Black Blob na wodach Zatoki Meksykańskiej
Umysł
jest jak spadochron, nie działa póki go nie otworzysz.
Złota
myśl Kubańczyków
Przeciętnemu
polskiemu Czytelnikowi Floryda kojarzy się głównie z przepięknymi plażami i
rezerwatami przyrody znanymi z filmów o delfinie Flipperze i jego przyjaciołach z Bal Harbor. Innym Floryda kojarzy
się z kosmicznym portem Ameryki, skąd startują w swe loty wahadłowce i
międzyplanetarne sondy kosmiczne. Dla ufologów i łowców Nieznanego, Floryda to
przede wszystkim część tajemnicy Trójkąta Bermudzkiego. I właśnie o tajemnicach
tych wód traktuje ten artykuł napisany przez byłego marynarza US Navy, oficera
policji i ufologa, potomka imigrantów kubańskich Alberta Rosalesa z
Miami, który materiał ten opracował specjalnie dla Czytelników „Nieznanego
Świata”.
*
Poranne
wydanie dziennika „Miami Herald” z dnia 20 marca 2002 roku, przyniosło artykuł Curtisa
Morgana na temat dziwnej „inwazji”, która dotknęła wody Zatoki
Meksykańskiej u wybrzeży Florydy.
Tajemnicza, gargantuiczna
plama czarno zabarwionej wody dryfuje na zachód od Florida Keys. Doniesienia na
jej temat złożyli jako pierwsi miejscowi rybacy, właściciele łodzi
wycieczkowych i ich pasażerowie, którzy w czasie rejsów zaobserwowali coś, co
opisali jako „wodę pokrytą ropą naftową” czy „czarną mieliznę”, która stanowiła
przykry kontrast z cudownym, przeźroczystym szmaragdem czystych wód Zatoki
Meksykańskiej i przypominała dość dokładnie „bloba” z katastroficznego filmu
pod tym samym tytułem, tyle, że czarnego. Tymczasem uczeni chcą wyjaśnić to
niezwykłe dziwo i potwierdzić jego istnienie. Podniósł się alarm, bowiem
obawiano się, że ów czarny zakwit alg i wodorostów może być równie
niebezpieczny, jak osławiony „czerwony przypływ”, który zabija ryby i inne
zwierzęta morskie już to poprzez zapychanie im skrzeli, już to skażając wodę
morską neurotoksynami. Rychło jednak okazało się, że czarne wody nie są
zabójcze dla środowiska.
Brian Keller koordynator naukowy Florida Keys National
Marine Sanctuary stwierdził w wywiadzie dla gazety, że: Mogę tylko
scharakteryzować to zjawisko jako masowy rozród planktonu roślinnego
(fitoplanktonu). Nie dokonaliśmy jeszcze analiz, które powiedziałyby nam nieco
więcej na temat rodzaju planktonu, który jest odpowiedzialny za to zjawisko.
Plaga rozrodu alg, niezbyt jeszcze zbadana, jest wspólnym
problemem na akwenie Florida Bay i całego południowo-zachodniego wybrzeża
Florydy. Jak dotąd, to jeszcze nikt nie widział takiej masy glonów, którą po
raz pierwszy zaobserwowano pod koniec stycznia u wybrzeży Marco Island u
zachodnich brzegów Florydy. Obserwacji tej dokonali rybacy, którzy opisali to
jako ogromną przestrzeń czarnych wód z wielkimi żelatynowatymi bąblami na
powierzchni.
Przez ostatni tydzień, czarna masa dryfowała z prądem ku
południowi i była - jak to się oceniało - wielka na kilkaset mil kwadratowych,
a której krawędzie sięgały wysp Marquesas z jednej strony, Florida Keys na 30
mil (55 km) na zachód od Key West i nieco na zachód od miasteczka Marathon
(Środkowe Keysy) - patrz zdjęcia satelitarne. To było coś takiego, co spotkał
na tych wodach rybak i długoletni właściciel turystycznej łodzi Peter
Gladding z Key West, który spotkał ten czarny kisiel rozłażący się na mile
po powierzchni krystalicznie czystego morza. To wyglądało, jak czarna
mielizna - oświadczył później. I dodał, że łowił tam marliny i tuńczyki od 30 lat i nigdy na tych wodach nie
widział czegoś tak niezwykłego. Jego wzrok przenikał tylko do pięciu stóp (1,5
m) w głąb wody i nie widział w niej żadnych śniętych ryb, ale nie było tam
także żadnej żywej ryby i to przez całe 60 mil (111 km), które przepłynął w
swej łodzi w kierunku zachodnim.
