Radziecki okręt podwodny klasy Foxtrott
Kmdr Wadim Kuliczenko
W czasie Kryzysu
Karaibskiego w ZSRR żartowano, że nazwa wyspy Kuba rozszyfrowuje się jako
„Komunizm U Brzegów Ameryki”. I rzeczywiście, w stolicy wyspy – Hawanie – przy
Akademii Wojskowej stoi makieta-pomnik rakiety R-12.
Konflikt pomiędzy
USA a ZSRR w październiku 1962 roku wszedł do historii pod nazwą „Kryzysu
Karaibskiego”. W roku ubiegłym miała miejsce 50. rocznica tego epokowego
wydarzenia, które mogło doprowadzić do wybuchu III Wojny Światowej, a które
zakończono w sposób pokojowy. O tym – Operacji
Anadyr ze strony ZSRR i Operacji Mangusta
ze strony USA – napisano dostatecznie dużo. No ale o morskiej części Operacji Anadyr – czyli Operacji Kama, która faktycznie była
osią rdzeniem całego wydarzenia, wciąż jest niewiele wiadomo.
W głębinach Trójkąta Bermudzkiego
W połowie
października 1962 roku, wzdłuż Wysp Bahamskich, zgodnie z wytycznymi Operacji Kama została rozstawiona
brygada dieslowskich okrętów podwodnych z Projektu 641 (klasa Foxtrott
w nomenklaturze NATO – przyp. tłum.) z Floty Północnej. Każdy z tych okrętów
był wyposażony w komplet torped bojowych, z których jedna miała bojową głowicę
jądrową. Na okrętach ogłoszono czterogodzinną gotowość do przezbrojenia.
Nuklearne
szaleństwo mogło zacząć się w każdej chwili. Wspomina o tym dowódca okrętu
podwodnego B-36, kmdr Aleksiej
Fiedosiejewicz Dubinko, z którym miałem zaszczyt służyć w jednej jednostce.
Mapka zasięgów radzieckich pocisków rakietowych odpalanych z Kuby
Nie ukarali – znaczy się – nagrodzili!
Wszystkie
wspominki Aleksieja Fiedosowicza nie mieszczą się w krótkim artykule. O
wydarzeniach Kryzysu Karaibskiego opowiadał on w wielu wywiadach, opisywał w
artykułach, ale to już potem, kiedy media przejawiły zainteresowanie tą
tematyką (czytaj: kiedy było im wolno mówić na ten temat – przyp. tłum.) A
wtedy, w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, o tym wcale się nie mówiło –
działało bezgłośne tabu, zmowa milczenia.
- Od razu po
powrocie ze strefy kryzysu, we Flocie zaczęła pracować komisja, która
wychwytywała jedynie negatywy, okoliczności łagodzących i tłumaczeń nie
przyjmowano – wspomina kmdr Dubinko.
Wnioski końcowe
komisji legły u podstawy Dyrektywy Sztabu Głównego Radzieckiej Floty, po
opublikowaniu której urzędnicy w swych raportach powtarzali brednie o
naruszonych przepisach przez dowódców okrętów podwodnych. Zgromadzone
doświadczenia w walce ze środkami ZOP (Zwalczania Okrętów Podwodnych)
potencjalnego przeciwnika w ogóle nie były brane pod uwagę.
I w tym czasie
sam minister obrony marszałek A. A.
Greczko utwierdzał nas w braku inicjatywy.
- Dlaczego nie
strzelaliście do amerykańskich okrętów?
- Rozkazu nie
było – odpowiedziałem.
- A co, bez
rozkazu nie potrafiliście działać samodzielnie?
Na górze, jak
widać, królowało niezrozumienie możliwości technicznych naszych okrętów
podwodnych – Greczko uważał je za atomowce – no i oczywiście zmieniało to obraz
sytuacji w rejonie działań. Cała wina za to, co tam zaszło, została zwalona na
dowódców okrętów podwodnych. Prawdę powiedziawszy, karać nas za to nie mogli,
więc jakichś konsekwencji służbowych nie było.
Bogate
doświadczenie zgromadzone w czasie Operacji
Kama nie został wykorzystany. Tylko w kilka lat później pojawiły się tu i
ówdzie artykuły i wspomnienia o naszej odysei, a dopiero potem książki.
