóg wojny…
Ungern ze smutkiem w oczach spojrzał na mnie.
- Znowu 130… 130 dni – szepnął w rozpaczy. („Przez
kraj…”, s.225)
I faktycznie, te przepowiednie
sprawdziły się i po 130 dniach Ungern został ujęty przez Czerwonych rozstrzelany
w dniu 17.IX.1921 roku w Nikołajewsku/Nowosybirsku.
Co do Ossendowskiego, to
śmierć miała przyjść do niego…
…buddyjski mnich przepowiedział jemu i jego przyjacielowi Ungern-Sternbergowi,
że Ungern wkrótce umrze, on zaś będzie długo żył i umrze dopiero wówczas, gdy
zmarły przyjaciel da mu znak. Podczas Powstania Warszawskiego zjawił się u
Ossendowskiego niemiecki oficer, który przedstawił się jako Ungern-Sternberg. O
czym oni mówili nie jest wiadomo. Pół godziny później Ossendowski zmarł. (Witold Stanisław Michałowski – „Z
szerokiego świata”, Warszawa 1987, s.39)
Coś innego pisze Krzysztof Tur w posłowiu do „Przez
kraj…”, że Ossendowski po powrocie do kraju w 1922 roku:
Wojnę przeżył w Warszawie. Ciężko chory, kilka ostatnich
miesięcy spędził pod Warszawą. Zmarł w styczniu 1945 roku.
I jeszcze jedna relacja dr Stanisława Jagielskiego, który ponoć
był świadkiem ostatnich chwil Ossendowskiego:
- Profesorze – oświadczyłem wprost – stan pańskiego zdrowia musi
budzić zrozumiałą obawę. Nie będę ukrywał, że grozi panu długotrwały pobyt w
łóżku, o ile, poza przepisanym leczeniem nie będzie pan przestrzegał pewnych
rygorów codziennych, które chciałbym panu…
- Możesz się nie fatygować doktorze, - przerwał Ossendowski i
pogardliwie machnął ręką – powiem panu, że ta cała medycyna jest bezsilna w
moim przypadku.
- Jak pan to rozumie?
- Czytałeś „Ludzie, zwierzęta, bogowie”?
- Owszem, czytałem. Ale co to ma do rzeczy?
- Słuchaj serdeńko. Ja wierzę święcie w to, co słyszałem od
starego hutuhtu Dżełyb w Narabanczi Kure. A gdzież tu oczekiwać na znak od
Ungerna? Już pewnie i ślad po nim zaginął.
- No, - zauważyłem – teoria profesora i interpretacja wróżby
jest bardzo wygodna. Jeśli Ungern zginął, to znaczyłoby, że jest pan skazany na
nieśmiertelność.
- Nie kpij z tej wróżby młody człowieku. Nie kpij. Ja wierzę.
Przyjdzie czas, kiedy i ty jeszcze uwierzysz. /…/
Był już styczeń 1945 roku. Mieszkańcy Żółwina znajdowali się w
salonie, jedynie prof. Ossendowski pozostał u siebie w pokoju. Profesor czuł
się fatalnie. Obecny na miejscu dr Doński stwierdził krwotok żołądkowy , wobec
czego polecił pacjentowi nie opuszczać łóżka. Nazajutrz w poduszkami wysłanej
karocy prof. Ossendowski miał się udać do rentgenologa.
Z dołu dochodził gwar zgromadzonych w salonie. Pokojówka weszła
do salonu szukając wzrokiem gospodarza.
- Proszę pana – wyrzuciła z siebie gorączkowo – przyszedł jakiś
Niemiec w mundurze. Nie mogę go zrozumieć. Może Gestapo…
Gospodarz wyszedł z pokoju. W mrocznym hallu podniósł się z ławy
na jego widok młody oficer Wehrmachtu.
- Lassen Sie – skłonił się przybyły. Poczym przedstawił się:
- Leutenant baron Ungern von Sternberg.
Pan Henryk nie potrafił ukryć zdumienia.
- Jestem porucznik baron Ungern von Sternberg – ciągnął Niemiec
w [swym] ojczystym języku. – Chciałbym zobaczyć się z profesorem Ossendowskim,
szukam go już od miesiąca.
- Przepraszam za niedyskrecję – pan Witaczek jeszcze nie
potrafił ściśle powiązać faktów. – Czy zna pan prof. Ossendowskiego?
