Margarita Troicyna
Przed końcem wojny w sejfach
Reichsbanku znajdował się zapas złota nazistowskich Niemiec, który ocenia się
na 7,5 mld USD (według dzisiejszej wartości). Lwia część tej sumy przepadła.
Jedną z największych
osobliwości Jekatierińskiego Pałacu z Carskim Siole jawi się znana komnata,
której ściany były wyłożone mozaikami z naturalnego bursztynu, którą podarował Piotrowi I w charakterze
dyplomatycznego prezentu pruski imperator Fryderyk
I. Jak wiadomo, Komnata ta została wywieziona przez hitlerowców w czasie
wojny. Poszukiwania Bursztynowej Komnaty trwają do dziś dnia.
Tajemnicza
śmierć Aleksandra Bielajewa
Latem 1941 roku, w przeddzień
niemieckiego ataku, pracownicy muzeum ewakuowali lwią część kolekcji dzieł
sztuki, książek i innych artefaktów, które zostały ukryte w podziemiach. We
wrześniu Puszkin (tak nazywało się Carskie Sioło od 1937 roku) okupowały wojska
niemieckie, które zniszczyły i rozgrabiły unikalny kompleks muzealny.
Z zagadka Bursztynowej Komnaty
związana jest śmierć radzieckiego pisarza-fantasty Aleksandra Bielajewa. Kto z nas w młodości nie czytał „Człowieka-rybę”
[w wersji kinowej „Ichtiander” (reż. Władimir
Czerbotariow i Giennadij Kazańskij,
1962) – przyp. tłum.] czy „Głowy profesora Dowella”? Poza tym w życiu samego
pisarza było sporo rzeczy dziwnych i niewytłumaczonych. I tak np. do dnia
dzisiejszego nie wiadomo, jak on umarł i gdzie jest pochowany…
Aleksander Bielajew
Wojna zastała rodzinę
Bielajewych w Puszkinie. Pisarz, który przeszedł operację kręgosłupa, nie
ewakuował się, a wkrótce do Puszkina weszli Niemcy…
Według oficjalnej wersji, nasz
fantasta zmarł z głodu w styczniu 1942 roku. Jego ciało zostało przeniesione do
kaplicy na Kazańskim cmentarzu – gdzie czekało w kolejce na pogrzebanie.
Kolejka ta miała być do marca, ale w lutym żonę i córkę pisarza wywieziono do
Polski. (To jest pierwsze polonicum w
tej niezwykłej sprawie – przyp. tłum.)
Istnieje legenda, że ciało
Bielajewa z kaplicy zabrał jakiś niemiecki generał z żołnierzami. Generał ów
jakoby był fanem twórczości Bielajewa i dlatego postanowił wyprawić mu honorowy
pogrzeb. Według drugiej wersji wydarzeń, ciało zostało zakopane w nieoznakowanej
mogile. Tak czy owak, dokładne miejsce pogrzebania pisarza jest nieznane.
Później, na cmentarzu Kazańskim w Puszkinie została postawiona pamiątkowa
stela. Ale mogiły Bielajewa do dziś dnia nie ma…
Wedle słów publicysty Fiodora Morozowa, Bielajew pracował nad
powieścią poświęconą Bursztynowej Komnacie. To zainteresowało Gestapo. Czyżby
więc gestapowcy próbowali przywlec Aleksandra Romanowicza w charakterze
konsultanta… Może on poszedł na współprace z nimi, albo zginął w czasie
przesłuchań? Mówi się także, że jego zwłoki były zwęglone.
[A mnie przypomniało się świetne
opowiadanie sci-fi radzieckiego
pisarza Kira Bułyczowa pt. „Awaria
na linii” (w zbiorze „Kroki w nieznane”, t. 4, Warszawa 1973, ss. 336-351), w
którym autor opisuje jak to przez przypadek zetknął się z Wędrowcami w Czasie z
2056 roku szmuglujących w Przyszłość artefakty z 1665 roku, a których poprosił
o dostarczenie wsparcia dla konającego z głodu w obleganym Leningradzie
pisarzowi o nazwisku Czerniajew. NB,
też Aleksander. Pomagając mu miał nadzieję, że Czerniajew przeżyje blokadę i
dokończy swoją powieść, którą zaczął pisać tuż przed wojną. Niestety –
Czerniajew umarł w styczniu 1942 roku. Jak Bielajew. Czy była to dygresja do
życia, dzieła i niezwykłej śmierci Aleksandra Bielajewa? Oczywiście. Ale
niestety tą tajemnicę Kir Bułyczow najprawdopodobniej zabrał ze sobą do grobu…
– uwaga tłum.]
