Powered By Blogger

czwartek, 1 września 2016

Grzech pierworodny – mit, którego czas już minął





Sir Julian Rose

Z wszystkich oszustw, w które wciągnięto ludzkość na przestrzeni wieków, prawdopodobnie najbardziej druzgocącym jest „grzech pierworodny.” Z punktu wiedzenia sprawców, jest on jednak wielkim sukcesem.

Praktycznie w każdym miejscu na ziemi, doktryna chrześcijańska żarliwie realizowała swoją misję nawracania mas, a towarzyszył jej grzech pierworodny, narzucając poczucie winy milionom ludzi, których otwarte umysły bez wątpienia kazały im wierzyć, że przyjmują przekaz wyzwolenia i światła.

Nic z tych rzeczy, drodzy przyjaciele! Przekaz ten był tak mroczny, jak ciemność nocy.

O tym, jak niesamowitą moc może mieć przekaz, odpowiednio sformułowany, zapakowany i rozreklamowany, dowiedzieliśmy się sporo przez ostatnie dekady. „Medium jest przekazem” – powiedział Marshall McLuhan w 1964 roku. Stwierdzenie to można by łatwo przenieść do chwili, w której pierwsze biblijne teksty ogłosiły, że mężczyzna zwany Adamem i kobieta zwana Ewą pociągnęli za sobą całą rasę ludzką w złym kierunku... z którego nigdy nie powróciła.

Jednakże powodu, dla którego wszystko obrało tak zły początek i nigdy się z niego tak naprawdę nie otrząsnęło, nie należy przypisywać jakiejkolwiek winie Adama i Ewy. Jak zobaczymy, powód ten leży w mistrzowskim planie zafałszowania wspaniałej opowieści o wyzwoleniu się ludzkości i rosnącym wewnętrznym przekonaniu.

„Rasa ludzka”, do której odwołują się teksty biblijne, została popchnięta w określonym kierunku wystrzałem pistoletu, którego spust pociągnął ktoś, kto nie chciał, by ktokolwiek z uczestników tego wyścigu zwyciężył. On, ona, czy ono chciało tylko mieć przegranych. I to zostało osiągnięte.

Widzicie, co mam na myśli, mówiąc o sukcesie?

Historia przedstawia się następująco: w chwili, gdy pociągnięto za spust, na planecie Ziemi były tylko dwie istoty ludzkie. Był też piękny ogród i w nim właśnie mieszkało tych dwoje ludzi: mężczyzna zwany Adamem i kobieta zwana Ewą. W ogrodzie tym było także drzewo owocowe (pełne soczystych jabłek) oraz wąż.

Według opowieści, Bóg jasno daje Adamowi do zrozumienia, że może on robić w tym ogrodzie, co tylko chce, ale nie wolno mu „zjeść jabłka z Drzewa Poznania”. Ale cóż, będąc człowiekiem i mając „wolną wolę” nadaną mu prawem boskim, Adam nie dostrzega tak naprawdę logiki w tym odgórnym zakazie. Wąż wydaje się podzielać jego zdanie i w jakiś sposób udaje mu się skusić Ewę, by ta zerwała to piękne soczyste jabłko, ugryzła kawałek i podała Adamowi.

„... a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski.” Czytamy, że czuli się „zawstydzeni”. Z uwagi na to, że zrobili coś zakazanego, ale także dlatego, że zobaczyli, że są „nadzy.”

To właśnie w owym sławetnym „zjedzeniu owocu”, czymś, co prawdopodobnie większość z nas zrobiłaby z czystej ciekawości, zapoczątkowane zostały tysiące lat chrześcijańskiego poczucia winy i wstydu.

To tutaj swój początek ma wszechobecne, nieracjonalne cierpienie związane z naszą naturalną, wrodzoną fizycznością. To tutaj nasze „prywatne części ciała” zostały sprywatyzowane, a nasza naturalna przyjemność płynąca z fizycznej bliskości została zamieniona w poczucie winy – chyba że tak zwany „Kościół Boży” autoryzuje taki akt, formalizując związek małżeński w chrześcijańskiej świątyni.