- Osobiście nie mam przyjemności. Znam go jednak z jego książek,
w których opisał również mojego stryja, barona Ungerna von Sternberg.
Pokojówka zameldowała profesorowi przybycie gościa. Niemiec udał
się na górę.
Po kilku godzinach, gdy dworek żółwiński pogrążył się we śnie,
baron Ungern von Sternberg opuścił pokój prof. Ossendowskiego. Nazajutrz o
świcie profesor, obłożony poduszkami w
wygodnej karecie, udał się do rentgena do Grodziska Mazowieckiego.
W gabinecie lekarza profesor rozebrał się w oczekiwaniu do
zabiegu. W pewnym momencie bezwładnie opadł na krzesło. Lekarz podbiegł do
pacjenta, gorączkowo szukając pulsu. Ossendowski był blady, powieki opadły mu
ciężko na dół.
- Kamfora! Kordiazol!
- Szybko!
Asystent przyszedł z napełniona strzykawką. Za późno.
F. A. Ossendowski już nie żył. /…/ (tekst
z 1947 roku, z NN czasopisma nr 102)
A zatem Ossendowskiego
odwiedził nie SS-man, ale oficer Wehrmachtu. I nie Doellerdt, ale Ungern von
Sternberg.
Poza tym autor jednak
postrzega Ossendowskiego jako blagiera, mitomana i fanfarona – te jego
opowieści o upolowanych pięciu tygrysach ussuryjskich, zimowych nocach w tajdze
i w górach brzmią bardzo fantastycznie. Poza tym mistyczne widzenia i wizje w
buddyjskich klasztorach, co można złożyć na karb narkotyków, których tam nadużywano…
- i patrzy na to z przymrużeniem oka. Zresztą nie tylko on, bo podobnie patrzą
na to znawcy Azji.
I jeszcze jeden tekst, tym
razem z Internetu, z witryny Patriota.pl:
Pod koniec okupacji, w lutym 1943, pisarz wstąpił do
konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Prawdopodobnie podczas walk
powstańczych w 1944 roku Ossendowski opuścił Warszawę i zamieszkał w dworku
państwa Witaczków w Żółwinie koło Podkowy Leśnej (właścicielem był
zaprzyjaźniony z autorem „Orlicy” fabrykant). Zmarł 3 stycznia 1945 roku,
przeżywszy lat 67. Tydzień po pogrzebie na cmentarz w Milanówku wkroczyli
żołnierze NKWD, który rozkopali świeżą mogiłę, by stojący pod lufami karabinów
stomatolog mógł zaświadczyć, że w grobie faktycznie leży autor „Lenina” i wróg
komunizmu. Można się jedynie domyślać, jaki los spotkałby Ossendowskiego, gdyby
śmierć nie zdążyła przyjść przed wkroczeniem do Milanówka Armii Czerwonej.
Ponieważ pisarz nie żył, należało zabrać się do uśmiercania pamięci o nim, co –
z dzisiejszej perspektywy – rzeczywiście się udało. Na wykazie książek
podlegających niezwłocznemu wycofaniu z bibliotek z 1 października 1951 r.
nazwisko Ossendowskiego, autora ponad stu pozycji opatrzone jest hasłem
„Wszystkie utwory”. Dopiero od roku 1989 jego prace mogą być w Polsce
oficjalnie wydawane.
Ossendowski nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej
działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone
przed jego śmiercią. Należy jeszcze przypomnieć, że kiedy po rewolucji i wojnie
Ferdynand Ossendowski znalazł się w Polsce, sprawa ukrytego w Mongolii złota
pozostawała na marginesie jego życia, przemieniona w pół bajkę, pół sen. Sam
Ossendowski nigdy nie powracał w rozmowach do tamtych czasów, niekiedy tylko wspominał o tym, że lama w
jednej z wiosek przepowiedział śmierć jego i Romana Fiodorowicza. Ungern miał
żyć jeszcze szesnaście tygodni, a on – Ossendowski – miał umrzeć dopiero wtedy,
kiedy baron mu o tym przypomni. Była to anegdota, zabawna historyjka do
opowiadania znudzonym damom. Pisarz
żartował, że będzie żył wiecznie.