Zaalarmowani przez coraz bardziej wzrastającą ilość doniesień o
zjawisku, które napływały od kapitanów statków i innych jednostek, biolodzy
morza i uczeni z całej Florydy zaczynają dochodzić, co się właściwie dzieje. No
i ruszyła lawina problemów - jak powiedział Beverly Roberts z Florida
Marine Research Institute (FMRI) w St. Petersburg na Florydzie. Naukowcy zrazu
nie mogli wykryć tego czarnego fenomenu ani na zdjęciach satelitarnych, ani
także z samolotów, które latały nad podejrzanymi akwenami parę dni temu. Kiedy
ów „blob” zostanie dokładnie zlokalizowany, to naukowcy pobiorą jego próbki,
które zostaną zanalizowane w FMRI. Uczeni są przekonani, że północne wody
Zatoki Meksykańskiej są praktycznie „martwą strefą” dla wszelkiego życia na
akwenie wielkości New Jersey u brzegów Luizjany, odkąd wody powstałe z
roztopionych gwałtownie śniegów, opadów deszczów i powstałej w ich wyniku
powodzi przyniosły ze sobą w wody Zatoki miliony ton toksycznych
zanieczyszczeń, które spłynęły z biegiem Mississippi. Poza tymi ‘czarnymi
wodami” dziennikarze rozpisują się na temat dziwnego świecenia morza, która to
fosforencja wydaje się być spowodowaną przez miriady żyjątek morskich - jak
sądzi Keller.
Ta niezwykła sytuacja jest tylko ostatnią w długiej historii
niesamowitych wypadków, które rozegrały się w tej okolicy i na tych akwenach
Zatoki Meksykańskiej, Karaibów i części Atlantyku aż do Mona Channel pomiędzy
Puerto Rico a Hispaniolą czyli Haiti. Akwen ten jest nazywany grobem setek, jak
nie tysięcy, imigrantów dominikańskich i haitańskich, którzy są wciągani w wodę
lub w inny sposób znikają bez śladu. Nie tak dawno, bo w grudniu 2001 i w
styczniu 2002 roku, dwa statki wyładowane po brzegi Haitańczykami i
Dominikańczykami znikły bez śladu na tej przestrzeni oceanu. Samoloty i
helikoptery US Coast Guard nie znalazły niczego, żadnych skupisk rekinów, szczątków
statków czy czegoś podobnego, co sugerowałoby katastrofę. W czerwcu 1980 roku,
na tychże samych wodach zaginał bez wieści wraz ze swym samolotem portorykański
pilot E. Maldonado. Zanim jednak to się stało, zameldował on wieży
kontrolnej, że jego samolot jest ścigany przez groźnie wyglądający,
metalicznie lśniący nieznany obiekt latający. Ta rozmowa została
nagrana na taśmę przez portorykańskiego kontrolera lotów i tamtejszy badacz UFO
Jorge Martin mógł dokładnie zbadać ten incydent. Wydarzenie to było
dokładną repliką słynnego zniknięcia Valenticha z 1978 roku nad akwenem
cieśniny Bassa w Australii. (Opisanego w „Nieznanym Świecie” nr 4,2002.)
Poza zniknięciami bez wieści i śladów oraz tajemniczymi czarnymi
„blobami”, na tych akwenach miało miejsce kilka nieprawdopodobnych spotkań z
dziwnymi stworzeniami i istotami. Wczesną wiosną 1969 roku, dr Dimiti
Rebikoff badał Golfstrom wzdłuż wybrzeży Florydy przy pomocy miniaturowej
łodzi podwodnej. W czasie jednego z rejsów napotkał on na coś, co wydało mu się
być żyjącą skamieniałością, a na pewno było jakimś rodzajem niewielkiego
wodnego dinozaura z długą i cienką szyją jak plezjozaur. Zwierzę przepłynęło
obok łodzi podwodnej dr Rebikoffa kompletnie nie zaszczyciwszy go uwagą i
znikło w wodnej dali.
