Zwróciłem się do moich
klubowiczów z Internetowego Klubu Miłośników Grzybów DARZ GRZYB (WWW.nagrzyby.pl) z
zapytaniem, co o tym wszystkim sądzą. Nie czekałem długo – odezwał się mieszkający
w Chełmie Nadir, który taką dał mi
odpowiedź – cytuję z naszego forum:
Nadir:
Robert, ciekawy przypadek
i ciekawe próby wyjaśnienia go (wydarzenia w Jordanowie w 1967r.).
Robert
napisał(a):
Ale
ten rodzaj zimowych wyładowań jest szczególnie niebezpieczny gdyż generowane są
tzw. wyładowania dodatnie. Są one kilka razy dłuższe, mają początek w stropie
chmury i mogą nieść nawet 10 razy większą energię.
Tu przydałoby się małe
sprostowanie: wyładowania dodatnie powstają w "głowie" chmury
cumulonimbus (często zwanej też, zależnie od kształtu - kalafiorem, grzybem lub
kowadłem), natomiast określenie "stopa"[1]
raczej kojarzy się z podstawą chmur, a z podstawy chmur pochodzą wyładowania
ujemne.
Robert
napisał(a):
Przyczyną
wybuchu tego spektakularnego pożaru było – jak widać z cytowanej notatki –
uderzenie pioruna. I tutaj rzecz przeciekawa – TO BYŁ TYLKO JEDEN PIORUN.
Jeden!
I w tym nie ma naprawdę
NIC DZIWNEGO. Wyładowanie atmosferyczne dodatnie ma kilka-kilkanaście razy
większą energię niż wyładowanie ujemne. Powodem tego jest dużo większa różnica
potencjałów niezbędna do zainicjowania wyładowania. W przypadku wyładowań
ujemnych ("minus" w chmurze, "plus" na ziemi) przeciętna
droga do pokonania to 2 do 3 km, podczas gdy wyładowania dodatnie mają swój
kraniec nawet na wysokości 15 do 20 km.
Skoro wyładowania ujemne
(najczęstsze, bo stanowiące około 90% ogółu wyładowań atmosferycznych) potrafią
doprowadzić do pożaru budynków, to wielokrotnie silniejsze wyładowania dodatnie
tym bardziej dadzą sobie z tym radę
Energia pojedynczego
wyładowania (czy to dodatniego, czy ujemnego) nie jest jakąś niesamowicie
wielką energią. Szkopuł w tym, że zostaje dostarczona do określonego celu w
bardzo krótkim czasie, co uniemożliwia jej szybkie rozproszenie. Elektryczna
natura tej energii sprawia, że kumuluje się ona i (nomen omen) błyskawicznie
zamienia w ciepło w przedmiotach przewodzących, ale nie w tych które dobrze
przewodzą prąd, tylko właśnie w tych trochę gorzej przewodzących. I właśnie
stąd się biorą pożary wszelkich drewnianych konstrukcji
"poczęstowanych" piorunem.
Ale głównym przyczynkiem
do takich pożarów jest niedbałość o instalacje odgromowe obiektów, wadliwe ich
zaprojektowanie i wykonanie lub wręcz brak takich instalacji. Rzecz następna:
brak kontroli stanu i konserwacji instalacji odgromowych to rzecz tak nagminna,
że w zasadzie można przyjąć za pewnik: przeciętna instalacja odgromowa spełnia
swoje zadanie przez pierwszych kilka (nie więcej niż 4-5) lat od wybudowania
budynku, potem niestety w 95% przypadków pełni rolę wyłącznie
"dekoracyjną". A wiadomo przecież, że najbardziej narażone na
wyładowania atmosferyczne są wysokie budynki, w tym kościoły. Równocześnie - kontrola
i konserwacja instalacji na takich budowlach jest najbardziej skomplikowana i
kosztowna, w skutek czego bardzo często zostaje po prostu zaniechana. I
wszystko jest dobrze, ale tylko "do pierwszego pioruna".