1 stycznia 1945 roku Ossendowskiego, w jego domu koło Warszawy,
odwiedził oficer Wehrmachtu, w stopniu porucznika, który przybył porozmawiać z
pisarzem na kilka godzin przed jego wyjściem z domu z kopią „Przez kraj ludzi,
zwierząt i bogów”. Niektórzy świadkowie i reporterzy wysuwają hipotezę, że
niemiecki oficer mógł być spokrewniony z nieżyjącym już Ungern-Sternbergiem
(tak się ponoć przedstawił pisarzowi). Zapewne był to porucznik Dollert, który
pracował dla niemieckiej służby bezpieczeństwa (SD) i który po wojnie został
franciszkaninem w Asyżu. Mówiło się, że
w kopii tej książki mogły znajdować się poufne dokumenty odnoszące się do
wydarzeń, których świadkiem był Ossendowski; stąd zainteresowanie ze strony
urzędnika. Pewne jest to, że zaledwie dwa dni później, 3 stycznia 1945 roku,
Ossendowski zmarł na skutek poważnych dolegliwości żołądka, zabierając do grobu
tajemnice dotyczące aspektów ezoterycznych „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”.
Wypełniła się więc przepowiednia lamy, że pisarz umrze, gdy ponownie spotka
barona Ungerna. (Zob. http://www.patriota.pl/index.php/kultura/literatura/628)
No i teraz wiadomo, skąd się
wzięła legenda o wróżbie o śmierci Ossendowskiego, bo nie ma jej w jego
powieści…
Według Michałowskiego – przed
śmiercią odwiedził go oficer Wehrmachtu czy SS, który przedstawił mu się jako
krewny barona Ungerna. Był nim ponoć SS-Sonderführer
Artur Doellerdt. A zatem wróżba się
spełniła i przeznaczenie dosięgło Ossendowskiego w szpitalu w Grodzisku
Mazowieckim, w dniu 2.I.1945 roku. Pochowano go następnego dnia w Milanówku.
Ale czy na pewno? Czy było to
tylko spełnienie fatalnej wróżby czy zbieg okoliczności? A może ktoś
wykorzystał tą wróżbę, by pod jej osłoną zamordować polskiego pisarza?
Wspomniany tu W. S.
Michałowski pisze, że Ossendowski miał potężne „tyły” w ZSRR za napisanie
powieści pt. „Lenin”, w której poddał on wodza rewolucji i system komunistyczny
miażdżącej krytyce, co stawiało go w jednym szeregu z takimi „wrogami ludu” jak
Trocki, Zinowiew, Kamieniew, Bucharin, Tuchaczewski i inni, którzy podpadli Stalinowi i zostali przezeń
zlikwidowani w ramach kolejnych czystek.
Nie dziwię się temu – bo czytając „Lenina”,
„Przez kraj…” czy „Cień ponurego wschodu” – naprawdę normalnemu człowiekowi
robi się niedobrze od ciągłych mordów i masakr dokonywanych przez Czerwonych i
Białych, którzy (pomimo tego, że należeli do tej „jedynie słusznej” opcji
politycznej) bynajmniej aniołkami nie byli. Szczególnie przerażająca jest
sugestywnie przezeń opisana atmosfera wojennej rzezi hekatomby ofiar, krwawego
terroru podsycanego religijnym obłędem i quasi-patriotycznym fanatyzmem oraz
narkotykami i alkoholem. Byli tam Rosjanie, Buriaci, Mongołowie, Tybetańczycy,
Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi, Polacy, Czesi, Chunchuzi, Chińczycy,
Japończycy, Sojoci, Kazachowie, Kozacy i Bóg jeden wiek, kto tam jeszcze… I
wszyscy walczyli ze wszystkimi, co wiem od mojego dziadka, który przeszedł swój
szlak bojowy w carskiej armii od Władywostoku i Nachodki poprzez Port Artur do
Mukdenu/Szenjanu i Harbinu w Mandżurii, a w 1908 roku nad Bajkałem widział
przelot Tunguskiego Ciała Kosmicznego, co atoli jest już inną historią. Wtedy w
ogóle w Azji obowiązywała zasada znana z Dzikiego Zachodu – „najpierw strzelaj,
potem gadaj.” Dlatego też Ossendowski – jako zajadły antykomunista – mógł być
następnym w kolejce do wykonania wyroku i likwidacji przez NKWD czy Smiersz. Biali zresztą też specjalnie go
nie kochali, wszak kilka razy nastawali na jego życie. Można więc założyć, że
rzekomy Doellerdt był de facto
agentem radzieckiego wywiadu, któremu zlecono likwidację Ossendowskiego. I
zlikwidował go być może przy pomocy trucizny, której działanie wyglądało jak
działanie jakiegoś czynnika naturalnego.