Całe multum zakazów pod hasłem „Nie będziesz...” doczepiono wkrótce do czynu Adama i Ewy – czynu, który był odważnym aktem „nieposłuszeństwa obywatelskiego”; odmową bycia zastraszonym przez rzekomo wyższą władzę.

Analizując głębiej to sławetne zdarzenie, widzimy, że Adam i jego towarzyszka Ewa zrobili coś całkowicie wyjątkowego w Ogrodzie Eden. Jeśli popatrzymy na ich uczynek z innego punktu widzenia, wolnego od typowych, z góry narzuconych uwarunkowań, można by powiedzieć, że był to „gigantyczny krok dla ludzkości”. Słowa te miał powiedzieć Neil Armstrong, kiedy wysiadał z kartonowej kapsuły skonstruowanej i sfilmowanej w Pinewood Studios w 1969 roku w Londynie.

Jednakże mityczny Adam nie udawał tak, jak Armstrong z ramienia tych, którzy czczą boga zwanego „technologią”. On i jego mityczna Ewa wprawili w ruch wspaniałą machinę, która tocząc się przez stulecia, pewnego dnia poprowadzi ludzkość do zdobycia prawdziwej wiedzy, prawdziwej niezależności i prawdziwej samoświadomości. Poza tym, rzecz jasna, że była to ostatnia rzecz, jakiej chcieliby manipulatorzy stojący za tą opowieścią.

Badając dogłębniej symbolikę tej historii, można dostrzec, że zjedzenie jabłka z Drzewa Poznania otworzyło oczy tego mężczyzny i tej kobiety na fakt, że mieli wszystko, co potrzeba, by wziąć swoje przeznaczenie we własne ręce i kształtować ścieżkę życia. Ścieżkę, która miała im pokazać, że nie byli tylko poddanymi, którymi pan mógł dysponować według własnej woli, ale posiadali wyjątkowy dar – zdolność kreatywnego i racjonalnego myślenia i działania. A nawet refleksji nad sobą i swoją egzystencją. I przeciwnie do klasycznej interpretacji, ich Stwórca chciał, aby tak było.

Stwórca ten odczuwał bowiem ból samotności i zapragnął mieć towarzystwo w wielkiej podróży zwanej życiem. Ale by mieć to towarzystwo, jego Adam i Ewa musieli przejść pierwszy wielki test – test odrzucenia fałszywej władzy i odwagi, by skosztować z Drzewa Poznania. Tylko wtedy mogli oni wyruszyć na drogę, jako wędrujący z Bogiem oraz towarzysze Najwyższego; drogę płomienną i nieznaną, której kierunek poznaje się tylko poprzez niebezpieczeństwo procesu kreatywnego; wykonując historyczny „skok w ciemność”, która jest matką wszystkich wielkich wędrówek, wszystkich wspaniałych przygód.

Jednakże tekst biblijny, na którym wszyscy zostaliśmy wychowani, mówi nam zgoła coś innego. Mówi nam, że Adam i Ewa zostali „wypędzeni” z Ogrodu Eden z powodu niewybaczalnego i grzesznego aktu nieposłuszeństwa. Nieposłuszeństwa Bogu we własnej osobie. A to sprawiło, że „wstydzili się” – zarówno swojej nagości, jak i nieposłuszeństwa.

Kościół, który mieni się głosicielem tej biblijnej opowieści, mówi nam, że przez Adama i Ewę, wszyscy nosimy ten „wstyd” po dziś dzień. Że musimy zapłacić cenę za „grzech pierworodny” i zostać upokorzeni wielkością tego błędu człowieka. Błędu tak wielkiej wagi, że został nazwany „Upadkiem.”

W takiej interpretacji opowieści dotyczących pewnych kluczowych zdarzeń w dziejach ludzkości, człowiek „upada” zanim jeszcze zaczął iść; i wszystko, co ma potem miejsce, skażone jest tym rzekomo tragicznym błędem oceny ludzkiej* (patrz link na końcu eseju do dalszej lektury).

