Powered By Blogger

czwartek, 30 czerwca 2011

TCK: HIPOTEZA NR 81: ANTYCZNA GŁOWICA JĄDROWA











Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz

Jeszcze w latach 60. XX wieku radziecki uczony P. I. Priwałow ułożył katalog 80 hipotez dotyczących natury i przyczyn tunguskiej katastrofy do dnia 1 stycznia 1969 roku. Przy układaniu tego katalogu uwzględniono: 390 artykułów, około 180 referatów, ponad 550 popularnonaukowych reportaży, felietonów, notatek; 60 powieści, opowiadań oraz utworów poetyckich i dramatycznych; 10 monografii; 5 filmów[1], audycja radiowe i TV, dzieła malarskie i grafiki, materiały epistolarne, archiwalne i inne. Utworów muzycznych poświęconych rozpatrywanemu zjawisku na razie nie ma. Artykuł, z którego przytoczono powyższy wykaz zatytułowany „Hipotezy związane z upadkiem Meteorytu Tunguskiego” został opublikowany na łamach czasopisma „Priroda” nr 5,1969. W Polsce opublikowano go w almanachu SF „Kroki w Nieznane” t.2, Warszawa 1971. Jak dotąd jest to   j e d y n y   w krajach Europy wykaz hipotez dotyczących natury i pochodzenia TF.

W 1983 roku, nestor i jeden z „papieży” polskiej ufologii red. Lucjan Znicz-Sawicki w swej pracy pt. „Goście z Kosmosu: Obce ślady” - stanowiącej część swoistej biblii dla polskich i słowackich ufologów - skomentował wykaz 80 hipotez na temat natury Tunguskiego Ciała Kosmicznego i dodał kilka innych wersji przebiegu wydarzeń Tunguskiego Fenomenu, jednakże te 80 hipotez stanowi coś, co można nazwać KANONEM HIPOTEZ O POCHODZENIU I NATURZE FENOMENU TUNGUSKIEGO, które to pojęcie proponujemy włączyć na stałe do ufologii. Do tegoż KANONU można jednak dodać coś-niecoś, bo nauka idzie do przodu i wciąż ujawniane są nowe fakty, które rzucają nowe światło na stary problem pochodzenia Tunguskiego Fenomenu. Nasza hipoteza nr 81 zaczyna się jak bajka...

Było to dawno, dawno temu... - zaczyna się jak bajka, ale bajką to bynajmniej nie było, bo tak być mogło i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa właśnie tak przebiegały wydarzenia. A jak, to powiemy Czytelnikowi zaraz...

Około 12-15 tys. lat temu, na Ziemi istniała wspaniała i rozwinięta Supercywilizacja Naukowo-Techniczna. Owa SCNT miała za sobą co najmniej 100.000 - 1 mln lat rozwoju, a zatem była starsza od naszej i o wiele bardziej zaawansowana technicznie od naszej. Sięgnęła ona najbliższych planet, a jej forpoczty być może stanęły na księżycach planet-olbrzymów i Plutona... Dowodami na to są różne dziwne formacje na Księżycu i Marsie: grupy piramid, Twarz Marsjanina, Wieża, Zamek, Iglica, itd. itp. Jest tego dużo. Na Ziemi także pozostały jej ślady: piramidy i inne budowle megalityczne, a także i te niematerialne ślady w ludzkiej pamięci w postaci legend, baśni i religii. W postaci wierzeń, które kazały naszym przodkom dźwigać wielotonowe głazy, obrabiać je z niewiarygodną precyzją i stawiać pomniki przypominające świetność upadłej Supercywilizacji...

Bo ta Supercywilizacja upadła!

Jak to się stało? tego nie wiemy dokładnie, a to, co przekazali nam nasi przodkowie nie pozwala na stworzenie jakiegoś spójnego obrazu Wielkiego Konfliktu sprzed stu dwudziestu wieków, bo tak szacujemy czas Wielkiego Upadku. Pierwszego (i być może nie ostatniego w dziejach Ludzkości)!...

Najprawdopodobniej doszło w łonie tej SCNT do ostrych podziałów nie do przezwyciężenia na drodze rozumnych rokowań i negocjacji - komuś puściły nerwy, ktoś sięgnął po broń. A kiedy już raz jej użyto, to nie sposób było przerwać rozlew krwi - jakże to znajomy obrazek z Jugosławii, Timoru, Rwandy, Czeczenii, Ulsteru i innych punktów zapalnych świata!

Rokowania zostały zerwane i doszło do użycia Broni Masowego Rażenia (BMR). To, co służyło ludziom, stało się narzędziem mordu i odwetu. Wojna szalała na ladach, morzach w powietrzu i w Kosmosie. Jej rezultaty widać do dnia dzisiejszego: planeta Faeton pomiędzy Marsem a Jowiszem została przemielona w okruchy, które dzisiaj tworzą Pas Asteroidów; Mars został wyżarzony na kość i potem wymrożony do kosmicznej temperatury otaczającej go próżni. Na Wenus walczące strony doprowadziły do masowego efektu szklarniowego, w rezultacie czego pokryta jest ona lawą, a jej atmosfera jest złożona z dwutlenku węgla i kwasu siarkowego... Oberwało się także Księżycowi, na którym straszą teraz - jakże nieprawdopodobnie przewidziane (czy tylko???) przez Jerzego Żuławskiego na początku XX wieku - trupie miasta ze strzelistymi minaretami wieżyc na wysokość 5-15 km ponad księżycowy grunt! Kto je tam postawił? Kto je zniszczył?

Nie Kosmici, ale ludzie. Ludzie i ich maszyny, bo to była cywilizacja maszyn i to o wiele doskonalszych od naszych. Obawiamy się, że Ludzkość po raz wtóry wpędza sama siebie w ślepy zaułek, z którego może nie będzie miała wyjścia...

A może było inaczej? Może ta nasza SCNT nie była taka zła i żądna krwi, jak tutaj to przedstawiliśmy? Być może za czasów panowania tej Supercywilizacji Atlantydy Ziemia przypominała Ogród Eden, w którym panował Złoty Wiek? Wszystko, co żyło na Ziemi służyło Człowiekowi, który chronił i dbał o powierzoną mu planetę. Może rzeczywiście była to Utopia - Czas Snu - jak nazwali ten okres Aborygeni, kiedy to człowiek mógł bosą stopą przejść z Europy do Australii i z Australii do Ameryki bez obawy, że porani ją o ostre kamienie czy krzewy... Ale szczęśliwość  nie jest stanem stałym, jeżeli się nie dba o własne bezpieczeństwo. Nasza SCNT stanęła twarzą w twarz z zewnętrznym zagrożeniem. Oto w kierunku Układu Słonecznego zmierzają Obcy, którzy maja chrapkę na pięć biogenicznych planet pławiących się w słonecznej ekosferze...

Kim byli agresorzy?

Kiedyś założyliśmy, że mogli to być kosmiczni apatrydzi - wygnańcy ze swej ojczyzny, a powodem wygnania były niesprzyjające warunki panujące na rodzimej planecie (czy planetach): przygaśnięcie rodzimej gwiazdy, przemiana w Novą czy Supernovą, kosmiczne zderzenie z inną planetą czy uderzenie dżetu... - nie wiadomo, a możliwości jest wiele. Wyobraźmy sobie istoty żyjące nadzieją, że kiedyś znajdą świat, na którym ich cywilizacja się odrodzi i znów zakwitnie. Lecą już setki czy może tysiące lat, i naraz na ich drodze staje Układ Słoneczny z Wenus, Ziemią, Księżycem, Marsem i Faetonem, które nadają się do zamieszkania. Niestety, są one już zamieszkałe przez rozumną rasę istot stojących na nieco innym poziomie naukowo-technicznym. Co zatem robić? Nie ma wyjścia - oczywiście opanować te planety! Ale są one już zamieszkałe!
- Nie mamy wyboru - decydują Istoty - albo oni, albo my. Trzeciego wyjścia nie ma! Mamy dość tułania się po Kosmosie!
- Atakujemy Ziemian! - zapadła decyzja.

Wskutek tej decyzji doszło do straszliwego konfliktu, wskutek którego obie cywilizacje upadły! Życie ostało się jedynie tylko na Ziemi, a i to jedynie w skarlałej i rachitycznej formie... Obcy i Ludzkość cofnęli się o setki tysięcy lat w rozwoju. Cały dorobek poszedł w zapomnienie i gruzy. Kiedy opadły dymy, to wszyscy uświadomili sobie, że trzeba wszystko zaczynać od nowa. Od zera. I zaczęli. Z tego narodziła się nasza cywilizacja...

Co z tym wszystkim ma wspólnego Tunguskim Meteorytem?

Bardzo dużo, bowiem zakładamy, że SCNT posiadała to wszystko, czym my już dysponujemy plus jakieś udoskonalone systemy w rodzaju naszych SDI, ABM czy MND - tyle że bardziej zaawansowane technicznie. Systemy te wzięły udział w Konflikcie, ale po zniszczeniu ośrodków dyspozycyjnych koordynacji i dowodzenia na Ziemi i innych planetach, pozostała w przestrzeni kosmicznej część niewykorzystanych satelitów bojowych i satelitów „killerów” przeznaczonych do niszczenia tamtych na orbitach wokółziemskich czy wokółplanetarnych. I krążyły one przez tysiące lat wokół Ziemi od czasu do czasu wprowadzając drobne korekty orbity tak, by nie spaść na nią.