O jeszcze dziwniejszym spotkaniu dowiedział się E. Randall
Floyd, który tak opisał je w swej książce „Great Southern Mysteries”:
W roku 1988, kilka mil od wybrzeży Florydy na Oceanie
Atlantyckim, zawodowy nurek Robert Foster nurkował w
kierunku zagadkowych podmorskich formacji dennych, kiedy zauważył jakąś
turbulencję w wodzie. Kiedy skierował ku niej wzrok, zauważył on dziwną postać
zmierzającą ku niemu. Woda nagle została silnie poruszona i osady denne silnie
ją zmąciły. Kiedy stworzenie to ruszyło ku niemu, zauważył on, że istota ta
płynie wężowatym ruchem, a nie szybuje w wodzie. Kiedy istota ta zbliżyła się
na odległość około 20 jardów, nurek ujrzał coś zaskakującego w jej wyglądzie.
Miała ona macki w kształcie ramion, a każda z nich była zakończona szponiastą dłonią.
W pewnym momencie istota ukazała się w całej swej okazałości i Foster zdębiał
ze zdumienia, bowiem miała ona kobiece piersi, długie rozpuszczone włosy,
gładką skórę i rybi ogon od pasa w dół. Wyglądała ona dokładnie tak, jak
syrena. Później Foster oświadczył: >>Nigdy wcześniej jeszcze nie
widziałem takiej nienawiści i wściekłości w oczach żadnego człowieka czy
zwierzęcia.<< Zanim to stworzenie dopadło go, Foster wynurzył się i
wskoczył na pokład swej łodzi. Nigdy więcej już potem nie spotkał takiego
stworzenia.
Następną
jest relacja dr Sergio Cervera, któremu kubański rybak opowiedział
nieprawdopodobną historię o tym, jak to łowiąc ryby w okolicach Hawany
zauważył, że woda za rufą jego łodzi zaczęła gwałtownie wrzeć i w odległości
około 20 jardów (18 m) od niej wystrzelił z morza wielki srebrzysty dysk, który
wzniósł się w górę i odleciał z niesamowicie wielką prędkością. Po jakichś 10
minutach, rybak patrząc w wodę zauważył kilka człekokształtnych postaci,
ubranych na czarno. Postacie te okrążyły łódź i znikły z widoku. Incydent ten
miał miejsce w 1959 roku.
W sierpniu 1968 roku, dwaj bracia z bahamskiej wyspy Exuma
wracali do domu późną nocą, kiedy usłyszeli dziwny hałas. Rozglądając się
wokół, zauważyli pod pobliskim drzewem kilka karłowatych stworzeń z wielkimi
głowami. Przerażeni mężczyźni rzucili się do ucieczki.
Obszary te są także nafaszerowane archeologicznymi znaleziskami
i tajemnicami. (Przypominają one do złudzenia niektóre epizody ze znanych także
i u nas seriali TV w rodzaju „SeaQuest” czy australijskiego „Girl of the
Ocean”, których bohaterowie odkrywają dziwne podmorskie budowle, mające związek
z Kosmosem i zamierzchłymi cywilizacjami.) I tak w 1970 roku, dr Ray Brown
z Mesa (Arizona) nurkował wraz z przyjaciółmi w okolicach wyspy Bari w
archipelagu Bahamów, w pobliżu słynnej formacji dna oceanicznego zwanej Tongue
of the Ocean (Język Oceanu). W czasie jednego z zejść pod wodę, dr Brown
stracił towarzyszy z oczu i zaczął ich szukać. Po chwili dał za wygraną, bo
naraz ujrzał przed sobą wielki piramidalny kształt skąpany w akwamarynowym
blasku. Potem dr Brown opowiedział badającym ten przypadek, że zdumiała go
przede wszystkim lustrzana gładkość powierzchni kamieni, z których zbudowano tą
piramidę, a których połączenia były całkowicie niewidoczne. Opływając ją
dookoła wzdłuż ornamentu, który wydawał się być zrobiony z lapis-lazuri, dr
Brown znalazł jakieś wejście do środka piramidy i zdecydował się wpłynąć do
niej. Płynąc poprzez ciasny korytarzyk, znalazł się on wreszcie w prostokątnej
komnacie z sufitem w kształcie ostrosłupa o podstawie czworokąta. Zdumiewającym
było to, że ścian komnaty nie porastały algi i koralowce, jak to było z innymi
wewnętrznymi ścianami piramidy. Były one całkowicie gładkie. (!!!) Zaś na
dodatek, dr Brown nie miał latarki podwodnej, a mimo to mógł on widzieć
wszystko na własne oczy. Pomieszczenie to było dobrze oświetlone, ale nigdzie
nie było widać źródła światła.