Co tak naprawdę symbolizuje ta „nagość”?

To chwila, w której zdajemy sobie sprawę, że wszystko, co myśleliśmy, że jest czymś, okazuje się być czymś zupełnie innym. Sporo z nas spada w tym właśnie momencie. Stajemy się nadzy, ponieważ stare ubrania nie pasują już na nas, a nowe trzeba utkać ze świeżej wełny. Jest to świt prawdziwej wiedzy. Wiedzy, która uświadamia nam, że istnieje stan boski – a także skalanie tego stanu. Że istnieją oba te stany, a my musimy wybrać drogę życiową w oparciu o tę wiedzę.

Ogród Eden przedstawia stan „pasywnego” potencjału. Potencjału, który nie był wprawiony w ruch, ani nie tlił się. Potrzebna była iskra zapalna. A ta iskra nadeszła, gdy Ewa, będąc w podświadomej  komunikacji z wężem, wyciągnęła rękę i zerwała piękne okrągłe jabłko i ugryzła kawałek. To ona właśnie przełamała tabu „posłuszeństwa władzy.”

A jaką rolę w tym dramacie odgrywa Wąż?

Wąż jest zwierzęciem symbolizującym budzącą się energię. Wąż Kundalini, zwinięty naokoło kręgosłupa (pnia) drzewa poznania. Widzicie?

Kiedy wąż przemówił do Ewy, przemówił „słowo”. „Na początku było słowo.” Jednak słowo to nie było rzeczywistym słowem lecz wibracją. Impulsem. Energią skierowaną od wewnątrz. I ta energia powiedziała do Ewy: „Zrób to.” A ona zrobiła. Jej uczynek nosi cechy pierwszych poruszeń boskiej misji – w stronę tego, co jest płodne, lecz niezdolne do działania.

To właśnie kobieca boska moc umożliwiła „przebudzenie” Adama i Ewy, którzy odkryli, że nie są już niewinnymi hipisami pląsającymi w przytulnym ogrodzie nieświadomości; niezatrzymywanymi i nieświadomymi istnienia szerszej rzeczywistości. To właśnie przywilej „zdobycia wiedzy na temat dobra i zła” umożliwia wkroczenie na szerszą ścieżkę wiedzy, bez względu na wszystko!

A co z Drzewem?

Drzewo jest potężnym symbolem wzrostu. Jest ono zewnętrznym przejawem uwarunkowań niezbędnych dla ewolucji człowieka – zapuszczanie korzeni i wrastanie pnia i gałęzi w górę i na boki, jako „równoczesny akt”. Akt ten można przenieść na nas ludzi praktycznie dosłownie – wychodząc od pępka, poprzez który pępowina odżywiała nas w łonie i poruszając się równocześnie w górę i dół.

Ma ono wspaniałą moc unieważniania opcji „albo albo”, która jest cechą naszej ciemnej formalnej edukacji. Prawdziwy rozwój człowieka, zarówno umysłowy, jak i duchowy sięga głęboko w dół i wysoko w górę, i jeszcze dalej. W jednakowym stopniu. Zawsze w obie strony – nigdy tylko w jedną lub drugą.

Drzewo Poznania w Ogrodzie Eden jest więc właśnie tym – drzewem poznania. Nie jest „zakazanym drzewem”, jak powszechnie naucza Kościół chrześcijański.

Dlaczego więc Kościół promuje ten „zakazany” czynnik?

Ponieważ ta „wiedza” może obnażyć tyranię, która leży w centrum zniewolenia człowieka. Wiedzy tej nie można wypuścić w świat ze względu na strach przez reperkusjami, jakie mogłyby dotknąć system kontroli, który istniał, a do którego Kościół się przyczynił i przyczynia do dnia dzisiejszego. Polecenie „Nie jedz” z Drzewa  Poznania nie pochodziło od Boga, ale od jakiejś innej siły, która z ogromną determinacją przeciwstawiała się wszystkiemu, co boskie.