Polskie normy i przepisy
związane z ochroną odgromową są jasne, ścisłe i zwięzłe. Problem w tym, że nie
są prawie w ogóle egzekwowane...
Jak wynika z jordanowskiej
relacji świadków, ów piorun był tylko jeden. Tak też właśnie mogło być,
szczególnie jeżeli wyładowanie było typu dodatniego. Mało tego, takie
wyładowanie mogło uderzyć w kościół ...przy czystym niebie nad głowami. Natura
wyładowań dodatnich jest taka, że z racji swojej ogromnej długości mają także
wielki zasięg i mogą np. powstawać z komórki burzowej odległej o dziesiątki
kilometrów (historia odnotowała już takie przypadki, że piorun uderzał w ziemię
z chmury odległej o ponad 50 km). Stąd prawdopodobnie wywodzi się określenie
"grom z jasnego nieba". Prawda jest taka, że taki grom może w nas
łupnąć z czystego, słonecznego nieba.
Robert
napisał(a):
I
jeszcze jeden przypadek na poparcie tej tezy: ponownie Jordanów, jesień 1994
roku lub wiosna 1995. Około godziny 22. zaczęły ni z tego ni z owego SAME bić
wszystkie dzwony w naszym Sanktuarium. Kiedy bicie w dzwony trwało około
kwadransa, mój ojciec Adam Leśniakiewicz wraz z kilkoma strażakami (pamięć
pożaru w 1967 roku była wciąż żywa – sic!) udali się do kościoła w celu
zbadania sytuacji. Przybyły na to miejsce kustosz Sanktuarium ks. dziekan
Bolesław Wawak stwierdził, że z nieznanej przyczyny doszło do zwarcia w
instalacji elektrycznej sterującej pracą mechanizmu napędowego dzwonów i to
spowodowało ten alarm. Niby mało znaczące wydarzenie – zwarcie i kropka. Ale
jest jeden problem: to zwarcie NIE MOGŁO POWSTAĆ SAMO Z SIEBIE, a zatem coś MUSIAŁO
je spowodować. Poza tym taki przypadek już się nigdy nie powtórzył, a powinien,
skoro to było tylko zwarcie instalacji. Coś to musiało spowodować, to
oczywiste.
Oczywiście, że nie
powstało samo z siebie, było najprawdopodobniej wywołane właśnie niesprawnością
instalacji. Zwarcia w instalacjach elektrycznych to nie jest jakiś fenomen, one
zdarzają się nawet we współczesnych instalacjach, a co dopiero w wiekowych
(dosłownie wiekowych) wiązkach przewodów oplecionych bawełną... W większości
budowli takich jak kościoły - instalacje elektryczne mają kilkadziesiąt, czasem
nawet blisko albo wręcz ponad 100 lat. Gdy powstawały, to nie istniały jeszcze
materiały izolacyjne jakie mamy dziś. Powszechny dziś polwinit nawet się nie
śnił ówczesnym konstruktorom obwodów elektrycznych.
Osobiście widziałem takie
pradawne instalacje w trzech najstarszych chełmskich kościołach (na ich
"górnym zapleczu") Pierwsza myśl jaka się nasuwa widząc to z bliska:
"...że też to się jeszcze nie sfajczyło!".
Naprawdę nie są potrzebne do
tego bliskie, ani nawet dalekie przeloty obiektów NOL. Wystarczy "ząb
czasu".
Zenit:
Nadir, wyjaśniłeś wszystko
doskonale i perfekcyjnie nic tylko podpisać się pod tym (znam podobne
opowiadania od znajomej która widziała latającą kulę przy bezchmurnym niebie...
teraz wszystko rozumiem)
---oooOooo---
Zenit
napisał(a):
wyjaśniłeś
wszystko doskonale i perfekcyjnie
...się studiowało m.in.
ochronę odgromową to się co nieco wie…
Zenit
napisał(a):
(znam
podobne opowiadania od znajomej która widziała latającą kulę przy bezchmurnym
niebie... teraz wszystko rozumiem)
Otóż, ...właśnie wydaje mi
się, że mylisz pojęcia.