Uwagę dr Browna przyciągnął mosiężny pręt o średnicy jakichś 3
cali (ok. 7,5 cm) zwisający w dół z najwyższego punktu sufitu. Koniec tego
pręta był ozdobiony wielo-fasetowym czerwonym kamieniem szlachetnym. Tuż
poniżej tego pręta i klejnotu, na samym środku komnaty, znajdował się rzeźbiony
kamień zakończony od góry płaskim jak stół blatem, ze skręconymi końcami. Na
tym stole znajdowała się para wykutych w brązie rąk naturalnej wielkości, które
wyglądały jak osmolone czy opalone, jakby były wystawione na straszliwy żar. W
dłoniach tych rąk, położonych jakieś cztery stopy pod czerwonym klejnotem,
znajdowała się kryształowa kula o średnicy około 4 cali (10 cm). Dr Brown
usiłował wyrwać z sufitu ten pręt, ale było to niemożliwe. Zabrał się zatem za
kryształową kulę, i ku swemu zdumieniu stwierdził, że dała się łatwo zabrać z
uścisku brązowych dłoni. Z kulą w prawej ręce wypłynął z wnętrza piramidy.
Kiedy wypływał, to czuł czyjąś niewidzialną obecność i słyszał głosy mówiące,
by tam już nigdy nie wracał. Obawiając się, że amerykańskie władze odbiorą mu
cenny artefakt, dr Brown zataił istnienie tej dziwnej kuli z kryształu i nie
wyjawił prawdy o swym odkryciu aż do roku 1975, kiedy to pokazał po raz
pierwszy swe znalezisko na metapsychicznym seminarium w Phoenix.
W roku 1969, odkryto kamienne schody prowadzące w głąb morza na
wyspie Bimini na Bahamach. Wielu badaczy stwierdziło, że są to jakieś resztki
ruin pochodzących z czasów Imperium Atlantydy. Podobne schody odkryto także na
zachodnim Puerto Rico i w kilku miejscach archipelagu bahamskiego.
Zgodnie z kilkoma niezależnymi źródłami prasowymi, w tym Agencji
Reutera, w lipcu 2000 roku kubańscy i kanadyjscy uczeni używając
specjalistycznego sonaru panoramicznego odkryli wielkie podwodne plateau, na
którym znajdowały się formacje przypominające ruiny miejskiej zabudowy,
częściowo zasypane przez piasek i muł. Znajdowały się tam budowle
przypominające piramidy, drogi i wysokie budynki. A zatem opowiadanie dr Browna
nie było aż tak fantastyczne, jak się wydaje! Znaleziono je u wybrzeży Kuby w
prowincji Pinar del Rio, w rejonie miasteczka Guanacabibes. Przy pomocy
miniaturowej łodzi podwodnej, badaczom udało się potwierdzić istnienie
podwodnych budowli, które przypominały piramidy, a które leżały na
zurbanizowanym terenie. Znajdowały się one na głębokości około 2.100 stóp
(czyli 700 m) i były wybudowane około 6.000 lat temu, co oznacza, że były one
starsze o prawie 1.500 lat od Wielkiej Piramidy Cheopsa w Gizie pod Kairem. To
naprawdę jest cudowna budowla, która wygląda jakby znajdowała się w środku
silnie zurbanizowanego obszaru - powiedziała urodzona w Związku Radzieckim
kanadyjski inżynier konstrukcji morskich Paulina Zielickij z Kolumbii
Brytyjskiej.
W 1998 roku, pewien deweloper z Miami czyścił teren pod budowę
nowego, luksusowego osiedla dla multimilionerów, kiedy dokonał mimowolnie
jednego z największych odkryć w całej amerykańskiej archeologii. Tzw. Miami
Circle został znaleziony w odległości dosłownie stu stóp od ujścia Miami River.
Archeolodzy i specjaliści gorączkowo kopali w poszukiwaniu artefaktów, by je
potem zabezpieczyć, co tylko się dało. Chociaż mówi się, że to miejsce było
zabudowane przez Indian z plemienia Tequesta i używano go jako miejsca
kultowego, to pozostaje ogromne pytanie dotyczące wyraźnych wpływów Majów na
architekturę tych budowli. Tequestowie żyli na tych terenach około 500 lat temu
i znikli krótko po okupacji Florydy przez Europejczyków. Jednakże artefakty tam
znalezione wskazują na to, że to stanowisko archeologiczne jest jeszcze
starsze, a niektóre próbki skalne wskazują na Mezoamerykę. Testy wykazały
niezbicie, że wiek Miami Circle wynosi co najmniej 2.000 lat, na co wskazują
próbki znalezionego tam węgla drzewnego. Naukowców zdumiały jeszcze dwie
bazaltowe siekiery, które znaleziono tamże. Problem w tym, że bazaltu nie ma na
Florydzie, na której nie ma w ogóle żadnych skał wulkanicznych. Natomiast
znalezione skorupy żółwi i muszle wskazują na to, że było to kiedyś miejsce
uprawiania kultu religijnego.