Jak głosi opowieść: „naokoło drzewa owinięty jest wąż”. Od czasów starożytnych ten wąż postrzegany był jako źródło specjalnej energii. Szczególnie, jak wspomniałem wcześniej, w opisach praktyk Kundalini oraz tantry jogi. Wzrastająca energia, poruszając się w górę kręgosłupa, oświeca siedem czakr znajdujących się w ciele ludzkim, jedna po drugiej – dokładnie tak, jak wąż, który porusza się w górę Drzewa Poznania, budząc (w tym wypadku) chwałę słynnego soczystego jabłka, którego kęs popchnął Adama i Ewę „w stan świadomości.”

Wąż oraz drzewo są więc potężnymi symbolami – i narzędziami oświecenia człowieka.

A Ogród?

Wspomniałem już, że ogród jest miejscem (lub też stanem), które pozostaje nieskalane. Mamy tu symbol naszego dzieciństwa. Czasu, gdy nie byliśmy jeszcze świadomi istnienia historycznej karmy  i przez to mogliśmy poznawać bez ograniczeń wszystko wewnątrz i na zewnątrz.

Jest to miejsce, w którym pozostajemy, tak jak w przypadku królestwa roślin i zwierząt, w stanie, w którym instynktownie odpowiadamy na boską energię, z małym zaangażowaniem naszej woli lub bez niej.

Ale nie taki jest los mężczyzny i kobiety. Nie dlatego też nasz Stwórca objawił nam stan „wyższej świadomości”, stan utożsamiany z wyższym umysłem.

Aby uaktywnić ten wyższy umysł, Adam i Ewa nie mogli pozostać na zawsze w ogrodzie dzieciństwa, ale musieli zjeść owoc z drzewa poznania, dostrzegając wyzwanie, które znajdowało się przed nimi. Wyzwanie przejścia ze stanu podświadomości do pełnej świadomości. Długa i kręta to droga, w rzeczy samej, ale taka, na której każdy krok daje nam głębsze zrozumienie naszej wspaniałej roli w planie boskim.

Jest to „droga geniuszu”, o której pisał osiemnastowieczny poeta William Blake:
„Postęp prostuje drogi, ale drogi kręte bez Postępu są drogami Geniuszu.”

A sam boski plan?

Cóż, nie jesteśmy wtajemniczeni w pełną strukturę boskiego planu. Jest to „stan istnienia” i jako taki, nie podlega tak naprawdę opisowi. Można go osiągnąć jedynie poprzez trwałe wyrażanie prawdziwej intencji.

Wierzę jednak, że ujmując to w dużym uproszczeniu, Stwórca pamiętał, jak sam stał się z tego, w czym nie było ruchu. Chciał świętować to, czyli „swoje narodziny”. Dzień w którym narodził się ruch.

Ale nie można świętować urodzin bez obecności innych współczujących istot, z którymi można dzielić to radosne wydarzenie. Tak więc „na początku” Stwórca miał to szczęście, że przybyły do Niego uzupełniające się nawzajem lecz przeciwne i chłonne energie. To wspaniałe połączenie przeciwnych lecz głęboko komplementarnych energii miało ogromne znaczenie – ponieważ z tego wyłonił się stan, który nazywamy „równowagą” (equilibrium), ruchem. Coś, co zmierza dokądś – mając cel. I nie jest już stanem nieruchomej płodności.

Ruch zawdzięcza swój początek kobiecej energii. W mitologii indyjskiej ta siła kobieca zwie się Shakti. Jest to żeńska forma Boga. Bóg, którego wszechmoc wyraża spełnione połączenie pierwiastka kreatywnego i pasywnego, jest więc dualistyczny w swej naturze. Pierwiastek męski i żeński; żeński i męski. I wszystko we wszechświecie jest wyrazem tej dwoistości. Wszystko, co zostaje powołane do życia, zostaje powołane na skutek tarcia, które wyraża się poprzez tą wspaniałą historię miłosną. Historię pomiędzy dwoma energetycznymi komponentami pierwotnej i wrodzonej dwoistości. Wszechobecne Yin i Yang całej egzystencji.