Pożar
w Zamku Królewskim
W latach 1941-42 panele z
Bursztynowej Komnaty były wystawione na widok publiczny w Zamku Królewskim w
Königsbergu/Królewcu/Kaliningradzie. Jednakże w sierpniu 1944 roku wskutek
nalotu RAF na zamku wybuchł pożar. Chociaż panele nie ucierpiały od niego,
zapakowano je w skrzynie i ukryto w lochach. Po szturmie na Königsberg w kwietniu 1945 roku, Bursztynowa Komnata znikła
bez śladu.
[Kolejne polonicum w tej zagmatwanej sprawie, to
film „Hans Kloss - Stawka większa niż śmierć” (reż. Patryk Vega, 2012)
stanowiący sequel serialu „Stawka
większa niż życie” (reż. ), w którym Hauptmann Hans Kloss poszukuje Bursztynowej Komnaty. Pomysł na film doskonały,
ale efekt końcowy ma całe lata świetlne do „Stawki większej niż życie”, i
stanowi – mimo gwiazdorskiej obsady – tylko w najlepszym, wypadku pastisz
kultowego serialu. Pomysł był świetny – agent J-23 wpada na trop największej
tajemnicy III Rzeszy – miejsca ukrycia Bursztynowej Komnaty właśnie. Niestety, miejscami
wprost nachalna ideologiczna, antykomunistyczna i anty-peerelowska łopatologia
- mimo doskonałej gry aktorskiej Stanisława
Mikulskiego, Tomasza Kota, Emila Karewicza i Piotra Adamczyka oraz Marty
Żmudy-Trzebiatowskiej - kładzie ten film, który mógłby być naprawdę doskonałym
sensacyjno-szpiegowskim thrillerem historycznym w stylu Umberto Eco, Dana Browna,
Toma Clancy’ego czy Clive’a Cusslera.
Szkoda, bo przez nią zmarnowano doskonały temat… - uwaga tłum.]
Na początku lat 80. XX wieku, w
Puszkinie rozpoczęto prace rekonstrukcyjne Bursztynowej Komnaty. W 2003 roku,
na 300-lecie Sankt-Petersburga, panele zostały ukończone w pełnych wymiarach. Tym
niemniej nadal kontynuowane są poszukiwania Bursztynowej Komnaty.
Ołtarz
pod dębem
Na terenach byłego
Kurlandzkiego Kotła, na Łotwie znajduje się miejscowość o nazwie Lestene. Właśnie
tam, nieopodal chutoru Bierzini rośnie ogromny dąb. Mówią, że pod tym dębem
znajdował się wielki ołtarz, „obrońca” tego miejsca. Jak mówia to relacje
naocznych świadków, w 1944 roku przyjechało tutaj kilka niemieckich samochodów,
załadowanych jakimiś skrzyniami. Niemcy rozcięli wystrzałami dąb (rozwalili
ołtarz?) a potem zakopali skrzynie do ziemi. Jest hipoteza, że w nich
znajdowała się rozłożona na części Bursztynowa Komnata.
Niedostępna
skarbnica
Kilka lat temu ślad
legendarnych skarbów pojawił się w małej, wschodnioniemieckiej miejscowości
Deutschkatarinberg, znajdującej się przy samej granicy z Republiką Czeską.
[Miejscowość ta istnieje w
Niemczech w okolicy Olbernhau, przy granicy z Republiką Czeską (kraj –
Saksonia, okręg – Chemnitz, powiat – Erzgebirgkreis). Po drugiej stronie
granicy znajduje się miejscowość Horní Jiřetín - 50°35’45” N - 013°26’17” E w
Górach Kruszcowych – przyp. tłum.]