I jeszcze na zakończenie opowieść o humanoidzie, który pilnował
tych ruin. Zgodnie z relacją archeologa dr Virgilio Sancheza Ocejo, w
sierpniu 1967 roku, na tym samym obszarze u ujścia Miami River, pewien rybak
usłyszał głośny plusk i ujrzał kogoś, kto wyskoczył z wody i podążał w jego
kierunku. Była to jakaś wysoka na 7 stóp (210 cm) włochata postać z płonącymi
czerwonymi oczami. Przerażony człowiek dał drapaka do swego samochodu i
zobaczył, jak stworzenie to przesadziło jednym susem wysoki na 240 cm płot i
wskoczyło do rzeki. Świadek oświadczył potem, że podeszli do niego dwaj
policjanci na patrolu i opowiedzieli mu, że widzieli to samo stworzenie już
kilka razy przed tym incydentem na tym terenie.
Miami, 23
marca 2002 roku
*
Tyle nasz przyjaciel Albert S. Rosales. Faktycznie - ostatnie
doniesienia medialne potwierdzają to, co pisał w swym artykule na temat
tajemniczych budowli u wybrzeży Kuby. Sprawa czarnego zakwitu wody
zainteresowała mnie nie tylko jako ekologa, ale także jako ufologa. Zwróciłem
się z prośbą o pomoc do kolegów z CBZA, i na efekty nie przyszło mi długo
czekać. Dzięki pomocy naszego geniusza komputerowego Łukasza Świercza z
Krakowa (któremu w tym miejscu chciałbym podziękować za materiały) już w kilka
godzin miałem w poczcie elektronicznej trzy artykuły red. Cathy Zollo
pracującej dla „Naples Daily News” w Naples na Florydzie, a które dotyczyły
pojawienia się i ekspansji „czarnej wody” z czarnymi „blobami” na jej
powierzchni. W międzyczasie wymienialiśmy poglądy z naszymi współpracownikami i
sympatykami: Tomkiem Niesporkiem z Katowic, który rzucił myśl o
samooczyszczaniu się Gai, red. Andrzejem Zalewskim z „Eko Radio”, który
zwrócił uwagę na możliwość zatrucia wód Zatoki jakimiś nieznanymi toksynami i Staszkiem
Sawkiewiczem z Bytomia, który sądził, że może to mieć związek ze źródłami
hydrotermalnymi, których aktywność mogła wyrzucić „chmurę” bogatej w związki
chemiczne wody na powierzchnię Zatoki, co zaowocowało rozrostem alg... Staszek
przysłał mi od razu cały wykaz filmów, których tematem jest pojawienie się na
wodach dziwnych galaretowatych tworów już to przybyłych z Kosmosu, już to
wyprodukowanych na Ziemi. Ze swej strony zaproponowałem spadek w wody Zatoki
jakiegoś meteorytu o niezwykłym składzie, którego związki chemiczne mogły
podziałać jak biokatalizator na glony - jak to miało miejsce w powieści Clive’a
Cusslera pt. „Sahara”, gdzie takim czynnikiem był kobalt spływający z biegiem
Nigru do Zatoki Gwinejskiej, wszak w pobliżu Ziemi przeleciały ostatnio trzy
asteroidy: 1998WT24, 2001YB5 i 2002EM7... Teraz coś podobnego wyzierało ze
zdjęć satelitarnych wykonanych przez satelitę SeaWiFS, i
przyznaję - resztki włosów na głowie stanęły mi dęba ze strachu...
Z artykułów pani Zollo i programów miejscowej WINK-TV oraz radia
WNOG-AM wynika niezbicie, że chociaż do dnia 20 marca 2002 roku uczeni nie
dociekli przyczyny powstania tego fenomenu.