Stan taki trwał czas jakiś. Po wyczerpaniu się zapasów paliwa, satelity te ulegały powoli ziemskiej grawitacji i od czasu do czasu któryś z nich spadał na naszą planetę, a wtedy uwalniało się piekło broni A, B, C, H i N, a może nawet D? To właśnie dzięki temu Ludzkość gnębiły najstraszliwsze  choroby, niewyjaśnione do dziś dnia epi- i pandemie, epi- i panzootie, niesamowite wybuchy i następujące po nich choroby, jako żywo przypominające chorobę popromienną, duszące, trujące mgły i palące deszcze... Zagładę Sodomy i Gomory mogły wywołać nie tylko antyczne głowice nuklearne, ale zwykły napalm czy fosforowo-celuloidowe płytki zapalające - takie ogniste deszcze pamiętają doskonale mieszkańcy Tokio, Hanoi, wiosek w Afganistanie czy Czeczenii. Listę tych dopustów Bożych do XVIII wieku przytoczył Miloš w swej znakomitej pracy pt. „Bohové atomových vàlek” (Ústi nad Labem, 1998) i nie będziemy jej tu przytaczać.

Czymże był zatem TM?

W świetle tego, co powiedzieliśmy powyżej możemy śmiało założyć, że TKC było niczym innym, jak wielogłowicową rakietą - MIRV - która spadła z Kosmosu na Ziemię w rejonie Podkamiennej Tunguskiej, i de facto eksplodowała w powietrzu - co więcej - zanim do tego doszło, poruszała się w powietrzu tak, jak samosterowany pocisk odrzutowy typu Cruise czy Tomahawk. Co więcej - pocisk ten rozdzielił się na kilkadziesiąt kilometrów przed celem na 2-5 fragmentów, które uderzyły w cel razem lub osobno, atakując z kilku kierunków! Stąd trzy wywały drzew i pięć epicentrów eksplozji, stąd rozbieżności w relacjach świadków i stąd wreszcie te wszystkie łoskoty gromowe eksplodujących głowic termojądrowych. Stąd te wszystkie geofizyczne fenomeny, jakże pasujące do teorii o eksplozji kosmolotu Kazancewa! Bo to był kosmolot, tyle że nie niosący żywą czy choćby automatyczną załogę, ale śmierć i zagładę... Tyle, że na Ziemi nie było już celu, który miał być zniszczony...

Nie było?...

A może celem był właśnie stary komin wulkaniczny w dorzeczu Dolnej Tunguskiej? Gdyby taki wielogłowicowy pocisk rakietowy trafił w stary komin wulkaniczny, to seria pięciu czy może nawet więcej eksplozji o łącznej mocy 10-15 Mt TNT mogłaby obudzić uśpiony wulkan... Jak? - bardzo prosto: pierwsza eksplozja zamieniłaby w parę 50-100 m gruntu, wiecznej marzłoci i skał, druga i następna głowica uderzając w to samo miejsce zrywa dalsze setki metrów skały aż do zbiornika magmy... Stach pomyśleć, co stałoby się z połową kontynentu! Straszliwe terremoto spustoszyłoby pół Azji i uaktywniłyby się wszystkie wulkany Kamczatki i Kaukazu, nie mówiąc już o Tiań-Szaniu i Ałtaju. Straszliwa broń ekologiczna, które nie mogłaby sprostać nawet Supercywilizacja...

Może się mylimy, ale zbyt wiele wskazuje na to, że tak właśnie kiedyś było.  Legendy i mity o Wielkim Konflikcie Bogów znane są na wszystkich kontynentach i opowiadają je wszystkie ludy: od Aborygenów i Albańczyków do Zulusów. Na ziemi widnieją ślady cyklopiego budownictwa, którego nawet nasza cywilizacja nie jest w stanie zrekonstruować, bo użyto do niego kamienia - najtrwalszego ze wszystkich materiałów budowlanych znanego w Przyrodzie, a my nie potrafimy powtórzyć wyczynu naszych przodków, i postawić chociaż jedna kamienna piramidę na wzór piramidy chociażby Mycerinosa... I na to nic nie pomogą książki krytyczne w zamyśle, a w gruncie rzeczy rozwadniające i zaciemniające sprawę, stanowiące stek przeintelektualizowanego bełkotu, pisane przez różnej maści „antydaenikenów” czy im podobnych błaznów nazywających siebie w prostaczej naiwności „uczonymi”, bez polotu i krzty elementarnej wyobraźni, bo wszystkie te - pożal się Boże - „rozprawy” czy „krytyki” są pisane na zasadzie: „zanegować, co się tylko da - a jak się nie da, to wyśmiać lub w ogóle zignorować!” I to jest właśnie najbardziej żałosne - bo ci „wyjaśniacze” i „krytycy” wymyślają karkołomne hipotezy w rodzaju bredni, jakie nam zaserwował prof. Anistratienko, Bronsztejn i im podobni, by zaćmić klarowny obraz tego, co było zanim powstała nasza cywilizacja...

Uważamy, że hipoteza nr 81 broni się nieźle, a dowodów na jej poparcie jest dosyć - wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła i pomyśleć, choć z drugiej strony zdajemy sobie sprawę z tego, ze w naszym zdewociałym i totalnie ogłupianym przez chory system edukacji społeczeństwie  z myśleniem na ogół jest trudno - mówiąc delikatnie. Na rozejrzenie się nie mamy czasu, a na myślenie, to lepiej w ogóle nie mówić. Śledząc wystąpienia niektórych polityków czy postępki niektórych uczonych - ostatnio „zabłysnął” głupotą prof. Jan Ostrowski z Wawelu, który  zaczął walczyć z Wawelskim Czakramem Ziemi - coraz bardziej jesteśmy przekonany, że zaślepienie, zawiść i dewocja idą u nich o lepsze z przesądami, które nazywają bombastycznie „współczesną nauką”. Drugim „uczonym”, który ostatnio wygłupił się uroczo jest prof. dr hab. Janusz Gil, który stwierdził, że fizyka współczesna już się skończyła na Ogólnej i Szczególnej Teorii Względności i cała reszta to są tylko dodatki kosmetyczne i nic więcej. Hmmm... - no to jak uważamy - wszyscy nobliści z dziedziny fizyki po 1916 roku powinni pooddawać swe Nagrody Nobla, jako że według prof. Gila - niczego rewolucyjnego nie odkryli, a tylko poczynili apendyksy... Takich wygłupów ta „współczesna nauka” zaliczyła jeszcze więcej, tylko że o nich się nie mówi, bo są skrzętnie ukrywane przez ich autorów...

Dowody są i nierzadko spadają z nieba.  Trzeba je tylko poszukać w pracach takich autorów, jak m.in.: Aleksander Mora, Arnold Mostowicz, Lucjan Znicz-Sawicki, Andrzej Donimirski, Aleksander Grobicki - że wspomnimy tutaj tylko polskich autorów. Można je spotkać także w upiornych gniotach w rodzaju „Z powrotem na Ziemię” czytanych à rebous: trzeba patrzeć   o   c z y m   ci autorzy „z Bożej łaski krytycy”   n i e   n a p i s a l i !   Bo autorzy tego gniota w ferworze rzucania gromów na oponentów też strzelili kilka byków, i to jakże uroczych! Ale krytyka tych bredni nie wchodzi w zakres tego opracowania i darujemy Czytelnikowi przytaczania listy potknięć tych ludzi, którzy uważają się za „prawdziwych naukowców”...

Hipoteza nr 81 plasuje się w wykazie P. I. Priwałowa w grupie hipotez A – Hipotezy technogenne.

CDN.


[1] W tym enerdowski pt. „Milcząca gwiazda” w reż. Kurta Maetziga, na podstawie powieści „Astronauci” Stanisława Lema

środa, 29 czerwca 2011

Pietrozawodski Fenomen: Czy było to UFO?





No właśnie. Obaj cytowani powyżej autorzy stoją na stanowisku, że mamy tutaj do czynienia tylko i wyłącznie z fenomenem UFO koniec. Ich przeciwnicy okopali się po drugiej stronie barykady i też nie spuszczają z tonu. Według nich były to tylko i wyłącznie starty rakiet. Toczka, kropka, punkt, full stop.

Ale najpierw skupię się na tajemniczych otworach w szybach, które znaleziono na szybach bezpośrednio po obserwacji UFO nad Pietrozawodskiem. Sprawa jest znana od połowy lat 70., kiedy to napisali o niej amerykańscy uczeni M. A. Persinger i G. F. Lafreniere w swej książce, która ukazała się właśnie w 1977 roku w USA.[1] Twierdzą oni przy tym, że zjawisko to jest znane już od roku 1883. Mistrz Lucjan w trzecim tomie swej monumentalnej pracy „Goście z Kosmosu – NOL” na ss. 162 – 163 dodaje do tego, że zjawisko to powtórzyło się w ZSRR na początku lat 80. Otóż nie – powtórzyło się ono właśnie w roku 1977 w Pietrozawodsku, po obserwacji tego niezwykłego NOL-a, a potem dopiero w Moskwie i innych miastach ZSRR i Europy.