To byłoby możliwe, wszak grupy
armii radzieckich frontów stały na linii Wisły szykując się do operacji
berlińskiej, a więc po lewej stronie rzeki na pewno myszkowali radzieccy i
polscy zwiadowcy i wywiadowcy informujący sztaby o słabych punktach niemieckiej
obrony. Jeden z nich – jakiś Stirlitz
mógł złożyć wizytę Ossendowskiemu. Jej skutki znamy.
Ale czy tak właśnie było?
Jest też i druga opcja. Polski
pisarz mógł zostać zamordowany przez Niemców. Powodem mogła być odmowa podjęcia rozmów z Niemcami w sprawie
stworzenia polskiego rządu kolaboracyjnego w III Rzeszy i wspólnemu
powstrzymywaniu radzieckiej ofensywy styczniowej, której celem było zajęcie
Berlina i pokonanie hitlerowskiej machiny wojennej. Jak wiadomo,
Ossendowski był zaangażowany w konspiracyjnym Stronnictwie Narodowym. Wikipedia
podaje o nim, co następuje:
Stronnictwo Narodowe – polska partia polityczna, utworzona w październiku 1928 w
wyniku przekształcenia Związku Ludowo-Narodowego, której zadaniem było
prowadzenie bieżącej działalności politycznej obozu narodowego (Narodowa
Demokracja). /…/ Głównym celem programowym stronnictwa była budowa katolickiego
państwa narodu polskiego. Ponadto partia opowiadała się za hierarchiczną
organizacją społeczeństwa oraz przekształceniem ustroju politycznego,
zwiększając rolę elity narodowej w państwie. SN organizował liczne wiece i
manifestacje protestacyjne przeciwko dyktatorskiej polityce obozu piłsudczyków
(sanacji). /…/ Od lipca 1944 władze
Stronnictwa prowadziły rozmowy polityczne z Niemcami, w celu zapobieżenia
przewidywanej masakrze młodzieży polskiej w Warszawie w związku planowanym
powstaniem. Hrabia Ronikier przedstawił w toczących się rozmowach ideę, by
Armia Krajowa przejęła Warszawę bez morderczego boju z Niemcami, na co skłonni
byli przystać niektórzy politycy i wojskowi niemieccy (vide casus Paryża w
sierpniu 1944).
Ale było już po Powstaniu
Warszawskim, stolica była obrócona w morze ruin, prawie 250.000 jej mieszkańców
zamordowano, pozostali zostali rozproszeni po kraju lub wegetowali w
niemieckich koncentrakach. A jednak istnieje możliwość, że naziści chcieli
włączyć polskich żołnierzy w skład Waffen
SS do walki ramię w ramię z Niemcami, Włochami, Rumunami, Słowakami od ks. Tiso, Belgami, Francuzami od Petaina, Norwegami od Quislinga, litewskimi szaulisami,
łotewskimi faszystami, węgierskimi strzałokrzyżowcami od adm. Horthy’ego, Rosjanami i Ukraińcami od
gen. Własowa i Waffen SS-Brigadeführera Kamynskiego
- przeciwko ZSRR i komunizmowi. To było całkiem możliwe. Toczyły się takie
rozmowy w ramach Operacji Wielka Gra,
o czym później.
Osobiście jednak nie wyobrażam
sobie, by Armia Krajowa zhańbiła się przejściem na stronę wroga po to, by
walczyć z drugim wrogiem. Wprawdzie wróg mojego wroga jest moim przyjacielem,
ale po masakrze w Warszawie chyba nikt nie poszedłby na taki układ z Niemcami…
Ossendowski musiał zdawać sobie z tego sprawę i na pewno odmówił. Mógł
przypłacić to życiem.
Kim był tajemniczy SS-Sonderführer Doellerdt? On sam
przyznał się Michałowskiemu, że był wtedy tłumaczem przy sztabie 9. A, która
została przerzucona do Polski na krótko przed Powstaniem Warszawskim, a to
tłumaczy jego stopień. SS-Sonderführer –
to stopień specjalisty w SS. Sonderführer
nie posiadał przeszkolenia wojskowego na poziomie wymaganym dla oficera, jednak
wyróżniał się kompetencjami niezbędnymi do przydziału etatowego w jednostkach
np. medycznych czy też propagandowych – co podaje Wikipedia. I faktycznie –
jako tłumacz, Artur Doellerdt mógł mieć właśnie taki stopień w hierarchii SS.