A oto, o czym pisze pani Zollo:
*
Floryda, to przede wszystkim Everglades National Park z
rezerwatami aligatorów i ptaków oraz rezerwaty ryb i ptaków morskich u jej
zachodnich i południowych wybrzeży, że wspomnę tylko Florida Keys National
Marine Sanctuary, który rozciąga się na obszarze 2.800 mil kwadratowych - czyli
około 9.000 km2. Obszar ten niezwykle urokliwy pod względem wartości
przyrodniczych stanowi ostoje kilkudziesięciu tysięcy gatunków morskich ryb,
ptaków, ssaków i innych zwierząt. Poza tym daje on niemal 1.000 ton doskonałej
morskiej żywności, ekologicznie czystej i nieskażonej żadnymi szkodliwymi
związkami chemicznymi.
Tymczasem „czarne wody” rozprzestrzeniały się stopniowo, powoli,
ale nieubłaganie. Ryby i inne zwierzęta morskie uciekały z zagrożonego akwenu.
Jak to widać na zdjęciu satelitarnym z 20 marca, wykonanym przez NASA z
satelity SeaWiFS „czarne wody” zajęły już niemal cały akwen
Zatoki Florydzkiej (Gulf of Florida) - od Key West i Marathon do Naples - i
przepłoszyły z nich wszystkie ryby, a co za tym idzie także ptaki się nimi żywiące,
które wyniosły się na bezpieczniejsze miejsca.
Aktualnie czarna plama ma rozmiary stanu New Jersey i wciąż się
rozrasta. Co ją spowodowało? Jak dotąd, uczeni tego jeszcze nie wiedzą. Wygląda
wszakże na to, że ta klęska ekologiczna została spowodowana przez masowy
rozrost jakichś alg - coś w rodzaju „czerwonego przypływu” - które rozrastają
się pod wpływem chemikaliów, jakie dostały się do wody Zatoki z wodami
Mississippi po silnych jesiennych i zimowych deszczach i spowodowanych przez
nie powodziach, a także po wiosennych gwałtownych roztopach śniegu, które także
spowodowały lokalne wezbrania Mississippi. Tak jak w Polsce w roku 1997, do
wody dostały się składowiska odpadów chemicznych i być może radioaktywnych
położonych na brzegach tej rzeki. Całość stworzyła piekielny, toksyczny
koktajl, który potem spłynął w wody Zatoki i tam mógł stać się biokatalizatorem
dla jakiegoś gatunku alg, który znalazł idealne warunki do swego rozwoju i tak
doszło do „zakwitu” tych drobnoustrojów fitoplanktonowych z wiadomym efektem -
zagrożenie tego raju na Ziemi przez bezmyślną działalność człowieka!
Wypadek ten ma jeszcze drugą stronę medalu, bo stanowi
zagrożenie dla życia ludzi. Lekarze z południowej Florydy twierdzą, że pojawiły
się jakieś nowe infekcje bakteryjne i wirusowe, bardzo złośliwe i odporne.
Czyżby miały związek z tym fenomenem? Bardzo możliwe...
Badania „czarnego zakwitu wody” w toku. Jak na razie sytuacja
przypomina czeski film - nikt nic nie wie...
Pewnym pocieszeniem jest to, że Amerykanie już pomyśleli nad
systemem wczesnego ostrzegania przed takimi zjawiskami ukryty pod kryptonimem
MEERA - Marine Ecosystem Event Response & Assessment, który zaczął się w
chwili pobierania pierwszych próbek „czarnych wód”.
System MEERA został powołany do życia w celu wczesnego
ostrzegania uczonych o nietypowych, niebezpiecznych ekologicznych wydarzeniach
we Wszechoceanie. W momencie otrzymania ostrzeżenia program zaczyna działać i
zagrożenie zaczyna być śledzone przez wszystkich zainteresowanych: rybaków,
oceanologów i innych ludzi morza, i przy pomocy wszelkich dostępnych środków -
od łodzi z podbierakami do sztucznych satelitów Ziemi.
Jak na razie program ten otrzymał rządowy grant w wysokości
60.000 USD, z czego wydano już 48.000 USD, a w perspektywie czeka jeszcze kolejne
40.000 USD na kontynuowanie programu - pisze red. Zollo w swych
artykułach.
A co to ma do nas? - może zapytać jakiś eko-sceptyk - Przecież
to jest tak daleko i nas właściwie nie dotyczy???...