Krzysztof Piechota i Kazimierz Bzowski znaleźli identyczne otwory w szybach na warszawskim Bródnie. Według tych badaczy otwory te powstały w latach 1982 i 1983. Ale… - no właśnie. W przypadku Pietrozawodska otwory powstawały w szybach na najwyższych piętrach bloków mieszkalnych, i to w pomieszczeniach, w których nie było ludzi. Natomiast w przypadku warszawskim, te dziury – jak pisze K. Piechota w swym raporcie[2]:

… powstały dopiero po przekazaniu ostatniego budynku, (…) tj. dnia 31 grudnia 1982 r., a więc w chwili, kiedy wszystkie budynki były już zasiedlone. (…) Nic bliższego nie wiadomo, kiedy powstały otwory w budynkach osiedli Stegny i Jelonki, jednak z przeprowadzonych rozmów można wywnioskować, że nie wcześniej niż w styczniu 1983 r.

Otwory w kształcie podwójnego stożka zauważono wyłącznie w szybach halli i drzwiach wejściowych budynków mieszkalnych. Otwór najwyższy znajduje się na wysokości 1,92 m, najniższy zaś – 0,27 m od poziomu budynku. Szyby, w których istnieją otwory mają różną powierzchnię – od 1 m² do 9 m², przy czym najwięcej otworów istniało w jednym z budynków osiedla Jelonki (…) w liczbie 12 na szybie o powierzchni 1 m², zaś w jednym z budynków osiedla Stegny na szybie o powierzchni 6 m² istniało 9 otworów.

Przyczyny – nieznane. Nad Warszawą nie było tak spektakularnych obserwacji UFO jak w Pietrozawodsku, a zatem nie ma przesłanek, by wiązać ze sobą te dwa fenomeny. Mogły powstać one niezależnie jeden od drugiego, a potem – ze względu na ich niezwykłość – powiązano je ze sobą w jeden fenomen.   

Osobiście sądzę, że prawda jest gdzieś pośrodku i że wygląda nieco inaczej. Oczywiście to, co widziano nad Pietrozawodskiem, to było UFO, bowiem jego opisy wypełniają dokładnie definicję tego pojęcia: nieznany obiekt latający. Pytanie można postawić tylko jedno: czym ono było?

Pocisk rakietowy czy statek kosmiczny? Być może, kilka przesłanek na to wskazuje, że mogła to być jakaś próba z rakietą wielostopniową, która eksplodowała w górnych warstwach atmosfery i urządziła spektakularne widowisko nad miastem. Istnieje jednak pewna obiekcja, a mianowicie taka, że ów NOL nadleciał – albo z południa, albo z południowego wschodu. Plesieck z jego kosmodromem leży na północny-wschód od Pietrozawodska, więc żadną miarą nie pasuje to do tej hipotezy. Może była to inna rakieta, ale na pewno nie z tego kosmodromu… Oczywiście mogła to być jakaś tajna próba np. z ICBM wystrzelonego np. w Kapustin Jarze – tego się nie dowiemy, ale trudno przypuścić, by dawało to takie efekty, jakie opisano. Poza tym…

Poza tym jest jeszcze jedna rzecz. W kilku miejscach obserwowano pojawienie się tego obiektu i tak:
- w Pietrozawodsku NOL pojawił się o godzinie 04:00 MDT i leciał z południa na północ (wg innych relacji z zachodu na wschód), przelot trwał ok. 20 minut;
- w Sortawala obiekt widziany o godzinie 04:00 MDT przesuwał się z północnego wschodu na południowy zachód, przelot trwał około 15 minut;
- w Helsinkach o godzinie 03:06 EEST czyli 04:06 MDT obiekt przeleciał z południa na północ, aczkolwiek w innej notatce UPI podaje się, że obiekt poleciał na wschód;
- w Leningradzie obiekt nadleciał z północnego zachodu;
- dojeżdżający do Pietrozawodska fizyk (F na mapce) widział NOL-a nadlatującego z południowego-wschodu.

Ciekawe rozbieżności – nieprawdaż? Czy coś nam to przypomina?

A i owszem – przypomina, a jakże. Przypomina mi przede wszystkim relacje ludzi, którzy widzieli i przeżyli katastrofę tunguską, a która rozegrała się w dniu 30 czerwca 1908 roku, o godzinie 07:17.11 KRAT czyli 00:17.11 GMT, w miejscu opisanym współrzędnymi geograficznymi 60°55’ N - 101°57’ E, w dorzeczu Podkamiennej Tunguskiej[3]. Wtedy też ludzie wskazywali różne kierunki nalotu Tunguskiego Ciała Kosmicznego na miejsce impaktu. Stąd poszło właśnie, że TCK wykonał w powietrzu kilka manewrów.[4] 

A teraz spójrzmy na to, co zaszło w Pietrozawodsku. Tam też – świadkowie podają różne kierunki – czasami diametralnie różne. Obraz zjawiska jest podobny, tylko nie dochodzi do straszliwej eksplozji szacowanej na 13 – 130 Mt… Jedna rzecz budzi niepokój – Pietrozawodsk leży na 61°47’ N - 034°21’ E. Zaledwie pół stopnia dalej na północ od epicentrum impaktu TCK i tunguskiej katastrofy z końca czerwca 1908 roku. I to – jak mniemam – jest najważniejsze w tym całym wydarzeniu. Jeżeli to było coś w rodzaju TCK, to znów upadło ono mniej więcej na tej samej szerokości geograficznej, tylko kilka tysięcy kilometrów bardziej na zachód.

Co z niego wynika? Otóż wynika to, że mógł to być jakiś analog do wydarzenia, które rozegrało się 69 lat później nad Pietrozawodskiem. Tylko że w tym przypadku nie doszło do wyzwolenia się ogromnych ilości energii, które tak straszliwie spustoszyło tunguską tajgę. I wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby do czegoś takiego doszło…

No dobrze – powie ktoś – a co z pozostałymi UFO obserwowanymi tej nocy? Pokuszę się o postawienie takiej oto hipotezy: Pietrozawodski Fenomen był podobnym fenomenem, co TCK i jego natura też mogła być podobna. Impakt mógł spowodować straszliwe spustoszenia na powierzchni Ziemi. Tym razem miałby on miejsce już w zaludnionej części naszej planety i wyzwolenie energii w ilości 546 PJ – eksplozji, przy którym wybuch rosyjskiej Car Bomby/Superbomby (252 PJ) to mięta. Eksplozja zmiotła by z powierzchni Ziemi Pietrozawodsk i Leningrad oraz wszystkie okoliczne miejscowości. W okolicy nie ma zbyt wysokich gór, które spowodowałyby rozproszenie fali uderzeniowej ani zasłonięcie terenu przed pulsem promieniowania świetlnego i termicznego.

Być może Ktoś chciał to wydarzenie sobie dokładnie obejrzeć i stąd mnogie obserwacje UFO, które zdarzyły się tej właśnie nocy. Może Kosmici, może nasi dalecy Przodkowie czy Potomkowie – tego nie wiem. Ale jedno jest pewne – nie tylko ludzie podziwiali to widowisko tamtej nocy, bo na to wskazują relacje świadków tego fenomenu.

I jeszcze jedno na zakończenie: kto wie, czy na dnie Onegi nie leży jakaś kosmiczna bomba, która nie wybuchła nad Pietrozawodskiem albo – co gorsze – rozleciała się w powietrzu i jej szczątki wpłukały się po pierwszym deszczu w glebę Karelii. Jest jeszcze jedna możliwość – równie paskudna – mogło to być zjawisko podobne do Wielkiego Bolidu Polskiego z dnia 20 sierpnia 1979 roku, a to zjawisko zbadali swego czasu Krzysztof Piechota i Bronisław Rzepecki.

Ale to już temat na inną balladę…

Jordanów, 2011-06-30


[1] L. Znicz-Sawicki podaje jej tytuł jako „Niezwykłe i krótkotrwałe zjawiska przestrzenno-czasowe”, Chicago 1977.
[2] K. Piechota – „Raport w sprawie otworów w nieuzbrojonych szybach grubości 5 mm”, Warszawa 1983.
[3] Wikipedia podaje ogólnikowo 62°N - 101°E.
[4] Zob. P. Krassa – „Największa zagadka stulecia” Berlin 1995, a także A. I. Wojciechowskij – „Co to było? – Tajemnica Podkamiennej Tunguskiej”, Moskwa 1990 – przekłady moje.

wtorek, 28 czerwca 2011

MISTERIUM NAD PIETROZAWODSKIEM (2)




PIETROZAWODSKI FENOMEN

Wasilij Micurow

We wrześniu 1977 roku na północnym zachodzie Rosji miało miejsce wydarzenie, które teraz nazywa się Incydentem Pietrozawodsk’77 albo Pietrozawodskim Cudem. Artykuł W. Micurowa ukazał się na łamach periodyku „Tajny XX wieka” nr 15/2011, ss. 30 – 31.

Żadnych latających talerzy!...