To, co nazywamy seksualnością, to w rzeczywistości „dwoistość płci” (ang. sex-duality) – skonsumowany akt boskiego połączenia, który dał początek i objawił to, co nazywamy Życiem. Być może najwspanialsze i najbardziej tajemnicze w tym wszystkim jest to, że wszechobecna i wszechmocna siła zwana Miłością połączyła i nakarmiła ten wspaniały pierwotny akt połączenia, którego wyrazem jesteśmy my. Można nawet powiedzieć, że ta Miłość poprzedziła tego, którego nazywamy Stwórcą... Ale to jest już inna historia z naszej dawnej i niewyjaśnionej przeszłości.

Na chwilę obecną wystarczy, jak dostrzeżemy, że Adam, Ewa, ogród, drzewo poznania i wąż stanowili kluczowy element rozpoczynający ewolucję ludzkości – i wszystkich czujących form życia. Możemy teraz jasno stwierdzić, że „grzech pierworodny” był dokładnie czymś przeciwnym niż grzech – był narodzeniem człowieka jako wolnego bytu podążającego za boskim, intuicyjnym przesłaniem, które prowadzi nas (z powrotem) do naszego Stwórcy. Ale tym razem jako odpowiedzialne i w pełni zrealizowane istoty –  pełnoprawni mikrokosmiczni Bogowie.

Nasz Stwórca będzie się radować rezultatem tego boskiego połączenia i zaprosi nas na „Wielką Ucztę”, która nie może odbyć się do chwili, w której weźmiemy udział, jako równi, w Jego boskości. Wydarzenia tego wyczekują siewcy prawdy – a obawiają się siejący kłamstwo.

Całe zamieszanie związane z naszą seksualnością i relacjami seksualnymi bierze się z wypatrzenia opowieści o grzechu pierworodnym. Nasza seksualność nie jest czymś, czego powinniśmy się wstydzić. Jest ona tym, co bezpośrednio łączy nas z Boskością. Powtarzam raz jeszcze: to dzięki wspaniałemu połączeniu dwóch biegunów niepowstrzymanego wzajemnego przyciągania, męskiego i żeńskiego, narodził się Wszechświat, czy też został powołany do życia. „Życia”, które stanowi miejsce narodzenia naszej własnej istoty kosmicznej.

Tylko chęć wyrażenia postawy skrajnej alienacji w stosunku do tej radosnej prawdy mogła stworzyć taką złowieszczą i stwarzającą podziały pułapkę dla ludzkości. Pułapkę, która sprowadza naszą seksualność do rangi „grzechu” i tym samym głosi odwróconą prawdę, która do tej pory odgrywa kluczową rolę w sposobie funkcjonowania naszych uciśnionych społeczeństw zachodnich.

Co to jest za siła, która jest tak bardzo wypacza prawdę, zamieniając ją w coś zupełnie przeciwnego, to temat na kolejny esej. 

Póki co, czerpmy przyjemność z faktu przywrócenia planu boskiego z powrotem na właściwe tory. Z tego, że na nowo połączyliśmy się z korzeniami naszej prawdziwej natury i odkryliśmy, że zamiast wstydzić się, możemy iść dalej z pełną świadomością naszej wrodzonej boskości.

Radujmy się więc z tego, że niepowodzenie zwane „grzechem pierworodnym” zostało obnażone, jako mit powodujący podziały. Mit, którego czasy już przebrzmiały. Niech rozsypie się w pył w świetlistych promieniach wschodzącego słońca Ery Wodnika.


Moje 3 grosze





No na tego Wodnika tak bardzo bym nie liczył. Nie dlatego, że nie zgadzam się z sir Julianem, ale dlatego, że wszyscy sobie obiegujemy Bóg wie co po Erze Wodnika. Też przez to przeszedłem – fascynacja nadchodzącymi czasami, ich nowymi możliwościami, rozwojem duchowym, itd. itp. Tymczasem zapominamy, że to jest pała, która ma swój drugi koniec, bowiem zanim nadejdzie ta Era Wiecznej Szczęśliwości i Powszechnej Duchowości (cokolwiek to znaczy) czekają na nas wojny, przemiany społeczno-ekonomiczne, kataklizmy naturalne, przełomy geologiczne i inne rzeczy, które mogą zmniejszyć ludzką populację w sposób drastyczny. Jednym słowem – nie obiecuj sobie za wiele po Erze Wodnika! Zanim nastąpi, Ludzkość będzie musiała przejść przez Piekło, które sama sobie zgotuje.