Jednakże Doellerdt nie
potwierdził tego, że był u Ossendowskiego w dniu 1.I.1945 roku. Przyznał się
natomiast do tego, że był w warszawskim mieszkaniu Ossendowskiego, skąd mógł
zabrać egzemplarz jego książki z dedykacją. Jednakże skoro to nie był on, to
kto? Z listu Doellerdta do Michałowskiego wynika, że krytycznego dnia u
Ossendowskiego był ktoś, kto się podał za krewnego barona Ungerna, ale nie mógł
to być Doellerdt, bowiem ten ostatni przebywał w szpitalu chory na żółtaczkę.
Kimże więc był tajemniczy gość? Krewnym Ungerna? Radzieckim wywiadowcą? A może…
Dziwnie przedstawia się także
sprawa zniszczenia archiwum Ossendowskiego. Pisze o tym Michałowski:
…Ossendowski przekazuje niepotrzebne już książki na rzecz
Biblioteki Miejskiej (w Nieszawie)… Bliskie stosunki towarzyskie utrzymywał
pisarz z emerytowanym pułkownikiem Kaczyńskim, prezesem Biblioteki i Czytelni
Miejskiej oraz notariuszem w jednej osobie. U niego też zostawił sprzedając po
śmierci żony w 1942 roku dom, całe swoje „archiwum”. „Życie Włocławka” podało,
że:
„Niemcy żywo zainteresowali się papierami Ossendowskiego
znajdującymi się pod czujną opieką bibliotekarza w randze pułkownika.”
Co się później stało z nimi, trudno powiedzieć. Rzekomo trafiły
do rąk dalekiego powinowatego i złożono je na strychu drewnianej willi w jednej
z podwarszawskich miejscowości (w grę mógł wchodzić Milanówek albo Leśna
Podkowa). Dotarcie do nich zapewne wyjaśniłoby niejeden interesujący moment w
wyjątkowo niespokojnym życiu pisarza i podróżnika. Notariusz został zamordowany
w obozie koncentracyjnym.
Zagadkowo przedstawia się włamanie do „Ossendówki” (w Nieszawie)
na krótko przed wojną. Złodziej, czy złodzieje, wykorzystując nieobecność
gospodarza dokładnie splądrowali cały dom. Co zginęło – tego nikt nawet z
najbliższych sąsiadów nie wie. Natomiast na pewno nie ruszono myśliwskich
trofeów, broni, obrazów i srebrnych sztućców. Strasznie porozbijane było tylko
biurko i stojąca obok niego szafka.
Dziwnym zbiegiem okoliczności prawie w tym samym czasie
niedaleko Lwowa pastwą płomieni pada dom Kamila
Giżyckiego. Ulegają zniszczeniu rękopisy, skrzynie z dopiero co przysłanymi
do Polski zbiorami afrykańskich eksponatów. Poszlaki wskazywały na podpalenie.
Kto i po co tego dokonał – nie dowiemy się chyba nigdy.
Teraz, po latach możemy sobie
gdybać, bo mogli to być Rosjanie albo/i Niemcy. Co do Rosjan, to wiadomo, że
przez cały czas okupacji hitlerowskiej w Warszawie działała placówka GRU (co
podaję na odpowiedzialność ś.p. red. Andrzeja
Zalewskiego), a zatem Rosjanie mogli mieć i mieli doskonałe rozpoznanie
tego, co działo się w stolicy. Mogli więc namierzyć Ossendowskiego i go porwać
lub zabić, podobnie jak Niemcy – a jednak i jedni i drudzy dali mu spokój, aż
do fatalnego 2.I.1945 roku. Mogli szukać danych na temat ukrycia skarbów barona
Ungerna, mogli szukać miejsca ukrycia grobu Dżengiza Chana – jeszcze jednej tajemnicy Azji… Mogli szukać także
danych konstrukcyjnych broni masowego rażenia z indyjskich eposów. Jeżeli to,
co podaje Michałowski jest prawdą, to te papiery zapewne kiszą się w jakiejś
pancernej szafie w Moskwie lub Berlinie, albo… w pancernym pociągu w
Wałbrzychu! Ale to już czysta sci-fi.