W tym czasie o UFO, jak i o innych zjawiskach anomalnych praktycznie się nie mówiło w radio, TV, ani nie pisało w gazetach. Pamiętam, jak jakiś wysoki urzędnik państwowy powiedział: „Jeżeli będzie się dużo mówiło i pisało o latających talerzach, to u nas nawet musztarda zniknie ze sklepów!”.

A jednak jakieś informacje ufologiczne do nas docierały mimo nałożonej na nie czapy i knebla. Ci, którzy interesowali się tą zagadkową tematyką, z zainteresowaniem czytali napisane na maszynie wykłady i referaty wykładowcy Moskiewskiego Instytutu Awiacji – F. J. Zigela oraz emerytowanego morskiego inżyniera wojskowego W. A. Ażaży.

Dziennikarz Giennadij Lisow w tamtych latach nie mógł drukować niczego na temat NLO, jednakże często występował w różnych audytoriach, gdzie opowiadał on – w oparciu o zagraniczne źródła – o latających talerzach i kontaktach z Kosmitami. Mało kto w tych czasach odważył się propagować podobne „herezje”…

Młodzież, a szczególnie studenci, słuchali takich rozpraw z ogromnym zainteresowaniem, ludzie z tytułami i stopniami naukowymi przyjmowali takie informacje raczej sceptycznie. Oficjalne stanowisko do problemu było takie: żadnych latających talerzy czy spodków nie ma, a publikowane w niektórych wydawnictwach fotografie to falsyfikaty. Uczeni radzieccy mają dużo innych problemów i nie mają czasu zajmować się sprawdzaniem jakichś urojeń.

Kto jest jeszcze w przestrzeni powietrznej?...

I naraz w nocy z 19 na 20 września 1977 roku, na niebie na Pietrozawodskiem coś zaszło…  Według oświadczeń wielu świadków naocznych, około godziny czwartej nad ranem nad miastem zawisł ogromny obiekt o kształcie podobnym do meduzy. Na początku była to tylko jasna gwiazda, która przesuwała się powoli z zachodu na wschód. potem się rozrosła. Widoczna średnicy „meduzy” była oceniana przez świadków na 100 i więcej metrów, a wysokość jej zwisu w powietrzu na jakieś 5 – 7 km. NOL przepłynął nad ulicą Lenina – główna magistralą miasta, potem zatrzymał się, zwiększył jeszcze swe rozmiary i zaczął obsypywać miasto ogromna ilością małych, czerwonych „kropelek”, co przywodziło na myśl ulewny deszcz.

Rankiem, w okiennych szybach na najwyższych piętrach niektórych domów znaleziono okrągłe otwory, a odtopione szklane „perełki” leżały pomiędzy szybami. Później fizycy nie byli w stanie zidentyfikować pochodzenia tych „przestrzelin”, bo tak czystego przebicia szkła, bez szczelin na obrzeżach nie jest w stanie wykonać nawet wysokoenergetyczny laser. Do tego jeszcze okazało się, że te skraje otworów miały dziwną, zupełnie niecharakterystyczną dla szkła budowę krystaliczną.[1]

Rzadkie o tej porze dnia samochody pod wpływem „meduzy” stawały ze zgasłymi silnikami. Zawisnąwszy nad głównym prospektem miasta, obiekt otoczył się jasnym półokręgiem i przemieścił się w rejon portu na jeziorze Onega, zatrzymał się nad statkiem typu Wołgobałt i w ciągu 10 – 12 minut powtórzył swój „czerwony deszcz”. Na tle szarych obłoków widoczna była jasnoczerwona aura – czerwona w środku, biała po bokach. A potem NLO podniósł się w górę i znikł.

Dyrektor pietrozawodskiego Obserwatorium Hydrometeorologicznego J. Gromow powiedział korespondentowi TASS, że nie ma żadnych analogii do tego, co widziano nad miastem. Co spowodowało to zjawisko, jaka jest jego natura, pozostaje zagadką, bowiem nie stwierdzono jakichkolwiek gwałtownych zjawisk atmosferycznych nie tylko w czasie bieżącej doby, ale i wcześniej.

Akademik W. W. Migulin później objaśnił to Pietrozawodskie Cudo efektami związanymi ze startem z kosmodromu w Pliesiecku sztucznego satelity Kosmos-955. Jednakże na dwie godziny przed jego startem, korespondent UPI z Helsinek donosił, że nad fińską stolicą z zachodu na wschód przeleciała jasna, ognista kula, a na trzy godziny przed startem podobne zjawisko „usiadło na ogonie” pasażerskiego samolotu z rejsu z Kijowa do Leningradu i „odprowadziło” go aż do portu lotniczego Leningrad – Pułkowo.
- Kto się jeszcze oprócz mnie znajduje w moim korytarzu powietrznym? – pytał kontrolera lotów kapitan tego samolotu.
- Nikogo nie ma – odpowiedziała ziemia.

Opowiadanie fizyka

Jeden z naocznych świadków Pietrozawodskiego Fenomenu, wykładowca fizyki, jechał w nocy 20 września z Leningradu w stronę Pietrozawodska. W samochodzie były jeszcze dwie osoby: kierowca i ojciec wykładowcy – wojskowy w stopniu pułkownika.
- Siedziałem obok kierowcy i obserwowałem wygwieżdżone niebo – opowiadał potem fizyk. – Naraz, najzupełniej nieoczekiwanie poczułem niepokój. Zrazu nie pojmowałem, co się dzieje, ale naraz zrozumiałem. W południowo-wschodniej części nieba, pomiędzy gwiazdami, pojawiła się i zaczęła powiększać świecąca się kropka. Sądziłem zrazu, ze widzę upadek meteorytu, poprosiłem o zatrzymanie samochodu i obudziłem ojca i zaczęliśmy we trzech obserwować to zjawisko. Wyglądało to tak, jakby jakieś świecące ciało wchodziło w górne warstwy atmosfery. Naraz z niego zaczęły się wydzielać kłęby szarego dymu. One wychodziły porcjami otulając to ciało. Jego ruch naraz spowolniał. Pomyślałem, że napotkawszy na gęstsze warstwy atmosfery meteoryt zaczął się fragmentować. Przygasło jaskrawe świecenie jego centralnej części, a zamiast tego dymowy welon przecięły jaskrawe promienie. Obiekt wciąż leciał w dół. Obłok zaś wydłużał się przybierając srebrzysty odcień. Do tego wierzchnie promienie zbladły, a niższe skierowane ku ziemi świeciły intensywnie. Potem obłok przyjął formę elipsy, wierzchnie promienie znikały, zaś niskie przeciągnęły się do ziemi. Światło wewnątrz obłoku stało się czerwonawe.

My znajdowaliśmy się jakieś 90 – 100 km od Pietrozawodska. Biorąc pod uwagę odległość do obserwowanego obiektu doszliśmy do wniosku, że NOL wisi nad samym miastem. Cały przebieg wydarzeń był doskonale widoczny. Odwróciłem się, żeby zapytać ojca o opinię i naraz przez lewą boczną szybę ujrzałem w odległości 30 – 40 m od drogi biały, sferyczny przedmiot płynnie opuszczający się na ziemię. Gdyby nie kształt tego „czegoś”, to można by było ten obiekt wziąć za spadochron. NOL opuszczał się bezszelestnie na ciemne jodły, które znikały jakby pochłaniane przez nie, a potem pojawiały się z powrotem, jakby przenikając przez sferoidę. Rozmiary kuli wynosiły jakieś 15 – 20 m. Opuściwszy się na ziemię znikła ona za drzewami.

Chciałem tam pobiec, ale ojciec przestrzegł mnie przed możliwą radioaktywnością. W tym czasie obiekt nad Pietrozawodskiem emitował promienie przez jakieś 10 – 15 minut. Potem rozpraszając się obłok rozdzielił się na trzy części. No i tutaj przestaliśmy obserwować, a ruszyliśmy z miejsca w szybkim tempie. Pokazało się, że ktoś mógłby wyjść z obu stron drogi. Poczuliśmy nieuzasadniony lęk, chociaż nie należę do bojaźliwych. To samo poczuł kierowca. Obserwacja zajęła nam 40 minut…

Cenzura zdążyła…

W ogóle, to w nocy 20 września, w północno-zachodniej części Europy zaobserwowano od 20 do 25 UFO. W rejonie Pietrozawodska UFO zaobserwowano jeszcze:
- 30 września
- 20 października
- 28 października
- 4 listopada, i…
- 9 listopada 1977 roku.

Następnego dnia gazeta „Socjalisticzeskaja Industria” opublikowała dokładną relację o Pietrozawodskim Fenomenie. Materiały na ten temat pojawiły się także w „Sowieckiej Rossiji” i „Izwiestiach”, ale tylko w wydaniach dla Syberii i Dalekiego Wschodu, gdzie znacznie wcześniej wyprawiono matryce gazet centralnych. Wydania moskiewskie i leningradzkie były już bez tego artykułu – cenzura zdążyła zainterweniować.

Pietrozawodski Fenomen przysłużył się naszym władzom do badania zjawisk anomalnych w naszym kraju. Przy AN ZSRR została utworzona specjalna grupa zwana Siecią AN, a do badań podłączyło się także Ministerstwo Obrony. Niestety – z inicjatywy MON prace programu zostały utajnione.