Bo każda religia obiecuje człowiekowi wiele, a niewiele daje. Tak naprawdę, to jest najgorszym złem, które człowiek wymyślił i skierował przeciwko drugiemu człowiekowi. Przykładów na to jest dosyć – wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie i Afryce. I co stanowi narastające zagrożenie dla Europy, którego nie dostrzegają politycy z UE. Gnuśne i tonące w grzechu chrześcijaństwo kontra młody i prężny islam zetrą się na polach bitwy w Europie, która szybko ulegnie islamizacji, jeżeli nie powróci do swych prawdziwych korzeni. Prawdziwych, a nie tych zaimplantowanych nam 1050 lat temu.  



Sir Brinsley le Poer-Trench, autor kilku książek traktujących o Aquarian Ages przestrzega nas przed zbytnim optymizmem, a dr Leszek Szuman ostrzega wprost: graviora manet – najgorsze przed nami. Czy taki jest ów Boski Plan? Bo jeżeli weń są wpisane wojny religijne, Holokaust, AIDS, bronie masowej zagłady… - to ja dziękuję za takie dopusty Boże i taki Plan wobec całej Ludzkości.





Komentarz Czytelnika

Witam, mój komentarz do Pana komentarza pod tekstem sir J. R., brzmi: święta racja!
W nadchodzącym stuleciu czekają nas i naszą planetę niewyobrażalne zmiany.
Problemy, którym musimy sprostać, to przeludnienie, zanieczyszczenie i degradacja środowiska, kończąca się woda słodka (pitna), zmiany klimatu, co ma związek z podnoszeniem się poziomu mórz, oraz z migracją ludności na niespotykaną dotąd skalę. Więcej ludzi, to więcej gęb do wykarmienia. A tym samym wzrośnie zapotrzebowanie na surowce kopalne.
Tak więc nadchodzące lata wydają się szczególnym okresem w historii naszej cywilizacji. Około roku 2025 dojdzie do natężenia problemy globalnych. Pytanie tylko, czy sobie z nimi poradzimy?
Według „Oceny potencjalnych skutków społeczno-gospodarczych zmian klimatu w Polsce” opracowanej przez prof. Macieja Sadowskiego z Instytutu Ochrony Środowiska, ocieplenie może zagrozić zasobom wodnym naszego kraju. Poważnym zagrożeniem, szczególnie dla wybrzeża, jest wzrost poziomu morza. Zagrożonych jest m.in. 18 ośrodków wypoczynkowych położonych na klifach ulegających erozji, 5 dużych portów oraz domy 120 tysięcy osób żyjących w tych regionach. W niebezpieczeństwie znajdzie się Gdańsk, a Hel może stać się wyspą.
W publikacji „Adaptacja do zmian klimatu” Komisja Europejska zwraca uwagę na konieczność rozwiązania problemu zwiększonej migracji „uchodźców klimatycznych”, zmuszonych do opuszczenia domów z powodu niedoborów wody i pożywienia, w szczególności w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Niektóre grupy badaczy szacują, że ponad miliard ludzi może zostać zmuszonych do migracji do roku 2050. (M.S.)

-----------------------

Sir Julian jest rolnikiem, międzynarodowym aktywistą i pisarzem. Jego najnowsza książka pt. W obronie życia, która cieszy się dużym uznaniem czytelników, w przekonujący sposób pokazuje, jak możemy przejąć kontrolę nad naszym przeznaczeniem i zyskać nową siłę do tego, by stawiać czoło wyzwaniom, jakie się przed nami pojawiają. Książkę można kupić poprzez stronę www.renesans21.pl oraz w niezależnych księgarniach stacjonarnych i internetowych.

przekład: Zofia Pasternak


---------------------------------------------