Powered By Blogger

niedziela, 2 lutego 2014

Kryzys Karaibski

Radziecki okręt podwodny klasy Foxtrott


Kmdr Wadim Kuliczenko


W czasie Kryzysu Karaibskiego w ZSRR żartowano, że nazwa wyspy Kuba rozszyfrowuje się jako „Komunizm U Brzegów Ameryki”. I rzeczywiście, w stolicy wyspy – Hawanie – przy Akademii Wojskowej stoi makieta-pomnik rakiety R-12.

Konflikt pomiędzy USA a ZSRR w październiku 1962 roku wszedł do historii pod nazwą „Kryzysu Karaibskiego”. W roku ubiegłym miała miejsce 50. rocznica tego epokowego wydarzenia, które mogło doprowadzić do wybuchu III Wojny Światowej, a które zakończono w sposób pokojowy. O tym – Operacji Anadyr ze strony ZSRR i Operacji Mangusta ze strony USA – napisano dostatecznie dużo. No ale o morskiej części Operacji Anadyr – czyli Operacji Kama, która faktycznie była osią rdzeniem całego wydarzenia, wciąż jest niewiele wiadomo.


W głębinach Trójkąta Bermudzkiego


W połowie października 1962 roku, wzdłuż Wysp Bahamskich, zgodnie z wytycznymi Operacji Kama została rozstawiona brygada dieslowskich okrętów podwodnych z Projektu 641 (klasa Foxtrott w nomenklaturze NATO – przyp. tłum.) z Floty Północnej. Każdy z tych okrętów był wyposażony w komplet torped bojowych, z których jedna miała bojową głowicę jądrową. Na okrętach ogłoszono czterogodzinną gotowość do przezbrojenia.

Nuklearne szaleństwo mogło zacząć się w każdej chwili. Wspomina o tym dowódca okrętu podwodnego B-36, kmdr Aleksiej Fiedosiejewicz Dubinko, z którym miałem zaszczyt służyć w jednej jednostce.


Mapka zasięgów radzieckich pocisków rakietowych odpalanych z Kuby


Nie ukarali – znaczy się – nagrodzili!


Wszystkie wspominki Aleksieja Fiedosowicza nie mieszczą się w krótkim artykule. O wydarzeniach Kryzysu Karaibskiego opowiadał on w wielu wywiadach, opisywał w artykułach, ale to już potem, kiedy media przejawiły zainteresowanie tą tematyką (czytaj: kiedy było im wolno mówić na ten temat – przyp. tłum.) A wtedy, w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, o tym wcale się nie mówiło – działało bezgłośne tabu, zmowa milczenia.
- Od razu po powrocie ze strefy kryzysu, we Flocie zaczęła pracować komisja, która wychwytywała jedynie negatywy, okoliczności łagodzących i tłumaczeń nie przyjmowano – wspomina kmdr Dubinko.

Wnioski końcowe komisji legły u podstawy Dyrektywy Sztabu Głównego Radzieckiej Floty, po opublikowaniu której urzędnicy w swych raportach powtarzali brednie o naruszonych przepisach przez dowódców okrętów podwodnych. Zgromadzone doświadczenia w walce ze środkami ZOP (Zwalczania Okrętów Podwodnych) potencjalnego przeciwnika w ogóle nie były brane pod uwagę.

I w tym czasie sam minister obrony marszałek A. A. Greczko utwierdzał nas w braku inicjatywy.
- Dlaczego nie strzelaliście do amerykańskich okrętów?
- Rozkazu nie było – odpowiedziałem.
- A co, bez rozkazu nie potrafiliście działać samodzielnie?

Na górze, jak widać, królowało niezrozumienie możliwości technicznych naszych okrętów podwodnych – Greczko uważał je za atomowce – no i oczywiście zmieniało to obraz sytuacji w rejonie działań. Cała wina za to, co tam zaszło, została zwalona na dowódców okrętów podwodnych. Prawdę powiedziawszy, karać nas za to nie mogli, więc jakichś konsekwencji służbowych nie było.

Bogate doświadczenie zgromadzone w czasie Operacji Kama nie został wykorzystany. Tylko w kilka lat później pojawiły się tu i ówdzie artykuły i wspomnienia o naszej odysei, a dopiero potem książki.