Prace Sieci AN trwały 13 lat – od roku 1978 do 1990. W tym czasie przyjęto ponad 300.000 zgłoszeń, a z nich wybrano te, które mówiły o zjawiskach anomalnych. Takich zgłoszeń było około 300 – 0,1%. Uczestnicy tego programu ogłosili publicznie, że zdecydowana większość tych zarejestrowanych zgłoszeń zjawisk anomalnych maja całkowicie możliwą do wyjaśnienia naturę. Wyjaśnione one zostały albo poprzez techniczną działalność człowieka, albo niezwykłe fenomeny naturalne. To, co było uznane za UFO było niczym innym, jak efektami towarzyszącymi startom statków kosmicznych lub rakiet balistycznych. Efekty świetlne zawdzięczamy przede wszystkim rozpraszaniu się światła słonecznego na obłokach gazowo-pyłowych, które pozostają po spaleniu się paliwa i utleniacza z silników rakietowych. najlepiej widać to w czasie świtu lub zmierzchu, kiedy to trajektoria rakiety przebiega przez terminator, a obserwator znajduje się już na nocnej półkuli Ziemi. I to właśnie obserwowali wszyscy świadkowie. Tak zatem – według członków Sieci AN – wygląda cała prawda o Incydencie Pietrozawodsk’77.

Spodek.. ze złotym paseczkiem

Wygląda zatem na to, że specjaliści z programu Sieć AN nie dojrzeli w tym fenomenie niczego niezwykłego. Co więcej, przez ponad 10 lat obserwacji i opracowania napływających danych, zbieranych materiałów i analiz, nie było odnotowanego ani jednego doniesienia o lądowaniu UFO, kontaktów Ziemian z pilotami latających talerzy czy porwaniach ludzi przez Pozaziemian. Tak więc problem pozaziemskiego pochodzenia ufozjawiska skutecznie przykryto zasłoną milczenia.

W latach „pierestrojki” sytuacja nieco się zmieniła. Zaczęły się ukazywać książki i artykuły ufologiczne. Zaczęto mówić otwarcie na tego rodzaju tematy. Ale mimo tego, nasza ufologia znajduje się gdzieś na opłotkach ludzkiego poznania. Nie ma budżetowego finansowania, nie ma żdnych rządowych programów – wszystko opiera się na entuzjastach-ochotnikach.

Jajogłowi akademicy najwidoczniej czekają, kiedy to spodek (ze złotą opaską na brzegu) wyląduje wprost przed ich nosami – a Ufiaści wyciągną do nich rękę w geście przyjaźni. Tak postępując możemy przespać pozaplanetarne wezwanie do Ludzkości, a kto wie, czy to właśnie od tego wezwania nie może zależeć dalszy los nasz wszystkich ludzi z planety Ziemia…?

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©

CDN.                


[1] Szkło ma strukturę fizyczną przechłodzonej do stanu stałego cieczy, która nie jest skrystalizowana. 

poniedziałek, 27 czerwca 2011

MISTERIUM NAD PIETROZAWODSKIEM



Sołomon (Soł) Szulman

Soł Szulman napisał swą książkę „Kosmici nad Rosją”[1] pod koniec lat 80. XX wieku, kiedy w ZSRR można już było w miarę swobodnie pisać o UFO. Oczywiście rzecz była mi znana wcześniej choćby z opracowania Mistrza Lucjana[2], ale jak się okazuje – każdy z autorów podaje inne fakty i nieco inny przebieg zdarzenia. Uważam, że jest warto zapoznać z nimi polskiego Czytelnika, choćby dlatego, że jest to pierwszy tak dobrze opisany przypadek obserwacji dalekiej UFO nad ZSRR. A pisze on tak…

* * *

Mam właśnie przed sobą egzemplarz gazety „Socjalisticzekskaja Industria”, która ukazała się w Moskwie w dniu 23 września 1977 roku. Zamieszczono w niej interesującą notatkę pt. „Niezwykłe zjawisko przyrodnicze” – ale zanim zapoznam Czytelników z tą notatką chciałbym powiedzieć o pewnych wydarzeniach, poprzedzających jej ukazanie się.

Pewnego dnia pomiędzy redaktorem naczelnym tej gazety, a słynnym radzieckim akademikiem doszło do takiej rozmowy (wg opracowania Ażaży):
- Nie uwierzę, póki ta sztuka [UFO] nie wyląduje przed Prezydium Akademii Nauk! – zażartował akademik. No i wykrakał – NLO nie dało na siebie długo czekać. 26 lutego 1977 roku, „latający talerz” zawitał nad Prezydium AN Gruzińskiej SRR. Korespondent „Socjalisticzeskoj Industrii” zadzwonił z Tbilisi do naczelnego redaktora w Moskwie i powiada:
- Wisi!
Naczelny zadzwonił do przewodniczącego AN GSRR akademika Wieka, a ten powiada:
- Tak, wisi! Zastanawiamy się. Zadzwońcie za dwie godziny.
Naczelny zadzwonił po dwóch godzinach, a sekretarka powiada:
- Akademik nie może z wami rozmawiać, on się bardzo źle czuje!
Naczelny zrozumiał to po swojemu jako unik od skomentowania tego wydarzenia, i co za tym idzie, podkopywania swej reputacji., więc rzekł:
- Dobra, jak skrytykują, to opublikujemy!
No i skrytykowali. I tak powstała ta notatka.

Ta sama, ale niepełna notatka ukazała się w gazecie „Izwiestia” z 23 września. Ale nie w jej moskiewskiej mutacji, tylko w regionalnej. Jak to może być? To proste. „Izwiestia” są drukowane w Moskwie i na prowincji. Matryce są składane i rozsyłane do innych miast tak, by rankiem następnego dnia ukazał się jednolity tekst w obu mutacjach. W tym przypadku mimo nakazu „z góry” nie zdążono już zmienić mutacji regionalnej, a jedynie stołeczną i notatka mimo wszystko została wydrukowana i opublikowana. A oto, co wydrukowano w „Socjalisticzeskoj Industrii” :

NIEZWYKŁE ZJAWISKO PRZYRODNICZE

Mieszkańcy Pietrozawodska stali się świadkami niezwykłego fenomenu przyrodniczego. 20 września br. Około godziny 4.00 rano, na ciemnym nieboskłonie pojawiła się nagle niezwykle jasna „gwiazda”, wysyłająca ku ziemi niezwykle jasne snopy światła. Ta „gwiazda” powoli zbliżała się do Pietrozawodska i rozpłaszczyła się nad nim na kształt meduzy, a potem obsypała miasto mnóstwem tęczowych, świetlistych smug, które przypominały ulewny deszcz. Po kilku chwilach tęczowe świecenie przygasło. „Meduza” otoczyła się jasnym półokręgiem i popłynęła w kierunku jeziora Onega, którego brzegi były okutane mgłami. Potem w tamtym kierunku ukazała się półokrągła przerwa w obłokach, której kolor był jasnoczerwony pośrodku i biały po bokach. Wszystko to – według relacji świadków – trwało 10 – 12 minut.

Dyrektor Pietrozawodskiego Obserwatorium Hydrometeorologicznego – J. Gromow – powiedział korespondentowi agencji TASS, że on i jego pracownicy nie dopatrzyli się jakichkolwiek analogii do tego zjawiska w Naturze i czegoś takiego jeszcze w Karelii nie obserwowano. Co spowodowało to zjawisko i jaka jego była natura – tego nie udało się dociec. Nie było żadnych ostrych anomalii pogodowych w poprzednich dniach i nie zarejestrowano ich w żadnej z podległych im stacji meteorologicznych.
- Wiemy także – podkreślił J. Gromow – że w tym czasie nie miały miejsca żadne naukowe eksperymenty.
Nie można sklasyfikować tego jako mirażu, bowiem widziało to wielu świadków z różnych punktów miasta – ich relacje brzmią jednakowo i jednomyślnie.

Korespondent TASS zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie i przedstawienie swego punktu widzenia do dyrektora Głównego Obserwatorium Astronomicznego AN ZSRR – W. Krata:

Jasnoczerwona kula – powiedział uczony – przeleciała z południa na północ nad rejonem Leningradzkiej Obłasti i Karelią, rankiem 20 września. Obserwowali ją także astronomowie z Pułkowa. Jest nam na razie trudno z całą odpowiedzialnością stwierdzić jej pochodzenie. Raporty obserwatorów i naocznych świadków są obecnie badane i analizowane.

N. Minow, Pietrozawodsk[3]


Tak właśnie wyglądała pełna treść notatki z „Socjalisticzeskoj Industrii”. Korespondent TASS – N. Minow przeprowadził swój wywiad z dyr. Gromowem i świadkami już o godzinie 9. rano – tzn. w 5 godzin po incydencie, kiedy ludzie byli jeszcze pod wrażeniem tego, co widzieli i nie przemyśleli tego, co trzeba mówić, a czego nie… W pierwszej kolejności odnosi się to do oficjalnych osobistości – jak się to później okaże.

Jednak powróćmy do artykułów gazetowych. W gazecie „Izwiestia” przytacza się tą samą notatkę, ale już okrojoną. Okrojoną o część zaczynającą się od słów: „…nie było żadnych ostrych anomalii…” i dalej ani słowa o eksperymentach, mirażach, itp. Perfidna manipulacja informacją – niech Czytelnik myśli, że było to odpalenie rakiety czy miraż. Wycięto także wywiad z W. Kratem.