Owszem, nie dotyczy n
a r a z i e - bo proszę nie zapominać, że taki problem
może w każdej chwili wyrwać się spod kontroli. Co gorsza, jeżeli te algi
rozrosną się na cały Wszechocean, to właściwie nikt nie ma pojęcia, jakie mogą
być implikacje takiego faktu. Zatoka umiera, wciąż umiera i nic tego na razie
nie powstrzyma - pisze pani Zollo. Coś takiego może w każdej chwili uderzyć
i w nas. Powodzie w Polsce z lat 1997 i 2001 stanowiły ostrzeżenie dla nas i
dla Bałtyku, a Polska - niestety - jest jednym z największych producentów
zanieczyszczeń, które idą do naszego jedynego morza... Sytuacja poprawiła się
nieco w ostatnich latach, ale to jest wciąż jeszcze mało. I dlatego miejmy się
cały czas na baczności, aby siwych i zielonych wód Bałtyku nie poplamiła czarna
zaraza...
*
Po raz drugi Clive Cussler po wizjonersku przewidział w powieści
„Sahara” konsekwencje naszych nieprzemyślanych czynów. Pierwszy raz przewidział
on atak na gmachy World Trade Center w Nowym Jorku w swej ostatniej powieści,
wydanej w 2001 roku w Polsce pt. „Cerber”, którą napisał on w 2000 roku. Czyżby
i tym razem przewidział katastrofę ekologiczną na kilka lat naprzód?
Nie trzeba Trójkąta Bermudzkiego, tajemniczych meteorytów czy
pasażerów z UFO. Wystarczy ludzka bezmyślność, chciwość i głupota... I tutaj
rację przyznaję Piotrowi Listkiewiczowi, który twierdzi, że cywilizacja
kupczyków i dealerów wykończy się sama, bez niczyjej pomocy z zewnątrz i to nie
z hukiem, ale ze skowytem...
*
Sprawa ma swój ciąg dalszy, bo w dniu 27 marca 2002 roku,
otrzymuję kolejny e-mail od Ala Rosalesa. Donosi on, że:
Dzisiaj, w dniu 27 marca, w „Miami Herald” pojawił się kolejny
artykuł na temat tego fenomenu. Donoszą w nim, że strefa umierających gąbek i
korali została zlokalizowana w okolicach Key West.
Potwierdzono zatem po raz pierwszy całkowite wyginięcie
podwodnego życia, co spowodowało podniesienie już całkiem serio alarmu, iż ten
niezwykły „blob” może doprowadzić do niesłychanej destrukcji podwodnych istnień
w czasie swego dryfu przez Zatokę Meksykańską oraz Zatokę Florydzką w czasie
kilku miesięcy. Martwe gąbki były zaobserwowane
w czasie weekendu w północno-zachodnim kanale Key West przez Kena
Nedimyera, pracownika i członka Rady Doradczej Sanktuarium,
który zbiera je w celach handlowych do akwariów. Relacjonuje on to następująco:
„Woda była niespodziewanie zielona na powierzchni i po pewnym
czasie, kiedy dosięgłem dna stała się
nagle ciemna. Zauważyłem sześć gatunków gąbek, które były wyraźnie chore, w
50-75 procentach zniszczone oraz kilkanaście innych gatunków gąbek i korali,
które w mniejszym czy większym stopniu były zniszczone lub umierające. Korale
madreporowe i rozgwiazdy również wyglądały na chore. Jednakże ryby na tym
akwenie wyglądały zdrowo, ale nie żerowały. Wyglądało także na to, że masy
>czarnej wody< skurczyły się.”
Jak dotąd: „Jest to zjawisko, co do którego nie jesteśmy niczego
pewni” powiedział Beverly Roberts z Florida Marine Research Institute w
St. Petersburg.
Uczeni są bezsilni wobec tego fenomenu. Red. Andrzej Zalewski
sądzi, że to być może sama Ziemia dokonuje samooczyszczenia i następnym
gatunkiem, który podlegnie procesowi zredukowania, jak to ma miejsce np. z
lemingami, będzie Homo sapiens
sapiens, który przetrzebi się albo w kolejnej wojnie, albo w pandemii
jakiegoś dopustu Bożego jeszcze gorszego od HIV czy Eboli...
Ale to jeszcze nie koniec zdziwień, jako że w dniu 28 marca 2002
roku, światowe media przyniosły informację o gigantycznej ośmiornicy z gatunku Haliphron
atlanticus wyłowionej u wybrzeży Nowej Zelandii, w okolicy wysp Chatham.
Ośmiornica ta miała 4 m długości, ważyła 75 kg i wyłowiono ją z głębokości
prawie 1 km! Co ciekawsze - jest to gatunek niespotykany na Pacyfiku i
występuje tylko na Atlantyku...