A co się tyczy nagród, to sam wiesz…


Nie oczekiwano, że wrócimy żywi…


- O przygotowaniu okrętów podwodnych do rejsu opowiadać nie będę – mówi  Aleksiej Fiedosiejewicz. – Wszystko to przebiegało w trybie alarmowym: biegiem, w pospiechu, i jak zwykle nie starczyło czasu…

Znajdując się już na kursie docelowym, przemyślając rozmowy kontrolującymi nas admirałami doszedłem do wniosku, że oni czegoś tam nam nie powiedzieli. Że chodzi o coś bardziej poważnego, niż skryte podejście do nowego punktu bazowania w jakimś oddalonym kraju. Wszyscy odwiedzający nas wysocy urzędnicy mydlili nam oczy.

Po powrocie nasze domysły się potwierdziły. W czasie spotkania z oficerami-podwodniakami członek Rady Wojennej Floty Północnej kontradmirał Sizow powiedział:
- A my was nie oczekiwaliśmy tu żywych!
To świadczy tylko o tym, że kierownictwu Operacji Kama była wiadoma cała złożoność polityczno-wojskowych warunków w czasie Kryzysu Karaibskiego. Dowództwo znało także taktyczno-operacyjnych warunkach na Morzu Sargassowym, ale nie otrzymaliśmy żadnych informacji na ten temat w czasie odprawy przed rejsem.

Sądziłem wtedy, że informacje uzupełniające będę otrzymywał z eteru od ewentualnego nieprzyjaciela, przy pomocy nasłuchu radiowego znajdującej się na okręcie. I nie pomyliłem się. Nam więcej mówiono o „przewagach i budowach komunizmu”, a nie warunkach i sytuacji w rejonie naszego działania.


W kręgu wroga


Przybyliśmy w wyznaczony rejon przekraczając wszystkie linie ZOP NATO i USA.
[Okręty podwodne z napędem dieslowskim są o wiele cichsze w pozycji podwodnej, kiedy to poruszają się przy użyciu silników elektrycznych, od okrętów atomowych i przez to są o wiele trudniejsze do zlokalizowania przy pomocy sonarów biernych (hydrofonów), stąd stosunkowo łatwo było im przejść przez wszystkie zapory ZOP w rodzaju SOSUS czy SIGNINT, których centrale znajdowały się na Islandii – uwaga tłum.]  
I na dodatek nie mając żadnej informacji na temat bieżącej sytuacji, nasze okręty patrolowały rejon Trójkąta Bermudzkiego orientując się w sytuacji tylko dzięki pracy grupy radionasłuchu.

O złożoności naszego patrolowania można sądzić tylko po temu, że przeciwko każdemu naszemu okrętowi podwodnemu wysłano lotniskowiec ZOP i około 50 okrętów ZOP. No i lotnictwo.

Minęły trzy tygodnie. Nam udawało się unikać wykrycia przez nieprzyjaciela poznawszy rejon i taktykę stosowaną przez Amerykanów. A oni nie martwiąc się niczym jedli swoje hamburgery – a nawet korzystając z atutu swojego boiska i sonarów zaczęli nas przeganiać. A nawet wykonali przeciwko nam atak torpedowy – był to najprawdopodobniej niszczyciel USS Charles B. Cecil – jednakże udało się nam wymanewrować torpedę. Zatem niszczyciel poszedł na taranowanie, wskutek czego utraciliśmy jedną z anten i zmusili nas do wynurzenia się. Otoczywszy nas ciasnym kręgiem, amerykańskie okręty, jak się potem wyjaśniło, otrzymały rozkaz od swego prezydenta „zatrzymać radziecki okręt wszystkimi siłami i środkami”. A i tak mimo niesprawności urządzeń i po załadowaniu baterii akumulatorów, utarliśmy nosa Amerykanom uciekając prześladowcom i kontynuując patrol bojowy.

Wszystkie te działania bojowe byliśmy w stanie wypełnić dzięki naszym marynarzom, którzy padając z nóg ze zmęczenia utrzymywali wysoką gotowość bojową okrętu. Stal nie wytrzymywała, a ludzie nie puszczali. Cześć im i chwała! Oto co znaczy prawdziwy patriotyzm i poczucie obowiązku!