Tą samą notatkę opublikowano w pietrozawodskiej lokalnej gazecie „Leninskaja Prawda” w dn. 24 września. Zwróćcie uwagę, że opublikowano ja w mieście, gdzie to wszystko miało miejsce dopiero po 4 dniach od wydarzenia i po opublikowaniu tej informacji przez gazety centralne!!! No i co takiego opublikowano w pietrozawodskiej gazecie? Była to znana już wcześniej notatka, ale jedynie do słów: „To zjawisko według słów świadków trwało 10 – 12 minut.” Wycięto wywiady z Gromowem i Kratem, a w to miejsce wstawiono następujący passus: „Jednakże na podstawie uzyskanych danych uczeni utwierdzili się w przekonaniu, że był to ogromnych rozmiarów meteor. Kosmiczny przybysz pozostawił po sobie jaskrawo świecący ślad. Który opadał i rozpraszał się w ciągu 20 minut. To oczywiste, bo meteor wtargnąwszy w ziemską atmosferę rozgrzał się i zmusił cząsteczki powietrza do świecenia”.

Wszystko jasne – niebiański kamień może rzeczywiście wtargnąć w ziemską atmosferę i rozgrzać ją aż do świecenia. Ale nie może poruszać się powoli, zawisać, przystawać, zmieniać kierunek i prędkość lotu. Być może było to jakieś „ziemskie” zjawisko, tak więc należałoby go objaśnić jakimś ziemskim prawem fizyki, a nie fantastycznymi domysłami. I jeszcze jedno pytanie do autora notatki: którzy uczeni utwierdzili się w przekonaniu, że był to „ogromnych rozmiarów meteor?...” W liczbie tych, które jak dotąd nie zostały wyjaśnione znajduje się także „świetlisty fenomen znad Pietrozawodska, z września 1977 roku” – tak uważa członek-korespondent AN ZSRR W. Migulin.[4]

„Pietrozawodski fenomen, o którym pisały gazety, do dziś dnia nie ma udokumentowanego wyjaśnienia, tzn. nie możemy odrzucać możliwości istnienia NLO…” – taki punkt widzenia prezentuje członek-korespondent AN ZSRR – W. Troicki.[5]  Jak widzimy, nawet w dwa lata post factum uczeni nie są w stanie dociec natury zjawiska, a korespondent prasowy doszedł do prawdy od razu.

Poza wspomnianą tutaj notatką „Leninskaja Prawda” zamieściła drugą notatkę, nie będącą przedrukiem z innej gazety, a informacją własną.

To rozpoczęło się około godziny 4.00 rano i trwało prawie przez 20 minut. O godzinie 8:40 tego samego dnia, nasz korespondent rozmawiał ze świadkami tego zjawiska – kierowcą karetki Pogotowia Ratunkowego – W. A. Bielajewem i lekarzem – W. I. Mienkową, którzy w tym czasie mieli dyżur.

Było to tak – opowiada Bielajew – około 4 rano wraz z lekarzami przyjechaliśmy na wezwanie do domu przy ul. Anochina 37B. Około godziny 4:05 nad dachem przeciwległego domu pokazało się świecenie, noc była bezchmurna i gwiaździsta. Potem ujrzałem aureolę i świetlistą „gwiazdę”, od której odchodziły świetliste „strugi” zajmujące większą część nieba. Kiedy ognista kula przybliżyła się do dyszla Wielkiego Wozu (Wielkiej Niedźwiedzicy), strugi znikły, a ona sama zaczęła schodzić w dół. Trwało to 10 – 15 minut. Potem, wyjechaliśmy spod domu na Prospekt Lenina i znów zobaczyliśmy swiecenie nad jeziorem [Onega]. Nad chmurami był widoczny nieprawidłowy owal, którego górna część miała różowy odcień, a część dolna świeciła jasnym światłem. Obraz był zdumiewający!

- Tak, tak – dodała Wioletta Mienkowa – to było rzeczywiście zdumiewające. „Gwiazda” świeciła rzeczywiście jasno. Można ją było porównać do meduzy, tylko jeszcze bardziej przeźroczystej, otoczonej kołpakiem, w środku którego znajdowało się coś ciemnego. To wszystko było tak dziwne, nierealne i fantastyczne – przypominało meteory i zorzę polarną i Bóg wie, co jeszcze…

Kosmicznego gościa obserwowali także inni mieszkańcy Pietrozawodska: kobieta, która w tym czasie znajdowała się w kabinie automatu telefonicznego, druga kobieta, która właśnie spieszyła do apteki, brygada robotników portowych. Jeden z nich – dźwigowy Andriej Akimow nawet narysował „gościa” w różnych fazach jego podróży na pietrozawodskim niebie.

O godzinie 10:00 zatelefonowaliśmy do dyrektora Obserwatorium Hydrometeorologicznego – J. A. Gromowa, który wraz ze swymi pracownikami naukowymi przyłączył się do badania niezwykłego zjawiska. Badania te trwają do dziś dnia, porównuje się obserwacje poczynione w różnych miastach. Zakłada się, ze był to meteoryt, ale końcowych wniosków uczeni jeszcze nie wyciągnęli.

Tak, to prawda – końcowego wniosku uczeni nie wyciągnęli do dziś dnia. A przypuszczenie, ze był to meteoryt wysunął nie J. Gromow, a korespondent, bo Gromow w tym czasie, tj. o 10:00 w dniu 20 września  jak pamiętamy powiedział, że analogicznych zjawisk w przyrodzie nie spotyka się, i że to nie miraż czy techniczny eksperyment.[6]   

O co chodziło w tym wszystkim? Dlaczego 23 września czytaliśmy jedno, a 24 września już coś innego? Chodziło o to, że swoją pierwszą relację korespondent TASS podał na gorąco, z miejsca zdarzenia, a góra nie zdążyła się zorientować, co można podać do publicznej wiadomości, a czego nie… No, a potem zorientowano się, że popełniono błąd i na informację nałożono knebel – dlatego pojawiła się ona tylko w prowincjonalnej mutacji „Izwiestii”, której już nie dało się ocenzurować. Wobec powyższego postanowiono sprowadzić całe wydarzenie do czegoś zwykłego w niezwykłej skali i stąd pojawił się meteor. (…)

Co się zaś tyczy relacji W. Mienkowej, to można z cała odpowiedzialnością przyjąć za pewnik, ze słowa „…że przypominało to meteoryty czy zorzę polarną…” zostały świadomie zamieszczone przez… korespondenta w celu stępienia ostrości jej wypowiedzi. Kiedy moskiewscy ufolodzy zajęli się badaniem pietrozawodskiego fenomenu, to pierwszą rzeczą było rozpracowanie i analiza tekstu wywiadu z dr Mienkową. A oto słowa Mienkowej, które zostały ocenzurowane (wg materiałów zamieszczonych w samizdacie) – zwróćcie uwagę na to, że dr Mietkowa wcale nie porównuje widzianego zjawiska do „meteorytów i zorzy polarnej”:

Nad jeziorem Onega „gwiazda” zaczęła się zniżać po uprzednim zatrzymaniu się w powietrzu. Świeciła ona bardzo silnie. Jej kształt można było porównać do meduzy, spadochronu, kołpaka, w środku którego żarzyła się gwiazda. Naraz od tej „gwiazdeczki” oddzieliło się coś na kształt świetlnego promienia, na końcu którego pojawiło się wrzecionko czy owalny krążek, które zaczęło się zniżać aż przestało być widoczne.

I jeszcze jeden emocjonalny detal, który nie dostał się do gazet. Kiedy karetka dostała się w świetlny promień rzucony przez „gwiazdę”, to wszystkich obecnych „ogarnęło uczucie strachu i przygnębienia”.[7] Kierowca zatrzymał karetkę i ruszył dopiero wtedy, kiedy świecenie znikło. Oto, jakie uczucia przeżywali świadkowie – a nie były one tak liryczne, jak na widok zorzy polarnej…

Ciekawy jest passus mówiący o tym, że obserwacje te porównuje się z innymi – przeprowadzonymi w innych miastach. Oznaczałoby to, że obserwacja nie dotyczy także terenu Pietrozawodska. W tym rejonie geograficznym w promieniu 200 km od Pietrozawodska znajduje się miasto Sortawała. Oto jaką notatke zamieściła tamtejsza gazeta „Krasnoje Znamia” w dniu 8 października 1977 roku:

ZAGADKA NATURY

Wczesnym rankiem, dnia 20 września nad miastem Sortawała… zaobserwowano interesujące zjawisko, które zaczęło się o godzinie 4:00 i trwało 15 minut. Na bezchmurnym niebie lśniły gwiazdy.  I naraz na pn-wsch. ok. 60 stopni nad horyzontem pojawiła się niewielka „gwiazda”, która powoli przemieszczała się z pn-wsch. na pd-zach. Potem jej ruch jeszcze bardziej się zwolnił i wydawało się,  że „gwiazda” zawisła nad jednym miejscem.  Jej rozmiary powiększały się i naraz wyemitowała z siebie jaskrawobiałe świecenie, które obramowało wokół tej „gwiazdy” elipsę...  Wydawało się, że z tej regularnej plamy wysuwają się wypustki i promienie przypominające ośmiornicę. Elipsa powiększała swe rozmiary i zniżała się ku ziemi,  świecenie nasilało się i przelewało.  Ha skraju plamy pokazały się trzy żółte kropki, przypominające światła ostrzegawcze samolotu... Świetlista plama przestała się powiększać, za to pojawił się jaskrawy promień neonowego światła, a „gwiazda” poczęła poruszać się w kierunku północnym... „Gwiazda” zniknęła pozostawiając po sobie matową kulę,  która zbladła i zmieniła się w krąg,  a potem znikła za horyzontem...