Latające przy bezchmurnym
niebie kule (pomijam tu aspekt ewentualnego istnienia UFO) - to zjawisko nosi
ogólną nazwę "pioruna kulistego" i jest zupełnie czymś innym, niż
wyładowania elektryczne potocznie nazywane piorunami lub błyskawicami. Ja
opisywałem błyskawice, z których te "dodatnie" są ogromnej długości i
taki piorun potrafi np. uderzyć po skosie wylatując z "czubka" chmury
burzowej, która jest daleko od nas, wręcz na horyzoncie. A drugi koniec tego
pioruna może trafić nas prosto w czoło. I tu zupełnie bez żartów piszę, takie
rzeczy się zdarzają. Oglądałem kiedyś zagraniczny dokument - relacje ludzi ze
spotkań z "gromem z jasnego nieba". W jednej z nich pewien rowerzysta
trenujący sobie w górach dostał dosłownie w głowę piorunem przy czystym
pogodnym niebie. Ponieważ byli nieopodal świadkowie, to oni uratowali mu życie
szybko wzywając pomoc. Potem okazało się (z relacji innych osób) że po drugiej
stronie góry, u której zbocza podróżował sobie "trafiony" - trwała w
tym czasie burza, podczas gdy po stronie ofiary pioruna było czyste pogodne
niebo. Ja to oglądałem w TV, ale jak poszukasz w necie, to pewnie bez problemu
znajdziesz takie relacje…
Zwykłe pioruny trwają
ułamki sekundy, ale możemy je zauważać głównie dzięki ich wielkim rozmiarom i
wielkiej ilości generowanego światła oraz ...szybkości naszego wzroku.
Natomiast zjawisko "pioruna kulistego" to świetlista kula widywana
czasem przez ludzi, ale z dużo mniejszej odległości, poruszająca się czasem
wolniej niż latawiec czy weselny lampion. Jest zjawiskiem trwającym nawet
dziesiątki sekund, a nie ułamek sekundy. Jest unoszony prądami wiatru, porusza
się dość nisko nad ziemią i potrafi nawet wlecieć do budynku. Czasem utrzymuje
się w powietrzu nieruchomo jakby był jakimś statkiem kosmicznym. Co ciekawe,
często towarzyszy mu cichy dźwięk "syczenia".
Choć niektórzy wkładają
istnienie piorunów kulistych między bajki, ono na prawdę istnieją. Jest wiele
relacji ludzi, którzy spotkali się w tym zjawiskiem.
Sam osobiście nie miałem z
tym do czynienia, ale znam osobiste relacje dwóch osób, które widziały to
zjawisko.
W jednej z nich (relacji
mojej babci z jej młodych lat) taka "świetlista niebieskawa sycząca
kula" wleciała niegdyś do ich mieszkania w piękne pogodne letnie
popołudnie. Ponieważ było gorąco i pootwierane okna i drzwi - świecąca kula
zawitawszy do domu drzwiami ...wyfrunęła sobie oknem.
Druga relacja (osoby spoza
mojej rodziny) opowiada o przypadku spotkania z taką kulą przy pracy w polu.
Osoba relacjonująca to wydarzenie również słyszała syczący dźwięk, ale co
gorsza - była świadkiem porażenia drugiego człowieka przez tę lecącą kulę.
Według jej relacji - jej kuzyn pracujący nieopodal znalazł się na torze
świetlistego zjawiska, a ponieważ był odwrócony tyłem to go nie zauważył. Po
"dotknięciu" wstrząsnęło nim i upadł oszołomiony na ziemię. Ona,
obserwując całe zajście nawet nie zdążyła go ostrzec, bo w pierwszej chwili
sama nie wiedziała co tak naprawdę widzi. A gdy zobaczyła że go to poraziło -
jej uwaga skupiła się na stanie i ratowaniu kuzyna, więc odwróciła uwagę od
kuli i nie zaobserwowała co się dalej z tą kulą działo. Gdy pomogła kuzynowi
się otrząsnąć i wstać, po kuli już nie było śladu, a oszołomiony kuzyn był na
początku przekonany, że uderzył w niego zwyczajny piorun.