Jednemu z miejscowych
mieszkańców Peterowi Holsteinowi
zachciało się pokopać w archiwach komputerowych jego niedawno zmarłego ojca,
który w czasie wojny służył w niemieckiej Luftwaffe. Pośród plików z
dokumentami znajdującymi się w jego pamięci, Holstein znalazł relacje o tym, że
w końcu 1944 roku z rezydencji jednego z nazistowskich bonzów III Rzeszy, Reichsmarschalla Hermana Göringa – „Schorfheide” znajdującej się na północ od
Berlina (kraj Brandenburgia, powiat Barnim – przyp. tłum.) została pośpiesznie
przywieziona ogromna ilość ciężkich skrzyń. Zostały one ukryte w podziemnym
bunkrze w pobliżu miasteczka Deutschendorf - jak w tym czasie nazywała się
miejscowość Deutschkatarineberg.
[Na tym terenie znajdują
się dwie miejscowości o nazwach Deutschkaterineberg i Deutschendorf – uwaga
tłum.]
Syn weterana Luftwaffe znalazł
miejscowych mieszkańców, którzy pamiętali jeszcze miejsce pomiędzy drogą a
skałą, gdzie kiedyś tam dawno znajdowało się wejście do sztucznej jaskini.
No i zaczęła się gorączka. Za środki
pozostawione mu przez ojca i pieniądze od miejscowych biznesmenów sprowadzono
specjalistów od górniczej inżynierii. Analiza przeprowadzona przy pomocy
georadaru wykazała, że we wskazanym miejscu, na głębokości 20 m znajdują się
podziemne pustki, zapełnione jakimiś sztucznymi strukturami. Sądząc ze wszystkiego,
to właśnie tam znajdują się zakopane skrzynie.
Mer miasta – Heinz-Peter Haustein – oświadczył dla
prasy, że w skrzyniach z całą pewnością nie znajduje się żelazo, a najpewniej
złoto albo srebro.
- Jesteśmy w 90% przekonani co
do tego, że znaleźliśmy Bursztynową Komnatę – oświadczył on. – Skrytka często
okazuje się być labiryntem zrobionym przez nazistów w celu ukrycia zrabowanego
dobra. Miejscowi zawsze wiedzieli o istnieniu labiryntu. Nie wiadomo tylko
było, co się tam znajduje.
Ale niestety, nie udało się
nikomu dobrać się do skrytki ze skarbami i dowiedzieć się, co ona skrywa
naprawdę.
Mistyfikacja
stulecia?
Owszem, istnieje hipoteza, że
hitlerowcy ukradli jedynie… kopię Bursztynowej Komnaty, zaś prawdziwa została
zapewne ukryta przed wojną.
Mówi się, że po podpisaniu w
1939 roku paktu o nieagresji z Niemcami (znanego jako pakt Ribbentrop-Mołotow –
przyp. tłum.) pisarz Aleksy Tołstoj (znowu fantasta – sic! – przyp. tłum.)
zaproponował Stalinowi podarowanie Bursztynowej Komnaty jako daru przyjaźni.
Tym bardziej, że panele były właśnie restaurowane i znajdowały się w opłakanym
stanie…
Jednakże „wódz narodów” nie
zdecydował się na taki krok. Zamiast tego polecił on zrobić duplikat Bursztynowej
Komnaty dla Hitlera, a także jej makietę w skali 1:1. Na 20 dni przed
rozpoczęciem wojny (czyli 2.VI.1941 roku – przyp. tłum.) oryginał rozebrano,
załadowano do skrzyń i umieszczono w podziemiach Jekatierińskiego Pałacu, zaś w
sali wystawiono makietę. To właśnie ona wpadła w ręce hitlerowcom.
Być może Bursztynowa Komnata
nigdy nie znikała? Jej rekonstrukcja, to jedna wielka mistyfikacja i
postawienie z powrotem autentycznej Bursztynowej Komnaty z ukrycia w
podziemiach na jej dawne miejsce ekspozycji. Czy to jest kopia czy oryginał?
Tak czy inaczej historia Bursztynowej Komnaty nadal pozostaje największą
zagadką XX wieku.