A. Sołowiewa, N. Jegorczew,   Ł. Abramlenko (aerologowie) i S. Biebienina (meteorolog) z sortwałskiej Stacji Hydrometeorologicznej

Proszę zwrócić uwagę na to, że jest to relacja ludzi, dla których obserwacja nieba i zjawisk na nim zachodzących jest ich zawodem. Sądzę,  że meteorolog S. Biebienina widziała w swym życiu niejeden meteor, zaś aerologowie A. Sołowiewa, N. Jegorczew i Ł. Abramienko odróżniali na pewno meteorologiczny balon-sondę od czegoś innego. Jednak żadne z nich - jak to widać z relacji - nie znalazło żadnej analogii do obserwowanego zjawiska.

I wreszcie ostatnia publikacja na ten temat, pochodząca zza granicy.  Streszczenie tej publikacji zostało zamieszczone w gazecie „Trud” w dn.  25 września 1977 r.:

ZAPŁONĘŁO NIEBO NAD HELSINKAMI

W nocy 20 września o godz. 3:06 EEST (tj. 4:06 MDT) niebo nad Helsinkami przecięła oblepiająca błyskawica. świecący przedmiot przeleciał nad stolicą w kierunku północnym. Gazety „Kansan uutison” i „Uuen Saomi” w związku z tym zamieściły wywiad z pracownikiem Obserwatoriom Geograficznego w Puriljarvi  - Matti Kivinenem.  Uważa on,  że przelatujące nad Finlandią ciało niebieskie było resztką boostera lab członem satelity Ziemi.  Zazwyczaj tego rodzaju przedmioty wchodząc z kosmosu w gęstsze warstwy atmosfery spalają się lub rozrywają,  co stwarza tego rodzaju - rzadkie - efekty  świetlne. Uczony dodał,  że można odrzucić doniesienia o tym, iż był to latający talerz, czy statek Kosmitów.

R. Bttltunen

Nie czytałem tej informacji w fińskich gazetach i dlatego nie wiem czy Matti Kivinen dosłownie wyraził się o odrzuceniu „doniesień o latających talerzach”. Jednego jestem pewien - gazeta „Trud” zamieściła tą wzmiankę po kilku dniach od pojawienia się pietrozawodskiego fenomenu nie po to, by czytelnicy dowiedzieli się iż nad Helsinkami zapłonęło niebo - prawda? A chodziło o to, by pokazać że nawet zachodnie gazety nie wierzą w istnienie „latających talerzy”! A ponieważ zachodnie gazety są dla radzieckiego czytelnika bardziej wiarygodne,  to i w tym przypadku można im zaufać...

Jako dopełnienie swej informacji gazeta „Trud” mogłaby zamieścić (czego nie zrobiła) także i wiadomość podaną przez agencję UPI:

Helsinki, 20 września.

... Przedstawiciel helsińskiej  policji oświadczył, że świecąca własnym światłem kula była widziana w godz. 03:06 – 03:10 EEST. Dodał on, że kula była bardzo jaskrawa i zostawiała dymny ślad na niebie. Centralna wieża kontrolna portu lotniczego Helsinki śledziła przelot tego przedmiotu na radarach - kierował się on na wschód, kontrolerzy lotów stwierdzili także,  że przelot tej kuli spowodował intensywne rozmowy przez radio na terytorium ZSRR i to w czasie, kiedy eter zazwyczaj jest spokojny.

Nie będziemy się czepiać nieścisłości. W pierwszej notatce z Helsinek mówi się,  że świecąca kula poleciała na północ, a w notatce UPI na wschód.  Nieważne kto się pomylił, ważne jest co innego - a mianowicie to,  że kawałki „złomu kosmicznego” podlegają takim samym prawom spadania jak meteoryty tj. zawisać w powietrzu one nie mogą. Poza tym one obowiązkowo powinny spłonąć w atmosferze (a jak widzimy nie spłonęły), albo wyrżnąć o ziemię. A upadek takiej masy nie może pozostać bez śladu, nie zanotowano czegoś takiego...  Czy więc dlatego nasi specjaliści nie łamią sobie głów nad tym, co to właściwie było?! Co się właściwie stało nad Pietrozawodskiem?

Radzieccy ufolodzy badali to wydarzenie przez długi okres czasu. Oddajmy im głos. Jak pamiętacie, w gazecie „Leninskaja Prawda” mówiło się, że tego „kosmicznego przybłędę” obserwowało wielu mieszkańców Pietrozawodska: kobieta w budce telefonicznej, pracownica apteki, brygada robotników portowych. Telefonowała wtedy Tamara Tichonowa. A oto jej relacja wg tekstu samizdatu  opracowanego przez F. Zigela:

....Wychodziłam właśnie z budki telefonicznej na rogu ulicy Antikajnena i Prospektu Lenina i ujrzałam gdzieś w okolicy hotelu „Siewlernaja” dziwny obiekt ogromnych rozmiarów,  który poruszał się bezszelestnie.  Widziałam go od tyłu. Był okrągły i świecił już to niebieskim już to szarego koloru światłem. Obiekt leciał powoli w stronę Onegi i na niewielkiej wysokości...

Kiedy przedmiot dotknął jeziora, jego powierzchnia poróżowiała, a potem stała się ognista i pojawiły się pasma - jak przy wschodzie słońca.  Obiekt pozostawił po sobie ślad w formie spirali, taki jakie pozostawiają po sobie samoloty  odrzutowe.  Przestraszyłam się i poszłam do domu. Długo nie mogłam zasnąć - sądziłam że zwariowałam...

Ten wywiad nie ukazał się w gazetach.

Następny świadek - A. Pawlenko, opowiadał swe wrażenia znanemu już nam korespondentowi TASS (nie wydrukowano i tego interview),  że widział on „jak jakiś niepojęty obiekt w kształcie kuli leciał w dół po spirali, a potem zawisł nad hotelem „Siewlernaja”, gdzie wydawał z siebie szum i pulsował światłem. Powisiał tam 5-7 minut, a potem szum się nasilił i obiekt odleciał w stronę Onegi”.

Z tych materiałów przytoczę jeszcze jedno zeznanie świadka.  Obserwacji dokonano z rejonu, położonego kilkadziesiąt kilometrów od miasta Sortawała. Świadkiem był pracownik Instytutu Jezioroznawstwa AN ZSRR. - A. P. Nowożyłow. Zapis jego relacji sporządził 30 października 1977 roku w Leningradzie kandydat nauk technicznych - K. Połowiecki

...spóźniłem się na pociąg do Łandenpochja i zdecydowałem się pojechać autobusem do Priozierska. Byłem właśnie na szosie do Kurkueki i czekałem na autobus.  Stałem twarzą do drogi, a plecami do jeziora - patrzyłem na północny-zachód. Początkowo padało, potem rozjaśniło się i były  widoczne gwiazdy.

Nowożyłow zobaczył spadającą gwiazdę, którą zrazu wziął za meteoryt. Jednakże „meteoryt” nie spadł, a zatrzymał się, a potem zaczął poruszać w kierunku obserwatora,  szybko powiększając się i przybierając formę  sterowca (!!!) ostro odcinającego się od tła nieba.  Obiekt miał formę 6- lub 8-kątnego graniastosłupa,  natomiast z przodu i z tyłu ograniczały go silnie świecące punkty - przy czym jego krawędzie przypominały oświetlone od wewnątrz okna.  Obiekt leciał na wysokości 300-500 m i miał jakieś 12-15 m średnicy. Zbliżenie się obiektu do świadka wywołało w tym ostatnim uczucie stracha i paniki: „zrobiło mi się strasznie i zaległem na ziemię” - powiedział świadek. Długość obiektu wynosiła ok.   100 m. W czasie podlatywania do świadka z rufowej części obiektu wyleciała jaskrawo świecąca białym światłem kula i poleciała na północ,  prostopadle do kierunku lotu „sterowca”,  który poruszał się z zachodu na wschód.  Kula zrazu poruszała się poziomo,  ale po chwili zaczęła tracić wysokość i za lasem zetknęła się z ziemią. Lądowanie kuli wyzwoliło potężny błysk światła,  na tle którego doskonale widoczny był las.

W tym czasie podeszło do mnie jeszcze dwóch ludzi,  którzy obserwowali to zjawisko. Wszyscy trzej wdrapali się na pagórek i patrzyli na miejsce lądowania kuli.  Kula podnosiła się z prędkością helikoptera.  Trwało to jakieś 10-15 minut, wszystko przebiegało w absolutnej ciszy.  Kula była o wiele razy większa od Księżyca.  (...)