Powrót do domu


- Do domu wracaliśmy tylko na jednym dieslu, remontując dwa pozostałe. Mieliśmy za mało paliwa i zamiast oleju solarowego musieliśmy używać oleju rozbełtanego z wodą. A i tego nie starczyło… Ale i tak doszliśmy przekroczywszy trzy linie nasłuchowe ZOP. Nawyki i doświadczenia zebrane w czasie rejsu w Trójkącie Bermudzkim bardzo się nam potem przydały.

przy okazji należałoby pochwalić pracę naszych mechaników, którzy zawsze zostają w cieniu i nikt o nich nie wspomina. To są naprawdę bohaterscy ludzie, prawdziwe rosyjskie zuchy! I chociaż nas traktowano po macoszemu, to poczucie spełnionego obowiązku zagrzewało dusze licznej załogi B-36.


O Trójkącie Bermudzkim


- Co my wiedzieliśmy o Trójkącie Bermudzkim, przez którego akweny wytyczono nam trasę? Tylko to, co podawała prasa, a jest w niej pełno wymysłów i fantazji.

Przyczyny masowych morskich katastrof na tym akwenie do dziś dnia pozostają niejasne. Wiele rzeczy tam mogliby wyjaśnić służby oceanograficzne i oceanologiczne różnych krajów. Ale ich działalność nie jest całkiem aktywna, a dane z ich prac naukowo-badawczych, jak wiadomo, są utajniane.

W ostatnich czasach pojawiły się relacje o tym, że przyczyną wszystkich tragedii są tzw. „fale-mordercy” (z ang.: killer-waves – przyp. tłum), które powstają nie wiedzieć gdzie, spontanicznie uderzają w statki przełamują je. Mechanizm powstawania tych fal jest niejasny. Ale to, co jest najdziwniejsze, że nie wiemy o ani jednej katastrofie okrętu podwodnego z tej przyczyny w Trójkącie Bermudzkim. I nam szczęśliwie udało się uniknąć tego „dobrodziejstwa”…
[Prawdopodobnie autorowi chodziło o tzw. głębinowe fale solitonowe, które byłyby odpowiedzialne za katastrofę amerykańskiego okrętu podwodnego USS Thresher. Fale te poruszają się tylko i wyłącznie w głębinach na granicy izohaliny lub termokliny i dlatego są zupełnie niewidzialne na i niewykrywalne z powierzchni oceanu– przyp. tłum.]


Patrioci kochający swoją sprawę…


Autorowi tego materiału już po 1962 roku udało się służyć także na okrętach podwodnych z napędem atomowym wraz z uczestnikami tego pamiętnego rejsu: nawigatorem W. W. Naumowym i dowódcą służby radiotechnicznej J. A. Żukowym. To byli wspaniali chłopcy. Potem Władlen Naumow został admirałem.

Badając historię Floty, słuchając opowiadań kolegów, przechodząc przez ogień podwodnej służby, wspominam dzisiaj słowa pisarza Walentina Pikulja, który powiedział:

Zasadniczo służyć pod wodą szli oświeceni patrioci, kochający swą sprawę i doskonale wiedzący, co czeka ich w przypadku najmniejszego błędu…
Na okrętach podwodnych pomiędzy dowódcami można było widzieć przyjaźń, wzmocnioną przez żelazną dyscyplinę… Ludzki rozum na okrętach podwodnych ogranicza się do przedziału. Należy cały czas pamiętać, że na jedną kartę stawia się życie swoje i wielu innych

Te słowa zostały napisane o podwodnikach z naszego pokolenia, którzy służyli w czasie Kryzysu Karaibskiego, czy jak to jeszcze nazywają – Kryzysu Kubańskiego.

W marcu 2014 roku, Aleksiejowi Fiedosiejewiczowi Dubinko stuknie 87 lat, daj mu Boże długich lat życia i zdrowia!


Moje 3 grosze


Właściwie chciałbym dodać do tego tylko to, że na temat radzieckiej działalności w rejonie Trójkąta Bermudzkiego napisałem wraz z dr Milošem Jesenským opracowanie pt. „Trójkąty Bermudzkie, UFO, USO i narkotykowi baronowie”, które jest dostępne w Internecie na stronie Xięgi niewydane - http://hyboriana.blogspot.com/2013/11/milosjesensky-robertk.html i dalsze.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 38/2014, ss.4-5

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©