* * *
Moje
3 grosze
W komentarzu do artykułu Michaiła Kostina - http://wszechocean.blogspot.com/2014/01/wunderland-na-rosyjskiej-dalekiej-ponocy.html -
napisałem, że być może największe skarby III Rzeszy, w tym Bursztynowa Komnata,
mogą znajdować się w miejscu ukrycia na rosyjskiej Dalekiej Północy i tam właśnie
należałoby ich szukać. Dlaczego? To oczywiste. Naziści może byli ograniczeni
obłędną ideologią narodowego socjalizmu, ale głupi nie byli i potrafili dodać
dwa do dwóch. Zrabowali ogromne skarby podbitym narodom i zamierzali je po
wojnie wykorzystać. Część z nich wykorzystali choćby w ramach ODESSA, by kupić
sobie wolność i bezkarność. Część z nich została odzyskana, a jeszcze lwia
część znajduje się…
No właśnie – znajduje się,
jak chcą polscy entuzjaści – w sztolniach i szybach Dolnego Śląska. OK., ale… -
ale to, że są one właściwie nie do wydobycia, a przecież hitlerowcy chcieli je mieć w każdej chwili do swej
dyspozycji, a to z kolei oznacza, że nie
ma tam żadnych skarbów w postaci kosztowności, walut i dzieł sztuki.
Sztolnie i szyby ukrywające skarby Dolnego Śląska zostały zasypane i
zamaskowane tak dokładnie, że jestem pewien tego, że nie ma tam złota Wrocławia
czy złota z Reichsbanku, natomiast mogły to być niebezpieczne radioaktywne
odpady po doświadczeniach z bombami A (po
prostu mogilniki dlatego, że nigdzie hitlerowcy ich nie składowali w Niemczech,
a więc mogli je składować w sztolniach i szybach Gór Sowich i Riese w zamysle
jego konstruktorów mógł być tylko gigantycznym składem materiałów
radioaktywnych), dokumenty SS i Gestapo, plany, dokumentacja techniczna
czy quasi-religijne, pseudonaukowe wypociny Himmlera i jego kapłanów czarnego zakonu SS i… wabiki dla głupców.
Kilka sztabek złota, kilka szlachetnych kamieni, które „przypadkowo” wypadały z
jakiejś skrzyni miały upewnić ukrywających je wermachtowców i esesmanów, że
jest w nich złoto i kosztowności. Nie sądzę, że Niemcy ukrywali złoto w tak
niedostępnych miejscach – te że tak je nazwę – „depozyty” – zostały ukryte tak,
by można je było łatwo i niespostrzeżenie podjąć, bez kopania, bez wiercenia,
itd. itp. Poszukiwacze złota skupiają swe wysiłki na Dolnym Śląsku, a ono leży
gdzieś zupełnie indziej. I Bursztynowa Komnata takoż. U-booty potrafiły
przemykać się z Bałtyku na Morze Północne – wszak pamiętali lekcję jaką dali im
nasi chłopcy z ORP Orzeł (kolejne polonicum)
– którzy uciekli do Anglii bez map, bez przyrządów nawigacyjnych, polegając
jedynie na swym doskonałym wyszkoleniu i… szczęściu.
Co stało się więc z
prawdziwymi skarbami? Zostały wywiezione, ale nie w kierunku Sudetów, ale w kierunku
zachodnim i to nie koleją czy samochodami, ale Odrą. Odrą do Szczecina a dalej
do Świnoujścia, a stamtąd U-bootami dalej – a gdzie? Na przykład do skrytek na
radzieckiej Dalekiej Północy, do Bobrowej Tamy na Grenlandii czy na kanadyjskie
archipelagi arktyczne czy na Antarktydę. A dlaczego? A dlatego, że tam by tego nikt nie szukał! I nie szukał, aż
do czasu ekspedycji arktycznych i antarktycznych adm. Byrda i innych badaczy Arktyki. Czy je znaleziono? – zapewne tak,
bo jakiś hitlerowiec mógł puścić farbę Amerykanom w zamian za bezkarność i
wygodne życie w Stanach. Ale Alianci już
nie współpracowali ze sobą i ci, co wiedzieli trzymali gęby na kłódkę, albo
wypisywali jakieś ufologiczne brednie, jako że temat UFO stał się modnym po
incydencie nad Górami Kaskadowymi i Incydencie w Roswell w 1947 roku. Nie
mówiąc już o rakietowym lecie w 1946 roku.
Mam nadzieję, że się
jednak mylę, ale… - taka właśnie opcja też jest możliwa, co poddaję pod rozwagę
Koleżankom i Kolegom poszukującym skarbów na Dolnym Śląsku i innych miejscach w
naszym kraju. Gonicie za ignis fatuus…-
i obym się mylił!
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 35/2013, ss.22-23
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©