Z obu tych relacjach
"bliskiego spotkania" z piorunem kulistym wynika, że ta kula miała
średnicę kilkunastu centymetrów, chociaż widzącym ją trudno było dokładnie ocenić
rozmiary, bo nie było wyraźnej granicy zjawisko było mocno rozmyte. W każdym
razie ta część najbardziej świecąca miała orientacyjnie kilkanaście
centymetrów.
Charakter tego zjawiska
jest do dziś niezbadany, ale to nie znaczy że ono nie istnieje. Tłumaczone jest
jako skupisko ładunku elektrycznego przemieszczające się wraz z prądami
atmosferycznymi. Z racji tego, ze występuje bardzo rzadko (dużo rzadziej niż
powszechnie znane błyskawice) - jest bardzo trudne do zbadania. Najbardziej
zagadkowe i naukowo dotychczas niewyjaśnione jest - co tak naprawdę jest
źródłem i koncentratorem ładunków tak silnie skupiającym je w jednym miejscu,
tym bardziej że ładunki jednoimienne przecież się odpychają. Chyba, że owa
niewidzialna siła skupia ładunki różnoimienne, ale znowuż w tym przypadku - w
normalnych warunkach dążyłyby one do spotkania się nawzajem, a nie unosiły się
obok siebie. Ale może ta sama siła, która je do siebie przybliża - sprawia
równocześnie, że nie mogą się ze sobą spotkać, tylko "kotłują się jak zupa
w garnku"...
Równie zagadkowe jest
niespodziewane pojawianie się tego zjawiska (wywołujące zawsze wielkie
zaskoczenie u obserwatorów), ale to można częściowo tłumaczyć rzadkością jego
występowania.
Rzecz jest po dziś dzień
niewyjaśniona, chociaż przyjmuje się, że ta kula ładunków skupia w sobie raczej
ładunki jednoimienne. Niektórzy naukowcy próbują wyjaśniać to istnieniem w
powietrzu izotopów promieniotwórczych, które być może w pewnych specyficznych
warunkach mają zdolność skupić tak duże ładunki jednoimienne na tak małej
przestrzeni, a efekt świecenia i dźwięku jest niczym innym jak prądem płynącym
przez gazy w otaczającej kule przestrzeni.
I tutaj jako ciekawostka
odnośnie tych "zwykłych" piorunów: niedawne badania naukowe dowodzą,
że głównym inicjatorem zwykłych wyładowań (błyskawic) jakie widujemy często
podczas burzy - są właśnie cząstki promieniowania kosmicznego, bezustannie
spływające do nas z przestrzeni kosmicznej. Gdy napotykają na silnie
zjonizowane obszary jakie występują w burzowych chmurach oraz między chmurami a
ziemią - stają się niczym płonąca zapałka wrzucona do pojemnika z benzyną i
wywołują "reakcję lawinową".
Kto wie, może ta teoria
wiążąca promieniotwórczość z powszechnymi błyskawicami przybliży nas niebawem
także do wyjaśnienia zagadki piorunów kulistych.
Odnośnie możliwości
wywołania prze piorun kulisty pożaru - trudno cokolwiek powiedzieć. Ale skoro z
relacji którą znam, zjawisko takie poraziło człowieka, to być może również
byłoby w stanie coś podpalić. Trudność określenia tego polega głównie na tym,
że pioruny kuliste są dużo bardziej niemierzalne niż te zwykłe i natura ich nie
jest tak dobrze znana jak natura zwykłych wyładowań.
Robert:
Świetna robota, wielkie
dzięki za wyjaśnienia! Wygląda na to, że UFO to nie było… Kojarzy się to z
wyjaśnieniami podanymi przez Krzysztofa Piechotę w jego pracach, który źródła
UFO dopatruje w niskoenergetycznej, przechłodzonej plazmie słonecznej. A zatem
zagadka rozwiązana?