Kamil Giżycki był jeszcze
jednym Polakiem, który brał udział w wojennej awanturze w Azji Środkowej i co
więcej – był jednym z ludzi związanych z baronem Ungernem. I podobnie jak
Ossendowski, był podejrzewanym o to, że posiadał wiedzę na temat jego
gigantycznego skarbu! NB, skarb ten został znaleziony przez bohaterów powieści
czeskiego pisarza dr Ludvika Součka
– „Poskromiciele diabłów” (1967) gdzieś w zapomnianym klasztorze na terytorium
Ajmaku Wschodniogobijskiego. Dr Souček przebywał tam w czasie II Wojny
Światowej.
Istnieje jeszcze jedna
możliwość. Być może Ossendowski był zaplątany w sprawę Operacji Wielka Gra, która była dziełem polskiego oficera – kpt. Romana
Czerniawskiego, który prowadził bardzo niebezpieczną grę pomiędzy służbami
polskimi, brytyjskimi (a za ich pośrednictwem także amerykańskimi) a Abwehrą. Dlatego
też Ossendowski przed śmiercią zlikwidował swe archiwum. Dlaczego? – wydaje mi
się, że odpowiedź jest prosta – by nie
wpadło w ręce Rosjan. Przecież zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że
lada chwila zacznie się ofensywa i za oddziałami szturmowymi Armii Czerwonej
pójdą pododdziały NKWD i Smiersz’u szukające różnych sekretów i ich posiadaczy,
naukowców i ich prac.
Jestem pewien, że operacja ta
przyczyniła się do śmierci generała Władysława Sikorskiego, który ze względów
politycznych – stał się bardzo niewygodny dla zachodnich Aliantów. Przyczyną
bezpośrednią była sprawa mordu katyńskiego. Gdyby gen. Sikorski przed całym
światem oskarżył Stalina o ten mord, a do tego dołożył meldunek rtm. Witolda Pileckiego o Holokauście, na
który (mimo wiedzy na ten temat) nie reagowano na Zachodzie, to położenie
Churchilla i Roosvelta byłoby bardzo niekorzystne i mogłoby zachwiać
antyhitlerowskim sojuszem. A wtedy Hitler
– a właściwie Himmler i zbuntowani generałowie
Wehrmachtu – mogliby rozpocząć paktowanie z zachodnimi demokracjami i obrócić
impet ich uderzenia, siły i środki oraz już istniejące i projektowane bronie
masowego rażenia przeciwko ZSRR.
Dlatego właśnie gen. Sikorski musiał zginąć. I dlatego dokumenty na
temat jego śmierci zostały utajnione do 2050 roku. Prowadził on bardzo
ryzykowną grę, a stawką była Polska. Czy Ossendowski mógł mieć coś wspólnego z
Wielką Grą? Mógł. Należał przecież do SN…
Reasumując – jestem
stuprocentowo pewien, że śmierć Ossendowskiego nie była ani przypadkowa, ani
naturalna. Poruszał się on w sferze działań wywiadów i znał wiele tajemnic,
które mogłyby zmienić losy wojny. Miał przecież swe szerokie kontakty na
Zachodzie, gdzie publikował swe prace. Według niektórych – zmarł on na krwotok
żołądka. Istnieją trucizny, które mogą działać w ten sposób, ale z drugiej
strony wystarczyłaby jedna kulka kalibru 7,62 czy 9 mm… Teraz już się tego nie
dowiemy, bowiem ciało Ossendowskiego było ekshumowane i jeżeli były jakieś
ślady zbrodni, to zostały one zatarte. Ponoć dwóch oficerów NKWD
zidentyfikowało ponownie jego zwłoki, czyżby chcieli mieć potwierdzenie, że
pisarz nie żyje? A może byli wściekli, że ktoś ich w tym ubiegł i chcieli mieć
pewność? A może dlatego, że ktoś ich ubiegł w pogoni za tajemnicami Azji
Centralnej? Tylko kto? Niemcy? Brytyjczycy? Amerykanie?
Stanisław Witold Michałowski
wydał swoją książkę w 1987 roku i jest oczywiste, że nie mógł on – wtedy –
napisać wszystkiego, co wiedział. Teraz już w tzw. „wolnej” Polsce wydał on
kilka książek na ten temat – ale niestety nie udało mi się do nich dotrzeć…
A zatem nie pozostało mi nic,
poza domysłami. Czy może ktoś z Czytelników ma jakiś pomysł na rozwiązanie tej zagadki?