Pytanie za 64.000 dolarów płatne czekiem bez pokrycia, bom
emeryt: co wygoniło te ośmiornice z ich pierwotnych legowisk i zmusiło do
zmiany środowiska? Czy to nie ten sam czynnik, który spowodował powstanie
czarnych „blobów” na wodach Zatoki Meksykańskiej?... Wody Pacyfiku są
stosunkowo czyste, oczywiście poza radioaktywnym skażeniem na Bikini, Mururoa,
Amchitki czy Enivetok, na których swego czasu odpalano ładunki nuklearne i
termonuklearne, zatem ośmiornice atlantyckie przeniosły się właśnie do mało
zbadanych wód w okolicach Nowej Zelandii. Podejrzewam, że takich niepokojących
faktów stwierdzimy coraz więcej we Wszechoceanie z biegiem czasu.
Następne, dostarczone mi przez Łukasza Świercza, artykuły Cathy
Zollo potwierdziły jedynie tezę o całkowitej bezradności uczonych, co do
zidentyfikowania powodu tego niezwykłego zakwitu. Przypuszcza się, że wybuchowy
rozwój tych alg został spowodowany przez związki azotowe, które zostały
wpłukane do wody z gleb masowo sypanych nawozami sztucznymi. Zjawisko znane nam
z polskich rzek, gdzie występuje zazwyczaj w czerwcu masowy zakwit wód na kolor
jasnozielony, ustępujący po pewnym czasie. Ale Bałtyk to nie Zatoka Meksykańska
z jej zasoleniem i insolacją, które to czynniki także powodują masowe rozrody
alg i glonów. Poza tym Bałtyk jest morzem niemal zamkniętym, natomiast w
Zatoce znajduje się zachodnia odnoga Golfstromu, która „wymiata” wodę na
otwarty ocean i dalej w kierunku Europy, a konkretnie Islandii, Norwegii i
Szpicbergenu. To szybki i silny prąd morski, który porusza się z prędkością
niemal 4 kts. Istnieje zatem poważne niebezpieczeństwo rozniesienia się tego
czarnego zakwitu i co za tym idzie katastrofy ekologicznej na cały północny
Atlantyk! Sprawą tą powinni natychmiast zająć się i europejscy uczeni! Ta
sprawa dotyczy także i nas!
Wydaje mi się, że stoimy w przeddzień kolejnych odkryć
potwierdzających niepokojącą tezę, że globalne ocieplenie - czego dowodem jest
szybsze „cielenie się” lodowców Antarktydy, że wspomnę ostatnie oberwanie się
lodowej góry giganta o powierzchni województwa świętokrzyskiego - zatrucie chemiczne środowiska i wybuchy
jądrowe powodują migracje zwierząt w wodach Wszechoceanu.
No cóż, pozostało nam tylko czekać na rezultaty dalszych badań.
Opracował – Robert K.
Leśniakiewicz
Opis
zdjęć:
1.
Karaibski raj, któremu grozi podstępna chemiczna śmierć.
2. Wody mórz południowych, to raj dla zwierząt morskich i
spragnionych spokoju i wypoczynku ludzi. Być może pozostanie on takim tylko na
tym zdjęciu...
3. Lotnicze zdjęcie ginących pod czarnym przypływem podwodnych
łąk w okolicach Florida Bay. Białe plamki to puste miejsca wygryzione przez
morskie jeże. Zjawisko to zaczęło się 10 lat temu i powoduje przerwanie
wszystkich łańcuchów pokarmowych i naruszenie równowagi ekologicznej na tym
akwenie. (Fot.: Romain Blanquart)
4. Standartowy wygląd Zatoki Florydzkiej sprzed „czarnego
zakwitu wód”.
5. Nadchodzi „czarna woda” od ujścia Shark River, jednakże
późniejsze analizy wykazały, że powstała ona na otwartym morzu.
6. Masy „czarnych wód” koncentrują się i zaczynają swój marsz ku
południowemu-zachodowi.
7. „Czarne wody” zbliżają się do 126-milowego łańcucha wysp
Florida Keys i rezerwatu przyrody Florida Keys National Maritime Sanctuary.
8. Ostatnie zdjęcie z dnia 20 marca 2002.
9. Satelitarne obrazy Antarktydy. Strzałka wskazuje miejsce
oderwania się największej zanotowanej historycznie góry lodowej o powierzchni
województwa świętokrzyskiego.
Materiał ten ukazał się także na łamach „Nieznanego Świata” w 2003 roku. od tego czasu niewiele się zmieniło...
CDN.