I jeszcze malutka wzmianka wzięta z artykułu prof. M. Dmitriewa opublikowanym w żurnalu "Awiacja i Kosmonautika"  nr 8/1978:

...Inżynierowie, którzy pracowali tej nocy w licznych centrach rozmieszczonych w rejonie obserwacji zauważyli silne zakłócenia w pracy urządzeń elektronicznych, których funkcjonowanie powróciło potem do normy.

Zwróćcie uwagę na to, że zakłócenia nie pojawiły się w jednym, a w licznych - jak nie we wszystkich - centrach. Zjawisko to było już opisywane wielokrotnie w zachodniej literaturze ufologicznej.

A teraz powróćmy jeszcze do samego początku incydentu. Incydent ten miał miejsce nad Pietrozawodskiem w dniu 20 września 1977 r.  o godz. 4 rano,  0 godz. 3:06 czasu Helsinek (EEST), a o 4:06 czasu Pietrozawodska (MDT), nad Helsinkami obserwuje się dużą ognistą kulę tak wzrokowo, jak i na ekranach radarów, innymi słowy mówiąc - helsińczycy widzieli UFO w sześć minut później niż mieszkańcy Pietrozawodska,  choć kula leciała w kierunku ZSRR. A powinno być właśnie na odwrót - najpierw powinni ujrzeć kulę w Helsinkach, a potem w Pietrozawodsku... Poniżej podaję fragment wspomnianej pracy W. Ażaży, który brał aktywny udział w dochodzeniu w sprawie tego fenomenu:

Z analizy przestrzenno-czasowego rozkładu wydarzeń wynika,  że w Pietrozawodsku i w Helsinkach obserwowano dwa różne obiekty, trzeci obiekt widziano nad południowymi dzielnicami Leningradu[8]. Akurat znalazł się on w polu widzenia astronomów z Obserwatoriom Pułkowskiego.  Obserwowali go także piloci samolotów z portu lotniczego w Leningradzie.  (...) Wielu mieszkańców -Pietrozawodska widziało ten obiekt - drugi już z kolei - o godzinie 4:00, kiedy to bądź  to obserwowali go naocznie,  bądź to obudziwszy się z uczuciem psychicznego dyskomfortu - widzieli jego światło wlewające się oknami do sypialni. W notatkach pisało się,  że kula wysyłała w stronę ziemi pulsujące snopy  świetlne. Jak udało się ustalić,  częstotliwość tych pulsów wynosiła 2/s czyli 2 Hz. Pisze się,  że „gwiazda” nadleciała nad miasto i wisiała nad nim w formie „meduzy” - jak to było w rzeczywistości? (…)

W rzeczywistości było tak,  że „gwiazda” zawisła nad miastem na wysokości 14 km i rozpostarła się w formie meduzy na 8 sektorów, a ogniowy „deszcz” rozpoczął się niezwykle - padał on stopniowo, tak jak opadają teleskopowe nogi statywu. (…)

Po pewnym czasie te teleskopowe promienie cofnęły się do centralnej „gwiazdy”. Potem obiekt wypuścił coś, co kojarzyło się z „przecinkiem” lub rufowym światłem. Ten przecinek zaczął latać nad centralną ulicą miasta przygniatając obserwujących go ludzi - przygniatając w sensie psychicznym, bo ich reakcje były  takie: „Chcieliśmy się schować pod ziemię”, „Baliśmy się tego”. Potem ten obiekt poleciał nad port i zawisł nad statkiem Wołgo-Bałt.  
To statek seryjnej produkcji - jest ich dużo - ich długość wynosi 120 m. Kiedy NOL znalazł się nad nim, to można było ocenić jego długość - wynosiła ona ok. 105 m (wg zeznań dźwigowego Akimowa). Potem NLO poleciał nad jezioro i z niego wydzielił się mniejszy rozmiarami, ale identyczny w kształcie obiekt, który wpadł do wody. Następnie duży NLO znikł.

To wszystko stało się 20 września. Podobne obiekty obserwowano nad Pietrozawodskiem w dniach:
- 28 października,
- 4 listopada, i
- 19 grudnia 1977 roku –  
- ale nie tak spektakularnie jak 20 września. I na tym można by rzecz całą zakończyć, ale... - jest jeszcze jedno „ale”. Bezpośrednio po obserwacji NLO świadkowie stwierdzili, że okienne szyby są podziurawione otworami o średnicy 50 i 70 mm. Różnice pomiędzy otworami - a raczej ich usytuowaniem w podwójnych oknach, pozwoliły wyliczyć wysokość lotu obiektu - 14 km. Ramy okienne dostarczono do Moskwy i aktualnie pracuje nad nimi specjalna komisja.[9]

Powyższe napisano w 1978 roku, więc komisja ta już nie istnieje i rezultaty  jej prac też prawdopodobnie nie ujrzą światła dziennego…

Po odczycie W. Ażaży zadano pytanie: „czy to prawda, że dziury w oknach powstawały tylko w tych mieszkaniach, gdzie nie było ludzi?” Na to Ażaża odpowiedział że tak – „to miało miejsce tylko w tych mieszkaniach, w których nie było ludzi tamtej nocy.” (…)

Ma zakończenie chciałbym zapoznać Czytelników z punktem widzenia F. Zigela (…):

Obiekt ten miał twarde jądro, otoczone świecącą widoczną otoczką plazmową. Ta część NLO przedstawia się naocznym świadkom jako kuliste lub dyskoidalne ciało o rozmiarach rzędu 1 stopnia. I w czasie lotu i w czasie zawisania w powietrzu NLO wyrzucał z siebie świecące strugi gazów - za co odpowiedzialne są procesy rekombinacji - przypominające swym wyglądem meduzę. Kiedy NLO przybliżało się do Pietrozawodska,  strugi te były za rufą obiektu i tworzyły  ślad „smugi kondensacyjnej”.  Przy zwisie - przypominały strugi wody bijące z fontanny.

(…) Centralne jądro okazało się być czerwono-pomarańczowego koloru, zaś strugi  odrywające się od niego były  bladoniebieskie. Świecenie było bardzo jaskrawe (jak światło dzienne), ale jedynie lokalnie,  bo poza jego obrębem było ciemno. Sądząc wg rysunku A. Akimowa,   obłok gazów otaczający NLO miał zrazu formę sferyczną, a którym potem zauważono wirową strukturę, co mogło być związane z rotacją całego NLO. Potem to obłoczne otoczenie obiektu utraciło regularną formę i rozleciało się po całym niebie.  Charakterystyczne jest to,  że świecenie UFO było pulsujące,   co obserwuje się często u tego rodzaju obiektów.

Jedyną hipotezę naukową wysunął w sprawie tego fenomenu doktor nauk chemicznych - M. Dmitriew.  Zakłada on,  że wszyscy obserwatorzy widzieli  jedynie zjawisko chemoluminescencji powietrza. (…)

Tak wyglądały owe zagadkowe wydarzenia, które przebiegały nad Pietrozawodskiem.  Zagadka ta pozostała nie wyjaśniona po dziś dzień i jak dotąd nie udało się jej objaśnić jakimikolwiek „ziemskimi” regułami.

* * *

Tyle Soł Szulman. Jego relacja jest wiarygodna, bowiem potwierdzają ją renomowani ufolodzy rosyjscy. Niestety – znany polski ufolog Bronisław Rzepecki zwątpił w jego solidność, kiedy złapał go na kilku – mówiąc delikatnie – celowych nieścisłościach, które dotyczyły przypadków obserwacji UFO na Zachodzie i zostały przezeń „przeflancowane” na grunt rosyjski. Jednakże część dotycząca przypadku NL/DD/RV nad Pietrozawodskiem jest podana w miarę rzetelnie.

CDN.  


[1] Soł Szulman – „Inopłanetianie nad Rossijej”, Moskwa 1990, przekład mój.
[2] Lucjan Znicz-Sawicki – „Goście z Kosmosu – NOL”, Gdańsk 1983, t. 1, ss. 52 – 54.
[3] Lucjan Znicz-Sawicki podaje w swej książce tą pełną wersję.
[4] „Niedziela” nr 3/1979.
[5] „Trud” z 6 lipca 1979 r.
[6] Na Zachodzie przyjęto wersję technicznego eksperymentu, który wg E. Vincente zakończył się niepowodzeniem – katastrofą sztucznego satelity Ziemi Kosmos-955 wystrzelonego z kosmodromu w Pliesiecku.
[7] Ta ostatnia uwaga dziwnie przypomina incydent z Zatoki Gdańskiej – CE2 kutra HEL-127 z czerwonym BOL, który wydarzył się w dniu 23 września 1979 roku (zob. L. Znicz-Sawicki – „Goście z Kosmosu – NOL”, Gdańsk 1988, t. 3, ss. 48 – 52). Bronisław Rzepecki wiąże ten incydent z radzieckimi testami nowej broni psychotronicznej, zaś Kazimierz Bzowski z wykorzystaniem przez Rosjan „działa orgonowego” (korespondencja moja). 
[8] Dzisiaj Sankt Petersburg.
[9] Podobne zjawisko w Polsce badał swego czasu słynny Krzysztof Piechota, o fenomenie tym napiszę w kolejnych częściach tego materiału.