A co się tyczy
nagród, to sam wiesz…
Nie oczekiwano, że wrócimy żywi…
- O przygotowaniu
okrętów podwodnych do rejsu opowiadać nie będę – mówi Aleksiej Fiedosiejewicz. – Wszystko to
przebiegało w trybie alarmowym: biegiem, w pospiechu, i jak zwykle nie
starczyło czasu…
Znajdując się już
na kursie docelowym, przemyślając rozmowy kontrolującymi nas admirałami
doszedłem do wniosku, że oni czegoś tam nam nie powiedzieli. Że chodzi o coś
bardziej poważnego, niż skryte podejście do nowego punktu bazowania w jakimś
oddalonym kraju. Wszyscy odwiedzający nas wysocy urzędnicy mydlili nam oczy.
Po powrocie nasze
domysły się potwierdziły. W czasie spotkania z oficerami-podwodniakami członek
Rady Wojennej Floty Północnej kontradmirał Sizow
powiedział:
- A my was nie
oczekiwaliśmy tu żywych!
To świadczy tylko
o tym, że kierownictwu Operacji Kama
była wiadoma cała złożoność polityczno-wojskowych warunków w czasie Kryzysu
Karaibskiego. Dowództwo znało także taktyczno-operacyjnych warunkach na Morzu
Sargassowym, ale nie otrzymaliśmy żadnych informacji na ten temat w czasie
odprawy przed rejsem.
Sądziłem wtedy, że
informacje uzupełniające będę otrzymywał z eteru od ewentualnego
nieprzyjaciela, przy pomocy nasłuchu radiowego znajdującej się na okręcie. I
nie pomyliłem się. Nam więcej mówiono o „przewagach i budowach komunizmu”, a
nie warunkach i sytuacji w rejonie naszego działania.
W kręgu wroga
Przybyliśmy w wyznaczony
rejon przekraczając wszystkie linie ZOP NATO i USA.
[Okręty podwodne z napędem dieslowskim są o wiele
cichsze w pozycji podwodnej, kiedy to poruszają się przy użyciu silników
elektrycznych, od okrętów atomowych i przez to są o wiele trudniejsze do
zlokalizowania przy pomocy sonarów biernych (hydrofonów), stąd stosunkowo łatwo
było im przejść przez wszystkie zapory ZOP w rodzaju SOSUS czy SIGNINT, których
centrale znajdowały się na Islandii – uwaga tłum.]
I na dodatek nie
mając żadnej informacji na temat bieżącej sytuacji, nasze okręty patrolowały
rejon Trójkąta Bermudzkiego orientując się w sytuacji tylko dzięki pracy grupy
radionasłuchu.
O złożoności
naszego patrolowania można sądzić tylko po temu, że przeciwko każdemu naszemu
okrętowi podwodnemu wysłano lotniskowiec ZOP i około 50 okrętów ZOP. No i
lotnictwo.
Minęły trzy
tygodnie. Nam udawało się unikać wykrycia przez nieprzyjaciela poznawszy rejon
i taktykę stosowaną przez Amerykanów. A oni nie martwiąc się niczym jedli swoje
hamburgery – a nawet korzystając z atutu swojego boiska i sonarów zaczęli nas
przeganiać. A nawet wykonali przeciwko nam atak torpedowy – był to
najprawdopodobniej niszczyciel USS Charles B. Cecil – jednakże udało
się nam wymanewrować torpedę. Zatem niszczyciel poszedł na taranowanie, wskutek
czego utraciliśmy jedną z anten i zmusili nas do wynurzenia się. Otoczywszy nas
ciasnym kręgiem, amerykańskie okręty, jak się potem wyjaśniło, otrzymały rozkaz
od swego prezydenta „zatrzymać radziecki okręt wszystkimi siłami i środkami”. A
i tak mimo niesprawności urządzeń i po załadowaniu baterii akumulatorów,
utarliśmy nosa Amerykanom uciekając prześladowcom i kontynuując patrol bojowy.
Wszystkie te
działania bojowe byliśmy w stanie wypełnić dzięki naszym marynarzom, którzy
padając z nóg ze zmęczenia utrzymywali wysoką gotowość bojową okrętu. Stal nie
wytrzymywała, a ludzie nie puszczali. Cześć im i chwała! Oto co znaczy
prawdziwy patriotyzm i poczucie obowiązku!
Powrót do domu
- Do domu
wracaliśmy tylko na jednym dieslu, remontując dwa pozostałe. Mieliśmy za mało
paliwa i zamiast oleju solarowego musieliśmy używać oleju rozbełtanego z wodą.
A i tego nie starczyło… Ale i tak doszliśmy przekroczywszy trzy linie
nasłuchowe ZOP. Nawyki i doświadczenia zebrane w czasie rejsu w Trójkącie
Bermudzkim bardzo się nam potem przydały.
przy okazji
należałoby pochwalić pracę naszych mechaników, którzy zawsze zostają w cieniu i
nikt o nich nie wspomina. To są naprawdę bohaterscy ludzie, prawdziwe rosyjskie
zuchy! I chociaż nas traktowano po macoszemu, to poczucie spełnionego obowiązku
zagrzewało dusze licznej załogi B-36.
O Trójkącie Bermudzkim
- Co my
wiedzieliśmy o Trójkącie Bermudzkim, przez którego akweny wytyczono nam trasę?
Tylko to, co podawała prasa, a jest w niej pełno wymysłów i fantazji.
Przyczyny
masowych morskich katastrof na tym akwenie do dziś dnia pozostają niejasne.
Wiele rzeczy tam mogliby wyjaśnić służby oceanograficzne i oceanologiczne
różnych krajów. Ale ich działalność nie jest całkiem aktywna, a dane z ich prac
naukowo-badawczych, jak wiadomo, są utajniane.
W ostatnich
czasach pojawiły się relacje o tym, że przyczyną wszystkich tragedii są tzw.
„fale-mordercy” (z ang.: killer-waves –
przyp. tłum), które powstają nie wiedzieć gdzie, spontanicznie uderzają w
statki przełamują je. Mechanizm powstawania tych fal jest niejasny. Ale to, co
jest najdziwniejsze, że nie wiemy o ani jednej katastrofie okrętu podwodnego z
tej przyczyny w Trójkącie Bermudzkim. I nam szczęśliwie udało się uniknąć tego
„dobrodziejstwa”…
[Prawdopodobnie autorowi chodziło o tzw. głębinowe
fale solitonowe, które byłyby odpowiedzialne za katastrofę amerykańskiego
okrętu podwodnego USS Thresher. Fale te poruszają się
tylko i wyłącznie w głębinach na granicy izohaliny lub termokliny i dlatego są
zupełnie niewidzialne na i niewykrywalne z powierzchni oceanu– przyp. tłum.]
Patrioci kochający
swoją sprawę…
Autorowi tego
materiału już po 1962 roku udało się służyć także na okrętach podwodnych z
napędem atomowym wraz z uczestnikami tego pamiętnego rejsu: nawigatorem W. W. Naumowym i dowódcą służby
radiotechnicznej J. A. Żukowym. To
byli wspaniali chłopcy. Potem Władlen Naumow został admirałem.
Badając historię
Floty, słuchając opowiadań kolegów, przechodząc przez ogień podwodnej służby,
wspominam dzisiaj słowa pisarza Walentina
Pikulja, który powiedział:
Zasadniczo służyć pod wodą szli oświeceni patrioci, kochający
swą sprawę i doskonale wiedzący, co czeka ich w przypadku najmniejszego błędu…
Na okrętach podwodnych pomiędzy dowódcami można było widzieć
przyjaźń, wzmocnioną przez żelazną dyscyplinę… Ludzki rozum na okrętach
podwodnych ogranicza się do przedziału. Należy cały czas pamiętać, że na jedną
kartę stawia się życie swoje i wielu innych
Te słowa zostały
napisane o podwodnikach z naszego pokolenia, którzy służyli w czasie Kryzysu
Karaibskiego, czy jak to jeszcze nazywają – Kryzysu Kubańskiego.
W marcu 2014 roku,
Aleksiejowi Fiedosiejewiczowi Dubinko stuknie 87 lat, daj mu Boże długich lat
życia i zdrowia!
Moje 3 grosze
Właściwie chciałbym dodać
do tego tylko to, że na temat radzieckiej działalności w rejonie Trójkąta
Bermudzkiego napisałem wraz z dr Milošem
Jesenským opracowanie pt. „Trójkąty Bermudzkie, UFO, USO i narkotykowi
baronowie”, które jest dostępne w Internecie na stronie Xięgi niewydane - http://hyboriana.blogspot.com/2013/11/milosjesensky-robertk.html i
dalsze.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 38/2014, ss.4-5
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©